środa, 31 października 2012

Miłość, czyli nie opuszczę Cię...

Wyobraźcie sobie, że upłynął miesiąc od momentu gdy widziałem ten film i dotąd nie potrafiłem się zebrać by napisać o nim notkę. Najpierw wydawało mi się, że mam to prostu na zbyt świeżo, zbyt wiele emocji i pytań jest we mnie, ale czas mijał, a ja nadal nie pisałem. Jest to bowiem film tak poruszający, tak osobiście można go odebrać, że trudno go w jakiś chłodny sposób oceniać pod względem artystycznym, polecać lub nie. Ten film może zaboleć, może skłonić do myślenia, do rozmów do chorobie, cierpieniu i jego sensie, o umieraniu, o eutanazji, o miłości i o tym co to znaczy być ze sobą przy sobie w zdrowiu i chorobie. Aż do śmierci. Ile osób wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej specjalnie nie zastanawia się jak to będzie za lat... Może myślimy - oby odejść pierwszym, oby odejść razem, oby bez cierpienia...
Tu mamy obraz tak bliski życia, tak intymny jak to tylko możliwe. Sprowadza nas na ziemię, zachwyca i przeraża jednocześnie. 
Jedno mieszkanie. Dwoje ludzi. I miłość.

wtorek, 30 października 2012

Między tęsknotą lata, a chłodem zimy - Leif GW Persson, czyli znajdź uczciwego policjanta

Coraz bardziej przekonuję się do słuchania książek.
Od razu się przyznam, choć to dla fana kryminałów to trochę obciach, że ani Larssona, ani żadnej innej "gwiazdy" skandynawskich powieści nie czytałem - nigdy mi nie było po drodze, mimo, że Mankella bardzo lubię. Cała ta moda trochę mnie drażni i jakoś dotąd nie miałem ochoty wydawać na to kasy. Ale ciekawość jednak troszkę mnie zżerała. Gdy więc dostałem wybór audiobooka - pomyślałem sobie: wezmę którąś z tych skandynawskich "cegieł" kryminalnych i zobaczę czy dam jej radę. 
Plusem w sklepie Audeo jest to, że całość dostajesz w pliku, który automatycznie ściągasz i możesz przenosić z jednego urządzenia na drugie - miałem więc możliwość słuchać nie tylko w domu na kompie (gdzie na dłuższą metę o kwadrans spokoju trudno), ale jeszcze lepiej sprawdzało się to w drodze do pracy czy w trakcie długiej podróży samochodem. Pliki na komórkę, słuchawki albo na głośnik (w aucie) i masz możliwość wejścia w tę powieść dużo intensywniej niż nawet szukając wolnej chwili na czytanie. Powtarzam - po tej pozycji jeszcze bardziej przekonuję się do słuchania (a nie tylko czytania). Ta powieść bardzo mi podpasowała - jej wielowątkowość, specyficzny klimat świetnie wychwytuje się gdy możesz tego słuchać... A lektor - Andrzej Mastalerz dobrze wpisuje się w chłodny, lekko depresyjny nastrój tego thrillera.

poniedziałek, 29 października 2012

Comic-Con Epizod V: Fani kontratakują, czyli duże dzieci

Ubawiłem się na tym dokumencie. Ale nie był to jedynie śmiech z dziwaków, których zakręcenia kompletnie nie rozumiem - to także uśmiech sympatii, gdy okazuje się, że to zwyczajni ludzie, którzy jedynie na te kilka dni w roku dają się ogarnąć jakiemuś szaleństwu. Któż z nas nie ma jakichś dziwactw, które nie zawsze są rozumiane przez otoczenie? 

- Po co wydajesz kasę na głupoty? 
- Bo to nie są dla mnie głupoty. 
- Czemu nie dorośniesz? 
- Jestem dorosły, tyle, że czerpię radość z czegoś co dawało mi radość od dziecka. Proste?

I właśnie o takich ludziach jest ten film - o fanach, czytelnikach komiksów, kolekcjonerach, maniakach, sprzedawcach itd. Ludzi na co dzień może nie do końca rozumianych, ale przez te kilka dni mogących oddać się swemu szaleństwu i poczuć się jak we wspólnocie do siebie podobnych. Gdy usłyszałem, że Comic-Con w San Diego (Festiwal? Konwent? Zlot fanów? Targi?) odwiedza przez te kilka dni 125 tysięcy ludzi to mi szczęka opadła. Wyobrażam sobie jaki to biznes.

sobota, 27 października 2012

18 kilogramów, czyli zajrzyj na festiwal HumanDoc - nawet nie musisz ruszać się z domu

18 kgSypie. I nie chce przestać. Ale końcówka października. Nosa się nie chce z domu wystawiać. Ale zamiast siedzieć przy kompie i robić porządki wolałem dziś trochę poczytać... Do klawiatury usiadłem na chwilę i od razu trafiłem na dwie ciekawe rzeczy: jedna to ostatni koncert Gintrowskiego z tego roku - dorzucam go do notki Leszka. A druga rzecz to moje spore zaskoczenie i radość ogromna - oto iplex.pl nie tylko postanowił tak jak dotąd zamieszczać starsze filmy dokumentalne, które premiery miały już kilka lat temu, ale teraz z okazji kończącego się właśnie Festiwalu Human Doc pokazują przez miesiąc za darmo dużą ilość filmów z tegorocznych pokazów. Świeżutkie - nie musisz ruszać się z domu (choć oczywiście namawiam jeszcze na jutrzejsze pokazy, bo na festiwalu zobaczycie więcej) - po prostu brawa za takie inicjatywy! Wszystkie filmy dostępne są tutaj przez miesiąc, a jeżeli ktoś lubi dokumenty to znajdzie tam również sporo filmów starszych, nagradzanych i wartych obejrzenia. 
Ja na początek wybrałem sobie coś króciutkiego, czyli 18 kg - film nakręcony przez Kacpra Czubaka i pokazywany zdaje się, że niedawno w religa.tv

