piątek, 26 kwietnia 2024

One for sorrow, Two for joy - Zoe Sugg, Amy McCulloch, czyli Stowarzyszenie Srok

Młodsza córa wyprosiła mnie o tą serię (bo była fanką Girl Online), a ja przy okazji sam przeczytałem, skoro Wydawnictwo Insignis było tak miłe, że podrzuciło do recenzji nie tylko drugi, który niedawno miał premierę, ale i pierwszy.

Wyobraźcie sobie stare budynki szkoły na Wyspach Brytyjskich, te klimaty łączące elitarność, tajemnicę i mrok. Oczywiście szkoła z internatem, więc młodzież z jednej strony podlega dość surowym regułom, ale i dość szybko znajduje sposoby na to, by je omijać. W tych oto murach i w tej atmosferze, będziemy próbowali wraz z bohaterkami rozwiązać pewną zagadkę. 
Piszę notkę o obu tomach, bo nie za bardzo wyobrażam czytanie ich odrębnie. Choć pierwszy kończy się jakimś domknięciem, dopiero drugi przynosi wszystkie odpowiedzi.

środa, 24 kwietnia 2024

Szafarz - Grzegorz Budnik, czyli życie nie ma sensu, ale jeszcze ta jedna sprawa

Niby znamy te schematy, policjant z problemami, działający trochę poza ekipą, własnymi metodami, lekceważony, ale cholera, lepszy niż wszyscy pozostali razem wzięci. Budnik nie wymyśla nic nowego, ale wydusza z tych szablonów ile się da. W efekcie mamy naprawdę niezły kryminał, z dość skomplikowaną intrygą, ciekawymi wątkami pobocznymi i finałem, który pewnie niejednego czytelnika nieźle zaskoczy. Aglomeracja śląska, kopalnie i tereny kolejowe, osiedla gdzie mało kto chce mieszkać, tworzą dość ponury klimat, bardzo pasując do atmosfery jaką próbuje uzyskać autor. 


Tytułowy Szafarz to seryjny morderca, który podrzuca ciała od kilku lat, zawsze w noc sylwestrową. Mimo utworzenia specjalnej ekipy dochodzeniowej, ciszy medialnej wokół tej sprawy, sprawca wciąż jest nieuchwytny, a jego morderstwa wywołują ciarki na plecach. Nie chodzi bowiem o to że to nagie kobiety, ale każda z nich ma odciętą głowę, a w rękach trzyma ciało poprzedniej ofiary. 


Do ekipy postanowiono dołączyć Rafała Lichego, jednego z najlepszych śledczych przed laty, ale człowieka, który potem został zawieszony i stoczył się w picie, tak że wielu go przekreśliło. Co menel sypiający na ulicy może wymyślić sensownego, czego oni, doświadczeni gliniarze by nie dostrzegli?

wtorek, 23 kwietnia 2024

Kobieta z..., czyli czy byłem dobrym mężem

We wtorkowym kąciku dla wytrawnych kinomaniaków film Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Pokazywany nie tylko w kinach studyjnych, ale trudno go potraktować jako film czysto komercyjny, pewnie nie przyciągnie masowo widzów, uznałem więc że nadaje się to tego cyklu. 

Szumowska potrafi zadawać w swoich filmach ciekawe pytania, choć niejednokrotnie kreowane przez nią diagnozy społecznych problemów są dość schematyczne i przerysowane. I tak mam wrażenie że jest trochę i tym razem. Pierwsza poważna produkcja fabularna poruszająca na pierwszym planie temat transpłciowości pokazuje problem, ale nie unika też uproszczeń i mielizn. 


Od strony psychologicznej - to zmaganie się z tym co Andrzej/Aniela czuje, a potem wyzwolenie gdy już uznał/a że nie musi udawać, że może o siebie zawalczyć - jest bardzo ciekawie. Od strony społecznej, tła, niestety mam wrażenie, że zabrakło tej samej uważności, wrażliwości i twórcy polecieli trochę po schematach. Mamy konserwatywne środowisko, Kościół w tle, szykany, zdziwienie, śmiech, odrzucenie przez rodziców, wyrzucenie z domu i niby to wszystko ma rację bytu, ale pokazane jest tak, że nie za bardzo możemy w realność tego wszystkiego uwierzyć. Całe miesiące mieszkania w żeńskim klasztorze w przebraniu kobiety mimo tego, że bohater nie dokonał przecież tranzycji? Niby taka społeczna nietolerancja, ale jak przychodzi do pożegnań, to nagle wszyscy są całym sercem, by wspierać Andrzeja/Anielę w jego/jej przemianie? To balansowanie między powagą, a żartami jest dziwne, niby chodzi o rozładowanie atmosfery, ale też przeszkadza trochę w tym, by uwierzyć w tą historię do końca. A przecież o to właśnie powinno chyba twórcom chodzić?

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Heartcore - Spięty, czyli nie ma know-how jak zmusić świat by na rączki brał

Poniedziałkowa porcja muzyki. Dziś Spięty. Gość którego szanuję od lat, który wciąż eksperymentuje, zmienia nastroje, nie odcina kuponów od sukcesów, a teksty pisze takie, że szkoda gadać.

Nie zawsze mi było muzycznie idealnie po drodze, niektóre rzeczy które robił z Lao Che, czy solo mi pasowały bardzo, inne mniej, ale przyznaję, że one zawsze miały w sobie to coś. Były o czymś, wpadały w ucho, drażniły, zmuszały do pokombinowania, bo te zabawy słowem nie zawsze były oczywiste. Humor, ironia, ostre spojrzenia, ale nie ocierające się nawet odrobinę o jakąś społeczną i polityczną jednoznaczność. To uderza do głowy niczym alkohol i potem zostaje tam już na długo jako skojarzenia i spojrzenie na różne sprawy tak trafne, że uznajemy je za własne.

niedziela, 21 kwietnia 2024

Lata - Annie Ernaux, czyli a po nas przyjdą kolejne pokolenia i będą mieli własne sprawy do załatwienia

Niedziela, czyli na Notatniku czas na odrobinę literatury mniej rozrywkowej :) W środę spotykamy się by pogadać o tym tytule na DKK w naszym miasteczku i jestem bardzo ciekawy tej rozmowy. Nie dyskutuję z nagrodą Nobla, bo przecież nie znam całej twórczości, ale nie mogę się powstrzymać od wyrażenia swojego zdania: jak dla mnie to nie jest proza wyjątkowa. Mam wrażenie, że podobne rzeczy już pisano, zdarzało mi się je również czytywać, a ich urok tkwi trochę w tym jak w tym strumieniu świadomości i pamięci, mogą odnaleźć się inni. To już nie tylko historia indywidualna, osobista, ale również życie człowieka żyjącego w pewnej wspólnocie doświadczeń, poglądów, nadziei, frustracji... I aż ciekaw byłbym jak to czytałoby się po przeniesieniu na nasz grunt. Od wojny aż po XXI wiek, od dzieciństwa, aż po dojrzałość. Wszystkie te zakręty, stracone złudzenia, ale i cudowne chwile, których raczej się nie żałuje. 

Tym właśnie jest powieść Annie Ernaux. Głosem pewnego pokolenia i co ważne głosem kobiety, więc mocno wybrzmiewa również lęk, wściekłość, ból, wynikające z tego jak czasem ignorowane są ich prawa, jak spychane są jedynie do roli matek, żon, kucharek, opiekunek. Powraca temat antykoncepcji, aborcji, bo jak rozumiem autorka jest jedną z tych, które upatrują w tym rozwiązania wszystkich problemów płci pięknej. Upraszczam? Może trochę, ale dziwnie mi czasem przechodziło się od pełnych nostalgii wspomnień, do pełnego wzburzenia tonu atakującego polityków konserwatywnych, Kościół, społeczeństwo, które jej zdaniem nie rozumie. Tak jakby właśnie ta sprawa naprawdę była przez te 6 czy 7 dekad najbardziej istotna. Na pewno to jedna z rzeczy, w których dokonała się wielka zmiana i wywalczyło ją m.in. to pokolenie, które studiowało w latach 60, ale czy naprawdę nie ma innych ważnych spraw, które się zmieniły na lepsze lub gorsze?

Bogobójczyni - Hannah Kaner, czyli magia, religia i żądza władzy

Jak czytam na okładce "olśniewający debiut fantasy, idealny dla fanów Wiedźmina", to potem oczekiwania naprawdę są spore, chyba sami to rozumiecie. Choć rozumiem więc chęć wyróżnienia swojej publikacji przez wydawcę, to czasem może to być po prostu strzał w kolano. Niewiele bowiem byłoby tu wspólnych cech ze sławną powieścią Sapkowskiego. Że niby opieka nad dzieckiem, które jest zagrożone? Albo fach mordercy na zlecenie, tylko nie tyle potworów, co w tym przypadku bogów? 

