poniedziałek, 31 lipca 2017

Chłopcy z tamtych lat, czyli szacunek

Jutro 1 sierpnia, data szczególna, pewnie nie tylko dla Warszawiaków, ale tu wspominana wyjątkowo. Różne wydarzenia trwają od kilku dni, zwykle z żoną byliśmy na koncertach w Muzeum Powstania, ale w tym roku się nie złożyło, więc szukam innej okazji. I oto jest. Trochę w innym klimacie, bo takim nostalgiczno-roztańczonym, czyli wspominamy przedwojenną Warszawę, piosenki, przy których mogli bawić się ci, którzy potem szli na barykady.
Może uda mi się napisać więcej po powrocie. A jakby ktoś chciał posłuchać na żywo - włączcie Radio dla Ciebie o 20.30.
Co tu dużo gadać. To nie tylko zabawa, ale wciąż ma się w pamięci tych, którzy są żywymi świadkami miasta, które żyło, walczyło, zostało zrównane z ziemią i z gruzów potem podniesione. Pamiętać. I jak to pięknie powiedział dziś Ścibor-Rylski: doceniać i szanować to co się ma, tych, którzy żyją obok nas.   

Na tegorocznym koncercie organizowanym w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego Warszawskie Combo Janka Młynarskiego wraz z plejadą znakomitych artystów zabierze słuchaczy w muzyczną podróż do przedwojennej Warszawy. Wspólnie odwiedzimy przedwojenne dancingi, salony i podwórka. Przywołamy pamięć o mieście sprzed hekatomby. Mieście, w którym przyszli Powstańcy rodzili się i dorastali. O czasach ich beztroski i marzeń. Nim wojna zabrała im młodość.

Po raz pierwszy na jednej scenie i w jednym repertuarze wystąpią:
Janek Młynarski i Warszawskie Combo Taneczne
Aleksandra Kurzak
Gaba Kulka
Renata Przemyk
Marian Opania
Janusz Olejniczak
Fair Play Quartet

Obok typowych dla warszawskich przedwojennych podwórek mandoliny i piły zagrają również dzwony warszawskich kościołów. Multimedialna scenografia przypomni obrazy Warszawy, jakiej już nie ma, a ostatnimi, którzy ją pamiętają, są Warszawscy Powstańcy.

Tajemnica wyspy Flatey - Viktor Arnar Ingolfsson, czyli sagi wciąż żywe

Nawet nie sądziłem, że wokół sag o wikingach można napisać tak żywy kryminał osadzony w czasach wcale nam tak nieodległym. Czyżby mieszkańcy Islandii rzeczywiście tak fascynowali się lekturą tych starych opowieści, że mogą one rzutować na to co dzieje się wokół nich współcześnie?

Niesamowity klimat niewielkiej wyspy i naprawdę zgrabnie poprowadzona intryga to zalety książki Ingólfssona. Na pierwszy rzut oka niewiele się dzieje, wchodzimy powoli w społeczność niewielkiej wyspy, do której przybywa młody chłopak, będący na stażu w prefekturze. Jego zadaniem jest zaopiekować się ciałem znalezionym na opuszczonej wysepce i przeprowadzenie wstępnego dochodzenia, czy mogło dojść do morderstwa.

niedziela, 30 lipca 2017

Stosikowo, czyli to chyba będzie właśnie to

Kusiło mnie żeby zrobić jakieś podsumowanie roczne, bo w końcu książek przeczytanych uzbierało się całkiem sporo, ale jak się pewnie zorientowaliście w ostatnich dniach (nie tylko przez wyjazdy), mam tak mało czasu na pisanie na blogu (bo niestety i tak siedzę przy kompie pisząc inne rzeczy), że to po prostu nierealne, by teraz jeszcze przeglądać wszystkie notki i zastanawiać się nad tym co było najciekawszego. Piszę w ostatnich dniach skrótowce, mając nadzieję, że za parę dni je rozbuduję, łapię się wszelkich sposobów, by nie wypaść z rytmu, nie przestać publikować, bo pewnie wtedy niewiele będzie trzeba, by porzucić to wszystko w diabły. A to przecież już 6 i pół roku... Byłoby żal.
Zamiast podsumować półrocznych będzie więc stosik. Prezentuje on to co wybrałem z 6 razy większego stosu "do pilnego przeczytania", tytuły, które najbardziej kuszą, wołają, żebym rzucał wszystko inne i sięgał właśnie po nie.