Pelagia i czerwony kogut, czyli wiara i umysł

No i niestety - nie udało się dotrzeć ze Szczecina na kolejne spotkanie DKK w moim mieście, ale ponieważ lekturę, czyli serię Kryminał prowincjonalny znam i lubię, powtarzam więc ją sobie z przyjemnością. Mogę jedynie żałować, że nie miałem okazji pogadać o tym jak to odbierają inni - czy dostrzegają oryginalność i jakiś fenomen twórczości Akunina i jego popularności (również w Polsce). Pewnie przy okazji powtórzę wszystkie tomy serii o siostrze Pelagii, ale jako pierwszy wpadł mi w ręce tom ostatni - od niego więc zaczynam. Ku mojemu zaskoczeniu, na ile zdążyłem się przekonać przeglądając różne recenzje, jest to tom, który oceniany jest jako najsłabszy z trylogii. Dla mnie - mimo zakończenia, którego autorowi nie mogę darować - trzyma poziom i zachowuje większość z tego co było siłą poprzednich tomów. Troszkę inny jest nastrój i nie otrzymujemy wszystkich odpowiedzi, ale też dzięki temu dużo więcej zostaje miejsca na naszą wyobraźnię i domysły.

czwartek, 25 października 2012

Obława, czyli wojna jest brudna

Pozwólcie, że najpierw kilka słów prywaty :) Wypełniam różne notki konkursowe więc zapraszam do czytania kolejnej "zaległej" - tym razem o rosyjskim filmie Euforia. Dziś sporo kręciłem się po Szczecinie, odkrywając różne jego zakamarki, potem - korzystając z tego, że nie muszę być non stop z uczestnikami szkolenia wybrałem się do kina. Kina wyjątkowego - bo okazało się, że te malutkie salki czarują już X muzą już ponad 100 lat - zmieniały się nazwy, właściciele, ale stwierdzono bezsprzecznie - Pionier to najdłużej nieprzerwanie działające kino na świecie. I właśnie tam udało mi się obejrzeć Obławę. Film, o którym jest bardzo głośno - GW krzyczy: wreszcie dobry film polski (tak jakby nie nakręcono przynajmniej kilku lepszych w ciągu ostatnich lat), a ja prawdę mówiąc mam mieszane uczucia. To film specyficzny i podobnie jak po seansie "Domu złego" pewnie znajdzie się sporo widzów, którzy powiedzą, że nie mają ochoty oglądać tak brudnych, nieprzyjemnych historii oskarżając twórców o chorą wyobraźnię i upodobanie w zohydzaniu ludziom wszystkiego.  

środa, 24 października 2012

Odszedł Bard Podziemia, czyli Epitafium... nie dla Sergieja Jesienina

W sobotę 20 października 2012 r. w wieku 61 lat pożegnał się z nami Przemysław Gintrowski.
Wspaniały Śpiewak, Kompozytor, wykładowca Warszawskiej Szkoły Filmowej. Człowiek, który przez muzykę nadawał nowych treści poezji m. in. Z. Herberta, T. Jastruna, K. M. Sieniawskiego i własnym kompozycjom. W 2006 roku za swą twórczość i swoją postawę, działalność odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Wiele polskich filmów zawdzięcza mu unikalną ścieżkę dźwiękową. Od komediowych "Zmienników" czy "13 Posterunku" do poważniejszych, takich jak np. "Matka Królów", "Tato" czy "Człowiek z żelaza".
Debiutował w 1976 roku w Warszawie na przeglądzie w Riwierze piosenką "Epitafium dla Sergiusza Jesienina". Kilka lat później, w 1979 roku, wspólnie z J. Kaczmarskim i Z. Łapińskim stworzyli trio i przygotowali program poetycki Mury. Tytułowa piosenka oparta na słowach hiszpańskiego pieśniarza Lluisa Llacha została wkrótce uznana za "hymn" nowopowstałego związku "Solidarność".

Fotograf wojenny, czyli głos, którego inaczej by nie mieli

Na ten film już od dawna miałem chrapkę - tzw. gustomierz na Filmwebie wyświetla mi go zawsze w rekomendowanych i oto wreszcie się udało go znaleźć. I przyznam, że wciąż jeszcze mam gulę w gardle. Wstrząsające zdjęcia, mądre komentarze, ciekawa postać i sporo pytań, które przed nami film stawia. Czego więcej chcieć od dokumentu? Po prostu świetny obraz i polecam do obejrzenia każdemu. Nie zważając na drastyczność i poruszający charakter niektórych zdjęć, a może właśnie ze względu na to, że one takie są.  
Film poświęcony jest prezentacji sylwetki jednego z najbardziej znanych fotografów wojennych - James'owi Nachtwey. Kamera towarzyszy mu w trakcie różnych jego misji i prac, mamy sporo wypowiedzi jego znajomych i jego samego i przede wszystkim zdjęcia.  Już one by wystarczyły by przykuć wzrok do ekranu, ale obdarzone dodatkowo komentarzem i powracającym pytaniem: "czemu to robię?", sprawiają, że film jest i do oglądania i do przemyślenia.