Spośród dziesiątek i setek powieści fantasy na pewno przebić się do świadomości czytelników nie jest łatwo, ale raczej jednak warto stawiać na walory własnej wizji, niż szukać na siłę podobieństw. To co napisała Hannah Kaner ma pewien potencjał. Stworzyła uniwersum, w którym dotąd dość powszechna była wiara w różne bóstwa, bogowie różnych sił natury opiekowali się ludźmi i okazywali im swoje łaski, tyle że podobnie jak śmiertelnicy nie byli wolni od zazdrości, od ambicji, od żądzy władzy. I to właśnie doprowadziło do wielkiej wojny, w której bogowie starli się po obu stronach razem z ludźmi, co wyniszczyło mocno królestwo. Żeby tego uniknąć, władca postanowił zakazać wszelkiego rodzaju kultów, nakazał niszczyć świątynie, a tym samym odbiera moc siłom nadprzyrodzonym, bo bez kultu i ofiar, są słabe niczym dzieci. Tylko czy tak łatwo zmienić setki lat ludzkich przyzwyczajeń i czy da się zupełnie pokonać tych, którzy są podobno niezniszczalni? 

czwartek, 18 kwietnia 2024

Wieczór Trzech Króli czyli Co chcecie

MaGa: Myślę, że podtytuł mówi wszystko 😊. Chcecie zabawy – macie zabawę, chcecie iluzji – macie iluzję, chcecie liryki – macie lirykę, chcecie muzyki – macie muzykę. I ten tytuł z królami, których na scenie nie ma 😊. Od początku śmiesznie. Zawsze mnie to bawiło.

Robert: Faktycznie nie da się jakoś odnaleźć śladu nawiązań do tego święta w sztuce, może Szekspirowi chodziło o to, że to był dzień na zabawę, dzień wolny, a on chciał zaproponować coś lekkiego ku rozrywce tłumów. Komedia pomyłek, z miłością w tle, lekka, a w wykonaniu zespołu Teatru Narodowego dodatkowo... muzyczna. Toż to prawie wodewil albo operetka, tylko tu nie zawsze chodzi o profesjonalizm w śpiewaniu (choć niektórzy potrafią to i to jak!), a właśnie o jeszcze bardziej podkreślenie atmosfery żartu, luzu, nawet jeżeli słowa padające ze sceny radosne nie są. Choć wzdychanie do ukochanej/ukochanego, gdy nie ma się szans na wzajemność boli, przecież wszyscy wiemy, że los tak pokieruje wszystkim, by jednak główni bohaterowie odnaleźli szczęście.

środa, 17 kwietnia 2024

Dobra dziewczyna, zła dziewczyna - Michael Robotham, czyli tak trudno mówić prawdę

Czytając taką ilość kryminałów i thrillerów raczej trudno mnie zaskoczyć, a mimo to powieść Michaela Robothama, która zdaje się otwiera cykl z tym samym bohaterem, jakoś bardzo pozytywnie zapadła mi w pamięć. Może sprawiła to dodatkowa warstwa w fabule - nie dość że jest sprawa do rozwiązania, bo zamordowano młodą dziewczynę, to kilkoro z bohaterów ma na tyle dużo sekretów i traum z przeszłości, że spokojnie może stanowić to materiał na kilka książek. To czego doświadczyli, ukształtowało ich, nie tylko trochę odsunęło od innych ludzi, ale i dało pewne umiejętności, które mogą okazać się przydatne w śledztwie.

 
Evie od lat tuła się po różnych ośrodkach dla nieletnich, żadna rodzina zastępcza nie wytrzymywała z nią długo. Z jednej strony zbudowała ona wokół siebie barierę i nie chce nikogo do siebie za bardzo dopuści, zaufać, z drugiej jej dar stanowi tu niejednokrotnie sporą przeszkodę. Jak mało kto dziewczyna bowiem rozpoznaje każde, nawet najmniejsze kłamstwo i nie waha się go piętnować. Chciałaby już być samodzielna, ale sąd cały czas twierdzi, że musi pozostać pod czyjąś opieką.

I oto pojawiła się dla niej szansa. Cyrus Haven, współpracujący z policją jako psycholog, nie dość że potrafi z nią być szczery, nie oczekuje cudów, daje przestrzeń, to jeszcze wydaje jej się na swój sposób fascynujący. Przeżył traumę nie mniejszą niż ona - może to ich zbliża.

wtorek, 16 kwietnia 2024

Wypaleni na serio lub niby dowcipnie, czyli Pokój nauczycielski i Pieprzyć Mickiewicza

Może i nie bardzo można te filmy porównywać, ale pisząc o nich chcę uwypuklić przepaść jaka między nimi jest. Niemieckiego kandydata do Oscarów, Pokój Nauczycielski obejrzałem z zainteresowaniem i ściśniętym gardłem niczym najlepszy thriller. Może nie opowiada on dużo o samych dzieciakach, raczej uwypukla słabości systemu, który mówi nauczycielowi co wolno, a co nie, kompletnie nie dostarczając narzędzi praktycznych na sytuacje kryzysowe. Procedury - to słowo klucz, bo one mają pomagać, a tymczasem często okazują się bezduszne i zbyt sztywne. Tymczasem gdy brakuje umiejętności powraca to co podświadomie gdzieś wciąż tkwi w człowieku: wywieranie presji, manipulowanie, oskarżanie itp. 

Nie jest łatwo dziś być nauczycielem, gdy od rodziców czy nawet od kolegów nie zawsze możesz spodziewać się wsparcia, a od dziecka współpracy. Robisz co możesz, ale i tak niewiele za to otrzymujesz podziękowań - podobno to twoja praca. A gdy chcesz zrobić więcej niż minimum, czujesz że gdyby tak dotrzeć do jakiegoś ucznia i rozwiązać jego problemy, to możesz jeszcze narazić się na kłopoty. Uczniowie mówią o swoich prawach, walczą o swoje, oskarżają o nadużycia, przemoc czy łamanie przepisów, a nauczyciel...

Teściowe wiecznie żywe, czyli kochamy Was, ale dajcie nam odetchnąć

Dziś zapraszam do warszawskiego Teatru Kamienica, miejsca które lubię od lat, nawet jeżeli ostatnimi laty częściej wybieram zupełnie inny repertuar i inne sceny. Co kto lubi - ja po prostu nie zawsze dobrze odnajduje się w lekkim repertuarze, choć uważam, że jest potrzebny i zespoły, które starają się go realizować bez lekceważenia publiczności, warto doceniać i wspierać. 

Teatr świętujący swoje 15-lecie, nie zwalnia tempa - niedawno robili premierę książki o Emilianie Kamińskim, który przecież był twórcą tego miejsca, a nie tak dawno zaprezentowali widzom swoją najnowszą premierę. Teściowe wiecznie żywe to spektakl komediowy, ze sporą dawką muzyki, w ciekawy sposób łączący młodzieżową energię i talent komediowy aktorek z doświadczeniem. Ponieważ sztukę napisał Jakub Zindulka, polska wersja łączy trochę dwa światy - w cudownie lekki nastrój wprowadzają nas utwory z czeskich list przebojów (np. w przerwach), bohaterowie noszą imiona i nazwiska z pierwowzoru scenariusza, ale zdecydowano się na wprowadzenie pewnych akcentów bardziej znajomych dla polskich widzów. Reżyserii podjął się Olaf Lubaszenko, a w obsadzie mamy zarówno teatralną świeżą krew, jak i twarze lubiane i rozpoznawane od lat. 

niedziela, 14 kwietnia 2024

Strefa interesów - Martin Amis, czyli to ja wybieram film

Gdy najpierw obejrzysz film inspirowany jakąś powieścią (pisałem o nim tu: Strefa interesów, czyli gdzie pojedziemy w tym roku na wakacje) a potem dopiero sięgasz po książkę, czasem możesz się bardzo zdziwić. Doceniam to że udało się twórcom obrazu wyciągnąć to co najważniejsze, odsiać całą resztę, bo szczerze mówiąc powieść Martina Amisa dość mocno mnie rozczarowała. Może gdybym nie wiedział filmu... Sam pomysł, by bohaterem uczynić człowieka zarządzającego obozem koncentracyjnym, budzi kontrowersje, ale i na pewno daje okazję by pokazać to co robili Niemcy od jeszcze bardziej szokującej strony. Dla nich to praca jak każda inna, polegająca na wypełnianiu rozkazów, życzeń przełożonych, ustawieniu mechanizmu tak by było jak najmniej problemów i jeszcze można przy okazji coś dla siebie uszczknąć. Przecież Żydzi nie przyjeżdżają z pustymi rękoma i nie zabiorą tego ze sobą, choć im to obiecywano, mówiąc o przesiedleniu w inne miejsce. To szokuje, ale w filmie, tak chłodnym, jest jeszcze bardziej wstrząsające, bo nie widzimy tak naprawdę tego co za murem. W książce obrazów brutalnych nie brakuje, a jedną z ważnych postaci jest człowiek, który zarządza oddziałem ludzi "sprzątających" ciała z komór gazowych. To jednak nie "dosłowność" wielu scen tak bardzo przeszkadza w lekturze Strefy interesów, ale chłód i obojętność z jaką przechodzą obok nich oficerowie, wszyscy pracujący przy organizacji obozu. Jeżeli chcą uniknąć kontaktu z przemocą to raczej ze względu na poczucie smaku, niechęć do krzyku i płaczu, a nie jakieś współczucie dla ofiar. 
 

Kruk z Tower czyli uważaj w co grasz

Naburmuszone, złe na świat, niegrzeczne, niekiedy agresywne. Gniewne miny, gniewne gesty. Nastolatki. Już nie dzieci a jeszcze nie dorośli. Ich przedstawicielem jest tu Kostia, który w sieci jest tytułowym Krukiem z Tower. Jakim widzi świat Kostia? Czy też sądzi, że podcinane są mu skrzydła jak tym krukom z Tower, żeby nie odleciały?