Jestem, czyli moje miejsce w świecie

Dorota Kędzierzawska w swojej wrażliwości jest dość wyjątkowa i takie są też jej filmy. Interesują ją bohaterowie, którzy w jakiś sposób są odrzuceni, zmagają się z samotnością, niezgodą na otoczenie. Często przygląda się dzieciom i to im poświęca najwięcej uwagi. To takie kino, które zbliża się w warstwie fabularnej do reportażu, kina społecznego, gdy pokazuje biedę, kradzieże, kombinowanie, sposoby na przetrwanie w nieprzyjaznej rzeczywistości, ale jednocześnie sposób w jaki reżyserka to robi, ma coś w poezji. Zamiast akcji, dialogów, zbliżenia twarzy, emocji, towarzyszenie kamerą w prostych czynnościach. 
Tak jest i w "Jestem". Opowieść o jedenastolatku, który za wszelką cenę chce uciec z sierocińca i wrócić do matki, mimo, że ta go odpycha, potem zamieszkuje samotnie na opuszczonej barce, ma w sobie coś cholernie poruszającego. Bardzo dobra rola Piotra Jagielskiego i przede wszystkich zdjęcia i muzyka, które stwarzają niesamowity klimat tej historii, sprawiają, że jeżeli tylko przestawimy się na trochę inną wrażliwość, damy się zaczarować. 

sobota, 29 lipca 2017

Trzecia - Magda Stachula, czyli ktoś mnie śledzi


Wczoraj marudziłem, że "Dziewczyna z pociągu", mimo tylu zachwytów raczej wieje nudą, to dziś proszę bardzo: nasza krajowa odpowiedź i dowód, że thrillery psychologiczne mogą powstawać też na Wisłą. Co prawda debiut Magdy Stachuli, czyli "Idealna" podobał mi się bardziej, ale "Trzecia" czyta się równie dobrze. Powiedziałbym, że sam pomysł jest dość podobny: trzy postacie, których opowieści się przeplatają, każda ma jakąś tajemnicę, a ich losy powoli będą się splatać. Również atmosfera: zagrożenia, podejrzliwości, czy nawet paranoi, jaką wyczuwamy, nie wiedząc co jest prawdą, a co jedynie urojeniami, pojawia się w obu książkach.
Miłość, tęsknota, pragnienie zemsty są tak silnymi emocjami, że można wokół nich zbudować dziesiątki historii i jeżeli ktoś robi to umiejętnie, na pewno nie będzie nudno.

Dunkierka, czyli nie chcemy tu zostać

"Dunkierka" od tygodnia w kinach, recenzje zwykle pełne zachwytów, a ja choć rzeczywiście chwilami czułem się totalnie wbity w fotel, to jednak miałem chwile gdy jednak czułem rozczarowanie. Nie chodzi tu jedynie o patos (bo jego jest niewiele, dopiero w końcówce), ale raczej o to, że w warstwie wizualnej, skupieniu na przerażeniu, zagrożeniu, chyba zabrakło odrobinę przemyślenia detali, tak by widz nie czuł zdziwienia. Jak to - to te kilka szeregów żołnierzy na plaży to ma być 40 tys. ludzi? Jak to stoją sobie i czekają, a dostępu do plaży broni zaledwie garstka, gdy podobno Niemcy atakują wszystkimi siłami? Te kilkanaście łódek jakie widzimy to ma być to pospolite ruszenie, które uratowało dupę Anglikom? Gdyby nie te parę rzeczy, uznałbym film za wyśmienity.

piątek, 28 lipca 2017

Dziewczyna z pociągu - Paula Hawkins, czyli przypomnij sobie co widziałaś

Z audiobookami mam tak, że w pewnych okresach słucham bardzo dużo, a potem mam jakieś długie okresy gdy omijam je z daleka. W dużej mierze wpływają na to warunki (czyli np. dłuższe samotne trasy autem), ale nie ukrywam, że rozczarowanie z jakiegoś tytułu lub lektora, drastycznie mnie zniechęca do słuchania. I chyba niestety teraz tak będzie.
Wśród audiobooków upolowanych na promocji Orlenu była właśnie "Dziewczyna z pociągu". I niby już nie ma niespodzianki, bo znam film, ale pewnie nadal to mogłaby być ciekawa historia, choćby w warstwie psychologicznej (nie ukrywam, że portret Rachel i jej problemów alkoholowych, zmagania z samą sobą i kreacja Emily Blunt były najmocniejszymi stronami filmu. Tu niestety Karolina Gruszka czyta na takim poziomie zaangażowania, jakby to nie był thriller, tylko nudne pamiętniki urzędniczki, która całe życie jedynie stawiała pasjanse na komputerze. Robię co mogę - ustawiam na maksymalną głośność, dawkuję, szukam okazji do maksymalnego skupienia... I po prostu nie mogę wejść emocjonalnie w te opowieści (przecież nie jedną, nie dwie, ale aż trzy).
Co jest wyjątkowego w tym tytule, że tyle osób się nim zachwycało?
Chyba naprawdę jeden z wyjątkowych przypadków, gdy ekranizacja przebija pierwowzór literacki.

Napiszę niedługo więcej jak skończę.


