wtorek, 30 kwietnia 2019

Śluby panieńskie, czyli klasyka (nareszcie) bawi

Dzięki M. zamykam kwiecień 30 notkami, a sam muszę jeszcze uporać się z zaległościami - chyba 8 spektakl do zrecenzowania... W maju obiecuję, że nadrobię, bo wyjątkowo mało mam przedstawień przed sobą (jedynie 4). A na Śluby muszę się wybrać...

Rzecz to niesłychana… nie, nie… pani nie zabije pana. Natomiast zachwyca się młodym chłopcem, który na spektaklu „Śluby panieńskie” zaśmiewał się perliście, a ja w nim widziałam siebie - na innym spektaklu Fredry, bo na „Zemście” tylko ponad 40 lat temu, w tym samym teatrze. Można więc przyjąć, że Teatr Narodowy umie wystawiać Aleksandra Fredrę. Przyznam, że poszłam na tę sztukę w zastępstwie, a męża ciągnęłam niemal siłą, bo mając sporo lat za sobą najróżniejszych wersji widzieliśmy sporo i gdzieś kołatała się myśl: ile razy można to oglądać? Po niemal trzech godzinach wychodziliśmy z teatru zachwyceni, roześmiani i do tej pory ilekroć wspomnę te „Śluby panieńskie” – zaczynam się uśmiechać. A dodatkowo, gest powitania Albina wywołuje u mnie spazmy śmiechu  (jak u tego młodego człowieka z początku tekstu).

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Sen, czyli pozbądź się koszmarów

SenZanim kilka kolejnych książek, notka o jednym z nowych tytułów jakie poznałem na ostatniej konferencji. Ciułam kasę na dodatek do Sagrady, nadal nie kumam fenomenu The Mind, ale i Sen chętnie bym przygarnął, mimo że grałem jedynie raz. Zasady są proste, ale gra podbiła moje serce kartami (rysunki Marcin Minor), trochę w duchu Dixita a co jak co grafikę w grach uwielbiam ponad wszystko. No może nie ponad wszystko, ale bardzo.
A tu i zabawa jest niezła. Trochę strategii, trochę szczęście, ryzyka, a niby gra logiczna z tych, przy których spokojnie można by prawie wszystko sobie policzyć.
Co co biega. O sny. Obrazy jakie mogą się nam pojawiać w trakcie naszych nocy i odpoczynku, te piękne, ale i te bardziej koszmarne. Te ostatnie tu symbolizowane są liczbą kruków - im na karcie ich mniej tym lepiej (liczby w przedziale od 0 do 9 i te najwyższe dominują w talii).

Zbuntowany w zbożu, czyli pisać, pisać i jeszcze raz pisać


Kolejna szybka notka filmowa. W zanadrzu całkiem ciekawy I am the night, ale póki co drugi z tytułów upolowanych przypadkiem w tv, niby nic wyjątkowego, ale za to historia ciekawa!
J. D. Salinger. Mówi Wam to coś?
Kultowa powieść (choć ja wobec niej jestem sceptyczny - pisałem o tym tu) "Buszujący w zbożu" i wszystko jasne.
No to teraz możecie zobaczyć jak rodziła się ta powieść. Czemu dla wielu ludzi była tak ważna i czemu oburzała pokolenie ich rodziców - tego się niestety za bardzo nie dowiemy. Muszą nam wystarczyć ogólniki, że po II wojnie światowej ludzie czuli się zagubieni, nadchodziło nowe i w starym porządku młodym było zbyt ciasno.

sobota, 27 kwietnia 2019

Tylko niewinni - Rachel Abbott, czyli sekrety wyższych sfer

Dziwna czasem jest polityka wydawców. Zaczynają serię np. od tomu 6 jakiejś serii i czekają "czy chwyci", potem mogąc nie tylko czekać na kolejne nowości, ale i cofać się do początków historii. I tak oto jako nowość popularnej u nas Rachel Abbott wydawany jest u nas wreszcie jej debiut, czyli pierwszy tom z cyklu z inspektorem Tomem Douglasem.
I gdy porównuje się to z kolejnymi książkami, które poznaliśmy wcześniej, trzeba przyznać, że ten pierwszy nie wypada jakoś idealnie. Jest potencjał, ale rozwinięcie pomysłu wypada co najwyżej średnio. To bardziej thriller psychologiczny, w którym najciekawsza jest możliwość poznania przeszłości, niż śledztwo prowadzone w teraźniejszości. Ale cóż. Czyta się nieźle, mimo przewidywalności całej historii, nie ma się ochoty tego odkładać, mamy więc kolejny tytuł, który może dostarczyć paru godzin rozrywki.

