środa, 31 października 2018

Trwaj przy mnie - Elizabeth Strout, czyli musimy zasłużyć, czy dostajemy darmo

Ostatnia notka październikowa i wejście w listopad, wybieram więc coś ku zadumie. Ponieważ jednak dziś padam na nos, pisał będę jutro. Najnowsza powieść Elizabeth Strout wymaga trochę skupienia i ja też nie chcę pisać na szybko.
***

Na okładce jesienne widoczki i to rzeczywiście proza idealna na te dłuższe wieczory, gdy za oknem już ciemno, ale w Tobie jeszcze trochę życia i wcale spać się nie chce. Jedni lubią zatopić się w jakichś kryminalnych intrygach, ale są też tacy, którzy wolną bardziej życiowe historie. I taka właśnie jest Strout. Prości ludzie i ich życie - dziadkowie, rodzice, dzieci, sąsiedzi, znajomi, przyjaciele... W niewielkich społecznościach zawsze jesteś w kręgu zainteresowań innych ludzi, trudno być samotnym, nawet jeżeli chcesz żeby wszyscy zostawili cię w spokoju. Wszystko co robisz, mówisz, może być oceniane, omawiane, rozkładane na czynniki pierwsze.
Historia Strout z jednej strony wzruszają, są pełne ciepła, ale i potrafią boleć, bo też przecież właśnie takie jest życie.

wtorek, 30 października 2018

Jak pies z kotem, czyli tak tego na pewno nie planowaliśmy

Jeżeli pamiętacie film "Moje córki krowy", wzruszał Was on i bawił, to pewnie odnajdziecie się też w najnowszym obrazie Janusza Kondratiuka. Choć w tonie jest on poważniejszy, porusza podobne tematy: konieczność opiekowania się kimś z rodziny, która spada na ciebie niczym grom z jasnego nieba, więzi, które w dość zaskakujących okolicznościach udaje się odbudować po jakimś okresie chłodu. Twoje życie się kończy i choćbyś się na to wściekał, mówił że to nie tak miało być, wiesz że właśnie tak trzeba.
To historia słodko-gorzka, bolesna, ale mająca w sobie też i jakiś spokój. Nie ma bowiem chyba większego szczęścia, niż móc na kogoś liczyć w takiej sytuacji, nie zostać sam... Choćbyś miał pieniądze, zapewnisz sobie opiekę, zwykłego ciepła rodzinnego nie zastąpisz niczym.
Dodajmy do tego: historia prawdziwa, bo Janusz Kondratiuk tym filmem w pewien sposób żegna się z bratem Andrzejem, którym opiekował się po jego udarze.

poniedziałek, 29 października 2018

Ostatni pustelnik - Michael Finkel, czyli po prostu odszedłem

Seria z reportażami od Wydawnictwa Poznańskiego rozwija się w niezłym tempie i obejmuje zarówno rzeczy krajowe, jak i zagraniczne, aktualne, ale również ciut starsze. W wypadku "Ostatniego pustelnika" mamy do czynienia z tytułem dość świeżym, choć sama sprawa, jakiej autor dotyka, ma trochę lat. A dokładniej 27 lat.
Aż nie chce się wierzyć w opisywaną historię. Były już przypadki, gdy ktoś udawał się na odludzie, gdzie tam na Alaskę i próbował udowodnić samowystarczalność, postanawiał żyć w samotności i jedynie w kontakcie z przyrodą. Bohater tej książki, czyli Christopher Knight znalazł sobie swoją kryjówkę w lasach w stanie Maine, niedaleko jeziora North Pond, gdzie jest cała masa różnych domków wypoczynkowych, a nawet ośrodków turystycznych. Mimo to przez 27 lat żył w samotności, nie mając żadnego kontaktu z ludźmi. W pół godziny mógł dojść do najbliższego domku, w godzinę pewnie do sklepu, czy do drogi, ale nikt go przez tyle lat nie spotkał, nawet nie zobaczył (poza dwójką wędrowców, ale nikomu nie pisnęli słowa). Jak żył, co go skłoniło do takiej decyzji, jak został odkryty... Tego wszystkiego dowiecie się z książki Michaela Finkela, który z różnych informacji, kilku rozmów, złożył opowieść o człowieku, którego nazwano ostatnim pustelnikiem.

Dzikie róże, czyli co wy ode mnie chcecie...

I jeszcze jeden film, przy którym trzeba trochę się skupić, bazujący bardziej na emocjach, wrażeniach niż na prostym stwierdzeniu: porwała mnie twoja historia.
Przypominał trochę dość głośny w ubiegłym roku film "Cicha noc". Tu też mamy obraz polskiej prowincji, niełatwe relacje rodzinne. Film Jadowskiej jest jednak dużo bardziej kameralny, skupiony na rozdarciu emocjonalnym bohaterki, nie znajdziemy w nim żadnych zabawnych scen rozluźniających atmosferę. Jest duszno i tak ma być.
Chwila zauroczenia, samotność, tęsknota za bliskością, a potem zaciskająca się pętla plotek i pomówień... Byle tylko mąż, który ma wrócić na jakiś czas z zagranicy gdzie pracuje, o niczym się nie dowiedział.