Kedi, czyli miasto i jego mieszkańcy


Z urlopu wróciłem, dochodzę do siebie i mogę nawet obiecać kolejną notkę krajoznawczą, bo udało się zobaczyć sporo miejsc po raz pierwszy. Ale z notkami jestem "w lesie", więc wybaczcie, że w najbliższych dniach będą pojawiać się krótkie notki lub ich szkice, które potem dopiero będę rozbudowywał.
Dziś o filmie dokumentalnym, który dziś ma premierę kinową. Stambuł i jego mieszkańcy. Ci dwunożni i ci na czterech łapach. Urokliwy film. I to nie tylko dla kociarzy!

niedziela, 23 lipca 2017

Zjawa, czyli ziewamy

Zadrżała mi ręka przy zaznaczaniu etykiety "przygodowy", ale weź i jakoś mądrze się odnieś do tego obrazu. Kino drogi, he he. 
Traper poturbowany przez niedźwiedzia i ciężko ranny zostaje porzucony przez kompanów w surowych warunkach zimowych. I jak na złość nie zamierza umierać, tylko wstaje i idzie.
Doceniam zdjęcia, klimat, ale naprawdę ten film potrafi zmęczyć. Di Caprio zwija się z bólu, cierpi, walczy o przeżycie, czołga się, kuśtyka... I do przodu. Do ludzi. A potem by wywrzeć zemstę.
Prawdę mówią ci, którzy stwierdzają, że nie ma chyba rzeczy, której by nie wykonał w tej roli, byle się wreszcie doczekać na Oscara. Wysiłek spory, ale cholera za zmagania ze swoim ciałem i grymasy Oscar to trochę słabo. Jak nie dali za lepsze role, to teraz to wygląda dziwnie. 

sobota, 22 lipca 2017

Meteora - Linkin Park, czyli czad i melodia?

 Znajomi w ten weekend na koncertach, jak nie Manson, to Depeche Mode, a mi jakoś kasa w tym roku nie pozwala na jakieś większe szaleństwa koncertowe.
Mi za to przez te kilka ostatnich dni towarzyszyła muza Linkin Park. Pewnie wszyscy wiedzą dlaczego. Koszmarne: szóstka dzieci, kariera, kasa i oto depresja wpycha cię w taki dół, że myślisz iż nic nie ma sensu. 
Słucham nagrań starszych, tych, których brzmienie mam wrażenie było rzeczywiście przepełnione świeżością i energią. Gdy próbowałem sprawdzić sobie jakieś świeższe numery, zdziwienie było spore. Jak to? To można tak rozmiękczyć ich muzę? Chęć zrobienia przeboju jest tak silna, że można machnąć ręką na dawnych fanów? 
Ale stare nagrania nadal brzmią świetnie. Nie jest to pewnie metal, czy nawet rock,  który by satysfakcjonował fanów Slayera, ale miejscami łoili nieźle. A to, że do takiej muzy dołożyli trochę inny wokal, rapowane fragmenty, nawet mi specjalnie nie zgrzyta, szczególnie gdy dochodzi do darcia ryja, a nie śpiewania łagodnego... to zawsze był mój problem z Linkin Park, z każdego kawałka podobała mi się może z połowa, a druga wydawała się z jakiejś innej bajki, zbyt łagodnej.

Czarna wdowa - Daniel Silva, czyli zapomnij kim byłaś

Kolejna wymianka książek za mną i za każdym razem stwierdzam, że mimo wysiłku i czasu jaki trzeba w to włożyć, daje to masę satysfakcji. Ta książka skończona dopiero dziś nad ranem, ale już trafiła do nowego właściciela. Pewnie za miesiąc lub dwa dowiem się jak jego wrażenia.

Sam łyknąłem ją bardzo szybko, przypomniały mi się czasy, gdy czytałem z wypiekami na twarzy Forsytha, Folletta. Tamci pisali gdy wojna między szpiegami rozciągała się głównie na linii wschód-zachód. Dziś te podziały przebiegają zupełnie inaczej, zmieniła się też specyfika pracy wywiadów. Severski u nas trochę odsłonił kulisy tych rozgrywek, czasem nawet ponad głowami oficjeli, którzy teoretycznie powinni nie tylko wiedzieć co jest grane, ale i nadzorować przecież służby. Tyle, że przecież politycy się zmieniają, a służby muszą pracować non stop. No i politykiem łatwiej zostać niż agentem :)
Co mogą wykorzystywać agenci innych krajów.

Silvy dotąd nie znałem, ale muszę powiedzieć: bardzo dobra lektura na wakacje. Szpiedzy, zamachy, islamski terroryzm i dylematy moralne tych, którzy podobno nie powinni ich mieć. Chyba będę polował na poprzednią książkę tego autora, wydaną również przez Harper Collins. Na stronie wydawnictwa info jak ją zdobyć 45% taniej :) A ten autor ma na swoim koncie już kilkanaście tomów z tym samym bohaterem: 
agentem izraelskiego wywiadu Gabrielem Allonem. Na szczęście mimo, że pewne wydarzenia z przeszłości są wspominane, da się to czytać bez zachowywania kolejności. 

czwartek, 20 lipca 2017

Notka niespodzianka, czyli recenzja specjalna Fusi

Fusi
Nie znam się na kinie skandynawskim, ani na tym jakie ono powinno być, ale zawsze miałem z nim pozytywne skojarzenia i ten duńsko-islandzki dramat w reżyserii Dagur Kári spełnia wszystkie warunki tego jak właśnie wyobrażałem sobie tą filmografię.
Zimne i panoramiczne kadry, smutna i niepokojąca muzyka oraz główny wątek czyli historia naszego bohatera.