piątek, 26 kwietnia 2019

Czworo do poprawki, czyli kryzys to jeszcze nie koniec świata


Młodzi, ślepo w sobie zakochani i nie wychodzący z łóżka i ludzie po kilkudziesięciu latach związku, gdy jak to mówią ogień dawno wygasł i zostało przyzwyczajenie, znacie te stereotypy? Tu prawdziwa miłość, a tu nuda. Jedni mówią nigdy nie będziemy tacy jak oni, zawsze będziemy się kochać i spędzać każdą chwilę razem oraz drudzy, którzy patrzą na młodych trochę z politowaniem, ale i z zazdrością. Taki to punkt wyjścia wybrał sobie Cezary Harasimowicz w swoim tekście Czworo do poprawki, a jego wystawieniem zajęła się Fundacja Garnizon Sztuki, założona przez Grażynę Wolszczak i Joannę Glińską. Spektakl w reżyserii Agnieszki Baranowskiej możecie zobaczyć np. w Warszawie w Teatrze IMKA. Jak widzicie różne obsady, a zamiennie z Grażyną Wolszczak gra jeszcze Katarzyna Herman. Ja trafiłem na wieczór gdy żywiołowo grała właśnie ona, a jej partnera grał Wojciech Wysocki i chętnie bym zobaczył jeszcze kiedyś zarówno Wolszczak jak i Machalicę, bo mam wrażenie, że będą grać trochę na innych nutach. Tu przecież każdy może włożyć w swoją postać kawałek siebie, coś charakterystycznego co ubarwi bohatera i sprawi, że publiczność będzie go lubić. Wysocki gra pantoflarza, trochę już zgorzkniałego, ale i potrafiącego czasem odgryźć się żonie.

czwartek, 25 kwietnia 2019

Profesor Marston i Wonder Women, czyli dominacja i podporządkowanie

Miły wieczór po ciężkim dniu i choć ani nie będzie notki z fotkami z Torunia, bo czasu na zwiedzanie nie było, to raczej spacer jedynie i kilka sympatycznych chwil, ani też chyba na razie nie napiszę o żadnej z 5 gier w jakie zagrałem na wieczornych warsztatach, to może kiedyś wykorzystam jeszcze i jedno i drugie.
A dziś o filmie. Zupełnie przypadkowo trafiłem na dwie produkcje biograficzne, może i same w sobie nie wyjątkowe, ale za to jakie fajne historie opowiadają. Dziś o pierwszej z nich.
Wonder Women. Jako że ja fanem komiksów nie jestem, to się specjalnie nie podniecam, ale film obejrzałem i coś tam kumam (nawet notka była). Wiem kto to jest. A tu się okazuje, że niekoniecznie. Bo nie znałem źródeł tego co stało za tą postacią.

Lista Lucyfera - Krzysztof Bochus, czyli nie jedna, ale dwie sprawy kryminalne

Idąc za ciosem, kolejny kryminał. Co prawda nie jestem w Gdańsku, by móc przejść się do opisywanych miejsc, ale ponieważ jestem już któryś raz w tym roku bliżej tego miasta, bardziej na północ od stolicy, to wybór spośród szkiców notek jest oczywisty.
Autora znam już z serii trzech kryminałów retro, które chwaliłem za ich klimat i ciekawego bohatera. Tym razem jest współcześnie, choć w pewien sposób oba cykle są ze sobą powiązane. Redaktor Adam Berg jest bowiem wnukiem radcy Christiana Abella. Nie pamięta dziadka, między nimi jest jeszcze luka do wypełnienia, ale coś ich łączy. Choćby upór i chęć walki o prawdę za wszelką cenę. Dodatkowo pasją bohatera Listy Lucyfera jest historia, zabytki, które zaginęły m.in. w trakcie drugiej wojny światowej, próby ich przywrócenia muzeom. Nieistotne dla niego jest machanie polską flagą, bardziej jest patriotą lokalnym i zdając sobie sprawę z różnych wpływów kulturowych i narodowych na skarby jakie Gdańsk i Pomorze posiadało przed wojną, upiera się, że właśnie tu jest ich miejsce. Choćby i ktoś oferował mu duże pieniądze, kusił, ta sprawa jest dla niego oczywista.

wtorek, 23 kwietnia 2019

Giełda milionerów - Mariusz Koperski, czyli swój to swój...

Kolejny wyjazd służbowy, szykuję sobie kilka tytułów do walizki, licząc na jakieś wieczory z możliwością poczytania. Jak zwykle będzie przynajmniej jedna rzecz kryminalna. Co ja na to poradzę, że tak lubię takie klimaty. W najbliższych dniach więc zdaje się, że aż 4 notki z różnymi nowościami z tego gatunku.
Na początek nowe dla mnie nazwisko, choć to wcale nie debiutant. Mariusz Koperski, choć sam nie góral, właśnie tam osiadł i zdaje się, że przez ten czas nie tylko został zaakceptowany, ale i poznał trochę to środowisko. To się czuje w jego kryminale i w postaci, którą stworzył. Komisarz Karpiel niby wyjechał z Zakopanego do Warszawy, ale czujemy że chętnie by wrócił na stare śmieci. To jego emocjonalne rozdwojenie, miłość i jednocześnie wściekłość, że tak szybko to miasto się zmienia, zadeptywane przez turystów, zalewane przez kicz i nowoczesne koszmarki, nie tylko rozumiem, ale i podzielam. Wbrew pozorom to środowisko gdzie ludzie się znają, sporo o sobie wiedzą i bez dogadania się z miejscowymi lepiej tu nic samemu nie zaczynać, bo można zostać z niczym. Górale są pamiętliwi, charakterni, ale i otwarci na szczerość. Kochają dutki, turystów trochę mniej, pewnie traktując ich jako zło konieczne, powiązane z tym pierwszym.
Trochę tu tej atmosfery miasta, lokalnych układów znajdziemy, szkoda że nie samych Tatr, które kocham, może jednak doczekam się tego w kolejnych powieściach? Kto wie...