Ojciec Kostii nie żyje. Nie wiemy jak to się stało, jednak była to śmierć nieprzewidziana, tragiczna i ma ogromny wpływ na syna i matkę. Wygląda na to, że ta dwójka nigdy nie nadawała na podobnych falach, a ojciec był tym, który potrafił rozładowywać atmosferę nim nastąpił konflikt. Teraz go nie ma. Kostia zamyka się na całe dni w pokoju z komputerem. Nie chce kontaktu z matką. Bunt syna eskaluje w stronę zobojętnienia, a może i pogardy dla niej. A matka? Usiłuje zrozumieć, usiłuje otoczyć go troską i miłością. Zabiegając o jego uwagę posuwa się do drobnego oszustwa. Uczy się świata internetu, w którym żyje jej syn i nawiązuje z nim kontakt jako tajemnicza Gotka, Toffi. Poznaje jego myśli, tajemnice… nie przeczuwa jedynie jak niebezpieczną podjęła grę.

Spektakl poświęcony rodzinnej komunikacji i problemom dorastania młodych ludzi, którzy pod maską gniewu, zobojętnienia kryją często wrażliwość mimozy i odsłoniętą na ciosy psychikę. Z drugiej strony czy kochająca nawet matka ma prawo w ten sposób odkrywać tajemnice dziecka dla swojego spokoju? Czy to co nawiązało się w szczerych rozmowach Toffi z Krukiem ma szansę przerodzić się w silną więź matki i syna, dwóch samotnych osób tęskniących do normalności?

sobota, 13 kwietnia 2024

Mnich i Robot - Becky Chambers, czyli Psalm dla zbudowanych w dziczy oraz Modlitwa za nieśmiałe korony drzew

Sobota i czas na fantastykę, tym razem mocno nietypowo. Pozornie bowiem seria wygląda na coś mało poważnego i młodzieżowego. Oryginalne tytuły (prawda że piękne?), ciekawy pomysł, spora dawka pytań filozoficznych pojawiających się w trakcie lektury, humor, klimat tych opowieści - wszystko to zachwyciło mnie, urzekło i dostarczyło masę przyjemności. Piszę jedną notkę o obu tomach, bo raczej nie wyobrażam sobie czytania ich w oderwaniu od siebie.
A zdecydowanie gorąco polecam oba, bo to jedna z lektur która w tym roku zapadła mi głęboko do serducha. 

Są pewne rzeczy, które może i trochę uwierały, ale o nich za moment. Najpierw o zachwytach. A może jeszcze na początki dwa cytaty ze zdań otwierających oba tomy cyklu :) One trochę pokażą Wam dość specyficzną atmosferę tego co napisała Becky Chambers.

Problem z wypierdalaniem z lasu polega na tym, że jeśli nie jesteś bardzo szczególnym lub bardzo rzadkim typem człowieka, wkrótce zaczynasz rozumieć , dlaczego ludzie opuścili te tereny.

Czasem człowiek dochodzi do takiego punktu, kiedy po prostu trzeba spierdolić z miasta.

To bynajmniej nie jest tak, że to będzie stek bluzgów, rzecz prosta i głupawa. Te zdania raczej pokazują pewien kierunek - wyprowadzić trochę czytelnika ze strefy komfortu, wybić go z jego przyzwyczajeń. Z jednej strony pokazują tęsknotę jaka jest w jednym z dwóch głównych bohaterów - szuka swojego miejsca, odpowiedzi na swoje pytania, czasem idąc tam, gdzie nikt by nie poszedł. Z drugiej pokazują też, że nie ma on w sobie natury buntownika, raczej zwykle wybiera wygodne życie, bycie z ludźmi, ale jego wewnętrzna potrzeba szukania czegoś więcej, jest silniejsza niż wszystko inne. 

piątek, 12 kwietnia 2024

Casting, czyli wszyscy jesteśmy Hamletami

MaGa: Bardzo dobry spektakl dyplomowy tegorocznych absolwentów Akademii Teatralnej w Warszawie: „Casting” – zarówno pomysł jak i wykonanie bardzo ciekawe. Takie fajne balansowanie jak na linie – raz przechylimy się w stronę: „to jest casting do roli”, a potem w drugą stronę: „życie to wieczny casting”. Przyznam, że nigdy nie pomyślałabym w ten sposób słysząc to słowo. A im to wyszło mądrze i było świetnie zagrane.


Robert: Gdy ktoś wybiera ten zawód, pewnie szykuje się trochę na to, że będzie musiał starać się udowodnić, że nadaje się do jakiejś roli, ale to nie znaczy, że rzeczywiście musi godzić się na branie udziału w wyścigu szczurów, gdy o jedno miejsce walczy setka albo i więcej ludzi. Czy to musi tak wyglądać? Czy rzeczywiście świat coraz bardziej głupieje, a z telewizyjnych show gdzie ocenia się "talent", tak samo muszą wysilać się aktorzy, którzy ukończyli szkołę teatralną? Jeszcze chwila i będą musieli konkurować z amatorami, bo ktoś powie, że ich twarze/historia/jakaś umiejętność jest istotniejsza niż nauka zawodu. Ten spektakl jest głosem młodych, trochę ironicznym i na pewno dość mocnym. Nie traktujcie nas jak małpy, które na zawołanie mają robić wszystko co byście chcieli, zaskakiwać nas, wzruszać albo rozśmieszać. Nie chcą tego po zejściu ze sceny czy z planu, ale i nie chcą tego nawet w pracy.

czwartek, 11 kwietnia 2024

Perfect days, czyli potem znaczy potem, teraz znaczy teraz

Wytrawni kinomaniacy będą zachwyceni. Wim Wenders powraca w świetnym stylu. I choć gdyby spróbować o tym filmie opowiedzieć albo zdradzić kulisy jego powstawania, przeciętny Polak postukałby się w głowę, jest w tym więcej magii, niż zobaczycie w ciągu miesiąca w tym co można obejrzeć w telewizji.

Oficjalna premiera jutro, więc postanowiłem przesunąć wszystkie inne notki i oto parę zdań o Perfect Days.
Kulisy: Wenders pojechał do Tokio (które zawsze bardzo lubił), by nakręcić reklamówkę tamtejszych toalet. Cóż Japończycy zawsze byli trochę zakręceni, ale oglądając te przybytki, naprawdę jest się pod wrażeniem tego jak bardzo są różnorodne, jak w ciekawy sposób wpisuje się ich architekturę w otoczenie. Ale przyznajcie brzmi to dziwnie, nie? I dalej. Słynny reżyser oglądając te toalety stwierdził, że chciałby na ich tle opowiedzieć dłuższą historię. Do współpracy zaprosił bardzo popularnego tam aktora Kōji Yakusho i oto efekt zgarnia nagrody i pochwały. Spytacie co może być ciekawego w oglądaniu monotonnych, codziennych czynności, podejmowanych przez pracownika miejskiego czyszczącego kibelki? I tu jest klucz do tego fenomenu. 

środa, 10 kwietnia 2024

Confessio - Natalia Kruzer, czyli czy jesteśmy przygotowani do bycia rodzicem?

Kryminalna środa na Notatniku w trochę innej odsłonie. Tym razem nie żaden detektyw, nie policjantka, ale prokuratorka. I co ważne napisane to jest przez osobę, która zna tą pracę od podszewki, więc nie będzie jak np. u Miłoszewskiego wiele biegania po mieście, przesłuchiwania ludzi w domach, czyli mieszania zadań i kompetencji. Papierologia, współpraca ze służbami, wyznaczanie kierunków śledztwa - to właśnie nas czeka. I choć w centrum jest tylko jedna sprawa, a przecież na biurku równolegle dziesiątki innych, wcale nie oznacza to, że będzie nudno.

Confessio wprowadza nas w realia pracy prokuratorów, którzy obok spraw dość banalnych, mają do czynienia nie tylko z zawikłanymi śledztwami, ale i pytaniami natury moralnej. Ich zadaniem jest zebranie dowodów, przygotowanie wniosku, a decyzję podejmować będzie sąd. Czy to jednak oznacza, że nie ma czasem wątpliwości i rozterek? Jak łatwo społeczeństwo wydaje wyrok i rzuca ocenami, ale wcześniej było obojętne wobec cierpienia, niechętne do pomocy. Przemoc, uzależnienia, zdrady, konflikty rodzinne, trud opieki nad chorym czy niepełnosprawnym... Człowiek, który doprowadzony jest na skraj wytrzymałości, robi wreszcie krok ku temu co w jego oczach ma przynieść ulgę i spokój. Czy przynosi?

wtorek, 9 kwietnia 2024

Różne oblicza miłości, czyli Imperium światła i Pewnego dnia powiemy sobie wszystko

Kącik filmowy dla wytrawnego widza i dwa filmy z miłością w tle. Ciut odmienną od typowych pomysłów rodem z komedii romantycznych, nie zawsze szczęśliwą, ale mocno ogarniającą i zmieniającą życie. 