Poznajmy Fusiego (w tej roli Gunnar Jónsson)- 40 letniego prawiczka mieszkającego z matką i jej kochankiem. Jest on typem "misiaczka" ciepłym człowiekiem z którym lubią bawić się dzieci ( co staje się niestety przyczyną podejrzeń o pedofilię).
Jednakże jest on nieprzystosowany, niedopasowany do dorosłego, realnego życia, można by rzec, że jest „z innej bajki”. Jest obiektem drwin i tematem plotek wielu dorosłych którzy wykorzystują każda okazje aby mu dokuczyć wiedząc że nie poniosą za to konsekwencji. Jego życiem rządzi apodyktyczna matka. Jego dzień codziennie wygląda tak samo poczynając od porannego jedzenia płatków przez pracę na lotnisku aż do wieczornego konstruowania makiet wojennych z sąsiadem.

środa, 19 lipca 2017

Interstellar, czyli trzeba cierpliwości


Jutro seans Dunkierki (przedpremierowo Kino Atlantic), a ja uświadomiłem sobie, że nie napisałem jeszcze na blogu o poprzedniej produkcji Christophera Nolana. Chyba najbardziej spektakularny film w jego karierze (teraz Dunkierka może to przebić, ale pewnie nie przebije budżetu), wielkie widowisko Sci-Fi, które podzieliło fanów jak mało która produkcja, jest rzeczywiście bardzo specyficzne, nastawione raczej na budowanie pewnej narracji, niż akcję i efekty.
Jedni narzekają na zbytni melodramatyzm, mierne dialogi, naciąganie tej historii, inni znowu zachwyceni są epickością i zupełnie innym charakterem od tego co zwykle funduje się w produkcjach tego gatunku.

Zły policjant, czyli wprawki do roli

Czasem można dokonać sobie ciekawych porównań, gdy odnajdujesz w tv jakieś tytuły sprzed lat, zapomniane, a które ewidentnie mogły wpływać potem na genialne dzieła, które powstały troszkę później. Nie mówię o samych remakach, ale raczej o filmach, które dawały możliwość wejścia w jakąś historię, czy rolę.
Przecież Harvey Keitel grają w Złym poruczniku, miał już za sobą właśnie rolę irlandzkiego gliniarza, zepsutego do szpiku kości, właśnie w Złym policjancie (w sumie to zabawne, że ten tytuł zmieniono, by ogrzać się w blasku sławy genialnej produkcji Ferrary).   

wtorek, 18 lipca 2017

Broceliande - Sąsiedzi, czyli ahoj przygodo

Z dwóch naszkicowanych wcześniej jedynie notek, jedna już wisi, choć o Disco Polo naprawdę nie miałem ochoty pisać wiele. O książce pewnie jutro. Czytam kilka rzeczy naraz, odkładam różne tytuły na wymiankę, więc o książkach pewnie w lipcu jeszcze trochę będzie, pewnie jednak po kolejnym wyjeździe. Tym razem będę próbował połączyć dwie trasy, które już kiedyś nam się sprawdziły, czyli Sandomierz i Ojców.  

A dziś notka inspirowana ostatnimi dniami. Relacji na blogu nie będzie, choć zdjęć zebrało się sporo, ale przynajmniej muzycznie czymś się z Wami podzielę. Trzy dni na jachcie, pogoda cudna, trochę adrenaliny, sporo sympatycznego czasu, ciut leniuchowania. A wszystko to nie dość, że dla nas było przygodą, to jeszcze finansując rejs, mieliśmy poczucie, że robimy coś fajnego dla innych, bo z naszej kasy jachty wynajęto na dłużej i po nas przejęły je dzieciaki z naszej lokalnej świetlicy. Świetna sprawa.

Jak się pływa wszystko smakuje wtedy inaczej. Obojętnie czy to jedzenie, czy płyny :) No i odrobina muzyki też była. Notkę dedykuję więc naszemu sternikowi Zbyszkowi, dzięki któremu poznałem tę kapelę. 
Szant prawie nie słucham, ale jakoś od razu zachwyciły mnie te irlandzkie klimaty jakie wyczułem w muzyce Sąsiadów. 