Farmaceuta z Auschwitz - Patricia Posner, czyli historia zwyczajnego zbrodniarza

Historia wciąż potrafi nam dostarczyć tyle wstrząsającego materiału na reportaże, że nic tylko zakopywać się w archiwach i wydobywać na światło dzienne kolejne zapomniane fakty i postacie. Bohaterów i zbrodniarzy. Trzeba jednak umieć panować nad materiałem, żeby stworzyć opowieść, którą chce się czytać, nie zarzucić czytelnika datami, nazwiskami, wciągnąć w jakąś historię. Mam wrażenie, że Patricii Posner się to udało, choć tak naprawdę można by spokojnie wydzielić z tego co napisała dwie odrębne książki.
Pierwsza z nich to życiorys Victora Capesuisa, aptekarza z Rumunii, człowieka który potrafił płynąć na fali kariery, nawet jeżeli trzeba było poświęcić przy tym jakieś swoje zasady moralne. A może ich nie miał? To właśnie ciekawe pytanie, powracające nie po raz pierwszy. Banalność zła... Tłumaczenie się rozkazami, brakiem wyboru, uwarunkowaniami, nawet szukanie dla siebie jakichś argumentów na obronę, że przecież w tych warunkach, to nawet jakiś ich wykonany od niechcenia gest mógł ratować życie. O tym ilu nie uratowali woli się wtedy pewnie nie myśleć.
Jest jeszcze druga opowieść, równie ciekawa, choć niestety tu jak dla mnie zbyt mało rozwinięta.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Prawda, czyli... każdy ma swoją

W ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych odbył się jeszcze jeden teatralny projekt interdyscyplinarny i międzynarodowy – Grotowski FEST, który miał upamiętnić postać Jerzego Grotowskiego, wybitnego reżysera, pedagoga, znawcy teatru i jego reformatora. W ramach tego projektu obejrzałam spektakl „Prawda”, który został wstawiony na warszawskiej Pradze w niezależnym Studium Teatralnym przy ul. Lubelskiej. Miejsce mocno klimatyczne. Wchodzi się do niego po stareńkiej klatce schodowej, która pamięta zapewne jeszcze lata PRL-u, a za oknem słychać przejeżdżające pociągi, które wprawiają widzów w wibracje. Jednak to nie przeszkadza, tworzy jedynie swoisty nastrój. Spektakl odbywa się w ładnej, kameralnej sali, gdzie aktorzy i widzowie są od siebie na wyciągnięcie ręki. 


czwartek, 18 kwietnia 2019

Rozmowy z diabłem, czyli Panu Bogu świeczkę... I życzenia


Na czas Triduum Paschalnego zawieszam pisanie notek.
Zwykle wraz życzeniami dawałem coś z lektur ku refleksji, w tym roku trochę nietypowo, bo teatralnie. O Bogu, o wierze, ale i o ludzkim zagubieniu. "Rozmowy z diabłem" Leszka Kołakowskiego to zabawne rozważania filozoficzne na temat natury dobra i zła, które potrafią czasem udawać coś zupełnie innego niż są.

Życzę więc i Wam i sobie,
mądrości, by odróżniać jedno od drugiego,
by w zaślepieniu nigdy nie skreślać i nie osądzać innych,
by mieć otwarte serce na Boga, który często posługuje się ludźmi, byśmy coś od Niego usłyszeli.
Nadziei, aby nigdy nie zgubić światła sprzed oczu, nie dać się pogrążyć ciemnościom.
I miłości, by na tyle, jak potrafimy samemu nieść światło.
Oto rodzi się nowy dzień. Nowe życie. Nowa szansa.
R

A poniżej dwugłos o świetnym monodramie Jerzego Treli (po raz kolejny Scena Mistrzów w Akademii Teatralnej). Miłej lektury. Czy w Wielki Czwartek wypada tak przewrotnie o wierze? A czemu by nie? Lepiej pytać, wątpić, szukać i czasem nawet żartować z siebie samego, niż w sztywnym ramkach dopuszczać jedynie jedną odpowiedź, jedną drogę (i oby nie jeden naród lub jedną rasę).

środa, 17 kwietnia 2019

Next to normal, czyli tak bardzo bym chciała...

Obiecywana trzecia notka z cyklu psychologicznego. Tym razem teatralnie. I bardzo zaskakująco. Musicale kojarzymy przecież przede wszystkim z z melodiami przyjemnymi, które się nuci, podśpiewuje, z widowiskiem pełnym tańca i uśmiechów (przynajmniej w finale). A tu...
Jacek Mikołajczyk, tym razem nie tylko jako dyrektor Teatru Syrena, ale i jako reżyser, podjął odważną decyzję repertuarową, by opowiedzieć na scenie teatru muzycznego, historię jak najbardziej poważną, ba, nawet dramatyczną. Czy wcześniej pomyślelibyście, że o chorobie psychicznej można zrobić musical? To już wiemy że można. I to nie byle jaki.

