wtorek, 30 stycznia 2024

Reacher, czyli on tu tylko przejazdem, ale i tak skopie wszystkim tyłki

Styczeń postanowiłem skończyć na luzie, porządkuję sobie notki, jest parę dobrych filmów, nadrabiam zaległości oscarowe, może uda się jeszcze jakiś wypad do kina np. na Kosa. Książek też kilka się nazbierało, nawet teatralnie mam zaległości do opisania, tylko z muzyką jakoś nie mam serca, by czegoś słuchać w całości i potem jeszcze o tym pisać. Ale w lutym obiecuję że z czymś wrócę.
A dziś Jack Reacher. Cholera, dopiero gdy widzisz Alana Ritchsona, obraz jaki miałeś po lekturze powieści Lee Childa układa się jakoś w całość. Tom Cruise? Wolne żarty. Od początku ten bohater miał być właśnie taki: mocny, mało skomplikowany, skuteczny i honorowy. Mniej biega, raczej walczy. I woli przywalić niż strzelać w plecy.

Oglądanie dwóch sezonów serialu to przyjemność trochę przenosząca nas dwie albo i trzy dekady wstecz, gdy królowały właśnie takie produkcje, gdzie scenariusz nie jest skomplikowany, koniec jest przewidywalny, ale i tak ma się frajdę z obserwowania jak kolejne złole dostają wycisk.

poniedziałek, 29 stycznia 2024

1670, czyli witajcie w najpotężniejszym państwie na świecie

Nie spieszyłem się z pisaniem o tym serialu, wszyscy chyba zdążyli już sprawdzić czy to poczucie humoru im odpowiada, ale dla formalności trzeba jednak napisać kilka zdań. Pewnie nie odkrywczych, jak zwykle jednak notuję swoje refleksje, a nie mam presji, żeby gdzieś to potem publikować, chwalić się, wymądrzać...

Formułę mockumentu twórcy serialu na pewno zgrabnie wykorzystali, a dzięki kasie z netflixa, nie musieli się martwić o detale (ten dwór! to błoto!). I to połączenie na pewno zachwyca. Plenery, stroje, dbałość o realizm, a jednocześnie cały czas zabawa nawiązaniami do współczesności, śmieszkowanie, stanowią o sile 1670. Dobry scenariusz, dialogi no i casting zagrały na 100% - tu prawnie nie ma słabych punktów. No dobra, wchodząc w poszczególne sceny można już wskazać, że jedne śmieszą, inne nie, że bywa już spadek energii, ale mimo wszystko - utrzymać uwagę widza na podobnym poziomie wcale nie jest łatwo. A tu nie chodzi jedynie o przebranie postaci w kostiumy i opowiadanie jakichkolwiek dowcipów, trzeba zadbać by historia jakoś się kleiła, żeby nie było zażenowania, a humor zbyt chamski. Przyznaję - zwiastun już dawał nadzieję na coś fenomenalnego, a całość raczej nie rozczarowuje.

niedziela, 28 stycznia 2024

Niepowstrzymani - Yuval Noah Harari, czyli błyskotliwie, żartobliwie o historii, która podobno jest nudna jak flaki z olejem...

Powolutku styczeń dobiega końca, notek wciąż trochę w zapasie, więc Notatnik pewnie będzie dalej dostarczał Wam codziennie jakąś propozycję kulturalną. Dziś nawet podwójną, ale z obietnicą, że jak przeczytam część trzecią spróbuję się powstrzymać od pisania, bo pewnie nie będzie odbiegać od tych, które już ukazały się na rynku. Wszystkie zalety i wady książek Harariego już można sobie sprawdzić i wiedzieć czego się spodziewać. Choć przyznaję, że trochę mnie zaskoczył tym, że pokusił się o wykład historii dla dzieci. Chwilami jako gawędziarz sprawdza się bardzo dobrze, ale jak to ma w swoim zwyczaju, robi zbyt wiele dygresji, których potem nie tłumaczy. Co z tego, że wyjaśnia jakieś mechanizmy dotyczące ludów pierwotnych (np. sposobu zdobywania pożywienia), jak nie potrafi się powstrzymać od podrzucania nawiązań zupełnie współczesnych - korporacji, komunizmu itp. jakby nie można było zrobić tego prościej, bez konieczności tłumaczenie kolejnych pojęć. No i kolejna rzecz, tak charakterystyczna dla niego...

sobota, 27 stycznia 2024

Noc szpilek - Santiago Roncagliolo, czyli jak wszyscy to wszyscy

Opowieść o dorastaniu, thriller, a może próba rozliczenia przeszłości, dramat odwołujący się do wspomnień z dzieciństwa - Noc szpilek to tak naprawdę z każdego po trochu.
Zaczyna się jak szczeniacka, dość bezczelna opowieść o grupie chłopaków co to tylko jedno im w głowie. Dorastają, potrafią więc każdą rozmowę sprowadzić na temat dziewczyn, seksu i własnych wyczynów na tym polu. Wszyscy sobie zdają sprawę z tego, że większość z tego to jedynie fantazje i marzenia, ale przecież żaden się do tego nie przyzna. Trzeba pozować na twardziela, nie być miękkim, a najgorsze co mogłoby by ich spotkać, jak sobie o tym myślą, to być nazwanym pedałem.

Powoli jednak poznajemy każdego z tych chłopaków, jego sytuację rodzinną, a przy okazji dowiadujemy się jakichś niewielkich fragmentów historii politycznej i życia społecznego Peru. Lima jawi się jako miasto niebezpieczne, pełne gangów, ale w niektórych dzielnicach życie toczy się jakby trochę w innej bajce. I choć chłopaki nie należą w większości do jakichś elit, rodziców stać na szkołę prowadzoną przez Jezuitów, chcą oni swoje dzieci "wyprowadzić na ludzi". Oni jednak mają to w większości gdzieś, bo przecież są w wieku gdy robienie głupich rzeczy to sprawa zupełnie naturalna.
A gdy przyjdzie zmierzyć się z konsekwencjami? Cóż...

piątek, 26 stycznia 2024

Komediant, czyli a może to o nas samych?