Protection - Massive attack, czyli spacer po mieście i inspiracje muzyczne


Zamglony Szczecin i spacer po tym mieście dziś nastroił mnie muzycznie :)
Ta notka będzie przed wszystkim wypełniona muzyką. Bo trudno mi oddać słowami wszystkie te odczucia, które towarzyszą mi gdy puszczam sobie któryś z albumów tej formacji, gdy zatapiam się w ich muzykę. Może komuś wystarczy szufladka: trip-hop i od razu wie o co chodzi, innym ani ta definicja, ani sama nazwa zespołu nic nie powie. Stąd też namawiam Was przede wszystkim do posłuchania tej muzy, do odpłynięcia przy niej - jest tak cudownie hipnotyczna, lekko psychodeliczna, ale nie agresywna, drażniąca lecz raczej otulająca niczym mgła. Uczucie jakbyś widział przed sobą jedynie jakiś zarys ścieżki, drzewa, latarni. Nie masz ochoty nigdzie się śpieszyć...

Whisky dla aniołów, czyli wykorzystaj szansę

W ramach porządków i zapełniania pustych notek, gdzie konkursy już są zakończone pojawiły się nowe treści, zapraszam Was wiec do zerknięcia m.in. na: o serialu Homeland, czyli wilk w owczej skórze, oraz o filmie Bękarty wojny, czyli oblicze żydowskiej zemsty. A dziś kolejny dłuuugi wyjazd i tylko żal, że nie wziąłem żadnych płyt na drogę... Pozostanie radio. Miała być notka muzyczna, ale w weekend obejrzałem nowy film Kena Loacha, więc żeby nie czekał na notkę zbyt długi, dziś na szybko słów kilka.
Bohaterowie u tego reżysera to zwykle ludzie przeciętni, a nawet tacy, którym nie do końca udaje się załapać na "sukces" życiowy. Bezrobocie, bezradność, uzależnienie, bieda, a w tym wszystkim widzimy nie patologię, tylko normalnych ludzi, którym po prostu z jakichś powodów się nie ułożyło, nie udało. Tak jest i tym razem. Mimo więc trąbienia w reklamach, czy scenek w zwiastunie po których można by się spodziewać komedii sensacyjnej nie dajcie się zwieść. Znajdziecie tu tyle samo humoru co i gorzkich refleksji. Natomiast - co warto podkreślić, tym razem całość filmu ma w sobie, jak na tego reżysera, bardzo dużo optymizmu... Nie chcę kręcić nosem, że bagatelizuje się problem, podaje trochę infantylne słodkie zakończenie, czy też że morał jaki z tego filmu płynie namawia do kombinacji - po prostu trzeba potraktować tę opowiastkę trochę lżej i mniej poważnie niż poprzednie filmy tego reżysera (które bardzo lubię).

niedziela, 21 października 2012

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj, czyli morderca też ma uczucia

Tytuł beznadziejny, ale film zaiste fajny. To dopiero drugi film Martina McDonagha (przede wszystkim świetny dramatopisarz), ale zapowiada się, że wszyscy, którzy lubią zakręcone czarne komedie nie będą musieli ograniczać się do produkcji Guy'a Ritchie'go, czy liczyć na poczucie humoru Tarantino. 
Może nie ma tu aż tyle akcji, ale sam pomysł, specyficzny humor, dialogi i budowanie klimatu m.in. na przemocy i czarnych charakterach - to wszystko  przecież tak lubią wszystkie tygrysy. Akcji nie ma dużo, ale może właśnie dzięki temu udaje się uniknąć przesady, śmieszności, dublowania tych samych pomysłów. Powiedziałbym, że ten spowolniony nastrój, te krajobrazy i nutka nostalgii nadają mu czegoś oryginalnego, co sprawia, że będę czekał na kolejne filmy tego reżysera (7 psychopatów nakręconych w tym roku już uznano w Wlk. Brytanii za hit). Ach wspomniałem o krajobrazach - tytuł filmu w oryginale brzmi "In Brugia" i właśnie to cudowne stare miasto stanowi tu tło i dodatkowy element, dla którego film warto zobaczyć. Prawdę mówiąc, jak zobaczyłem te kamienice, stare mury katedry i obrazy Bosha w muzeum (którego kocham nawet bardziej niż Bruegel'a) to stwierdziłem, że sam muszę dopisać to miasto do "must see".

Sześć stóp pod ziemią, czyli lekko depresyjne, ale świetne. I roztrzygnięcie konkursu


Kolejny serial, który od kilku sezonów utrzymuje uwagę widzów i niezły poziom, a ja postanowiłem go sobie niedawno odświeżyć i o nim napisać. Warto poświecić mu jedną notkę, bo to produkcja, która po raz kolejny przesuwała pewne granice w naszym myśleniu o serialach. Mimo, że opowiada głównie o członkach jednej rodziny, to trudno go nazwać "familijnym" w tradycyjnym rozumieniu.
Już samo miejsce umieszczenia akcji cholernie oryginalne - dom pogrzebowy - rodzina Fisherów mieszka tu i pracuje i chcąc nie chcąc jesteśmy wciąż tu w obliczu śmierci, odchodzenia, straty. Każdy odcinek to historia jakiegoś człowieka i jego bliskich, nie spodziewajcie się jednak monotonii. Jest dużo czarnego humoru, sporo barwnych postaci i mało poprawności. Już sam początek każdego odcinka gdy poznajemy okoliczności śmierci danej ofiary potrafi nieźle zaskoczyć (jeden z moich ulubionych to kot, suszarka i kąpiel w wannie).