Ważny temat, ciekawe spojrzenie na sytuację rodziny, w której ktoś zmaga się z zaburzeniami psychicznymi (np. tak jak tu z chorobą dwubiegunową), a w tym wszystkim wcale nie zrezygnowano z tego co jest kluczem do dobrego musicalu, czyli cała historia opowiadana jest poprzez piosenki, w których jest cała gama emocji.

wtorek, 16 kwietnia 2019

Przedszkolanka, czyli geniusz trzeba pielęgnować

Czy Mozart byłby geniuszem, gdyby nie był wychowywany w taki a nie inny sposób, czy miałby szansę rozwinąć swój talent? Z perspektywy czasu i przy dzisiejszych przekonaniach na temat potrzeb dziecka, jego rozwoju, łatwo nam wyrażać sądy, iż wszelkie zmuszanie do czegokolwiek jest czymś szkodliwym i że nie wolno ograniczać zainteresowań tylko z powodu naszego widzimisię. Tylko czy w ten sposób nie przegapiamy jakiejś iskry, która powinna być pielęgnowana, rozwijana w umiejętny sposób?
Gdzie leży ta granica między inspirowaniem, a narzucaniem? Czy dorosły ma prawo do tego, by rozpoznając jakiś dar, ciągnąć dziecko w jedną stronę?
Z takimi między innymi pytaniami wychodzi się po seansie "Przedszkolanki". Co ciekawe ten dramat o obsesji jest na tyle niejednoznaczny, że daje sporo materiału do przemyśleń. Wcale nieprzypadkowo wybrano ten film jako początek cyklu spotkań w kinie Atlantic, które poza seansem będą też okazją do dyskusji z psychologiem. Łatwo nam potępić postępowanie bohaterki, bo widzimy wyraźnie że przekracza ona pewne granice, mimo wszystko rozumiemy jednak to co się z nią dzieje, jej frustrację, a jednocześnie fascynację talentem jaki odkryła.

Dziewczyna z konbini - Sayaka Murata, czyli uszczęśliwić kogoś na siłę

W ostatnich tygodniach zebrało mi się kilka ciekawych rzeczy nawiązujących do różnych zaburzeń emocjonalnych, czy też psychologicznych, a że to sprawy cholernie interesujące, nie zawsze jednoznacznie postrzegane przez społeczeństwo, postanowiłem jeszcze w tym tygodniu połączyć je wszystkie w jeden blok. Na początek: książka.

Trochę na pewno dla nas egzotyczna, bo Japonia w Polakach budzi wiele skojarzeń, ale i zdziwienia, tak jest odmienna kulturowo. "Dziewczyna z konbini" może tym bardziej wydawać się dla nas mało zrozumiała, bo chyba trudno nam sobie wyobrazić aż taki sposób podporządkowania się pewnym zasadom i normom. Z jednej strony bohaterka tej niewielkiej książeczki buntuje się przeciwko oczekiwaniom otoczenia, chce żyć po swojemu, z drugiej jednak strony znalazła sobie niszę, w której czuje się bezpiecznie, miejsce gdzie może niczym na poligonie testować metody na to jak zyskać akceptację innych.

niedziela, 14 kwietnia 2019

Granica zbrodni, czyli gdy wydaje się, że sprawa jest już rozwiązana

Jak wszyscy pewnie czekam na Grę o tron, ale chyba poczekam z oglądaniem jak zbiorę całość, nagrywam też z ciekawości Imię róży, coś tam chyba nowego wypatrzyłem też na HBO. Seriali mi więc nie brakuje, bo i na dysku trochę czeka na wolny czas. A może Wy coś jeszcze podpowiecie na co polować? Najlepiej kryminalne. Po Lutherze mam jakoś ochotę na te klimaty.
Niemiecka produkcja "Granica zbrodni" dała mi jedynie częściową satysfakcję. Teraz prawie wszyscy dbają o klimat, o urokliwe zdjęcia z jakiejś miejscówki (tym razem Alpy i granica austriacko-niemiecka), więc trzeba czymś się wyróżnić. Tu choć bohaterowie byli ciekawi, to sama pogoń za seryjnym mordercą była dość przewidywalna. W porównaniu do produkcji krajowych, to poziom z którego powinniśmy brać przykład.

Pro8l3m - Widmo, czyli gdy patrzę na przyszłość...

Wczoraj sprzątanie i teatr, dziś planszówki i teatr... A potem dziwię się, że weekend tak szybko przeleciał. Na szybko jednak wrzucam kolejną notkę, tym razem trochę nietypową. Pisząc o muzyce zwykle wybieram rzeczy, z którymi już się osłuchałem, rzadko kiedy nowości. Ponieważ jednak mam w tej chwili od Agory dostęp do tego co wydają, raz na jakiś czas będę wrzucał Wam jakieś zajawki.

Największym zbrodniarzem we wszechświecie jest niestety człowiek

Wiem, bo jestem nim, nie cofnę czasu, by wyleczyć zbrodnię
Jestem swoim bogiem, ale także swoim katem
Miliard ludzi nie ma wody, ośmiu ludzi rządzi światem.

Notka nietypowa, bo płyta przesłuchana jedynie dwa razy, niespecjalnie przypadł mi do gustu, chcę jednak o niej napisać, bo mam wrażenie, że od dawna ignoruję olbrzymi kawałek polskiej sceny, mający olbrzymią rzeszę fanów. Ci którzy słuchają takiej muzy, pewnie uznają moją notkę za gadanie laika i zignorują, ale może kogoś zaciekawię? Będę posiłkował się trochę tekstami z tego krążka, bo one oddają trochę klimat tego co chcę napisać. Generalnie bowiem rap kojarzy mi się nie tyle z gangsterką jak w Stanach, a z chłopakami z bloków, którzy na wyluzowanych chojraków chcą pozować. Wiecie - zaśpiewam o furach, panienkach, prochach, imprezach do rana, ściganiu się z psami, przekrętach, a wszyscy będą myśleli, że to tak serio. I tu trochę tego typu klimatów jest.