Na początek Imperium światła i Olivia Colman, którą tak lubię. Mam wrażenie, że dzięki niej postacie grane mają w sobie jakąś głębię, ciekawe rozdarcie. Jak choćby tu. Kobieta pracująca w kinie, choć sama raczej filmów nie ogląda. Świetnie ogarniająca zespół, sprawna organizatorka, choć gdzieś w tle dowiadujemy się, że jest po załamaniu nerwowym i trzeba z nią ostrożnie. Samotna, ale wykorzystywana przez szefa, któremu oddaje się tak jakby to była część jej pracy. Niewiele ma w życiu radości, ale stara się przez niej przejść z podniesioną głową. I oto do ich zespołu dołącza nowy człowiek, młody, przystojny, ciemnoskóry i kochający filmy (Micheal Ward). Początkowo będzie go opieprzać za obijanie się, za zbytni luz, ale potem sama spróbuje poddać się jego urokowi, dać się wciągnąć w świat, którego dawno nie zaznała.

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Ptakova - Wesoła dziewczyna z sercem często smutnym, czyli i takie odkrycia uwielbiam

Poniedziałki niech będą na Notatniku muzyczne :) I choć planowałem pisać o zupełnie innej płycie artysty, którego znam i cenię, zmieniam plany. Dziś o dość przypadkowym odkryciu i lokalnym projekcie. Grupa pasjonatów z okolicy dość regularnie urządza tzw. sąsiedzkie granie, czyli zaprasza do jakiegoś domu artystę i można wbić się na koncert, kupić płytę, pogadać, a to wszystko niesamowicie domowej, intymnej atmosferze. To już nawet nie klub, nie kawiarnia ze sceną, ale niewielki kącik, a słuchacze siedzą na czym się da, przynoszą jedzonko, kaska dla artystów jest do kapelusza i wcale nikomu się nigdzie nie spieszy... 

Gospodarze mają pewnie trochę sprzątania, ale za to wspomnienia nie do przecenienia. I tak przejdźmy do artystki o której dziś. Wydarzenia w Michałowicach i okolicy obserwuję od dawna, a w ostatni weekend zobaczyłem zaproszenie a potem filmiki z dziewczyną, której kompletnie nie znałem. Z ciekawości odpaliłem Spotify i przyznam, że urzekła mnie ta płyta. Niby na co dzień nie słucham dużo popu i elektroniki, ale tu jest jakaś czułość w tym wszystkim, wrażliwość, coś oryginalnego. 

niedziela, 7 kwietnia 2024

Drabina - Eugenia Kuzniecowa, czyli nie uciekniesz, nie zapomnisz...

Niedziela z dobrą literaturą? No to zajrzyjmy co czytają sąsiedzi. Co ciekawe, to powieść współczesna, mocno dotykająca wojny w Ukrainie, a mimo to dziejąca się poza nią. Czy da się jednak żyć nie myśląc o tym co dzieje się w kraju, nawet jak udało ci się nie tylko wyjechać samemu, ale i ściągnąć bliskich? 

 

Kuzniecowa pisze o imigrantach, którzy nie zapomnieli, ale i nie chcą zapomnieć, wciąż psychicznie tkwiąc w ojczyźnie. Jedni nasłuchują wiadomości, wciąż czekają na wieści od tych, którzy zostali, może nawet walczą. Inni starają się unikać informacji, ale i tak nie mogą się uwolnić od myślenia. Co zostawili, czy kiedyś wrócą, czy będzie do czego, jak skończy się ta cholerna wojna, czy jest szansa ją wygrać. Ze zdziwieniem obserwują toczące się wokół nich życie, tak beztroskie i sielankowe. Tam spadają bomby, burzą domy, zabijają ludzie, a tu nikt o tym nie myśli?

To wszystko może brzmi dość depresyjnie, ale uwierzcie że ta powieść nie jest dołująca. Wręcz odwrotnie, Kuzniecowa zawarła tam sporo humoru, od obrazków życia codziennego, różnych absurdów wynikających z innej mentalności, ale i z charakteru głównego bohatera. Tolik spełnił swoje marzenie o domu w Hiszpanii, od kontrolującej go rodziny, zamiast cieszyć się samotnością i nowym życiem, musiał zrobić im tu miejsce. Sam dość nieśmiały, zamknięty w sobie, teraz będzie musiał znowu szykować się na to, że będą próbowali go swatać i urządzać mu życie.

Getto płonie - Tomasz Bereźnicki, czyli kto zrezygnuje z obrony, ten od razu przegrał

Komiks w ciągu ostatnich kilku dekad w Polsce wywalczył sobie nie tylko grono dorosłych fanów, uznanie krytyków, ale i traktowanie go jako jeden ze sposobów na przekazywanie treści edukacyjnych. Już nie tylko zabawa, humor, ale i nauka, historia. Szczególnie modne stało się w tym ostatnim obszarze zapraszanie różnych twórców by poprzez ich kreskę, pokazać postacie i zdarzenia tak jak nam tym zależy zamawiającym. Mieliśmy więc serię zeszytów np. o żołnierzach wyklętych od IPN, mniej lub bardziej udane produkcje lokalne od różnych muzeów i finansowane np. przez urzędy miast. Dobrze i niedobrze. Wiadomo, że artysta ma prawo opowiedzieć coś po swojemu, więc pewnie jest ta chęć kontrolowania, prowadzenia go za rękę. A jeżeli dostanie wszystko na tacy, czy będzie potrafił przełożyć to na ciekawe ilustracje, na fabułę, która wciąga czytelnika? 


To wprowadzenie i przemyślenia nad tym jak urzędnicy, politycy, czy historycy z nimi współpracujący chcą prowadzić jakąś narrację, na co chcą kłaść nacisk, a gdzie jest miejsce na swobodną wypowiedź artystyczną, wydaje mi się ważne przy dzisiejszej notce. Oto bowiem przede mną zeszyt autorstwa Tomasza Bereźnickiego, który powstał na zlecenie Muzeum Getta Warszawskiego. I mimo wprowadzenia "historycznego", jakie ta Instytucja umieściła w środku, dużo we mnie jest pytań, które nie bardzo wiem w którą stronę kierować? Czy do Muzeum, że narzuciło pewien pomysł, który potem było trudno zrealizować i wyszło trochę sztucznie? Czy do autora, że poniosła go wizja kreacyjna, nie zbudował spójnej historii, tylko ciąg porwanych scen, które czytelnikowi trudno poskładać w jakąś sensowną całość. 

sobota, 6 kwietnia 2024

Stacja - Jakub Szamałek, czyli gdy procedury zawiodą

Nich to będzie kolejny w miarę uporządkowany schemat: soboty na notatniku to czas na fantastykę. A niedzielę na poważniejszą literaturę piękną. Jeszcze tylko teatr gdzieś ustawię i może postanowię sobie, żeby co tydzień starać się pisać również o muzyce. I prawie cały tydzień będzie już wtedy w jakimś układzie, a Wy będziecie mogli spodziewać się w miarę stałych bloków w każdym z dni tygodnia. To bowiem się nie zmieni: od ponad 13 lat jednak - każdy dzień to jedna notka. Uzbierało się tego już trochę.

Dziś więc S-F. Dość klasyczne, choć po Jakubie Szamałku spodziewałem się jednak większego zaskoczenia, w końcu jego techno-thrillery, to naprawdę była niezła jazda bez trzymanki. W Stacji powiedziałbym, że fabularnie przenosimy się trochę do atmosfery jak z czasów zimnej wojny. To nie obcy będą tu zagrożeniem, ale my sami, zamiast współpracować, raczej wciąż szukamy okazji do podejrzliwości, do konkurowania, do okazania się kimś lepszym. Stany kontra byłe ZSRR oraz stojący z boku Chińczycy, którym na rękę jest osłabienie albo jednych albo drugich. Co ma do tego kosmos? Ano nawet tam te konflikty się przenoszą. To miała być strefa współpracy, badań, nauki i postępu, ale przecież ludzie są tylko ludźmi, no i co ważne, podlegają różnym naciskom swoich przełożonych. 

Saltburn, czyli przyjaźń, pożądanie, czy już obsesja

Gdybym napisał o tej produkcji gdy było o niej tak głośno ileś tygodni temu, pewnie poddałbym się chórowi zachwytów. Gdy trochę emocje opadły, stwierdzam że mimo kilku dobrych scen, klimatu i ciekawej roli Barry'ego Keoghana, sam scenariusz nie jest jakoś zaskakujący ani nowy. Choć w trakcie seansu czuje się to napięcie, kierunek w jakim potoczy się ta historia jest dość przewidywalny. A finał nawet zbyt przerysowany i dosłowny, jakby miała to być nie tyle opowieść o ambicjach, zazdrości i żądzy, ale jakiś diaboliczny plan, który od początku miał na celu wymordowanie wszystkich niczym w Zagładzie domu Usherów.


Saltburn pewnie niektórych będzie szokować scenami niczym z thrillera erotycznego i to jest chyba tu najciekawsze - nie wiesz do końca czy zainteresowanie Oliviera Felixem, czyli przystojnym i bogatym młodzieńcem z wyższych sfer jest szczere, czy jednak od początku podszyte interesownością.

piątek, 5 kwietnia 2024

Kuba - Jacek Ostrowski, czyli co tu się wydarzyło, ma tu pozostać

Klucz, jeden tytuł świeżo obejrzany, przeczytany, a potem coś co czeka jakiś czas na wpis i już zapominam treść, chyba pora wdrożyć w życie. A że teatrów zapowiada się na przyszły tydzień aż 4, notek w najbliższych dniach pojawi się kilka więcej, do przodu...