Aktor Bruscon wraz z rodziną przybywa do prowincjonalnego miasteczka, by w miejscowej gospodzie przedstawić swoją sztukę „Koło historii”. Poznajemy go kiedy peroruje przed właścicielem gospody na swój temat i sztuki, którą napisał. Ta długa i nudna mowa pełna jest napuszonych słów na temat własnej wielkości, degrengolady środowiska w jakim się obecnie obraca i rodziny, która go zawodzi na każdym kroku. Zaczynamy się zastanawiać czy to naprawdę wielki aktor czy może pozer i hipokryta. Trudno go polubić. Z kim nie rozmawia temu daje długie pouczenia i odnosi się wrażenie, że on cały czas gra, tworzy wokół siebie teatr. Kimże on jest naprawdę? Wrażliwym człowiekiem czy kabotynem? A może te sprzeczności tworzą jego samego… pogardza wieśniakami, ale jednocześnie marzy, by zapełnili salę; dręczy rodzinę a jednocześnie twierdzi, że ich kocha; pogardza władzą, ale woli z nią nie zadzierać. Bruscon jest tymi sprzecznościami przepełniony, żyje nimi, tylko odnosi się wrażenie, że w nim samym zatarła się granica oddzielająca te sprzeczności od siebie. A może on kłamie? Tylko kiedy? Czy w jego wypowiedziach zawarty jest paradoks kłamcy, że jeśli kłamca kłamie to wtedy mówi prawdę? A może jako wielki aktor chce nam powiedzieć, że wszyscy kłamiemy. I autor gdy pisze i aktor gdy gra. Kłamią także widzowie. Wobec tego teatr to wielkie kłamstwo, a ponieważ życie też jest swoistym teatrem, wobec tego ludzka egzystencja oparta jest na kłamstwie. Nie chcemy czy nie umiemy tego dostrzec? Czy dlatego nie wzbudza naszej sympatii, bo stara nam się uświadomić, że bez kłamstwa nasze życie nie byłoby nic warte? I może dręcząc rodzinę jedynie uczy ją życia? A może to jedynie stary, złamany aktor, który patrzy jak jego świat odchodzi, umiera a jego miejsce zajmuje bylejakość i miałkość i wie, że nic się już nie da zrobić?

czwartek, 25 stycznia 2024

Weronika i zombie - Marcin Szczygielski, czyli nie musisz być sam

Muszę chyba trochę odpocząć po emocjach filmowych, bo obejrzałem dziś na dużym ekranie dwa z nominowanych do Oscarów filmów i trochę mną wstrząsnęły. A że pół wieczoru zeszło na dodawaniu kolejnych książek z autografami na aukcje WOŚPowe (jakby co sprawdzajcie tu: https://allegro.pl/uzytkownik/Piastow_WOSP), to dziś szybka notka. Choć nie wiem czy będzie szybka. Młodzieżówki niby nie są zwykle skomplikowane, ale jak są dobre (a ta jest), budzą we mnie tyle emocji, że chętnie bym pisała i pisał...
To co zwykle jako młodzieżówki w tej chwili się sprzedaje, czyli paranormalne romanse, fantasy, masę różnych erotyków, to w większości literatura, która daje chwilę przyjemności, ale zero refleksji. To nikomu nie pomaga. Może dlatego jak wpadnie mi w ręce książka mądra, poruszająca, dająca nadzieję, to cieszę się do niej jak mysz do sera.  

Marcin Szczygielski potrafi wzruszyć, jak i przy okazji opowiedzieć o czymś ważnym. O tym jak to jest gdy ma się lat 14, ma się poczucie że starzy cię nie rozumieją, gdy zaczynasz w nowej szkole i wszystko jest nie tak sobie to wyobrażasz i tego chcesz, jak przychodzą ci do głowy jedynie coraz bardziej desperackie pomysły do głowy na rozwiązanie twoich problemów...

środa, 24 stycznia 2024

Sfora - Przemysław Piotrowski, czyli nie umkniesz przed karą i swym losem

Miałem nawet zrobić tu mały pojedynek, czyli zestawić świeżo przeczytaną Sforę z innym kryminałem, który czytałem niedawno, ale tu chyba byłby mecz do jednej bramki. Przemysław Piotrowski po raz drugi po prostu brawurowo rozgrywa fabułę, tak że mimo sporej objętości książki, nie ma miejsca ani na nudę, ani nawet na chwilę odwrócenia uwagi. I choć Wojciecha Wójcika polubiłem w ubiegłym roku i jego książka mi się podobała, w porównaniu wypadłby chyba blado, niech więc poczeka na swoją kolej, może wystawię go do pojedynku z kimś innym?

Piętro, czyli pierwszy tom cyklu o komisarzu Igorze Brudnym mnie porwał, jednak z cyklami często jest tak, że z tomu na tom jest coraz słabiej, miałem więc lekkie obawy. Tak jak jednak historie się mocno ze sobą splatają, tak i napięcie jest bardzo podobne, ich poziom jest bardzo wyrównany.

wtorek, 23 stycznia 2024

Cięcie, czyli tanio, szybko, przyzwoicie

Dzień ogłoszenia nominacji oscarowych, więc dziś o filmie :) Artysty, który kiedyś mocno zaskoczył swoim zwycięstwem - Michel Hazanavicius to ten od Artysty. A potem zniknął. I jak widać wciąż ma ciekawe pomysły, ale trudno powiedzieć, żeby to było wielkie kino. Zresztą Artysta też takim nie był.
Cięcie potrafi zaskoczyć - pierwsze pół godziny, w które jesteśmy wrzuceni bez żadnego przygotowania, to totalna żenada, jakby produkcja klasy B, gdzie nic się nie klei, aktorzy nie wiedzą co grać, jest chaos, ale na szczęście na plan horroru wpadają prawdziwe zombie i skracają naszą mękę jako widzów, wykańczając po kolei wszystkie postacie. Zwykle jednak staram się oglądać filmy do końca, więc nie odpuściłem, czekają na to co można po takim groteskowym spektaklu jeszcze pokazać. Ale wiecie co?
Dalej jest ciekawiej!