Ja i koleżcy, popatrzysz na gęby
Pocięte przez pojebane zapędy
My to pojebane weekendy
Wy to wyciąganie nas z komendy

Co ciekawe w tych wszystkich bluzgach i rymach częstochowskich pisanych na kolanie i by się popisać, znalazło się jednak tym razem parę ciekawych refleksji na temat tego czym żyją obecne pokolenia 30 latków. Niepewność przyszłości, depresja która ogarnia ni z tego ni owego, choć wydawałoby się masz wszystko, pesymizm co do kierunku w jakim zmierza nasza planeta. Płyta jest więc dość mroczna, dzięki czemu może się trochę wyróżniać wśród innych krążków w tym gatunku.

Gdy patrzę na auta, to widzę rozje*any hajs.
Gdy patrzę na błędy – widzę mnie
Gdy patrzę na miasto, to widzę alkoholizm tam
Gdy patrzę na przyszłość – widzę źle.


czwartek, 11 kwietnia 2019

Nogi Syreny, czyli pożar w piwnicy

W zaległościach teatralnych aż trzy spektakle Teatru Syrena i dłużej tak nie może być - do świąt Wielkiej Nocy postaram się napisać o wszystkich, bo ta scena na pewno w tej chwili repertuarowo mocno się wyróżnia w Warszawie. Roma, Rampa, Buffo, na palcach jednej ręki można by wyliczyć miejsca gdzie można zobaczyć przedstawienie z dobrą dawką muzyki. Ale z muzyką graną na żywo, znowu jest ich mniej, a gdy popatrzymy na repertuar to już robi się niewesoło. Cieszmy się więc z obecności musicali w stolicy, oby było ich jak najwięcej i oby jak najlepsze. Tym razem jednak nie napiszę o żadnym tytule, który grany jest na dużej scenie. Będzie trochę alternatywnie, wyjątkowo, podziemnie i tylko dla dorosłych.

środa, 10 kwietnia 2019

Jesienny poniedziałek - Stanisław Krzemiński, czyli orzełki wycinane z papieru

Obiecywałem coś krakowskiego i oto jest. Długo czekał na stosie drugi tom sagi rodziny Biernackich znanej z serialu "Drogi do wolności", ale przeczytałem go z przyjemnością.
Kto nie pamięta o tomie pierwszym, czyli "Iskrze" pisałem tu.

Nie ma co porównywać książki z serialem, bo oczywiście wszystkie wątki są dużo bardziej rozbudowane, czasem nawet po oczach aż biją zmiany jakie wprowadzili scenarzyści, by uprościć historię. Krzemiński nie tylko pozwala nam śledzić losy rodziny Biernackich, ale traktuje jako równie interesujących bardzo wielu ludzi, którzy pojawiają się gdzieś w ich kręgu, ich losy się przecinają. Nie wiemy jak poszczególne fragmenty się złożą w całość, kiedy to nastąpi, ale każdy z takich fragmencików, niewielka scena z utworzenia przez gen. Hallera oddziałów we Francji, ambicje przedsiębiorcy, który dorobił się kasy w Stanach i rozwija w Krakowie interes m.in. na papierni, czy nawet podsłuchiwanie rozmów posła Witosa, sprawia że ta książka nie jest zwyczajną książką obyczajową.

wtorek, 9 kwietnia 2019

Wyspa psów, czyli ładnie, mądrze i do serca


Może jutro coś krakowskiego skoro już jestem w tym mieście, ale prawdę mówiąc kolejka szkiców zrobiła się baaardzo długa. Fajnie że mam w czym wybierać, szkoda tylko że nawet jedna notka dziennie nie jest w stanie rozładować "kolejki". Pomysł by wrzucać dwie dziennie jest na tyle szalony, że nie mam zamiaru na dłuższą metę o tym myśleć. Niech zostanie jak jest. Będzie kolejka.

W Warszawie Festiwal Wiosna Filmów i na pewno na dniach napiszę parę słów o tytułach z jego programu. A przez miesiąc Studio Art&Passion na Wiejskiej wystawa klimatycznych zdjęć Ewy Milun-Walczak. Polecam
A dziś o filmie. Niedługo jeszcze mam zamiary dorzucić jeszcze jeden podobny obraz do opisywanych. O ile filmy animowane zwykle kojarzymy z młodszym odbiorcą, te dwa docenią chyba przede wszystkim dorośli. Wes Anderson nawet gdy kręci fabuły, wypełnia je swoimi pomysłami, które je trochę odrealniają. A gdy robi film animowany, możemy mieć pewność że banalnie nie będzie.

Złoty wiek, czyli gangsterka i kabaret


Zespół baletowy moskiewskiego Teatru Bolszoj założono ponad 200 lat temu. Przez te wszystkie lata wyrobił sobie niezaprzeczalną markę na świecie jako najlepszy zespół baletowy w tańcu klasycznym. Do chwili obecnej w ramach nazywowkinach.pl miałam możliwość obejrzenia niemal wszystkich transmitowanych i retransmitowanych przedstawień baletowych tego teatru. Ale nawet jako laik w tej dziedzinie wiem już, że „Bolszoj” oznacza największą jakość tańca, choreografii, wykonania. Podejrzewam, że widzowie, którzy obejrzeli którykolwiek balet w ich wykonaniu doceniają zarówno samą sztukę tańca jak i przygotowanie techniczne wykonawców. To dzięki tym tancerzom widzimy niespotykane piękno baletu.