Hannah Arendt, czyli o filozofii opowiadać niełatwo

Powoli dochodzę do siebie po trzech dniach na żaglach, odespałem, załatwiam jakieś sprawy zaległe i siadam do notek. Pojawią się dziś pewnie oprócz uzupełnień dwóch naszkicowanych jeszcze nowe - jedna zupełnie nagle pojawił się w głowie, więc będzie coś muzycznego. 
A na razie filmowo. Można to trochę potraktować jako uzupełnienie notki o Fritzu Bauerze, tyle, że tam jednak był potencjał na film z jakimś napięciem - wokół niego było dużo ludzi, którzy nie chcieli jego sukcesów, musiał podejmować działania niezgodne z prawem, bo jego obsesją było doprowadzenie przed sąd sprawców zbrodni hitlerowskich. On był prokuratorem, a tu mamy do czynienia z filozofką, która tych samych ludzi i ich czyny, którzy interesowali również jego, objąć intelektualną refleksją. Wszyscy pewnie znamy jej określenie o "banalności zła", być może ktoś ma za sobą lekturę jej tekstów, tylko jak pokazać w ciekawy sposób kogoś kto zajmuje się głównie pisaniem i myśleniem. I dodajmy paleniem papierosów? No naprawdę, ci intelektualiści są tacy mało ciekawi gdy obserwujemy ich niekończące się dyskusje i poza tym nic na ekranie się nie dzieje. 

piątek, 14 lipca 2017

Dziennik zdrady - Emilios Solomou, czyli kopanie w przeszłości

Rety, w pracy szaleństwo, na nic nie ma czasu, a tu przecież wakacje i trzeba od czasu do czasu coś zorganizować dla dzieci. Blog musi poczekać. W najbliższych dniach będzie cisza, z młodszą córką jestem na Mazurach, przeżywając po raz pierwszy przygodę żeglarską.

"Dziennik zdrady" od Książkowych klimatów był dla mnie ciekawą odmianą między kryminałami i wciągającymi powieściami, które ostatnimi tygodniami u mnie dominowały w lekturach. Tu nie akcja była najważniejsza, ale klimat, opisy i język. To rzecz raczej do delektowania się niż do łyknięcia w kilka godzin. I w sumie dobrze. Trzeba mieć nastrój do takich pozycji, a gdy się już przestawimy z trybu "czytadła", smakują wybornie.
w ramach wymianek (najbliższa już 22 lipca) wędruje do kolejnej osoby. Włodek, Ty uwielbiasz Grecję, więc to tytuł, który powinien przypaść Ci do gustu.

Disco polo, czyli ludycznie i głupawo

Rety, w pracy szaleństwo, na nic nie ma czasu, a tu przecież wakacje i trzeba od czasu do czasu coś zorganizować dla dzieci. Blog musi poczekać. W najbliższych dniach będzie cisza, z młodszą córką jestem na Mazurach, pierwszy raz na serio przeżywając przygodę żeglarską.

***
Po powrocie stukam dalej w klawiaturę.
Disco polo. Być może ten film dziś jest jeszcze bardziej aktualny, niż kilka lat temu gdy powstawał. Ten gatunek nie tylko powraca (o zgrozo), króluje w tvp, ale o dziwo wkroczył do środowisk, gdzie wcześniej nikt się go nie spodziewał (studenci). Wiocha? Dla mnie i owszem. Dlatego i sam film mnie nie bawi. Miał być trochę komedią, trochę pastiszem, ale średnio się sprawdza w tych rolach.

czwartek, 13 lipca 2017

Król szczurów - James Clavell, czyli czemu mi się tak przyglądacie

Chyba już trzeci raz wracam do tej powieści. Tym razem trochę skuszony tym, że DKK wybrał ją na lekturę, ale to powrót, w którym jest też dużo przyjemności i delikatnego zawahania, czy nadal będzie ona wywierać tak mocne wrażenie jak kiedyś.

Gdy czytałem ją po raz pierwszy nie wiedziałem nic o samym Clavellu, nie wiedziałem, że sam doświadczył sporo z tego co opisuje w tej powieści. Koszmar codziennego życia w japońskim obozie dla jeńców może nie jest aż tak wielkim horrorem jak obozy koncentracyjne w Europie, ale ludzie w nich osadzeni, doświadczali identycznej traumy, podobnie jak głodu, chorób, czy przemocy ze strony strażników. To co u Clavella specyficzne, to fakt, że w obozie są jedynie żołnierze, w dodatku podzieleni mocno na podobozy, w których nadal bardzo ważną rolę grają narodowość, czy stopień wojskowy.
Cała ta historia przyjaźni głównego bohatera, z jednym z największych cwaniaków obozowych, który zarabia na handlowaniu ze strażnikami, przekrętach, kiedyś tak fascynująca, dziś dla mnie nie jest tak wciągająca - może dlatego, że ją już znam. Zwracałem więc tym razem przy lekturze uwagę na inne sprawy.

środa, 12 lipca 2017

Harper, czyli złe wybory też są lekcją życia

Letni festiwal organizowany przez Teatr Dramatyczny to prawdziwa uczta, by za nieduże pieniądze zobaczyć to co najciekawsze w ich repertuarze w tym roku. Do końca lipca niewiele już zostało, ale parę perełek znajdziecie (tylko czy bilety jeszcze są?). Namawiam gorąco. 