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Historia Jakuba, czyli jak to wszystko posklejać?

MaGa: Nie pierwszy raz można zobaczyć tekst Słobodzianka na scenie (poprzednio w Teatrze Dramatycznym) i po raz kolejny po jego obejrzeniu mam w duszy grozę, że ludzie ludziom potrafią zgotować taki los. A jednocześnie tchnie z niego nadzieja, że może kiedyś znikną wzajemne uprzedzenia, upadną stereotypy.

Robert: Naprawdę czujesz taką nadzieję? Dla mnie niestety to przede wszystkim opowieść pełna goryczy, opowiadana właśnie po to, że tak mało osób rozumie, pamięta. Dlatego tak ważna. Ale czy wychodzi się z nadzieją? Może raczej właśnie z bólem w sercu i znakami zapytania. Nie tylko o to jak to możliwe, że tyle cierpienia zgotowali ludzie innym ludziom. To również pytania o nasze wybory, dokonywane przecież z dobrymi intencjami, ale przecież nie zawsze muszą one nieść dobro innym ludziom.

niedziela, 21 stycznia 2024

Mężczyzna imieniem Otto, czyli czym wypełnić za duże serce

Jak niedziela to kino poniekąd familijne. Poniekąd, bo jednak chyba dla starszych. Feel good moovie, ale z motywami, które pewnie trzeba by z młodszymi obgadać (samobójstwo). No i to co ważne: to remake filmu, który już parę lat temu krążył po kinach (pisałem o nim tak) - Amerykanie jak zwykle muszą wszystko opowiedzieć po swojemu, co wcale nie znaczy że lepiej.
Na pewno każdy kto lubi Toma Hanksa, będzie miał frajdę, porównując jednak oba filmy dostrzega się to, że pazur trochę został stępiony (niechęć wobec imigrantów), a pozostała dość miałka obyczajowa opowieść. Czasem i takie fajnie jest obejrzeć, nie pozostanie w głowie jednak pewnie na dłużej. Ot sympatyczne kino...

Tym razem mam wrażenie, że Hanksa zresztą przyćmiła Mariana Trevino w roli gadatliwej i wrażliwej Marisol, nowej sąsiadki bohatera. Reszta postaci bardziej w tle, niektóre zresztą dość przerysowane, generalnie jednak zachowano to co było ważne w oryginalnej wersji. Oto niewielkie osiedle, w którym od lat mieszka Otto Anderson. Sam sobie nadał rolę strażnika porządku, wszystkich poucza, wyzywa od idiotów i większość mieszkańców jest na niego obrażona, choć już do niego się przyzwyczaili. Czy był taki od zawsze? Jeszcze parę miesięcy temu jego kanciastą osobowość mocno wygładzała żona, ale odkąd zmarła, zamknął się w sobie, a po przejściu na emeryturę nie widzi już żadnego sensu w dalszym życiu.

sobota, 20 stycznia 2024

Transatlantyk 2010 - Sara Różewicz, czyli nawet traumę narodową można przekuć w mit

Transatlantyk. Pierwsze skojarzenie? Gombrowicz i jego mocna satyra na nasze narodowe zadzieranie nosa, na elity.
A data 2010? Katastrofa samolotu z prezydencką parą oraz delegacją na uroczystości w Katyniu, żałoba narodowa, a potem coraz większe kłótnie wokół tego co się wtedy wydarzyło. To co nas na chwilę zjednoczyło, potem nas niestety również podzieliło, bo żadna ze stron nie chce słuchać tej drugiej.

Jak połączyć te dwie sprawy? Czy to nie będzie zbyt kontrowersyjne? Powieść wydana zostaje przez niewielkie wydawnictwo, przy zachowaniu tajemnicy co do tożsamości autora (podobno za pseudonimem Sary Różewicz ukrywa się znany polski pisarz), bez jakiejś wielkiej reklamy, na pewno jednak budzi ciekawość i emocje. Pewnie będzie też powracać, bo jeżeli niedługo rozpoczynają się prace nad filmem, w którym w rolę Lecha Kaczyńskiego zdaje się ma wcielić się Jacek Braciak (on też jest lektorem audiobooka, zresztą podobno kapitalnym). Dużo mamy niedopowiedzeń, informacji które trudno zweryfikować, ale może to świadomy zabieg, zwracający też uwagę na to jak wiele wokół wydarzeń z roku 2010 narosło mitów, interpretacji, oskarżeń i prób wyjaśnienia, a atmosfera publiczna mało sprzyja ich omawianiu, oddzielaniu prawdy od przekłamań. Każda strona trzyma się swojej wersji i to ty obywatelu musisz się opowiedzieć po jakiejś stronie. 


Ta książka nie jest próbą opowiedzenia o faktycznych wydarzeniach, a raczej o mechanizmach, które się uruchomiły przed, w trakcie i po nich. Bez trudu rozpoznamy konkretne postacie, nawet pewne sytuacje, które miały miejsce, a jednocześnie wciąż jest to opowieść raczej symboliczna niż reportaż. To gorzkie spojrzenie na to jak buduje się mit, po to by wzmocnić władzę, a jednocześnie, podobnie jak u Gombrowicza dość ostra satyra na wady, słabostki, kompleksy, które w naszym narodzie nie są wcale takie rzadkie. 

piątek, 19 stycznia 2024

Będzie lepiej, czyli czy naprawdę tego wszystkiego potrzebujesz?