Balet „Złoty Wiek” do muzyki Dimitrija Szostakowicza i w choreografii Jurija Grigorowicza jest zdecydowanie odmienny od dotychczas obejrzanych spektakli baletowych, zawiera bowiem zdecydowanie odmienny styl taneczny. Niby widzimy piękny ruch z tańca klasycznego, wypracowane piękne kroki, piękne ruchy ramion, ale… to wszystko traci w tym balecie aksamitność. Jest jakby bardziej drapieżne, mocniejsze. Nie należy się dziwić ponieważ „Złoty Wiek” to opowieść o miłości między prostym rybakiem Borysem (Rusłan Skworcow) a tancerką kabaretową Ritą (Nina Kapcowa), a w tle mamy gangstera Joszkę, który rości sobie prawa do Rity. Wieczorami Joszka (Michaił Łobuchin) tańczy w kabarecie Złoty Wiek jako monsieur Jacques razem z Ritą, a jednocześnie ze swoją bandą ograbia bogatych ludzi, których zwabia do kabaretu Luśka (Jekaterina Krysanowa), jego dziewczyna. Borys natomiast jest zwolennikiem nowej idei, socjalizmu.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Escape Tales: Rytuał Przebudzenia, czyli story book i masa zagadek

Jutro o tej porze będę już w Krakowie, znowu nie wiadomo czy będzie czas na pisanie notek (chyba że po nocy), kwiecień więc będzie na pisanie o wszystkich zaległościach, a uzbierało się ich całkiem sporo. Na razie nie ma żadnych planów kulturalnych na miasto Kraka, może choć te kilka dni wypełnionych pracą, nie sprawi że pojawią się nowe tematy na notki.
A dziś o grze. Ale dość wyjątkowej. Ostatnio modne są różnego rodzaju kooperacje, a tu jeszcze do tego dochodzi pomysł: gra ma być czymś w rodzaju zabawy w escape roomie. Pisałem już o karciankach, które sprawiły mi całkiem sporo frajdy, ale to zabawa na godzinkę, może ciut więcej. Rytuał przebudzenia to temat na długą posiadówkę, bo w czterech godzinach wyrobić się raczej trudno. I nie chodzi tylko o trudność zadań, na które trzeba poświęcić sporo czasu, ale i energia, nasza uważność w pewnym momencie trochę siada i tym samym również tempo gry.
Jeżeli chodzi o mechanikę, to gra nie odbiega bardzo od tego co już widzieliśmy w miniaturowych gierkach z serii escape room - zadania są na ponumerowanych kartach, tyle że tu nie wykonujesz ich w kolejności, ale prowadzi cię po kolejnych numerach księga mistrza gry.

Ukryte godziny - Delphine de Vigan, czyli po co tak pędzisz?

Paryż! Wieża Eiffla, Montmartre, bohema, Edith Piaf, kawiarenki… Nasze marzenia o chodzeniu jego uliczkami. Nie, to nie jest książka o turystach, którzy to oglądają, słuchają, zwiedzają, to książka o mieszkańcach wielkiego miasta. To opowieść o paryżanach, którzy tu żyją i pracują. Ściślej o dwójce paryżan. Mathilde jest wdową z trójką dzieci i pracownicą korporacji na wysokim szczeblu. Jacques jest niedoszłym chirurgiem, który stracił kilka palców i teraz pracuje jako lekarz pomocy doraźnej. Ona nieopatrznie na zebraniu wygłosiła zdanie odrębne do szefa i teraz jest przez niego psychicznie niszczona; on rozstał się właśnie z miłością swojego życia i walczy ze zmęczeniem wywołanym nadmiarem pracy i tęsknotą za ukochaną. Jej życie zamyka się w kole: dom-metro-praca-metro-dzieci-dom; jego: dom-praca-korki-praca-korki-praca-dom. Oboje zaczynają ocierać się o depresję.

niedziela, 7 kwietnia 2019

Wania, Sonia, Masza I Spike, czyli zabawa (z) Czechowem

MaGa: Trzeba mieć nie lada fantazję, żeby postaci rodem z powieści Czechowa przenieść w świat współczesny i zrobić z tego komedię lekką jak piórko. Wystarczy jedynie pozostawić je samym sobie z ich myśleniem „po czechowsku” i takim samym spojrzeniem na świat, ale w innych realiach. Mnie to bawi. Bo oto w domu na wsi mieszkają podstarzali Wania (homoseksualista) i Sonia (niby-siostra, bo adoptowana przez jego rodziców dziewczynka). Rodzice, miłośnicy Czechowa nadawali dzieciom imiona z jego utworów, nie dziwi więc, że kolejna siostra Wani ma na imię Masza. I oto, jak w „Wujaszku Wani” siedzą sobie przed domem Wania i Sonia i jak to u Czechowa smędzą (jakby powiedzieli młodzi), z tęsknotą w głosie opowiadają o tym co było, co utrwaliło się w ich pamięci, o czym marzyli. I o ile w oryginale Wania i Sonia graliby na dramatycznej nucie, o tyle tutaj robią to z lekkim zabarwieniem komediowym. To odwoływanie się do „Wiśniowego sadu”, tutaj składającego się z kilku drzewek, to nawiązywanie do utworu, z którego pochodzą ich imiona, to ciągłe nawiązywanie w rozmowach do dzikiej kaczki (kolejny rekwizyt z „innej bajki”, „Dzika kaczka” Ibsena), a w tym wszystkim służąca dynamiczna i żywiołowa Kasandra umiejąca przepowiadać przyszłość (kolejna i już zupełnie inna bajka). Przyjeżdża do nich siostra Masza (jak ta z „Trzech sióstr”), hollywoodzka gwiazda filmowa przywożąc ze sobą Rosjanina (a jakże), kochanka, o połowę młodszego od niej samej. Masza pragnie sprzedać dom i wysiedlić rodzeństwo, ale niejako przy okazji będzie musiała pójść na bal jako królewna Śnieżka (kolejna bajka), pilnować kochasia, który ugania się za Niną (jak z „Mewy”), a ta z kolei jest pod wrażeniem sławy Maszy i najchętniej wpatrywałaby się w nią jak w obraz. Spike z kolei wygląda jak wyjęty z Big Brother’a amant klasy z końca alfabetu.