Okazja by zobaczyć Harper pojawiła się dość niespodziewanie, ale przecież obok wypadu do teatru nie można przejść obojętnie, prawda?
Dość kameralny dramat oddziałuje na widza głównie warstwą psychologiczną, emocjami, które chwilami są skrywane, by potem wybuchnąć z wielką mocą. Trochę to wszystko ibsenowskie, surowe, chwilami dość dziwne, ale nie ukrywam, że również ciekawe. Nawet jeżeli nie rozumie się wszystkich
wyborów, decyzji głównej bohaterki, brakuje nam empatii, by do końca ją zaakceptować, to jednak jej historia porusza.

wtorek, 11 lipca 2017

Komiksy - superbohater PRL, czyli moja młodość

 Dziś jakby trochę na nowo odkrywam komiksy, dzięki znajomemu, który podsuwa mi smakowite kąski (zobaczcie w zakładce przeczytane na samym końcu), ale przecież moje dzieciństwo było nimi wypełnione. Kapitan Żbik, Kleks, Kajko i Kokosz, Tytus i cała masa innych bohaterów, czasopisma takie jak Świat Młodych... Dla mojego pokolenia był to sposób na ucieczkę w świat wyobraźni, inspiracja do tego by samemu zacząć coś rysować (mam takich znajomych).
Z jakąś radością zasiadłem przed telewizorem, by obejrzeć na Canal+ Discovery pierwszy odcinek serialu o twórcach komiksów z PRL. Piszę na gorąco, bo jeszcze w tym tygodniu do upolowania jest pierwszy odcinek, opowiadający o twórcy Tytusa, Romka i A'Tomka, czyli Papcia Chmiela. A potem co tydzień, jeszcze dziewięć części tego serialu dokumentalnego. Cudowna sprawa.
Nie tylko dla tych, którzy będą przypominać sobie komiksy ze swojego dzieciństwa (ja uzbierałem sobie wszystkie stare tomy Tytusa, by mieć je na półce), ale i dla tych, którzy ich nie znają, zaczytują się w zupełnie innych zeszytach, bardziej współczesnych, może brutalnych, dopracowanych graficznie... Tyle, że większość rysujących komiksy w Polsce wychowała się właśnie na tym co możecie zobaczyć w tym serialu. To te plansze rozpalały ich wyobraźnię, bawiły, pobudzały do wymyślania własnych historii. I to własnie oni też mają sporo tu o tym do powiedzenia.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Obywatel, czyli wielkie słowa i idee, tylko ludzie mali

Oj nie wyszedł Jerzemu Stuhrowi ten film. Coś, co miało nawiązywać do Piszczka, pokazywać naszą historię najnowszą trochę z przymrużeniem oka, a jednocześnie piętnować wszystkie nasze wady narodowe, jest jedynie zlepkiem mniej i bardziej udanych scenek, w których naprawdę trudno szukać okazji do prawdziwego uśmiechu. Komedia? No naprawdę, z takim poziomem żartów, ładowaniem z artylerii głównie w jedną stronę (kościół i prawica), ten film być może będzie oglądany przez tych, którzy wciąż tęsknią za PRL, szydzą wraz z Urbanem z wszystkiego co po 89, twierdząc, że to co stało u podstaw obalenia socjalizmu, to jakiś głupi przypadek i banda fanatyków, która dała się ogłupić. Czasem rzeczywiście szlag człowieka trafia ile jeszcze w ludziach jest tej mentalności (państwowe, to nie nasze; byle się nachapać; TKM; jak nie z nami...) sprzed lat, ile bierności, a jak mało potrafimy działać wokół siebie, uwierzyć w społeczeństwo obywatelskie. Obawiam się jednak, że takimi diagnozami, raczej jedynie się jątrzy, a nie cokolwiek zmienia, czy buduje.
Łopatologiczne walenie oskarżeniami, że każdy Polak, niezależnie od ustroju i przekonań to antysemita i rasista jest mało smaczne. A takich rzeczy jest tu więcej. I nawet nie chodzi o to czy potrafimy się śmiać sami z siebie, przyznać się do wad, bo jeżeli ma to wyglądać tak, że alternatywą dla pomników i mitologizacji historii ma być jej obśmianie i obrzucenie błotem, to ja nie wiem co gorsze. 

Bezsenność - Stephen King, czyli przekleństwo i dar

Stephen King zwykle kojarzy się z horrorami, z mrocznymi thrillerami, z klimatem, tajemnicą, a tu książka, która jest zupełnie inna. Nawet trudno ją dokładnie jakoś zakwalifikować. Elementy Sci-Fi, przeplatają się z dramatycznymi zdarzeniami ze świata realnego oraz z rozważaniami pewnego starszego pana cierpiącego na bezsenność. Czy z takiego połączenia może wyjść coś ciekawego. Oceny różnych książek Kinga wskazują zwykle, że "Bezsenność" jest chyba największym zawodem, dla tych którzy szukają czegoś łatwego, strasznego, klimatycznego. Ta cegła może rzeczywiście zmęczyć, gdy przewracasz kolejne strony i wciąż nie widzisz rozpoczęcia się "tego na co czekasz". Ale wiecie co?