Dziś premiera kinowa, więc znowu przestawiam kolejkę pisania. W planach na weekend na pewno książka, komiks i film, choć jak tu znaleźć czas, jak jeszcze dwa wyjścia teatralne mnie czekają. Gdyby tak dorzucić do każdej doby parę godzin, byłoby miło. Póki co czekam mnie nocka na czuwaniu, więc nie pozostaje nic innego jak próbować wykorzystać to jak najlepiej. Najpierw więc film, a potem stukam dalej...
Będzie lepiej to produkcja ludzi, którzy stali za sukcesem kultowych Nietykalnych, ale powiedzcie sami, czy w dzisiejszym świecie jeden udany film, gwarantuje że kolejny będzie równie dobry? Jaki potencjał w tej komedii jest. Na pewno też próbuje przy okazji dotknąć ważnych kwestii społecznych. Tak jak wtedy było to wykluczenie społeczne imigrantów, podział na lepszych i gorszych, tak teraz jest to temat stylu życia wielu Francuzów, życie na kredytach, konsumpcjonizm. Pewien duch sympatii do postaci, które jak każdy mają nie tylko zalety, ale i wady, również pozostaje wspólny. Mam jednak wrażenie, że teraz historia nie ma w sobie tak dużej siły, jest naciągana i co najgorsze, nie ma aż tak dużo powodu do śmiechu, nie głupawego, wymuszonego, ale będącego efektem inteligentnego scenariusza. Tego trochę zabrakło.

czwartek, 18 stycznia 2024

Ćmienie, czyli nikt nas z raju nie wygnał

Podejrzewam, że ten spektakl okaże się hitem. Jest tak skonstruowany, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Jeden się zaduma, drugiego ściśnie w piersi, trzeci westchnie, że: wszystko już było, a na koniec wszyscy będą się śmiać. Zaskakujące zakończenie. To jest taki spektakl, którego nie można nijak opisać, bo kolejni widzowie nie będą mieć frajdy z jego oglądania, a naprawdę warto zajrzeć do Teatru Druga Strefa i zobaczyć go samemu. Opowiada o współczesnych młodych ludziach i o tym jak postrzegają otaczający ich świat, jak się w nim odnajdują, jaka jest ich kondycja psychiczna, co stanowi ich wyzwania, z czym i dlaczego sobie nie radzą. Sami sobie usiłują odpowiedzieć na pytanie co w ich głowach powoduje, że ciągle ich gna, by mieć lepszą pracę, lepsze domy, lepszy wygląd. Czy są w stanie wyjść z tej matni? Czy racjonalne podejście do życia i realny osąd tego co stanowi o tym kim są i gdzie się obecnie znajdują pozwoli im zatrzymać to tytułowe ciągłe ćmienie, ten nieznaczny ból, który wybrzmiewa w ich głowach jako „bądź lepszą wersją siebie”? Czy jest sposób by to ćmienie/ciśnienie zatrzymać?

środa, 17 stycznia 2024

Niewypowiedziane - Jess Lourey, czyli nikt dziecku nie uwierzy

Mała korekta w planowanych notkach, bo robi mi się kolejka niczym w lekturach, które aż walczą by znaleźć się na górze stosu do czytania. Dawno nie było kryminałów, więc dziś coś trochę w tych klimatach, ale nietypowego.
Niewypowiedziane raczej bowiem przypominają thriller psychologiczny, w którym jest zagadka do rozwiązania, jakiś sekret. Historia trochę nietypowa, bo opowiadana przez nastoletnią dziewczynkę, modyfikowana poprzez jej wrażliwość, jej lęki, jej podejrzenia. Czasem to trochę naiwne, nieracjonalne, aż zagryzamy zęby ze złości, że może doprowadzić do nieszczęścia, ale w tym cały urok tej lektury.
 

Nie będzie tu opisów brutalnych zbrodni, ścigania psychopatów, drobiazgowego śledztwa, szybkich zwrotów akcji, za to będziemy świadkami jej wzdychania do kolegi, nadziei na to, że będzie mogła z nim pobyć, czy ciekawości na temat plotek rozpowiadanych w szkole. Będzie i zgroza, ale podskórna, której źródła raczej domyślamy się my - jako czytelnicy, a sama bohaterka czasem nie potrafi dokładnie sprecyzować jej źródła, charakteru.
Czy to znaczy że nie jest strasznie? Jest po prostu inaczej.

wtorek, 16 stycznia 2024

Chłopaki płaczą, czyli dlaczego brak łez?

Jedna z niewielu sztuk, która wprowadza nas w na poważnie w świat męskich emocji, schematów, które rządzą naszą świadomością czy męskością – jakkolwiek byśmy jej nie pojmowali…

Czymże jest męskość? Nie ma jednoznacznej definicji. Są jedynie powielane wzorce brane z męskich przodków, zamknięte w słowach: „chłopaki nie płaczą” czy „nie bądź rura i nie pękaj”. Siła, bezkompromisowość, brak okazywania emocji a nawet wyraźny podział na role żeńskie i męskie, czy to w związku czy nawet w podziale społeczeństwa – to długo funkcjonowało w przeświadczeniu ogółu jako niezaprzeczalny wzorzec męskości. Mężczyznom zabrano niejako możliwość wyrażania swoich potrzeb, emocji i innego spojrzenia na siebie niż to jakiego od niego oczekiwano. To z kolei prowadziło ich do frustracji, niewiary w siebie, nieumiejętności opisywania wrażeń. Każdy radzi sobie z tym jak może… Bohaterów spektaklu poznajemy na basenie, każdy z nich przychodzi tu aby odreagować kolejny dzień, ułożyć siebie samego od nowa, przeanalizować przeszłość, zobaczyć teraźniejszość i nie myśleć o przyszłości. Każdy z nich niesie na swoich barkach nieudane życie, byle jakie związki, nieprzepracowane emocje, niedokończone sprawy.

niedziela, 14 stycznia 2024

Na rauszu, czyli ta iskra w oczach, ten luz, ta energia...

Tytuł jakby znajomy? Ano nie mylicie się - to właśnie film, który zdobył Oskara za najlepszy film międzynarodowy, stał się najpierw materiałem adaptacji scenicznej Clausa Flygare, a potem zainteresował Marcina Hycnara, który podjął się reżyserii tego spektaklu i również w nim zagrał (choć zdaje się, że plan był inny). 

