Od jutra chyba maraton kryminalny bo dużo się tego nazbierało, ale mam nadzieję, że znajdę też miejsce na inne tematy, starając się przeplatać jak zwykle coś świeżo obejrzanego lub przeczytanego i rzeczy, które czasem i tygodniami czekają na notkę.
Dziś znowu zanim napiszę o książce, należy wspomnieć o inne, czytanej wcześniej. To Springer zaciekawił mnie swoim reportażem i już wtedy planowałem przeczytanie powieści, która prowadziła go po Skandynawii śladami prawa Jante. I w tym przypadku muszę powiedzieć, że chyba lepiej mi byłoby pozostać jedynie na znajomości jego reportażu. Powieść Sandemose okazała się nie tylko dość trudna w lekturze, ale przede wszystkim mało strawna - to w kółko wałkowanie tego samego, ciąg przemyśleń z których niewiele wynika i bardzo mglistych wspomnień. Całość pewnie można by zamknąć w objętości 1/10 i może wtedy byłoby interesujące. Rozciągnięte po prostu nuży i zwyczajnie gubi się jakiekolwiek zaciekawienie.
Na pewno taki sposób poznawania sławnych ludzi, może się podobać. Aleksandra Czornyj dodała barwne ilustracje, ale to tekst ma przyciągać uwagę. Bez przeładowania datami, nazwiskami, w zgrabny sposób wprowadzający w czasy w jakich żył bohater. Przecież dokonania Amundsena trudno oderwać od jego dumy z tego, że oto odrodził się jego kraj, przez długi czas pod panowaniem Szwecji. Młodziutkie państwo jakim była Norwegia nagle było na ustach całego świata, bo jego reprezentant podjął się zadania, które okazało się zbyt trudne dla wypraw lepiej wyposażonych i z dużymi finansami.