sobota, 8 lipca 2017

Ocean desperacji, czyli parę zaskoczeń jest


No tak: schemat już parę razy na ekranie przerabiany, czyli wakacje w odległym kraju, trochę pecha, konflikt z miejscowymi, którzy wyczuwają okazję do zrobienia biznesu, szantaż i potem już jazda bez trzymanki, bo nawet jak zapłacisz, nie jesteś pewny czy odzyskasz rodzinę. 
Mimo tego, że schemat znałem, parę razy jednak udało się twórcom "Oceany desperacji" mnie zaskoczyć. Zwykle bowiem w tego typu produkcjach, aby nie straszyć widza za bardzo, zagrożenie mu się raczej sugeruje, niż pokazuje coś prawdziwego, unika się robienia z głównego bohatera jakiegoś potwora - ma być zdeterminowany, ale jednocześnie jednak hamować się przed przekraczaniem pewnych granic. Tu jednak historia, która niby układa się według jakiegoś przewidywalnego układu, ma w sobie kilka niespodzianek. Zupełnie tak jakby ktoś sobie trochę igrał z widzem: a właśnie, że nie doprowadzimy do zakończenia, którego oczekujesz.

Yamatai, czyli niełatwe budowanie

Kolejna nocka przy planszówkach, więc na razie dochodzę do siebie. Recenzja się ciut później, a jeżeli lubiecie bardziej rozbudowane, profesjonalne recenzje, z opisem zasad, to od razu uprzedzam, że to raczej nie u mnie. Ale Zerknijcie na recenzję Tomka (od niego też fotki).

Yamatai to tytuł bardzo fajny, dopracowany graficznie, przypadł mi do gustu, mimo, że pod koniec trochę się nam rozgrywka już dłużyła. Po raz kolejny rywalizowaliśmy ze sobą w opracowywaniu strategii jak najszybszej zabudowy mapy swoimi budynkami, ich jakością, zatrudnianymi doradcami. Walk tu nie ma, ale emocji nie brakuje.

piątek, 7 lipca 2017

Facet do wymiany, czyli nawet nie chce mi się pisać

Widziałem. I żałuję. To jest tak słabe, że aż żenujące.
A ja tak lubię komedie francuskie i tyle sobie obiecywałem.

To miała być komedia, a do śmiechu nie ma tu prawie nic. Film opowiada o kryzysie aktora po 40, który nagle orientuje się, że zostały mu jedynie role ciapowatych tatusiów. Jak wybrnąć z takiej sytuacji i znów stać się obiektem pożądania, symbolem seksu, imprezowym zwierzęciem, choć to nigdy nie było w jego charakterze? W swoich pomysłach zrzucenia kapci, zyskania uwagi bohater (Guillaume Canet, który jednocześnie jest reżyserem "Faceta do wymiany") jest nie tyle zabawny, co po prostu żałosny. Skóra, modna fryzura, ćwiczenia, farbowanie włosów, czy wreszcie botoks, zwracają na niego uwagę, ale raczej w kontekście negatywnym - nie ma nic w tym ze sławy, raczej politowanie. A mimo to, nie rezygnuje.
Jest w stanie odrzucić nawet ukochaną, dzieci i dom, byle podążyć za swoim marzeniem - być w oczach świata wciąż młodym i pięknym. 
Temat daje potencjał komediowy, ale tu po prostu nie wyszło. Ani dialogi, ani gra aktorska, ani scenariusz rozciągnięty na maksa. Dawno nie nudziłem się tak bardzo na filmie, oczekując końca. Komedia, w której nie ma nic zabawnego - to się zdarza. Ale żeby przynajmniej było tu coś do przemyślenia, coś niegłupiego. Nie ma nic. Wychodzisz z wizją sztucznej twarzy bohatera, ale o tym też chcesz jak najszybciej zapomnieć. 
Na szczęście w te wakacje chyba jeszcze przynajmniej trzy lekkie filmy francuskie na naszym ekranie, więc mam nadzieję, że ten niesmak szybko przykryję jakimiś fajnymi wspomnieniami z kina.  


czwartek, 6 lipca 2017

Król Artur. Legenda miecza, czyli choćby dla samej muzyki i montaży trzeba zobaczyć

Guy Ritchie ma już swój niepowtarzalny styl i grono fanów. Zdarzają mu się oczywiście wtopy, rzeczy słabsze, ale pod względem wizualnym, pomysłów na pokazanie pewnych scen, facet ma po prostu świetnego nosa. I tak jest i z "Legendą miecza". Jest spora grupa kręcących nosem: to przecież nie jest legenda króla Artura, co on wydziwia, itp. Zrobił to po swojemu, bawi się pewnymi wątkami, miesza, robi z tego mieszankę widowiska, komedii, fantasy. Ale w efekcie dostajemy film, który po prostu jest świetną rozrywką. Pod tym względem robi wrażenie, wbija w fotel i nie mam zamiaru marudzić na mielizny scenariusza, efekciarstwo, czy takie sobie aktorstwo. Ritchiemu po prostu znowu się udało. I trzymam kciuki za sukces finansowy, bo może wtedy doczekamy się jeszcze jakiegoś widowiska historycznego? Robin Hood? To mogłoby być zabawne.