O filmie pisałem tak:
Na rauszu, czyli chyba zbyt często się z tego śmiejemy
więc wybaczcie jeżeli jakaś refleksja dotycząca fabuły się powtórzy.

O premierze Teatru Polonia z końcówki grudnia 2023 roku piszę z niewielkim poślizgiem, w sumie jednak chyba te dwa tygodnie nie zmieniają tak dużo - i tak bilety aż do połowy marca są już wykupione. Jak widać fama o spektaklu już się rozeszła. 

Co stoi za tym sukcesem? Na pewno po trosze materiał. Film był bardzo ciekawy, historia żywa, nieoczywista, świetnie zagrana, ale i dość rozbudowana. Każdy więc pewnie był ciekaw, na ile coś takiego da się przenieść na deski teatru i czy nie będzie to ze stratą jakichś istotnych elementów czy energii całości. Po obejrzeniu "Na rauszu" w Teatrze Polonia już można powiedzieć, że to się udało bez większych strat. A niektóre pomysły są nawet bardzo udane (lekcje poszczególnych przedmiotów). 

sobota, 13 stycznia 2024

Którędy na K2, tom 2 - Marta Zima, czyli różne oblicza pielgrzymowania

Miała być druga notka o wędrowaniu? Oto i ona. I to dość szczególna. Jak pisze sama autorka: ani to powieść, ani przewodnik, ani biografia, ani pamiętnik. Choć może najbliżej temu do tego ostatniego. Ale przecież pamiętnik to zapiski o samym sobie, a Marta Zima równie często pisze o innych. To co jednak ważne, to że są to historie prawdziwe. Samo życie można by rzec. Pamiętnik, bo to zapiski po to by zapamiętać, by uchwycić jakiś ważny moment, jakąś myśl, coś co pomogło nam iść dalej. Może pomoże też komuś innemu?

Martę poznałem na Camino, zresztą trochę o naszej gromadce i o Drodze wspomina w tej książce. To jednak nie tylko ciekawość tego, czy znajdę jakieś wspólne wspomnienia zdecydowała, że kupiłem ją gdy tylko się ona na początku jesieni się pojawiła. Zdecydował fakt, że przy lekturze pierwszego tomu tej opowieści (pisałem o niej tak: Którędy na K2 - Marta Zima, czyli droga równie ważna jak i sam szczyt) czułem, że to takie pisanie, które jest mi dość bliskie. Póki co wystarczał mi Notatnik, czyli pisałem pod pretekstem emocji po lekturze czy filmie. Marta zaś prowadzi zapiski pisząc prawie o różnych rzeczach - spacerze, zmianach pogody, miejscach, a przede wszystkim o ludziach. Szuka tam tego samego co i ja, więc pewnie to mnie jakoś do niej zbliża: zachwytu, słów które pomagają wzrastać, coś przemyśleć, prawdy... A przede wszystkim dobra. Tego, które jest w ludziach, tego jak potrafią się nim dzielić, tego jak potrafią pokonywać różne życiowe trudności. Tak zresztą jak i ona, dźwigając się z choroby, po której wydawało się, że nie będzie w stanie robić wielu rzeczy. Stanęła na nogi i choć czasem jej trudno, udowadnia że nie można się poddawać i tracić nadziei.

Niezwykła wędrówka Harolda Fry, czyli chodzenie wydaje się najprostszą sprawą pod słońcem

No i się wzruszyłem. Co prawda nie tak bardzo jak przy lekturze powieści (kliknij tu jak chcesz przeczytać notkę), ale nadal porusza mnie ta historia i film zachował jej ducha. Niezwykła wędrówka Harolda Fry miała miejsce naprawdę - mężczyźnie, który potem stał się bohaterem książki i ekranizacji, przejście z Devon do Berwick zajęło 87 dni. Nie byłoby może w tym nic aż tak ekscytującego, gdyby nie fakt, że chodzi o emeryta, który nigdy specjalnie nie chodził na żadne wyprawy, a wyruszył pod wpływem impulsu bez żadnego ekwipunku. Wydawało mu się że tak właśnie trzeba. Wyrusza poruszony informacją, iż jego przyjaciółka Queenie umiera i uznał, że list nie wystarczy. Choć nigdy nie był religijny, ma w sobie jakąś dziwną nadzieję, że dopóki on będzie szedł, ona będzie żyć, że poczeka na spotkanie i będzie mógł jej powiedzieć coś ważnego.

Dla kogoś to może wydawać się nudne, ckliwe, bo przecież tak niewiele się dzieje. Pewnie jednak znajdzie się więcej takich osób jak ja, które poruszy ta opowieść. Jest w niej czułość i jakaś nadzieja, że mimo wszystko można zrobić ten kolejny krok... Bo wcześniej się nie potrafiło? Bo nie widziało się sensu? To teraz kurczowo trzymać się tej iskierki, która każe iść dalej. Dla niej. I dla siebie.

piątek, 12 stycznia 2024

Zagłada domu Usherów, czyli a choćby i po trupach, byle do celu

Nie sądziłem że na podstawie noweli Edgara Allana Poego można stworzyć tak rozbudowaną, trzymającą w napięciu i współczesną historię. Za to na pewno brawa - pierwotny pomysł z przekleństwem wiszącym nad rodziną, twórcy splatają z opowieścią o chciwości, pogoni za sukcesem, namiętnościach i animozjach pomiędzy jej członkami. Może ciut szkoda, że po jakimś czasie wszystko robi się przewidywalne i nie daje się dowieść do końca tego napięcia jakie buduje się przez pierwsze powiedzmy 2-3 odcinki. Potem już pozostaje raczej zabawa kolejnymi sztuczkami wizualnymi i mniej lub bardziej widowiskowe sposoby na umieranie.