sobota, 6 kwietnia 2019

Laponia. Wszyskie imiona śniegu - Marta i Adam Biernat, czyli trochę więcej życia by się przydało

Mam trochę kłopot z tą książką. Lubie reportaże, dowiadywanie się różnych ciekawostek, poznawanie historii, ale i patrzenie na współczesność. Po książce o Wyspach Owczych, liczyłem że Laponia będzie napisana podobnie, tymczasem...

Fastryga - Grażyna Jagielska, czyli szyjmy życie mocnym ściegiem

Babka Leonia miała piękne grube warkocze. Ach, gdyby tak piękne jak te warkocze było również jej życie. Ale nie było. Życie jej, jej synowej i wnuczek było mocno splecione w ścisły warkocz z niemocy, powinności, uległości i zawiązany na końcu niespełnionymi marzeniami wszystkich kobiet w tej rodzinie. Babcia Leonia miała i tak dobrze, jej świadomość zatrzymała się po wylewie w jednym czasie i nie była już w stanie martwić się o cokolwiek.

Małe miasteczko gdzieś na końcu Polski, cztery kobiety pozbawione mężczyzn, zdrowia, marzeń, nadziei, szczęścia. I dachu nad głową. Jakie życie mogą wieść cztery kobiety pozbawione środków do życia, kiedy jedna unieruchomiona po wylewie zatrzymała się w czasie swojej późnej młodości i tylko o niej mówi, jej synowa Krystyna, opuszczona przez męża, który nie mógł pogodzić się z tym, że jego szczerość doprowadziła do ruiny całą rodzinę oraz dwie córki Krystyny, z których jedna zaraz po przeprowadzce do rudery, która miała być ich nowym domem – spadła ze strychu, a nieudzielona na czas pomoc spowodowała ciężkie kalectwo, fizyczne i umysłowe.

czwartek, 4 kwietnia 2019

Sceny niemalże małżeńskie, czyli powspominajmy


M. pisze ostatnio jak szalona, ale bywa w teatrze częściej niż ja. No i na emeryturze ma czas, a mi tu w kwietniu aż trzy wyjazdy służbowe wypadły. Siedzę w Grudziądzu, ledwie wystukałem tekst o Child'zie i padam. A jutro z walizką od razu do teatru, w domu pewnie po północy i normalnie do roboty w piątek... Jakieś szaleństwo. Zostawiam Was z notką M. a jak ktoś chce foty to zapraszam na profil na FB. Prywatny, nie blogowy. Czyli jak nie jesteście w znajomych to musicie się uśmiechnąć. Bo notki krajoznawczej teraz nie zrobię. Ale może jak wrócę tu w czerwcu? Spacer kilkugodzinny to ciut mało. Miasteczko senne, ale ma sporo ładnych detali, ceny na pewno niższe niż w stolicy...  


To nie jest spektakl, który rzuca na kolana, o którym dyskutuje się zawzięcie. To spektakl dla osób lubiących stare kino, subtelny humor, finezję wypowiedzi, zawoalowaną satyrę, elegancję słowa, jednym słowem: Stefanię Grodzieńską. Satyryczka, felietonistka, słynęła z tego, że „pisała o sobie” czyli o kobiecych wadach i zaletach, wyśmiewała je bezlitośnie, ale w sposób ciepły, delikatny. Miała w sobie niebywały urok i pokłady wyrozumiałości dla ludzkich przywar, które umiejętnie i z dowcipem przekuwała w słowa (dialogi z serii „Scenki małżeńskie”). Ten spektakl stworzyła z tekstów Pani Stefanii Grażyna Barszczewska tworząc wraz z Grzegorzem Damięckim parę/ nie parę czyli: dwugłos sceniczny kobiety i mężczyzny w scenach różnych, często zbliżonych do małżeńskich lub wręcz małżeńskich. A jak mawiał Jerzy Jurandot, mąż Stefanii Grodzieńskiej: „Małżeństwo, tak jak każda sztuka, nie może obyć się bez scen”… mamy więc przekrój tego wszystkiego czym kobieta może doprowadzić do furii mężczyznę.

środa, 3 kwietnia 2019

Nocna Runda - Lee Child, czyli uważajcie, bo pyta o was Wielka Stopa

Są tacy autorzy, którzy mają już zagorzałych fanów, dziesiątki książek na koncie, a ja niby coś tam próbuję ich dorobku, ale nie mogę się przekonać. Z Childem spotkałem się się już raz - bez entuzjazmu, ale powiem Wam, że ten tytuł, choć krytykowany przez znawców cyklu o Jacku Reacherze, podpasował mi dużo bardziej. Może dlatego, że fabuła jest mniej schematyczna? Wychowywałem się na tych wszystkich agentach, którzy ścigali bandytów zagrażających światu lub walczących z komunistami, więc nie wciągnęło mnie wtedy tak bardzo. A teraz? Bawiłem się nieźle, nawet nie tyle ekscytując się samą akcją, bo historia jest dość przewidywalna, ale czerpiąc frajdę z obserwowania kolejnych kroków faceta, który nie przyjmuje do wiadomości tego że się nie da.