sobota, 20 października 2012

Stos numer 13, czyli gdy żołądek skręca

No tak gdy żołądek skręca to nic miłego, ale w całym tym obrzydliwym doświadczeniu jest chociaż jedna rzecz pozytywna. Można zalegnąć w łóżku choćby i na cały dzień, obłożyć się książkami i gdy tylko nie kłuje za bardzo rozkoszować się lekturą... A czytać jest co. Po raz drugi w ostatnich kilku miesiącach dałem się skusić na promocję Wetbildu (dawniej Świat książki) - wszystko po 9 złotych (teraz nawet co czwarta gratis), do tego dochodzą rzeczy pożyczone i te które mimo iż ograniczam się jak tylko potrafię wciąż spływają od wydawnictw do recenzji. Poniżej stosik, fota tym razem wspominkowa - jeszcze sentymentalnie a propos ubiegłego tygodnia :) Rozstrzygnięcie konkursu pewnie wieczorem albo już jutro, może wtedy też kolejna notka. Jakoś mnie teraz oglądam, ale czuję, że mimo kolejnego wyjazdu znajdę trochę czasu by wreszcie porobić porządki na blogu i nadgonić ilość notek do końca miesiąca... Może jakaś kolejna rozdawajka jeszcze w październiku. A teraz do stosu:

piątek, 19 października 2012

Moja Wola, czyli uwierz w marzenia

HBO co i rusz kusi jakimiś dokumentami (również polskimi) i to naprawdę zwykle jest coś ciekawego. Tu liczy się temat. Nie zawsze kontrowersje, ale zaciekawienie. Pokazanie czegoś trochę w innym świetle. I Bartoszowi Kowalskiemu, mimo, że to jego debiut reżyserski się udało.
Pewnie każdy z nas spotyka czasem w komunikacji miejskiej, albo gdzieś na szlaku do domu, czy do pracy ogolonych na łyso młodzieńców w dresach. Tak właśnie takich, których często omijamy szerokim łukiem, bo nie lubimy być zaczepiani przez agresywnych, wulgarnych i podchmielonych facetów. Ale przecież k... oni też mają coś do opowiedzenia, nawet jeżeli w ich świecie to co opowiadają trzeba dla ekspresji i czytelności podkreślić właśnie takim słowem. Pada ono tu dość często, ale mimo to jakoś nie przeszkadzało mi to tak bardzo - tacy po prostu już są i nie bardzo potrafią inaczej...

czwartek, 18 października 2012

Drzewo życia, czyli pytania, obrazy i metafory

Bardzo długo zbierałem się do napisania o tym filmie, długo też odkładałem jego obejrzenie. Nie, nie chodziło o to, że jakoś mnie zniechęciły recenzje i opisy, ale  dlatego, że miałem wrażenie, że muszę być w odpowiednim nastroju by ten film zrozumieć, dobrze w niego wejść. Równie wielkie, a może nawet większe znaczenie w odbiorze filmu Terrenca Malicka ma jakaś fabuła, opowieść, zdjęcia i pewne religijne wrzutki, które są tu poumieszczane. Samo oglądanie może stać się więc wciągającym, magicznym sensem, który sprawi, że coś do nas na nowo dotrze, jak i nudnym obrazem w którym nie wiadomo o co chodzi. Przyznam się, że mimo zachwytu nad pewnymi scenami, całkiem dobrze rozumiem przeciwników tego filmu. Mam wrażenie, że reżyser zdecydowanie przedobrzył, wrzucając tam co tylko mu do głowy przyszło i powodując, że przesłanie filmu, choć czytelne, robi się po prostu płaskie. To jak wynik burzy mózgów naprutych studentów szkoły filmowej - wiecie chcemy zrobić coś co by nie było normalnym filmem, tylko żeby było metafizycznie, żeby nawiązywało do relacji z Bogiem, ale nie tylko w jakimś wymiarze jednostkowym tylko ogólnoludzkim... I zapisują - niech oprócz normalnej historii, będą jakieś natchnione zdjęcia i dialog ze Stwórcą, musi być pustynia, niech znajdzie się tam jakaś długa sekwencja stworzenia ziemi i życia na niej itd. I kosmos! I jeszcze dinozaury! - krzyknie najbardziej napruty. I potem mamy efekt jaki mamy - zastanawiasz się czy przez pomyłkę nie przełączyłeś projekcji na Discovery, albo na TVN Religia. 
Chwilami jest pięknie, muzyka robi taki nastrój, że się ogląda z ciarkami na plecach, ale jako całość moim zdaniem to się kupy nie trzyma. Po prostu za dużo tego wszystkiego.  

środa, 17 października 2012

Gwałt - Joanna Chmielewska, czyli omijać z daleka

Kolejny wyjazd za mną, słoneczny dzień nad Bugiem, szkoda tylko, że tak tylko na chwilę. Ale za to już bliżej końca w słuchanej powieści "Między tęsknotą lata, a chłodem zimy" - coraz bardziej przekonuję się w samochodzie do audiobooków. Do tego kilka zdobytych filmów, w piątek okazja zobaczenia "Mistrza" i od razu mimo zmęczenia pracą człowiek poweselał :) Dużo do szczęścia nie trzeba...
A dziś, choć zdegustowany, postanowiłem jednak napisać o książce Joanny Chmielewskiej "Gwałt". Zdegustowany, bo choć zdarzały jej się już słabsze rzeczy to chyba ta była jedną z nudniejszych jakie czytałem i naprawdę po takich książkach, za które przecież ktoś płaci (ja akurat pożyczyłem to od koleżanki) można stracić całą sympatię do tej autorki. Pamiętam pierwsze pozycje jakie podsuwała mi moja mama - od tych przygodowych z dzieciakami w roli głównej po humorystyczne kryminały i tę frajdę z lektury. To jak James Bond na kartach książki - z piwnic zamkowych można wydostać się przy pomocy łyżeczki, postraszyć bandytów długopisem, ale oprócz tych wszystkich troszkę absurdalnych sytuacji w jej książkach było tyle humoru, ironii, czasem kobiecego bałaganiarstwa i kobiecej "logiki", że trudno jej bohaterki nie polubić. Emocje z niej buchały niczym z parowozu, a wtedy akcja błyskawicznie nabierała tempa, nawet jeżeli niekoniecznie w tę stronę, która wydawałaby się naturalna i słuszna :) 
I co? Czyżby z wiekiem to wszystko Pani Joanna utraciła? Wyprztykała się z pomysłów?