O współczesnych elitach, o rodzinach tak bogatych, że nie muszą już pracować, trochę już się naoglądaliśmy, jednak połączenie tego nie tylko z wątkami obłędu, chorób psychicznych, ale i z elementami grozy trochę w takim klasycznym gotyckim wydaniu, jest czymś dość zaskakującym. Może się podobać.

czwartek, 11 stycznia 2024

Życie - Lisa Aisato, czyli mam nadzieję, że jest/będzie/było szczęśliwe

Kolejny po "Przybyszu" album, który tak mocno mnie poruszył, że chciałbym mieć go na własność i z żalem będę oddawał. Tym razem sprawiły to nawet nie tyle same grafiki, co koncept całości.
Ilustracje Lisy Aisato mogą się podobać albo i nie, jedne są ciut karykaturalne, inne świetnie oddają klimat, na pewno wyróżnia je wielobarwność. To nie jest jednak jedynie album z ilustracjami, choć pozornie tak właśnie wygląda. O pięknie i mądrości tej książki-albumu, świadczą jednak nie tylko one, choć przecież stanowią można by rzec że 99% zawartości. Cała istota tkwi w ich połączeniu i w tekstach, choć najczęściej to tylko kilka słów na stronę. Wszystkie razem stanowią bowiem wędrówkę przez życie człowieka, od dzieciństwa aż po starość.

środa, 10 stycznia 2024

Żyć jak Wielki Szu. Biografia Jana Nowickiego - Beata Biały, czyli aktorstwo to nie zawód, to los

Mam trochę kłopot z tą książką. Nie dlatego żebym nie lubił Jana Nowickiego. Uważam że to świetny aktor i bardzo charyzmatyczny, ciekawy człowiek. Po raz drugi mam chyba problem raczej z autorką, która sugeruje bardzo dużą bliskość z opisywaną przez siebie postacią, a jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to pisane na szybko, szyte z materiałów wcześniej dostępnych, nie pozbawione błędów.
Trochę zapisków samego autora, wspomnień jego lub bliskich, masa zdjęć, mogą sprawiać wrażenie biografii kompletnej. Z drugiej strony aż bije w oczy życiorys pomijający wiele dokonań (po co więc on?), jakieś powtórzenie tych samych zdań w różnych rozdziałach. Albo kwiatki takie jak ten gdy autorka opisuje jak to jego ojciec po stracie wcześniejszej dwójki dzieci zaczął pić na umór, jak w domu nie ma co jeść, jak to Jan pamięta że chowają się z siostrą w ciepło torfniaka i głodni opowiadają sobie bajki... Po czym Beata Biały pisze że uspokoiło się gdy się oni oboje urodzili... Takie dziwne przeskoki w czasie, budowa rozdziałów wokół tematów jakie autorka uznała za ważne, przy pomijaniu chronologii, była przez nią wykorzystana również w biografii Kory Jackowskiej i tam również zastanawiałem się nad tym co jej to daje, bo w lekturze na pewno nie pomaga. 

wtorek, 9 stycznia 2024

Kiedy stopi się lód, czyli dlaczego tak boli

Film dla wrażliwców, ale i cholera chyba ich najbardziej będzie bolał. Nie mówcie że nie ostrzegałem.

Poznajemy Evę, nieśmiałą dziewczynę, pracującą na co dzień jako asystentka fotografa. Gdy już czasem się przełamie i umówi na randkę, szybko okazuje się że nie bardzo potrafi się zachować - albo za szybko przekracza granicę albo ucieka. Jest niepewna siebie, samotna, właściwie fajną relację ma jedynie z młodszą siostrą, która próbuje się właśnie usamodzielnić i urządza nowe mieszkanie. Eva z jakiegoś powodu unika spotkań z rodzicami, ma jakąś urazę, której siostra nie do końca rozumie. Ten punkt wyjścia, gdy jesteśmy pełni pytań, otwiera przed nami podróż w przeszłość, do wspomnień z dzieciństwa. Eva powraca do miejsc fizycznie i do tamtych przeżyć w swojej głowie. I buduje pewien plan, który gdy sobie go uświadomimy, zmrozi nam krew w żyłach.

To film, w którym świat widzimy przez większość czasu oczyma trzynastoletniej dziewczynki. Chce się cieszyć, bawić, ale dom nie zawsze daje jej taką możliwość, a uzależniona matka częściej ją rani niż przytula. Chce się podobać, choć kumple widzą w niej raczej towarzyszkę wygłupów niż obiekt zainteresowania. Wciągnięta w ich zabawy, staje się obserwatorką i cierpi w milczeniu.

poniedziałek, 8 stycznia 2024

Powrót Tamary, czyli degrengolada, która podobno ma sens

Pierwszy post teatralny od Mirki już się w tym roku pojawił, to i na mnie pora. I będzie o czymś co zobaczyłem jeszcze w roku ubiegłym i na szczęście nie na zaproszenie, bo chyba notka by ostatecznie nie powstała, żeby nikogo za bardzo nie urazić. Nie wyszedłem w trakcie, ale inni widzowie i owszem. I wcale im się nie dziwię.
Raz już tak się zadziało. Na tyle mało mogliśmy z M napisać pozytywów, że uznaliśmy iż lepiej nie pisać wcale. Ale skoro zapłaciłem za bilety, to mam chyba prawo przestrzec innych widzów, by nie zrobili tego samego błędu co ja?
Zacznijmy tak: Cezary Tomaszewski "Powrotem Tamary" nawiązuje bardzo mocno do przedstawienia, które wystawił w teatrze Studiu przed ponad 30 laty. Jak wiele się zmieniło. I być może mało kto pamięta tamten spektakl na tyle dobrze, by rzeczywiście odczytywać wszystkie smaczki, które były intencją reżysera. W przypadku filmów to proste - zawsze możesz sięgnąć po oryginał. Gdy mówimy o spektaklu, jest to raczej mało czytelne.