Dziś Jacek Ostrowski i jego cykl o Zuzie Lewandowskiej. Od początku byłem fanem i mimo tego, że poziom już trochę nierówny ostatnio, wciąż zamierzam pozostać wierny serii. Ale z nadzieją na powrót do Płocka, bo mam wrażenie że wycieczki poza to miasto, źle wpływają na charakter Zuzy i nagle jakby jej ostre poglądy znikają niczym pod wpływem rozpuszczalnika. Tymczasem to właśnie za jej bezkompromisowość i ostry język, za dopieprzanie systemowi PRL i władzy, pokochaliśmy wszyscy tą bohaterkę. Samotna, otoczona zwierzyńcem, lubująca się w koniaku, papierosach i wygodzie, nie bardzo pasuje do ramek w jakie ludzie chętnie wciskają wszystkich - ona zaprzyjaźni się i z milicjantem i z proboszczem, mimo że nienawidzi jednych i drugich, ale potrafi rozpoznać człowieka z którym idzie się dogadać. 
I oto spełnia się jej marzenie - otrzymuje paszport, którego tyle lat jej odmawiano. Choć przecież nie leci na zachód, tylko na bratnią Kubę, na której czeka jej przyrodni brat, zapraszający ją na wesele, ale przecież to też inny świat. Tu szaro, buro, tam słońce, cygara, muzyka i zabawa.

czwartek, 4 kwietnia 2024

Wyjątkowy prezent, czyli ma szczęśliwe życie i nic go nie zaskoczy...

Czy jedno wydarzenie, kilka zdań rzuconych być może bez głębszej refleksji albo prezent, który uznany zostanie za nietrafiony, może zmienić czyjeś życie? Wbrew pozorom tak.
I możemy się przekonać o tym oglądają najnowszą komedię wyreżyserowaną przez Tomasza Sapryka, która zdaje się że rusza w Polskę w trasę po różnych domach kultury i salach teatralnych. Skoro widzowie pragną komedii, lubią oglądać na scenie na żywo znanych i lubianych, to czemu im tego nie dać? W Wyjątkowym prezencie będą mogli zobaczyć: Aleksandrę Popławską, Marcina Bosaka i Jana Wieczorkowskiego.

Tomasz Sapryk sam przecież kojarzony jest z komediami, czuje ten gatunek, ale mam wrażenie że nie poszedł na łatwiznę fundując nam coś farsowego. Tekst Didiera Carona ma w sobie więcej z tragikomedii, duże znaczenie odgrywają tu emocje. Im bardziej bowiem nakręca się bohater, tym zmniejsza się odporność na jego humory jego żony i najlepszego przyjaciela, a tym samym, na jaw wychodzi coraz więcej skrywanych dotąd przed nim faktów.

środa, 3 kwietnia 2024

Ścigając zło - Małgorzata i Michał Kuźmińscy, czyli rozmowy o zbrodni, śledztwie i karze

Kryminalna środa, ale trochę mniej typowo. Bo mimo że to autorzy kryminałów, to ten tytuł nie jest fabułą. Kuźmińscy podobnie jak wielu dobrych autorów, podkreśla z jaką dbałością podchodzą do dobrego researchu, sprawdzają różne swoje pomysły. I z tego zainteresowanie zbrodnią od strony powiedziałbym podbudowy teoretycznej wzięła się właśnie ta pozycja. 


Pewnie wielu czytelników nie zwraca na detale uwagi, trzeba jednak przyznać, że warto doceniać dbałość o nie, o to żeby nawet jak coś wyda nam się mało prawdopodobne, po sprawdzeniu będziemy musieli przyznać rację autorom. Ma to znaczenie nie tylko w prowadzonym śledztwie, przy analizie dowodów, ale również w opisywaniu procedur prawnych albo co byś może najciekawsze, przy próbach opisania psychiki sprawcy, tego co nim kieruje.

wtorek, 2 kwietnia 2024

Old Oak, czyli gdy jesz razem, trzymasz się razem

Materiału na miesiąc, więc nic tylko sobie teraz to rozplanować, ale ponieważ wciąż dochodzą rzeczy świeże, to będzie trudno to pomieścić... Może będę przeplatał rzeczy starsze i nowsze, żeby o niczym nie zapomnieć? Do końca tygodnia miałem uporać się z zaległościami teatralnymi ale w tym tygodniu kolejne dwa spektakle :)

Na dziś o filmie, o którym chciałem pisać w święta. Choć jego premiera dopiero za około miesiąc, już pewnie można go gdzieś upolować na pokazach specjalnych. I moim zdaniem zdecydowanie warto. Jak większość filmów Kena Loacha. Gość mimo wieku (choć teraz zapowiada pożegnanie) nie traci serca, które ma zdecydowanie po lewej stronie. W swoich filmach opowiada zwykle o ludziach prostych, których system ma trochę w nosie, o tych najbardziej poszkodowanych przez różne zmiany społeczno-polityczne. I tak jest i tym razem. Ponieważ jednak czuje zmiany jakie zachodzą w Europie, tym razem przygląda się również imigrantom, którzy wciąż szukają tu lepszej przyszłości, a napotykają niejednokrotnie na niechęć i zarzuty, że rządy bardziej pomagają im niż własnym obywatelom. 

Czy w czasach gdy więcej w nas nieufności, strachu o przyszłość, wrogości i frustracji, jest jeszcze możliwa przyjaźń, życzliwość i solidarność?
Nie ukrywam, że takich historii szukam i potrzebuję, bo mam wrażenie że niczym kropla drążą skałę naszej obojętności. Nie zawsze dobrze się kończą, nie obiecują powszechnego szczęścia, ale pokazują że mimo wszystko można robić coś dobrego, a to dobro zwykle w jakiś sposób powraca, zaraża innych. W moich ostatnimi czasy dość depresyjnych stanach, to taka łyżka miodu do herbaty...

poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Nic na siłę, czyli uroki Podlasia

Planowałem na dziś zupełnie inną notkę, ale przekładam ją na jutro, a dziś coś na luzie, pasującego do Prima Aprilis. 

 
Netflixowe Nic na siłę pewnie dla wielu okazało się sympatycznym pomysłem na seans świąteczny, niestety mimo udziału aktorów tej klasy jak Anna Seniuk czy Artur Barciś, nie wnosi on zbyt wiele świeżości w to co dotąd produkowało się u nas w nurcie komedii romantycznych. Zmiana Warszawy czy innego dużego miasta sponsorującego film, na Podlasie nie spowodowała tego, ze wciąż więcej tu ładnych obrazków i stereotypów niż prawdy. A szkoda. Ten region naprawdę ma swój urok, ludzie żyją innym tempem, wmawianie jednak że to takie zatrzymanie w czasie i mentalności, łażenie w strojach regionalnych na co dzień, epatowanie gwarą, zacierem i zwierzakami ganiającymi po domu, to tak jakby dziś ktoś nakręcił w Europie obraz że w Polsce prąd nosi się wiadrami, a niedźwiedzie biegają po ulicach. 

Owszem, chwilami jest sympatycznie, scenariusz jednak pełen jest mielizn, uproszczeń i niczym nie zaskakuje.

Noc Henny, czyli to nie tylko drogeria

Bardzo ładna miniaturka teatralna zagrana w Teatrze Druga Strefa. Godzinny spektakl rozpisany na dwie aktorki, w kameralnej scenerii, niesie ogromny ładunek emocjonalny i dużą dozę przemyśleń.


Desperacka wiadomość Judith nagrana na telefonie w mieszkaniu byłego partnera staje się początkiem akcji spektaklu. Jednak to nie Jack na nią zareaguje. Do mieszkania Judith zapuka jego obecna dziewczyna – Ros. Staną naprzeciw siebie dwie kobiety zakochane w jednym mężczyźnie, konkurentki do jednego serca. Która wygra? No właśnie… pierwsze co się nasuwa na myśl to pojedynek dwóch rywalek o mężczyznę. Ta jest lepsza, która wygra walkę o niego. Takie patrzenie na inną kobietę powoduje, że stajemy się dla siebie wrogami, zwycięsko podnosimy głowy nad przegraną nie bacząc na to, że za chwilę same możemy być w podobnej sytuacji. Czy tak poranione będziemy w stanie wspomóc inną kobietę? A może po raz kolejny będziemy patrzeć jak na zagrożenie?

czwartek, 28 marca 2024

Notka na Wielkanoc, czyli życzenia i o filmie Godland

Co roku w okolicach Triduum Paschalnego znikam z sieci. Dziś Wielki Czwartek, więc znowu zostawiam Was z życzeniami i czymś do refleksji. W tym roku naprodukowałem tyle notek, że mogę zrobić to z czystym sumieniem nie tylko do Wielkiej Nocy, ale pewnie wrócę dopiero po świętach, czyli w 1 kwietnia. I nie będzie to Prima Aprilis, bo jeszcze dorzucę Wam coś fajnego, ku pokrzepieniu serducha. 