środa, 5 lipca 2017

Rewizja - Remigiusz Mróz, czyli w miesiąc???

Co prawda Mroza nie mam, ale myślę, że ciekawe tytuły i owszem.

Ale na blogu dziś Mróz. Nadrabiam zaległości pilnie. Forst w potrójnej dawce już za mną, a teraz również i Chyłka. Podobno "Rewizja" powstawał przez miesiąc i muszę powiedzieć, że to się czuje. O ile "Zaginięcie" trochę się ślimaczyło, to tu mam wrażenie, że powstał szybko szkielet, w którym nie mogło zabraknąć starcia na sali sądowej, a potem drogi autor wypełniał to luźnymi scenami. Przynajmniej takie to sprawia wrażenie. Sama intryga nie jest zła: oto zamordowane zostają kobieta z dzieckiem, dodajmy, iż ze szczególną brutalnością i dość szybko podejrzenia padają na jej męża. No bo jak to - Cygan, który pracuje za jakieś nieduże pieniądze na budowach, żona nie Cyganka i w dodatku ubezpieczona na bajońską sumę? 

wtorek, 4 lipca 2017

W starym, dobrym stylu, czyli społeczeństwo powinno pomagać starszym (dobrze by było)


Dziś rozpoczął się u mnie konkurs z dwoma kryminałami do zdobycia, ale na wieczór zaplanowałem coś bardziej w komediowym stylu.
Niby wakacje najczęściej w kinach są okresem gdy nie za wiele w nich rzeczy wartościowych, to czasem trafi się coś takiego, że mówisz: tak, to jest to. Rozrywka, ale jak najbardziej na poziomie. Ostatni raz czułem się tak chyba przy "Praktykancie", więc chyba jest coś w tym, że aktorzy, którzy mają już swoje lata, nasi starzy znajomi, potrafią nas nie tylko do siebie przekonać, ale sprawiają, że wręcz ich uwielbiamy (o ile nie robią z siebie idiotów tak jak to czasem DeNiro potrafi). Może to kwestia marzenia o takich fajnych dziadkach, z którymi można się dogadywać, którzy rozumieją życie i potrafią dać wsparcie. A może świadomość nieuchronnego przyjścia starości i dla nas, marzymy więc, by znosić ją pogodnie, w dobrym stylu?
Ci trzej panowie, choć czasem zrzędzą, jeszcze nie do końca stracili wigor, o nie. Gdy banki podniosą raty kredytów, a pracodawca zwinie się wraz z ich funduszem emerytalnym, zdeterminowani panowie wezmą sprawy w swoje ręce.

Jack Reacher. Nigdy nie wracaj, czyli ten typ tak ma. I konkurs


Jeżeli przy pierwszej części przygód Jacka Reachera, która została zekranizowana jeszcze miałem jakieś nadzieje, że tego szybko nie zabiją, a Cruise nie będzie strugał zbytniej gwiazdy, to po obejrzeniu tej produkcji chciałbym żeby trzecie już nigdy nie powstała. 
I na tym można by chyba zakończyć recenzję, prawda? Ale dla porządku dopiszmy kilka zdań. Jedna mina, malutki Cruise grający potężnego książkowego bohatera i coraz większy się z niego twardziel robi. Trzech? Ba, choćby i pięciu się rzuciło, on i tak ich jedną ręką... 
Naprawdę rośnie moja ciekawość jak to jest napisane, bo wciąż nie miałem okazji. Może więcej bym się dowiedział na temat tego czemu jest taki samotny, czemu wędruje z miejsca na miejsce, zatrzymując się jedynie tam gdzie trzeba zrobić porządek. Tu od razu wrzucony jestem w dziwną historię, gdzie bohater postanawia stanąć w obronie pewnej pani major, bo choć zna ją jedynie z rozmów telefonicznych, wie na pewno, że jest niewinna, wrabiana, zagrożona itd.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Fritz Bauer kontra państwo, czyli co z sumieniem narodu


Dziś dwa świetne filmy rozrywkowe w kinie, więc będzie o czym pisać w dniach najbliższych, ale najpierw jeszcze coś poważniejszego. Pojawiło się właśnie w tv, więc do upolowania. Dla tych, którzy interesowali się sprawą polowania na Adolfa Eichmanna, jego porwania i procesu, będzie to ciekawy dodatek i chyba zaskoczenie. Wszędzie bowiem mocno podkreśla się osiągnięcia wywiadu Izraela, który przecież wiele sił poświęcił na tropienie byłych zbrodniarzy niemieckich. Tymczasem ten film, oparty na biografii niemieckiego prokuratora, pokazuje całą sprawę trochę z innej strony.