I znowu: to co miało być może sens w latach 90, gdy widz był ciekawy nowości, chłonął wszystko i bił brawo, dziś niespecjalnie kogoś wzrusza. Nie oszukujmy się - jeżeli widz będzie chciał czegoś szokującego, ma do wyboru niejedną scenę, a żeby go zaskoczyć trzeba naprawdę sporo niż robienie na deskach teatru zamieszania i rzucaniem mniej lub bardziej precyzyjnych tropów. Żeby je przekazać zresztą nie musimy się silić na dosłowność, przecież widz naprawdę nie jest głupi.

niedziela, 7 stycznia 2024

Śmierć na Wenecji - Maryla Szymiczkowa, czyli gdy w Rzymie kona papież, a Kraków zalewa powódź

Powracam do Krakowa i do profesorowej Szczupaczyńskiej. Zdaje się, że nawet jeden tom przegapiłem, ale długo pewnie nie będę z nim zwlekał. Każda z tych książek jest trochę inna, ale łączy je nie tylko Kraków, ale i bardzo ciekawe spojrzenie na świat - trochę konserwatywne, mieszczańskie, jednak wcale nie zamknięte na zmieniający się świat. Żona profesora Ignacego Telesfora Szczupaczyńskiego herbu Wadwicz z “tych” Szczupaczyńskich, na pewno jest czuła na punkcie tego jak postrzegają ją i jej męża inni, chciałaby szacunku, uznania. Po kilku rozwiązanych sprawach ma też w sobie coraz mocniejsze zacięcie na punkcie zagadek kryminalnych i choć może to i nie przystoi, akurat w tym względzie ma to w nosie. Będzie parła do przodu choćby i po trupach. Ale zaraz. To nie tak, że ona kogoś zabije. Nie, nie. Ale mimo całego należnego rodzinie zmarłego współczucia, trudno ukryć że z takiego przypadku ona akurat się cieszy. Przecież jeżeli były jakieś tajemnicze okoliczności, to ona ma przedmiot do kolejnego śledztwa.
I tak też było w tym przypadku.Trupy miała aż dwa, obaj to topielcy, tyle że jeden z rzeki, a drugi... z wanny.

sobota, 6 stycznia 2024

Amore assoluto per Ennio - Mitch & Mitch con il loro Gruppo Etereofonico, czyli czyli seans, kawka, risotto i miłość

Pierwszy tydzień stycznia, pięć notek książkowych, jedna fimowa, to i na muzykę też pora, prawda? Łapcie więc krążek, który u mnie już pobrzmiewał w grudniu i z zachwytem wciąż do niego powracam. Mitch & Mitch pokochałem od albumu z Wodeckim, w ich twórczości czuje się lekkość, ale i miłość do tych kompozycji, zabawę, ale i czułość z jaką obchodzą się z oryginałem. Robią to po swojemu, ale wciąż zachowany jest duch muzyki, którą chcą przypomnieć. 
W przypadku tego albumu chodzi o Ennio Morricone, mistrza muzyki filmowej, ale przecież komponującego różne rzeczy. Tym razem sięgnięto po nagrania z przełomu lat 60 i 70, gdy artysta inspirował się trochę bossa novą i brazylijską sambą.
Gdy tego słucham i zamykam oczy natychmiast widzę Lazurowe Wybrzeże albo malutkie włoskie miasteczka, ludzi przesiadujących w kawiarniach, plaże, słońce, wąskie uliczki, jej włosy rozwiane na wietrze gdy jedziesz z dziewczyną na swojej vespie... Nie dziwcie się więc moim skojarzeniom, które wpisałem w podtytuł... I choć może muzyka powinna przenosić nas do Ameryki Południowej, to dzięki mistrzowi Morricone stała się ona bardziej uniwersalna, wprowadzona tu jego charakterystyczna melancholia, nadaje temu bardziej europejskiego, znanego nam klimatu.

piątek, 5 stycznia 2024

Zatoka syren - Mariusz Kanios, czyli nigdy się nie poddawaj

To już trzeci tytuł Mariusza Kaniosa czytany w ostatnich miesiącach i pewnie będę sprawdzał kolejne, bo zdecydowanie podpasował mi jego styl. Jest tło, jest intryga, są jakieś przełomowe punkty i najważniejsze - nie ma nudy, siedzenia wciąż przy jednej postaci. Tu dzieje się sporo, a jednocześnie wszystkie wątki dość zgrabnie się łączą.
I uwaga. Jeżeli macie ochotę na ten tytuł to macie okazję zdobyć go i to z autografem autora, w dodatku wspierając dobry cel - to jedna z pozycji jaką wraz z przyjaciółmi przekazujemy na WOŚP.

sprawdź tu

Zaczyna się grubo. Dziewczyna z malutkim dzieckiem na rękach ucieka przez las. Widzimy, że nie jest przygotowana na taką wędrówkę, ma zbyt cienkie ubranie, słania się na nogach. Ucieka. Ale przed kim? Dlaczego?
Jej ciało będzie początkiem tej historii, punktem zwrotnym, który zainteresuje pewnego dziennikarza, zwróci uwagę niektórych osób, że być może na granicy Polski i Ukrainy, w niedostępnych obszarach Bieszczadów, dzieje się coś niepokojącego.

czwartek, 4 stycznia 2024

Młodymi oczami, czyli Arka Czasu Marcina Szczygielskiego i Hydropolis 2 Zygmunta Miłoszewskiego

W słuchawkach Noah Harari w wersji dla młodszych, to postanowiłem więc napisać o dwóch książkach, które ostatnio połknąłem właśnie dla młodego czytelnika. Wybaczcie że nie w oddzielnych notkach, ale Miłoszewski i tak jest kontynuacją, więc być może powinienem po prostu rozbudować pierwszą notkę?