Tego zwykle szukam najbardziej. I trochę film, o którym dziś chcę napisać i to co mi siedzi w głowie, gdzieś idzie w tym kierunku. Gdzie szukać tego pokrzepienia, gdy wokół tyle narzekania, kłótni, goryczy, frustracji, zmęczenia, smutku...
 

Wielkanoc dla wierzących to najważniejsze dni stanowiące fundament wiary - obietnica nowego życia. Przeżywamy je zawsze wiosną, gdy wszystko budzi się, rozkwita, cieszy oczy. Tego więc Wam życzę 

byście wciąż widzieli przed sobą nie ciemność, tylko światło,
nie koniec, ale początek,
nie smutek, ale obietnicę i nadzieję radości.
 

Nie ważne skąd będziecie czerpać siłę, miejcie po prostu pewność, że ją znajdziecie. I pamiętajcie by potem ją dawać też innym, bo dzięki temu to doświadczenie jest jeszcze pełniejsze i daje więcej szczęścia. Niech Wasze serca wypełniają pokój i dobro.
Na koniec podrzucę Wam jeszcze wiersz - w końcu może i ja przekonam się do poezji :)
A na razie o filmie.
 

wtorek, 26 marca 2024

Jesteśmy szczęśliwi, czyli na pozór wszystko gra


Gościnny Teatr Druga Strefa udostępnił scenę studentom Szkoły Głównej Handlowej, którzy tworzą teatr studencki Scena Główna Handlowa i dzięki temu mogliśmy zobaczyć spektakl „Jesteśmy szczęśliwi” wg Billa Morgana. Spektakl zrealizowany na całkiem przyzwoitym poziomie, ujmujący temperamentem iście włoskim, zagrany z werwą i młodzieńczą spontanicznością oglądało się z zainteresowaniem i ciekawością, bo temat cały czas aktualny.


W zaprzyjaźnionej włoskiej restauracji Helen Archibald obchodzi swoje 53-cie urodziny. Z tej okazji wraz z mężem Thomasem organizują uroczysty obiad dla najbliższej rodziny: dwóch synów, synowej i narzeczonej jednego z nich. Na pozór wszystko jest w najlepszym porządku; życzenia, uściski, prezenty. Jednak wystarczy się odwrócić…

poniedziałek, 25 marca 2024

Sprawa Lorda Rosewortha - Małgorzata Starosta, czyli klasycznie nie musi być nudno

Zdaje się dziś premiera, więc dorzucam i ja kilka zdań od siebie.
Małgorzata Starosta kojarzyła mi się dotąd raczej z komediami kryminalnymi, a teraz możemy poznać jej trochę inne oblicze. Stałą cechą jej książek wydają się dla mnie wątki obyczajowe, relacje międzyludzkie, które trzeba jakoś rozgryźć, bo tam może leżeć rozwiązanie zagadki. I tak jest też i tym razem. Zaskoczeniem jednak może być fakt, że cała historia jest bardzo w stylu retro, niby to lata 50 lub 60 XX wieku, ale klimatem bardziej przypomina jeszcze wcześniej dziejące się powieści np. Agathy Christie. Wiecie: wyższe sfery, służba, spór o majątek i policja, która nie wzywa do siebie na przesłuchanie tylko udaje się do danego majątku, by na miejscu kulturalnie przepytywać przy herbatce i ciasteczku.

Jeżeli lubicie więc właśnie takie, dość klasyczne opowieści, będziecie pewnie przy Sprawie Lorda Rosewortha dobrze się bawić.

niedziela, 24 marca 2024

Vanya, czyli solowa wersja „Wujaszka Wani”

„Vanya” to ciekawa – bo jednoosobowa - adaptacja „Wujaszka Wani” Antona Czechowa. Obraz nie tyle - jak u Czechowa - rozkładu XIX-wiecznej Rosji, upadku ziemiaństwa i destrukcji inteligencji, a na tym tle historia nieodwzajemnionej miłości, co raczej ponadczasowy przekaz o kondycji naszego człowieczeństwa – naszych marzeń, żalów i nadziei. Na pozór wszystko jest w porządku. Wszelkie emocje kłębią się, buzują żywym ogniem pod skórą, niewidoczne dla oczu pozostałych, a jednocześnie czuje się to unoszące się nad sceną pragnienie miłości i odmiany swojego losu.

Tytułowy Vanya na wszystko w życiu musiał zapracować. Zbyt pochłonięty zaspakajaniem potrzeb innych nie myślał o sobie, a teraz, mając 47 lat zdaje sobie sprawę, że nie ma nic. Nie zdobył wykształcenia, nie założył rodziny, nie zaznał żadnego szczęścia, nie odłożył nawet pieniędzy na swoją starość. Kiedy chce się zbuntować, bo ma poczucie krzywdy, nawet własna matka odwraca się od niego. To człowiek, który zawsze żył dla innych i to ze świadomością, że tak żyć należy, a na koniec został jedynie z wiedzą, że inne wybory może byłyby dla niego lepsze, bardziej korzystne, dałyby mu odrobinę szczęścia.

Jemiolec - Kajetan Szokalski, czyli cały czas cię obserwujemy

Mocno ostatnio wsiąkłem na nowo w klimaty fantastyczne i to nie jakieś fantasy, ale coś bardziej naukowego lub postapokaliptycznego. Spodziewajcie się więc w najbliższych tygodniach notki nie tylko o "Problemie trzech ciał", pochłanianym równolegle z serialem, ale i o kolejnej odsłonie w ramach Uniwersum Metro 2033, a nawet czymś przypominającym bajkę.

A dziś coś od PulpBooks. Wydają na razie jeszcze niewiele, trzymam jednak mocno za nich kciuki, bo otwierają drogi debiutantom, szukają tekstów, a nie jedynie bazują na nazwiskach, które już się sprzedają, po to by czytelnik kupił bez patrzenia na jakość. I to mam wrażenie że się sprawdza. Obok Metamorfa, kolejna ich premiera, czyli Jemiolec, to jedne z ciekawszych rzeczy jakie ukazują się na rynku w ramach fantastyki. Nawet jeżeli doszukać się można w nich jakichś inspiracji, to ważne że jednak opowiadają oryginalne historie, a jakieś poszukiwanie ewentualnych nawiązań może stanowić jedynie dodatkową frajdę. 


Kajetan Szokalski nie kombinuje za bardzo z realiami, można nawet odnieść wrażenie, że to bliska nam rzeczywistość. Upadające zakłady produkcyjne, bezrobocie, bieda, brak kasy na leczenie, niepewność, obietnice rządu i mamienie ludzi propagandą jak to głosując na nich zyskasz lepszą przyszłość.

sobota, 23 marca 2024

Jak Zabłocki na mydle, czyli jesteś wypalony? To się zamień!

Dla ludzi, którzy pamiętają sprzed dwóch dekad serial "Rodzina zastępcza", twarze Joanny Trzepiecińskiej i Tomasza Dedka wciąż wywołują uśmiech na twarzach. I oto para ta powraca na deskach teatralnych w najnowszej produkcji Teatru Gudejko. Komedia napisana przez Jack’a Popplewella okazuje się wcale nie trącić tak bardzo myszką jak mogłoby się wydawać, a sprawy jakie porusza, są jak najbardziej aktualne. 
Przecież model małżeństwa gdzie to facet pracuje, a kobieta zajmować ma się jedynie domem, nawet jeżeli dzieci są duże, nie jest jedynym rozwiązaniem, a najważniejsze to by przypisane role i wykonywane obowiązki nikogo nie uwierały. "Jak Zabłocki na mydle" w reżyserii Jerzego Hutka w prześmiewczy sposób pokazuje jak mężczyzna i kobieta mogliby się czuć po zamianie ról. Ona przejmie zarządzanie upadającymi zakładami produkującymi mydło, a on będzie sprzątał, gotował i czekał na żonę by mogła odpocząć. Czy obojgu pójdzie to tak łatwo jak można by się tego spodziewać?

Mszczuj - Katarzyna Berenika Miszczuk, czyli co tam że zimno, skoro trzeba wieś ratować

Wciąż nie znam całości cyklu słowiańskiego Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale kolejne tomy, na które trafiam, czytam ze sporą przyjemnością. Połączenie charakternej bohaterki, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, wierzeń słowiańskich, dawnych zwyczajów, ze światem który nie odbiega specjalnie od naszego (auta, unowocześnienia), tworzy całkiem fajną mieszankę, czasem zabawną, czasem trochę niepokojącą. W miastach być może inaczej się to odczuwa, ale na wsiach, wciąż jest nieraz ten niepokój po zmroku, że człowiek czuje jakby obecność czegoś niezwykłego. U Miszczuk wspólnota dba o to, by kapłan (starosłowiański oczywiście) i szeptucha, mieli się dobrze, by ich chronili przed złymi mocami i pomagali w razie potrzeby. I choć para jaką tworzą Jaga i Mszczuj raczej nie jest dowodem na to, że można zbić na tym majątek, to takie powołanie wybrali i swoich nie zostawią.