No jak to się nie da? To on ładnie poprosi. To on poczeka. To on poszuka. Zapyta. Raz, drugi, trzeci. I nie będzie używał siły. No chyba, że ktoś sam pierwszy zacznie. Zważywszy na to, że nie ma żadnych umocować instytucjonalnych, nie ma wsparcia, jest zadziwiająco konsekwentny i skuteczny w swoich działaniach.

wtorek, 2 kwietnia 2019

Walkiria, czyli ciekawość popłaca



Muzyczny motyw przewodni opery Wagnera „Walkiria” jest zapewne znany każdemu, choć nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Mocna muzyka, narastająca brzmieniem, kojarząca mi się z czymś groźnym, mrocznym. Ten motyw nęci, niepokoi, jednak oczywiście włączają się stereotypy: co może zaoferować muzyk niemiecki przy takim Vedim czy Bizecie? Opera w niemieckim języku? Jak można coś w nim stworzyć, co nie zaboli naszych uszu. I jeszcze Brunhilda! W naszym języku brzmi jak grzmot w czasie burzy. Och, to myślenie stereotypami i schematami. Od dzisiaj: precz! Niech żyje intuicja!
„Walkiria” wystawiona przez  The Metropolitan Opera HD Live, którą obejrzałam w kinie Praha dzięki nazywowkinach.pl rozłożyła mnie na łopatki. Nie znam się na muzyce, Wagner do tej pory był mi obojętny, niespecjalnie podoba mi się język niemiecki i gdyby nie ta nieustanna ciekawość, co też może kryć się za tym muzycznym motywem, w jaki sposób został przez twórcę wykorzystany, za nic w świecie nie poszłabym na tę operę i w ten sposób  straciłabym możliwość obcowania z czymś tak pięknym. Bo ta opera jest arcydziełem, a jej wystawienie przez Met. Opera jest niebywałe i olśniewające.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Kurier, czyli nie oczekiwałem pomnika...


Mam wrażenie, że Pasikowski traci swój pazur. Kiedyś jego filmy miały nie tylko ten "amerykański" styl, ale i jakiś charakter. "Kurier" jest niby poprawnie nakręcony, a jednak nie ma w nim duszy, jest po prostu poprawny. Czy taki życiorys jak Jana Nowaka Jeziorańskiego, nie zasługiwałby na coś więcej? Moim zdaniem tak i to po wielokroć.
Nie dość, że bohater wypada w tym filmie jakoś wyjątkowo niemrawo, mało bohatersko i nawet powiedziałbym nieporadnie, to sama jego misja zdaje się nam trochę bez sensu. Próbuje z Anglii przedostać się do okupowanej Polski, zajmuje mu to kupę czasu, bo też wszystko zdaje się sprzysięgać przeciw niemu, a na miejscu dowiaduje się, że niepotrzebnie się starał, bo władze Armii Krajowej wszystko to co ma przekazać dawno już wiedzą, a generalnie to zmieniła się sytuacja. I żeby było śmieszniej, przekazuje im to co ma do przekazania jako stanowisko przełożonych (jak to u Polaków dość rozbieżne), a potem dokłada swoje, które jest kompletnie przeciwstawne. No fajny kurier, nie ma co.
Nie, nie odbieram mu odwagi, doceniam upór, rozumiem też złożoną sytuację w jakiej stanęły wtedy nasze władze i dowódcy AK, zostawieni na pożarcie Stalinowi, a jednocześnie już od dawna na talerzu Niemców. Mówię jedynie o tym jak odbiera się główne przesłanie tego filmu: mamy do cholery walczyć, bo nic innego nam nie pozostało i pal licho ofiary... No czyż nie ma w tym patosu? A po Pasikowskim bym się tego nie spodziewał.


DEADLINE, czyli z życia korpoludków



MaGa: Kolejna w tym tygodniu śmiechoterapia w teatrze. I to z tą samą aktorką – Agnieszką Przepiórską, którą widzieliśmy dopiero co w dwóch innych monodramach. Tym razem występuje z koleżankami i jest to trio godne polecenia. Poza Agnieszką Przepiórską występują również Monika Babula i Hanna Konarowska, a spektakl to „Deadline” autorstwa Macieja Łubieńskiego w Teatrze WARSawy, w reżyserii Agaty Biziuk.

R.: Dobra, dobra, Ty mówisz śmiechoterapia, a tu takie dramaty na scenie. Krew, pot i łzy się leją, mięso lata w powietrzu...

MaGa: Szczerze się ubawiłam. Trzy „korposuki” na odwyku. Od pracy. Na „seminarium motywacyjnym”, gdzie guru ma im pomóc zrozumieć siebie, odprężyć się, zmotywować, przygotować do dalszej walki o zyski dla firmy. Dodajmy, że niewidocznemu guru głosu użyczył Wojciech Mann.

R.: Który, dodajmy, potrafił nie tylko fajnie wejść w rolę prowadzącego proces ich terapii, ale i żartować z samego siebie i swojej najnowszej książki. Pomysł zabawny i dodający już od początku sporo lekkości temu spektaklowi.