wtorek, 16 października 2012

Ten obcy - Irena Jurgielewiczowa, czyli o lekturach i o dylemacie czy można ich słuchać

Z góry muszę uprzedzić, że notka będzie nie tylko o samej książce, bo od razu przy okazji uruchomiło mi się sporo refleksji. Nie pamiętam czy za moich czasów ten tytuł czytany był jako lektura, bo kompletnie go nie kojarzyłem, ale nie mówiąc nic córce sam się z nim zapoznałem, aby jej w razie czego trochę pomóc rozmawiając o tej książce. Już kilka lat niezmiennie mamy problem z lekturami szkolnymi - córa czyta je najczęściej z przymusu, narzeka na niezrozumiały język, nudne opisy i kompletny brak fabuły. Część z tych tytułów ja odbierałem kiedyś zupełnie inaczej (np. W pustyni i w puszczy), ale rzeczywiście ja nie miałem takiego porównania jak ona - mnóstwa lektur łatwych, przyjemnych i z dreszczykiem (w tej chwili najbardziej lubi rzeczy przygodowe, z elementami tajemnicy lub horroru). Trzeba też przyznać jej trochę racji - brakuje w kanonie lektur rzeczy współczesnych, które byłyby bardziej zrozumiałe i bliższe rzeczywistości dzisiejszych nastolatków (zamiast skupiać się na wątku fabuły, wyborach moralnych, warstwie psychologicznej córa wciąż zatrzymuje się ze zdziwieniem nad różnicami w sposobie życia - a w końcu ten kanon lektur ma pobudzać do dyskusji nad książką, pokochania czytania, a nie do uczenia się historii). Ale to już temat do innej notki. Gdy po raz kolejny córa marudziła nad lekturą, jakieś dwa lata temu znaleźliśmy sposób - audiobooki. I teraz zwykle po jakimś przeczytanym fragmencie, albo po skończeniu całości Magda słucha tego już na luzie ma mp3. I tu zaskoczenie - bo wtedy tak wielkich zarzutów już nie ma. Może łatwiej jest jej słuchać tego języka, opisów, po prostu jak opowiadania i tak to nie męczy, może już to zna i łatwiej jej to zaakceptować... Grunt, że pomysł nam się sprawdza, a ja przynajmniej jestem pewien, że coś więcej jej w głowie zostanie :) 
I po tym baaardzo długim wstępie - o samej lekturze, najpierw Magda, a potem jeszcze ode mnie kilka słów.

poniedziałek, 15 października 2012

Maximo Oliveros rozkwita, czyli kolejny film, kolejna kultura i kolejne pytania

Kolejny seans z iplexem. Jak to miło, że nawet na wyjazd nie muszę już ze sobą targać ciężkiego sprzętu i płyt, albo liczyć na to, że hotel ma jakieś sensowne kanały telewizyjne. Proszę jest wolny wieczór, dostęp do sieci i możemy kolejny wieczór spędzić na poszukiwaniu rzeczy ciekawych. Tym razem trafiłem ciekawie, choć zważywszy na moje dość konserwatywne poglądy nie jest to film, który by leżał na półce ulubionych. Zdecydowanie podejmowanie tematyki odmiennych preferencji seksualnych, szczególnie gdy jest z założenia tematem głównym i idzie to w stronę filmu "wojującego", (czyli mającego udowadniać wszystkim heteroseksualnym zaściankowość, nietolerancję itp.) zwykle mnie do siebie nie przekonuje, drażni wąskim podejściem do tematu i z góry założoną tezą. Ale czasem trafia się coś co jednak zaciekawia. I tak było z tym filmem - często wymienianym w różnych środowiskach jako jeden z lepszych filmów queerowych. Miejscami drażnił, ale chyba głównie słabościami technicznymi scenariusza i samej produkcji, ale też niesamowicie przyciągał głównym bohaterem, jego innością i pobudzał do zadawania sobie pytań.

sobota, 13 października 2012

Mistrz i Małgorzata - Michał Bułhakow, czyli powieść życia

Kiedy ma się opisać jakieś dzieło, które jest bardzo bogate w treści, wielopłaszczyznowe, wizjonerskie, brakuje odpowiednich słów i wszystko co tam tłucze się pod czaszką wydaje się zbyt małe, zbyt prozaiczne. Tam właśnie mam z tą książką - czytałem ją już po raz czwarty, czy nawet piąty i stwierdzam, że za każdym razem odkrywam w niej coś nowego. To chyba najlepiej świadczy o wielkości książki - wraca się nie tylko dla przyjemności, ale wciąż cieszymy się nią od nowa, odbieramy trochę w inny sposób. Strasznie się cieszę, że była okazja by o tej książce pogadać na DKK i pewnie można by tak godzinami - każdy trochę coś innego w niej odnajduje, zadaje sobie inne pytania. Walka dobra ze złem, atrakcyjność i jakże inne oblicze ducha zła, pytania o obecność Boga - ach ileż tu można odnaleźć tematów. 
W przeszłości pamiętam, że fascynował mnie wątek dialogu Piłata z Jeszuą - wędrownym filozofem, jak go nazywa tu Bułhakow. Te wszystkie sceny, ich plastyczność, klimat, choć tak inne od tych opisywanych w Ewangeliach zostawały w głowie na długo.