W najnowszej powieści w ich związku trochę zaczyna zgrzytać. Każde przecież ma jakieś swoje przyzwyczajenia i choć budują wspólny dom, na razie mieszkają w osobnych, a wszystkie próby narzucenia swojej wizji patrzenia na świat temu drugiemu, kończą się zgrzytaniem zębów. Nie od dziś wiadomo, że Mszczuj najchętniej trzymałby się jedynie obrzędów i rytuałów, niekoniecznie interesując się głębiej światem bogów, mocami dobra i zła, uważając że modlitwy wystarczą. Jaga odwrotnie - wszystko chce poznać, dotknąć, nie ma oporów by stanąć twarzą w twarz z tym co innych przeraża lub onieśmiela. Ba, jako kapłanka Swarożyca, nie raz odda się zapomnieniu w jego ramionach, czym doprowadza do szału zazdrości swojego męża. Czy ma wyrzuty sumienia? No może troszkę. Ale dzięki tym dziwnym relacjom, czuje też, że ma u boga ognia jakieś szczególne względy i może prosić go o pomoc w kłopotach. Skoro on oczekuje, że będzie realizować dla niego jakieś misje, to niech ją chroni, gdy sama właduje się w kłopoty.

czwartek, 21 marca 2024

Dear England, czyli piłka nożna „od kuchni”

Nie jestem fanką ani nawet miłośniczką piłki nożnej, a jednak wyszłam z tego spektaklu mocno usatysfakcjonowana. Niewiele jest spektakli o sporcie, a piłka nożna to przede wszystkim transmisje z meczów lub mecze oglądane z trybun. Na stadionie herosi boiska, a na trybunach/przed telewizorem ich wierni fani. W zależności od wyników media albo pieją z euforii albo „wieszają psy” na zawodnikach, trenerach. Nigdy nie zastanawiałam się, jak to to wszystko odbierane jest przez samych zainteresowanych, co mają w głowie schodząc z murawy. „Dear England” odsłania niejako rąbek tajemnicy, a robi to w oparciu o historię Gereth’a Southgate’a. 

Rok 1996, Anglia dociera do półfinału UEFA Euro. Grają na własnym terenie, przy własnej publiczności. Nadzieje w fanach ogromne, przecież to w Anglii narodził się futbol, na tej ziemi piłka nożna jest królową sportu, a jednak od 1966, kiedy drużyna brytyjska zdobyła mistrzostwo minęło już 30 lat, które nie przynosiły Anglii chluby. Teraz, w walce o szansę na mistrzostwo Anglia ma się zmierzyć z Niemcami. O tym kto przejdzie dalej zdecydowały rzuty karne. Jest tak blisko… niestety rzut karny Gareth’a został obroniony i Anglia odpadła z dalszej rywalizacji. Southgate zamiera, a kiedy schodzi z boiska razem z kapitanem drużyny Adams’em widać, że jest zdruzgotany. Po raz kolejny skończył się sen o „wielkiej Anglii”. Co działo się w mediach i na ulicach angielskich miast do tej pory jest w pamięci nie tylko fanów sportu.

Sami swoi. Początek, czyli sentymentalna podróż do Krużewnik

Zdaje się, że do końca miesiąca nie wyrobię się nawet z notkami teatralnymi, ale i tak postanowiłem trochę je przeplatać z innymi tekstami. Nazbierało się tego trochę :) W przyszłym tygodniu wróci kącik dla wytrawnych kinomaniaków i kryminalna środa. A od Wielkiego Czwartku pewnie znowu cisza na czas Triduum, to raczej już tradycja, by święta były czasem bez Internetu. Wracam więc pewnie w niedzielę wielkanocną, bo niby czas z bliskimi, ale to już nie są święta, więc i czas na pisanie prędzej znajdę. Dziś Światowy Dzień Zespołu Downa, dzień kolorowych skarpetek, więc notka ciut na luzie. A przynajmniej chyba takie było założenie twórców tego filmu. Sami swoi, trylogia Sylwestra Chęcińskiego to dla wielu Polaków rzecz kultowa, więc jak tu mierzyć się z legendą? O dziwno jednak Żebrowskiego całkiem się to udało. Nakręcił historię mocno z tamtymi filmami powiązaną, dla widzów tamtych części, mocno sentymentalną i budzącą ciepłe uczucia. Gorzej z nowymi widzami, bo tu mam wrażenie, że może to być mało pociągające. O ile zna się dalsze losy tych postaci, ich charaktery, przebieg konfliktu między głowami rodów Pawlaków i Karguli, to wciąż dostaje się jakieś miłe dla oka i serca nawiązania. Jeżeli tego się nie zna, obawiam się że frajdy będzie dużo mniej. Nawet samo podłoże konfliktu nie jest jakoś mocno wyjaśnione - to raczej ciąg scen, które już i tak bywały wspominane w kultowych produkcjach z lat 70.

środa, 20 marca 2024

Maria Stuart, czyli polityka i uczucia

MaGa: Tak się jakoś złożyło, że do tej pory nie widziałam Danuty Stenki na deskach teatru. A bardzo chciałam. I powiem, że jestem pod wrażeniem. Podobno Helena Modrzejewska mówiąc polski alfabet wzbudzała zachwyt; Danuta Stenka siedząc bez ruchu lub jedynie stojąc – potrafi uczynić z widzami to samo – zachwyca. A właśnie w ten sposób ona otwiera i zamyka ten spektakl.

Robert: Aktorstwo na pewno broni ten spektakl, jak dla mnie trochę zbyt przekombinowany w warstwie wizualnej. Znamy argumenty obrońców takich rozwiązań: przecież współczesne stroje mają dać nam sygnał o aktualności danej historii. Tylko jeżeli one budzą niesmak, są nieestetyczne, a scena wydaje się pusta, to nie ma w tym żadnej nowości ani wartości dodanej. Nie oszukujmy się - stroje mogą dodać splendoru, można się za nimi schować, wiele mówią o postaciach. Jeżeli aktor sam nie wie czemu nosi na sobie uprząż jak dla psa, to dla mnie tu nic ciekawego w tym pomyśle nie ma.

MaGa: Walka o tron, walka dwóch religii i dwie kobiety, które zdają sobie sprawę, że nie jest możliwe panowanie nad całą Brytanią kiedy jedna jest królową Szkocji a druga królową Anglii i żadna nie ustąpi. Jedna z nich będzie zawsze zagrożeniem dla drugiej. Dwie silne indywidualności: Maria Stuart (Wiktoria Gorodeckaja) i Elżbieta I (Danuta Stenka) wprzęgnięte w intrygi, machinacje i polityczne pojedynki dają na scenie koncert gry aktorskiej. 

sobota, 16 marca 2024

Dwa - Mùlk, czyli zwalnia i przyspiesza, drażni i zaciekawia

Czego tu nie ma: rockowy pazur, elektronika, jazzowe solówki na saksofonie, hip-hop, chórki i wrzask. Zdaje się, że legenda gdańskiej sceny alternatywnej ciągle gdzieś tkwi ziarenkiem w ludziach. Jest industrialnie i garażowo jednocześnie. Jak pamięta się choćby Aptekę, zdziwienia nie będzie, ale dziś już mało kto pozwala sobie na takie szaleństwo muzyczne, świadomie wybierając ścieżkę radiowych kawałków lub buntowniczych numerów, głównie na salki koncertowe. 

Tu panowie ewidentnie się bawią, poszukują, eksperymentują, nie przejmując się oczywistymi oczekiwaniami. I niby czuje się pewne inspiracje, ale po chwili pewnie skojarzenia już będą pędzić w inną stronę, więc trudno mówić o kopiowaniu kogokolwiek. 
Sama nazwa Mùlk pochodzi z języka kaszubskiego (zdaje się oznacza to ukochaną osobę), a ten krążek jak sam tytuł wskazuje, jest już ich drugą płytą.

piątek, 15 marca 2024

Księżniczka Bari - Hwang Sok-Yong, czyli nieść pokój, nieść ukojenie...

I kolejna książka z tak lubianej przeze mnie Serii z żurawiem od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mocna niczym reportaż, ale co ciekawe autorka poprzez na poły baśniową atmosferę, sprawia, że nie boimy się o bohaterkę mimo tego wszystkiego co ona przechodzi. Powieść wykorzystuje mit z koreańskiej tradycji o postaci, która wędruje między światami żywych i umarłych, w poszukiwaniu życiodajnej wody. Bohaterka dostała imię Bari (Bari-degi, czyli odrzutek) i chyba tylko dzięki wsparciu babki przetrwała pierwsze lata. Ona jedna przeczuwała, iż dziewczynka będzie wyjątkowa. Opowiadała jej różne historie, dbając o rozwój płomienia, który w niej się rozpalał, wiedząc że dzięki niemu, może będzie jej łatwiej przeżyć nawet to co bolesne.
Jako siódma córka w patriarchalnej rodzinie nie była przyjęta zbyt radośnie, szczególnie że w Korei Północnej każda gęba do wyżywienia do nie lada kłopot.