Nieważne. Obie zawierają mieszankę przygody, elementów historii/wizji przyszłości, fantastyki i obie mają podobne przesłanie.
Książka Marcina Szczygielskiego na pewno jest raczej dla młodszego czytelnika, choć w sumie opowiada o dużo poważniejszych sprawach. Przyjęta forma nie tylko sprawia, że dzięki temu treść wydaje się łatwiejsza do przyswojenia, ale i dzięki ciekawemu porównaniu łatwiej odnieść ją do świata współczesnego, w którym dziecko żyje. Poznajemy zatem Rafała, który razem z dziadkiem żyje w getcie warszawskim, ale poprzez jego lekturę oraz skoki w czasie, mamy wyraźne odniesienie do czasów obecnych. Okrutne czyny hitlerowców nie są trzymane jedynie w ramach odległej dla młodego czytelnika przeszłości, ale wpisane w model, który być może lepiej on zna i rozpoznaje, choćby z filmów - ciemiężenia jednej grupy przez drugą i walki o wolność.

środa, 3 stycznia 2024

Matka siedzi z tyłu, czyli przestań mną kierować

Za dwa dni premiera kinowa, więc może to najlepsza pora by wspomnieć o kolejnej produkcji dla smakoszy kina islandzkiego. Przecież wiem że są tacy w Polsce. Ba, na całym świecie. I nie chodzi jedynie o same krajobrazy, ale i o ten specyficzny klimat z jakim często opowiada się jakieś historie. Niby poważnie, ale jest nutka humoru (często czarnego), niby zabawnie, ale cholera jakoś serce się ściska. Ale przecież notka nie miała być o próbie uchwycenia jakiejś wspólnej cechy wielu filmów z wyspy ognia i lodu. Skupmy się na "Matka siedzi z tyłu".

Dorosły mężczyzna, mieszkający wraz z matką na jakiś odległym od wszelkiej cywilizacji gospodarstwie, po jej śmierci pakuje cały dobytek i wyrusza w drogę. Ale nie sam. Spójrzcie jeszcze raz na tytuł. Teraz na plakat obok. Tak, dokładnie. Nasz bohater postanawia zabrać kobietę do miejsca, które wymarzyła sobie jako miejsce pochówku, a przy okazji odwiedza różne miejsca, robiąc pamiątkowe fotografie :)

Dziadek do orzechów, czyli jak co roku w okolicach świąt

Im więcej mi lat przybywa tym chętniej wracam do rzeczy sprawdzonych, tych które sprawiają mi radość albo z sentymentu. Nie dziwi więc, że w ferworze przygotowań świątecznych nagle zapragnęłam odpoczynku przy balecie „Dziadek do orzechów”. Widziałam już ten balet w wykonaniu Teatru Bolszoj a także Teatru Wielkiego w Warszawie. Bogata scenografia, feeria barw, piękno tańca klasycznego. Tym razem obejrzałam go w wykonaniu Royal Opera House z Londynu i miłe zaskoczenie. Ta wersja jest bardzo, bardzo czytelna więc chyba najlepsza do odbioru przez dzieci. Przecież to bajka bożonarodzeniowa, pełna magii, spełnionych marzeń i pięknej muzyki Piotra Czajkowskiego. Jeśli więc chcecie przybliżyć komuś balet, ta wersja jest do tego idealna.

wtorek, 2 stycznia 2024

Stany splątane - Janusz Leon Wiśniewski, czyli strata boli, ale nie oznacza końca

Pierwsza książka przeczytana w roku 2024. Połknięta dość szybko, bo to zbiór opowiadań, więc jak kończysz jedno, od razy zaczynasz kolejne. A potem oczywiście chcesz je skończyć :)

Czy to dobrze, że to nie powieść, a pięć oderwanych od siebie historii? Pewnie wszyscy wolelibyśmy coś dłuższego jeżeli już zainteresują nas jakieś postacie. Tu za to jednak mamy wybór, różne problemy i emocje. Wolicie coś bardziej o relacjach męsko-damskich, czy jednak ból rodzica? A może pytanie o szansę na nowy początek?

Wiśniewski na pewno potrafi pisać o uczuciach, raczej niekoniecznie idąc w oczywisty romans, za to krążąc wokół tematów samotności, odrzucenia, cierpienia i powolnego wydobywania się ze skorupy. Żeby żyć pełnią, potrzebujemy drugiego człowieka, sama praca, kariera, misja raczej nie wystarczą. Nie musi to być miłość, choć często od budowania zaufania, od wsparcia, przyjaźni, szczerych rozmów, wcale nie jest trudno pójść krok dalej. Interesują go ludzie, zakręty w ich życiu i to jak sobie z nimi radzą. Nie opowiada słodkich bajek, nie szuka na siłę szczęśliwych zakończeń, a finał daje czasem jakby niedopowiedziany. I tak jest dobrze.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Arcydzieło. Powieść - Tom Hanks, czyli szacunek dla armii ludzi, którzy pracują nad każdą produkcją

Jak tu zacząć nowy rok na blogu? Może tytułem, który jest trochę prowokujący? Tom Hanks, którego mogliśmy poznać już jako pisarza poprzez małą formę (pisałem o niej - patrz spis przeczytanych na górze), publikuje powieść pt. Arcydzieło. Nie jest jednak na tyle pyszny, by tak traktować swoją powieść - to raczej próba pokazania nam jak wygląda od kulis proces tworzenia produkcji filmowych (sprawdźcie oryginalny tytuł powieści).

Czego trzeba by powstało arcydzieło i czy od początku wszyscy są świadomi, że mają do czynienia z czymś wyjątkowym? A może dla ekipy każdy film tak naprawdę jest ich niesamowitym dzieckiem, które wspominają ze wzruszeniem?
To spojrzenie człowieka, który czuje i zna to środowisko. Może dlatego tak wiele tu sympatii do ludzi, których rola przez widza nawet nie jest uświadomiona. Oświetleniowcy, ludzie od makijażu, catering, asystenci, kierowcy, spece od sprzętu, od wyszukiwania lokacji, czy wreszcie nawet lokalsi pojawiający się gdzieś w trzecim planie i mają co wspominać, gdy na kilka sekund uchwyci ich kamera.