książka do kupienia tu

piątek, 12 października 2012

Feels like home - Norah Jones, czyli jesiennie i nastrojowo


Jesień. Można się zakochać w tej porze roku. Te cudowne kolory, słońce, ostatnie chwile ciepełka. W ostatnich dniach jedynie tego ostatniego brakuje, ale nie tracę nadziei, że jeszcze choć parę dni przyjemnych przed nami. Bo potem już zostanie jedynie przyjemność gorącej herbaty i ciepłego kocyka, wyjście na zewnątrz choć miłe już nie będzie takie samo jak teraz gdy można poczytać na ławeczce, albo pospacerować po parku. A jak jesień to nieodłącznie dla mnie też taka muzyka. Tak jak latem kręci reggae i energetyczne rytmy, tak delikatne balladki niesamowicie pasując do tych jesiennych barw i lekkiej melancholii. Z półki więc do odtwarzacza powędrował album wokalistki, która potrafi jesiennie czarować jak mało kto. Norah Jones, ostatnio dużo nagrywa coverów, a ja chyba wolę właśnie te numery ze starszych płyt, z których sporo sama też napisała. Słychać, że nie lubi ona się zamykać w jednym nurcie - tu od jazzu, czy bluesa, bliższa jest nawet country (numer z Dolly Parton), ale czego by się nie dotknęła, dzięki jej głosowi zamienia się w ciepłą, melodyjną i miłą pigułkę. W sam raz właśnie na jesień.

W piekle lepiej być nikim - Maciej Maciejewski, czyli gdy rozwiązanie jest w przeszłości

Już dawno nie szło mi tak ciężko i tak długo z żadnym z kryminałów. Zwykle to lektury na tyle wciągające, że zanim człowiek się obejrzy już widać koniec. A tu kilkukrotnie odkładałem, czytałem inne rzeczy, wracałem... Nie znaczy, że to powieść zła. Ale po prostu jej struktura i klimat jest na tyle specyficzny, że trzeba mieć odpowiedni nastój by to czytać bez problemów. 
Gdyby mówić o samej powieści należałoby rozłożyć ją na czynniki pierwsze, choć pewnie każdy z tych elementów mógłby się wydawać sam w sobie mało wyjątkowy, to złożone do kupy tworzą coś oryginalnego, mrocznego i drażniącego.
Na początku moją uwagę zwróciła główna bohaterka. Agata Zawadzka jest policjantką w jednej z dzielnic warszawskich i właśnie stanęła w obliczy kolejnej sprawy - obok zamordowanego narkomana znaleziono nagie ciało kobiety, której zerwano całą twarz. Tylu mieliśmy już męskich bohaterów w kryminałach, a kobiety są rzadkością. I na dodatek jest to postać cholernie ciekawa - nie tylko dobra w tym co robi, z intuicją, ale też postać, która ma swoje słabości, jest z krwi i kości. Choćby za to warto dać Maciejewskiemu plusa - stworzył postać cholernie autentyczną i na tyle interesującą, że wciąga nas nie tylko samo dochodzenie, ale i jej życie prywatne. Okazuje się, że 40-tka na karku może być niełatwym i mało przyjemnym doświadczeniem. W ogóle trzeba przyznać, że autor bardzo zadbał o to by pokazać nam jak najwięcej rysu psychologicznego różnych postaci. Tu czasem to co się dzieje w głowie jakiejś postaci, jest równie ważne jak sama akcja.

czwartek, 11 października 2012

Śmietnisko, czyli biedny też ma swoją godność

Najpierw moją uwagę zwróciła informacja iż muzykę do tego dokumentu zrobił Moby. No jakże to ominąć, nawet jeżeli o samym filmie dotąd nie słyszałem. Ba - nawet - jako, że mało interesują się sztuką plastyczną, niewiele wiedziałem o samym Viku Munizie, o którym ten film opowiada. I choć muzyka mnie troszkę zawiodła, bo jest jej niewiele i bardzo w tle, to sam dokument okazał się całkiem interesujący. Po pierwszym zachwycie potem przyszły różne pytania i nie jestem wobec niego bezkrytyczny, ale to tym bardziej świadczy o tym, iż warto go zobaczyć. Dokument powinien jakoś poruszać i zmuszać do dyskusji. 
Ale zacznijmy od początku - Muniz - chyba najbardziej znany na świecie artysta wywodzący się z Brazylii (sam wypowiada ten sąd), ale mieszkający w Stanach, postanawia wrócić do swego kraju, by stworzyć tam nowy projekt, a jednocześnie oprócz walorów artystycznych, tym razem postawić na cele społeczne.
Jego wybór miejsca i inspiracji to podobno największe wysypisko śmieci na całym świecie koło Rio de Janeiro i ludzie, którzy są zbieraczami, czyli zarabiają na segregacji śmieci.