Miała niecałe 10 lat gdy po kolei Bari zaczyna traci swoich bliskich i w wieku lat kilkunastu zostaje na świecie zupełnie sama. Nie ma domu, nie ma co jeść, nie ma nikogo. Może więc iść przed siebie, otwarta na to co da jej los. 

czwartek, 14 marca 2024

Geniusz, czyli to z czym do nas przychodzicie

Tadeusz Słobodzianek jako autor, reżyseria Jerzy Stuhr i on też we własnej osobie na scenie. To musi być coś wyjątkowego. I tak też jest. Pan Jerzy już zapowiedział, że tą rolą żegna się z aktorstwem teatralnym, może jeszcze pojawi się na planie filmowym, nic więc dziwnego, że widzowie walą drzwiami i oknami, a bilety wyprzedane na trzy miesiące do przodu. Dobry tekst plus świetne aktorstwo - zapewniają udany wieczór. Marudzić mogą chyba jedynie ci, którzy spodziewają się jakiejś farsy, nie lubią sztuk, gdzie dialogi stoją w centrum i trzeba trochę wiedzy, żeby je śledzić. Choć główne postacie, czyli Józefa Stalina i ojca nowoczesnego teatru Konstantina Stanisławskiego, każdy kojarzy, to obaj panowie rozmawiają też o innych postaciach, wydarzeniach, osoby które trochę znają historię imperium sowieckiego lat 20 i 30, będą miały na pewno więcej frajdy z przedstawienia.

Jedno spotkanie, choć pewnie nigdy ono nie miało miejsca. Ale może mogło. O czym panowie by rozmawiali? Tyran i człowiek nie znoszący sprzeciwu, czy krytyki, prywatnie miłośnik teatru, koneser oraz reżyser, twórca "Metody", czyli kanonicznego sposobu uczenia gry aktorskiej, starzejący się, schorowany człowiek, który w nowych realiach wciąż napotyka na granice i przeszkody. Co za czasy, gdy z samych szczytów, możesz spaść na samo dno, gdy władza kiwnie palcem i jakiś recenzent oskarży się o reakcjonizm, o nie rozumienie nowych czasów i oczekiwań widzów komunistycznej ojczyzny.

Pójdę sama - Chisako Wakatake, czyli coś się skończyło, ale to nie musi być koniec

Cieniutka książka, która jednak sprawia spory kłopot w lekturze i wiele osób być może uzna ją za mało strawną. Bohaterka powieści - 74 letnia kobieta, wspomina i analizuje swoje życie, spogląda wstecz, jednocześnie prowadząc samotne i dość biedne życie. W Japonii ta powieść okazała się przebojem literackim i pewnego rodzaju fenomenem, trudno jednak odpowiedzieć na ile wpływ miała sama treść książki, a na ile rozbudowana wokół niej otoczka. Autorka debiutowała bowiem już na emeryturze, co raczej nie jest zbyt częste, nic więc dziwnego, że tematyka którą porusza w "Pójdę sama" była odczytywana bardziej uniwersalnie jako głos pokolenia, które przepracowało ciężko życie, a teraz odczuwa trochę pustkę.

U nas pewnie też znalazło by się sporo takich historii - dzieciństwo w biedzie, na wsi, potem praca, może małżeństwo, dzieci i całe życie przepracowane, by coś osiągnąć, by zapewnić im jak najlepszy start, edukację. Nie zawsze jednak potem one to doceniają, czasem brak czasu dla pociech, czy też szorstkość wobec nich, odbija się na późniejszych relacjach. I tak jest trochę w przypadku głównej bohaterki. Mąż zmarł, z synem kontakt żaden, z córką jest słaby, żyje więc samotnie, nie mając zbyt wiele środków na utrzymanie. Przecież w większości krajów kobiety pracują mniej, zarabiają słabiej, emerytura bywa więc bardzo trudna. Dużo jej niby nie potrzeba, czujemy jednak, że to dość odległe od naszych wyobrażeń o jednym z najbogatszych krajów świata. 

środa, 13 marca 2024

Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję, czyli czy można pokazać cierpienie

MaGa: Jeśli o mnie chodzi to jest to spektakl, który rozłożył mnie na czynniki pierwsze. Z pełnym przekonaniem mówię, że to najlepszy spektakl jaki widziałam, choć temat ogromnie ciężki, przejmujący i z tych, który oddalamy od siebie tak długo jak się da.

Robert: Masz rację. Rozumiem wszystkie nagrody dla twórców i jestem wdzięczny organizatorom Festiwalu Nowe Epifanie za ściągnięcie spektaklu na ten jeden wieczór do stolicy. To chyba jedno z najbardziej poruszających przedstawień jakie widziałem w ostatnich latach. I to bym podkreślił. Gdybym miał oceniać to co widziałem w kryteriach artystycznych, pomysłów reżysera, gry aktorskiej, pewnie bym marudził. Odebrałem go przede wszystkim na poziomie emocjonalnym i z tej perspektywy chciałbym o nim opowiadać jako o spektaklu cholernie ważnym, poruszającym, zostawiającym ślad.

 

MaGa: Spotykam się z coraz częstszymi opiniami psychologów, że to uciekanie przed tematem śmierci wcale nie wychodzi nam na dobre. Śmierć jest wpisana w ludzkie życie i udawanie, że nas nie dotknie prowadzi jedynie do traum i takich działań względem umierających bliskich, których sami nie chcielibyśmy doświadczyć.

Robert: Nie chcemy żeby była blisko, próbujemy nie dostrzegać cierpienia, oddawać je w ręce specjalistów, żyjemy jednak w kraju, gdzie niejednokrotnie ta opieka specjalistyczna niedomaga, a po drugie towarzyszenie bliskich w chorobie i odchodzeniu, jest bardzo ważnych dla osoby która przez to przechodzi. Być blisko. W sprawach codziennych. Nie dawać odczuć samotności. Sprawiać, żeby ten ból był mniejszy nie tylko samymi lekami. Ale czy to łatwe? Czy jesteśmy do tego przygotowani? To właśnie pytania, które m.in. stawia przed nami Mateusz Pakuła w "Jak nie zabiłem...", zarówno w książce, jak i w przedstawieniu, które zrobił na jej podstawie. 

Spirala zła - Bernard Minier, czyli to jak wejście w kolejny krąg piekła

W środowym kąciku kryminalnym dziś tylko jeden tytuł, ale za tydzień może kolejne dwa, bo wciąż coś w czytaniu. Może nawet jakaś humoreska się trafi?

A dziś Bernard Minier. O ile z jego powieściami poza cyklem o Marinie Servezie miałem wrażenie różne, o tyle ta seria zawsze moim zdaniem dostarcza wiele satysfakcji dla każdego miłośnika kryminałów. Jest zagadka, jest napięcie, świetna atmosfera, zwroty akcji, czyli wszystko to co tygrysy lubią najbardziej. I tak jest też z ósmym tomem cyklu.
Dodatkowo tym razem jest jeszcze ciekawy smaczek, nazwijmy go paranormalnym, czyli to zło, z którym mierzy się nasz bohater ma naprawdę przerażające i zaskakujące oblicze. Diabeł to, czy może ktoś kto uwierzył, że jest jego narzędziem? Ale skąd te moce, które wydają się tak przedziwne, skąd ta nieuchwytność...

wtorek, 12 marca 2024

Nieporadni w kąciku filmowym dla kinomaniaków, czyli Czerwone niebo i Falcon Lake

Wtorek więc wpis dla wytrawnych kinomaniaków i dziś coś o facetach/chłopakach, którzy mają trochę problem w relacjach męsko damskich, czyli o dojrzewaniu, o tym jak trudno czasem zacząć i jak łatwo spieprzyć. Takie słodko-gorzkie historie, w których niby niewiele się dzieje, ale psychologicznie bywa całkiem interesująco. W pierwszym przypadku jest bardziej obyczajowo, w drugim może nawet odrobinkę atmosfery thrillera się można doszukać.

Czerwone niebo to film mistrza melodramatów, Christiana Petzolda. Opowiada on historię o młodym mężczyźnie, który szuka dobrego miejsca, by w skupieniu popracować nad swoją drugą książką. Niestety zamiast cieszyć się pobytem w miłym miejscu nad morzem, dokąd zaprosił go przyjaciel, chodzi cały czas nabzdyczony, wszystko go wkurza i ma ewidentnie jakąś blokadę twórczą. Wokół pożary lasów, ale ludzie wciąż chodzą na plażę, wypoczywają, kąpią się, toczy się wydawałoby beztroskie życie. I on mógłby trochę wyluzować, szczególnie że wpadła mu w oko, znajoma rodziców jego przyjaciela, która również mieszka w tym samym domu. Czy coś z tego będzie?

poniedziałek, 11 marca 2024

Klub Niepokornych, czyli zamiast recenzji kilka zaskoczeń

Zaskoczenie 1.


To moja trzecia odsłona „Klubu…” jaką obejrzałam. Pierwsza to film z 1985r., którego twórcą był John Hughes zatytułowany „Klub winowajców”, druga to spektakl o tym samym tytule zaprezentowany w ramach Sceny Debiutów w Teatrze WARSawy w reżyserii Agnieszki Czekierdy z roku 2019 i trzecia, obecnie obejrzany w Garnizonie Sztuki „Klub niepokornych” w reżyserii Piotra Ratajczaka. Wszystkie wersje poruszają problemy z jakimi borykają się nastolatkowie i choć od premiery filmu do najnowszej wersji jaką obejrzałam minęło niemal 40 lat, to ten problem dalej gorzko wybrzmiewa. Zmieniają się czasy, następuje rozwój cywilizacji, a im więcej wiemy i mamy, tym bardziej czujemy się samotni i wyizolowani. Każda wersja położyła akcenty na coś innego i każda wersja przyprawia o dreszcz niedowierzania: jak to możliwe, że tego nie widzimy…