wtorek, 9 października 2012

Akacje, czyli wrażliwość się budzi przy dźwięku silnika

Ufff już w domciu, i na tydzień spokój z wyjazdami. Zdążyłem dziś jeszcze napisać krótką notkę o filmie Tost. Historia chłopięcego głodu i w wolnych chwilach dalej będę uzupełniał nie tylko bazę rzeczy obejrzanych, przeczytanych, przesłuchanych, ale i miejsca gdzie konkursy są już zakończone, a nie ma jeszcze żadnej recenzji. Co do konkursów - na razie jestem tak zadziwiony niską frekwencją w najnowszej rozdawajce (kryminalno-sensacyjnej), że chyba na dłuższy czas w ogóle zaprzestanę je u siebie organizować. Może robić tak jak inni i po prostu na otrzymywanych do recenzji egzemplarzach korzystać/zarabiać (allegro, filnta lub coś podobnego)? Dotąd miałem frajdę, że książka będzie dalej krążyć i ponieważ zgłaszający się do konkursów często sami prowadzą blogi, miałem też nadzieję, że powstaną kolejne ciekawe recenzje, które będę mógł konfrontować ze swoimi wrażeniami.
Ale ale, dzisiejsza notka miała być nie o konkursie, ale o filmie "Akacje". Filmie przedziwnym.

poniedziałek, 8 października 2012

Kochanek śmierci - Boris Akunin, czyli Fandorin mentorem

O rozdawajce na dole :)
Z powodu różnych wyjazdów ostatnio coraz mniej czasu na czytanie rzeczy poważnych i dłuższych, ratuję się więc lekturami lekkimi i przyjemnymi - ot takimi, że można nawet w korku rozłożyć na kierownicy, albo posłuchać w trakcie dłuższej jazdy zamiast muzyki. A że lubię kryminały to i takie tytuły ostatnio dominują. Zastanawiam się tylko kiedy znaleźć czas na zawalone przez mnie wyzwanie z Prusem czy na kolejne lektury na DKK (Siostra Pelagia to sama przyjemność, ale Mistrz i Małgorzata wymagałaby trochę skupienia)... Ech. A na razie o kolejnej lekturze Akunina, którego sprezentował mi Świat Książki, a którego z kolei chcę sprezentować Wam w rozdawajce.

Fandorina pewnie już każdy kto lubi kryminały (szczególnie te retro), zna - fajnie wymyślona postać, niezłe tło i zwykle całkiem sporo akcji - to wszystko sprawia, że lektury kolejnych tomów to ogromna przyjemność, która niestety szybko się - łyka się to maksymalnie w jeden, dwa dni.


Tuż po weselu, czyli załatwić wszystkie swoje sprawy

Po filmie W lepszym świecie reżyserka Suzanne Brier jest dla mnie postacią na tyle ciekawą, że nie tylko z uwagą wypatruję jej kolejnych filmów, ale i cofam się do tych, o których jeszcze nie pisałem, a do których wracam po jakimś czasie. Dziś kolej na "Tuż po weselu", a niedługo jeszcze "Bracia" - wykorzystując to, że oba są dostępne na iplex.pl. Nie wiem czy to tylko sprawa jej dobrego wyczucia i dobrej ręki, a może szczęścia do współpracujących scenarzystów, ale jej filmy są wyjątkowe - niby opowiadają o normalnych codziennych sprawach i uczuciach, ale pokazane jest to w taki sposób, że staje się nie tylko okazją do dogłębnej analizy jakichś relacji, doświadczeń, przeżyć, ale też do przemyślenia wielu wartości, jakie uważamy za ważne w naszym życiu. Niby nic - ot parę postaci i napięcie miedzy nimi, a ogląda się to równie dobrze jak najlepszy thriller.

www.wawa2010.pl, czyli zagrajmy to po swojemu

Lubicie covery? Szczególnie nowe wersje starych polskich numerów, które znacie z dzieciństwa? Chyba mało który artysta osiągnie poziom taki aby przeskoczyć oryginał. Ale może zagrać to po swojemu - traktować pierwowzór jako punkt wyjścia do własnych wariacji, eksperymentów. Tu też można kręcić nosem, że rzadko się udaje coś ciekawego stworzyć, ale wciąż pojawiają się nowi twórcy, którzy uważają, że wydobędą głębię, jakieś wartości, których w poprzednich wersjach zabrakło. Macie jakieś swoje ulubione przeróbki dawnych numerów.
Do tych rozważań skłoniła mnie płyta, którą dziś zabrałem ze sobą do samochodu w kolejną podróż służbową. Projekt przedziwny, bo łączący dość odważne poszukiwania muzyczne i kawałki z zupełnie innych bajek - od poważnych do rozrywkowych, od wojennych po współczesne. A łączy je temat - miasto Warszawa. Całość wydana została przez Muzeum Powstania Warszawskiego, które od kilku lat dość odważnie podchodzi do współpracy z muzykami (od Lao Che, przez reggae do jazzu).

piątek, 5 października 2012

Mr. Nice, czyli wesołe (?) jest życie dilera

Prawdę mówiąc trochę zaskoczył mnie ten film. Życiorys Howarda Marksa - chłopaka pochodzącego z małego miasteczka w Walii, absolwenta Oxfordu, a potem przemytnika narkotyków na dużą skalę (podobno w pewnym momencie przez jego ręce przechodziło 10% produkcji haszyszu) rzeczywiście nadaje się na to by pokazać ja na ekranie, ale twórcy chyba trochę za bardzo nie wiedzieli czy potraktować temat poważnie czy na luzie. Scenariusz powstawał o autobiografię, która podobno na zachodzie jest dość popularna, a sama postać Marksa jest tam traktowana jako jedna z ikon lat 60-tych. Czym zyskał sobie taką popularność? Może tym iż złapany kilkukrotnie na przemycie narkotyków wymigał się od wyroku wykorzystując dziwne znajomości i ośmieszając prawo. Facet, który nigdy nie uważał, że to co robi jest przestępstwem, jawnie pali trawę mimo zakazów i w wywiadach podkreśla, że on tylko chce dać ludziom prawo wyboru, na pewno musiał grać nieźle na nerwach konserwatystom i wszystkim organom ścigania. 

czwartek, 4 października 2012

Euforia, czyli przestrzeń stepów, łódka na Donie i klasyczny trójkąt

 Vyrypayev - to nazwisko, mimo młodego wieku faceta, to można powiedzieć, że już pewna marka - dramatopisarz, scenarzysta, reżyser. Kiedyś już pisałem o filmie do którego przyłożył rękę i nawet porównując Najlepszą porę roku z filmem, o którym dziś kilka słów można dostrzec pewne podobieństwa. Przede wszystkim niesamowita intensywność emocji, a jednocześnie sprawienie, że ludzie, którzy je odczuwają są jakby odrealnieni. Nie przejmując się jakimiś normami, zasadami podążają za swoimi pragnieniami, za impulsami, które popychają ich czasem do czynów szalonych. Nie chcą przeżyć życia będąc nieszczęśliwym, wolą nawet skończyć ze sobą byle przez chwilę zbliżyć się do tego co postrzegają jako szczęście - miłości, zemsty, zbliżenia, zazdrości i wyłączności, wybaczenia...
Ten film - choć piękny od strony wizualnej i cudownie dopełniony prostą i harmonijną, tęskną muzyką, jest niełatwy w odbiorze i trudno do jakiejkolwiek interpretacji. Mamy z jednej strony jakąś historię, ale bez skupienia się na poszczególnych scenach, symbolach i znakach, które się tu pojawiają, wydaje się ona dość błaha.

środa, 3 października 2012

Tost. Historia chłopięcego głodu - Nigel Slater, czyli spragniony uczuć

Okładka jaką widzicie obok jest związana z filmem, ale o nim innym razem, a dziś o książce, która była przedmiotem niedawnego konkursu u mnie. Prawdę mówiąc, ponieważ nie posiadam w domu dostępu do Kuchnia TV postać Nigela Slatera do niedawana była więc dla mnie kompletnie nieznana, ale nie tak dawno wyczaiłem jego programy na BBC i muszę przyznać, że są całkiem smakowite, a on sam jest postacią ciekawą i wyrazistą. W Wielkiej Brytanii jest uznawany za jednego z najlepszych, kto wie może i do nas kiedyś dojdzie moda na jego książki i programy. 
Ta książeczka nie zawiera jednak bynajmniej przepisów, choć pełna jest smaków, zapachów i kolorów jedzenia. To autobiografia, a raczej uporządkowane choć fragmentaryczne zapiski gdzie wspomnienia z dzieciństwa zawsze jakoś kojarzą się z jedzeniem. To ono jest tu tematem przewodnim i towarzyszy autorowi na każdym kroku.

wtorek, 2 października 2012

Soul kitchen, czyli Hamburg miastem wielu kultur

Co prawda miałbym ochotę dziś napisać o dokumencie, który właśnie ocierając łezkę z oczu kończę oglądać, ale coś czuję, że zmęczenie nie pozwoli mi dziś siedzieć długo, wybieram więc do opisania coś lżejszego. Bo Soul Kitchen to film raczej rozrywkowy. To chyba było nawet lekkim zaskoczeniem, bo reżyser tureckiego pochodzenia Fatih Akin znany był dotąd raczej z poważniejszych obrazów i z tego, że pokazuje bez ogródek różne problemy jakie rodzą się z powodu różnic kulturowych w krajach europejskich (konsumpcjonizm i laicyzacja kontra tradycyjne wartości i Islam)...
Tym razem jest lekko, komediowo i raczej bez specjalnych ambicji na jakąś misję społeczną, zmianę czegokolwiek tym obrazem. W zalewie mało ambitnych komediowych produkcji amerykańskich to miła odmiana, ale sam film po obejrzeniu pamięta się chyba głównie nie tyle ze względu na fabułę i grę aktorską co za niezłą muzykę, której tu całkiem sporo.

poniedziałek, 1 października 2012

Bestie z południowych krain, czyli magia nie mieści się w szufladki

Magiczny film. I korzystając z tego, że premiera już niedługo, a dziś i jutro w wielu miastach odbywają się pokazy przedpremierowe, bardzo bym chciał go Wam polecić. Urzekła mnie nie tylko ta prosta historia i sposób pokazania świata z punktu widzenia dziecka. To chyba głównie duża szczerość i naturalność z jaką zagrali to nasi bohaterowie najbardziej powala i sprawia, że ta opowieść ma w sobie tyle uroku. Zarówno ojciec jak i dziewczynka grająca córkę zagrali tak, że spokojnie bym uwierzył, że na co dzień żyją właśnie w takich warunkach, a reżyser wciągnął ich w tę fabułę nie tyle każąc coś odgrywać, ale po prostu nagrywając ich codzienność. 
Co to w ogóle jest? Kino katastroficzne? Dramat społeczny pokazujący ludzi żyjących trochę na marginesie społeczeństwa i których na siłę się "cywilizuje". A może coś z realizmu magicznego - w końcu sporo tu dziecięcej fantazji, która w rzeczywistość wplata nam trochę jej lęków, czy marzeń. Co by to nie było - uwierzcie, że połączenie udane. Debiut Benh Zeitlin to film piękny, niegłupi i wzruszający.