niedziela, 28 października 2018

53 wojny, czyli wojna niszczy wszystko

Jeżeli czytaliście powieść Grażyny Jagielskiej "Serce z kamienia", będziecie wiedzieli czego spodziewać się po tym filmie. Debiut Ewy Bukowskiej to jej autorska wizja na temat traumy jaką powoduje wojna. Ale traumy specyficznej, bo nie doświadczanej wprost. Wyobrażanej, przeżywanej poprzez opowiadania, obrazy z telewizji, rozmowy przez telefon, własną wiedzę na temat sytuacji w kolejnych krajach dokąd udaje się mąż, ale przecież wcale przez to traumy nie mniej bolesnej.
Wojna dotyka wszystkich, nie tylko tych, którzy bezpośrednio jej doświadczają, ale całe rodziny, grupy, narody, jest raną, którą trudno zaleczyć. W kolejnej książce Jagielska pisała też o innych historiach, które pozostawiają nie mniej głębokie zranienia, ale ta pierwsza jest najbardziej realistyczna, najmniej niedopowiedziana.

Kraków po raz kolejny, czyli czego nie mogło zabraknąć, co nowego, a za czym tęsknię

Skąd milczenie na blogu (i po raz kolejny obawa czy znajdę czas na tyle notek ile dni w miesiącu). Ano już po raz chyba trzeci ze starszą córką przeżywamy radość z buszowania na Targach Książki w Krakowie. Intensywnie bardzo, ale nie tylko w halach targowych (choć jesteśmy codziennie), bo i troszkę miasta jak zwykle próbujemy zakosztować.
Książki towarzyszą nam jednak nawet podczas zwiedzania. A oprócz nich jeszcze jedna rzecz będzie tym razem znakiem przewodnim. Jaka? A o tym za czas jakiś.
Ta notka będzie więc krótką relacją. Będzie? Ano tak, bo wstaję za 5 godzin i pora już naprawdę spać, zwłaszcza, że dzień był intensywny. Zajrzyjcie więc tu za dni parę? Nie zapomnicie?

Śledztwo ostatniej szansy - Grzegorz Kalinowski, czyli wszystko przez te baby

Książka już przeczytana, długo na stosie nie musiała leżeć, bo jak pamiętacie od początku przypasował mi bardzo styl autora, trochę humoru, kryminalna intryga, ale i przygoda, jakiś zadzior łobuzerski i masa ciekawostek o dawnej Warszawie. Od początku jestem fanem i choć na razie Heniek Wcisło powraca jedynie w drugim planie, to komisarza Stasburger godnie go zastępuje.
Powiem jedynie tyle: jest dobrze.
A na dniach notka zostanie rozbudowana. Wybaczcie. Piszę po nocy, przede mną tylko kilka godzin snu, cały weekend jest intensywny, a zaraz napiszę dlaczego.

Notka o wypadzie na Targi książki do Krakowa już wisi, więc wszystko jasne. Mam jednak chwilę, by różne zajawki pokończyć, systematycznie będę to więc robić. Na pierwszy rzut idzie notka o nowej książce Kalinowskiego. świetnie się czuję w jego klimatach, trochę przygodowych, takich łobuzerskich, w pisaniu o autentycznych wydarzeniach i postaciach z historii, tak jakbyśmy mogli w nich uczestniczyć i spotykać się z tymi, których znamy np. z podręczników. Wątek kryminalny też jest, a jakże, tym razem jednak mam wrażenie, że ciut w tle. Bardziej skupiamy się nad tym jak prowadzi śledztwo brygada podkomisarza Kornela Strasbugera, niż na samej zagadce. Ale też dochodzenie w uch wykonaniu naprawdę może zaciekawić: tyle tam dobrych napitków, jedzenia, odwiedzanych miejsc, że może się od tego zakręcić w głowie.

czwartek, 25 października 2018

Stało się - Magda Kuydowicz, czyli wyruszamy nad morze

Wczoraj trzy filmy i jeszcze Escape Room, dziś po pracy cztery godziny przerabiania różnych warzyw na placki, a pisać nie ma kiedy. A tu jutro jeszcze teatr, późny powrót do domu, a raniutko już w pociąg do Krakowa na Targi książki.
Wczoraj pisałem chyba do pierwszej, ale może dziś pójdzie szybciej, bo jakoś nie mam serca do tej książki. Choć skojarzenia będę miał pozytywne, bo zakupiłem ją dla koleżanki na spotkaniu autorskim w kapitalnych okolicznościach przyrody (Podkowa Leśna i wieczór kryminalny z Panią Magdą i Robertem Małeckim!). Spodziewałem się jednak po lekturze ciut więcej. Wychowałem się przecież na książkach Joanny Chmielewskiej i sugerowanie, że mam do czynienia z podobnymi klimatami, czyli komedią kryminalną skrzącą dowcipem, podnosi poprzeczkę bardzo wysoko.

środa, 24 października 2018

Bem! Powrót Człowieka Armaty, czyli nasz sport narodowy

R: Po transmisji telewizyjnej, która była totalną porażką, miałem trochę obaw przed tym, by wreszcie wybrać się na jakiś program Pożaru w Burdelu.

MaGa: No i czego się tu było bać? Mówiłam Ci, że byłam wcześniej na ich „Ucieczce z kina Polskość” w Teatrze Polskim i bawiliśmy się świetnie. Tej telewizyjnej transmisji nie widziałam. Dla nieznających Pożaru w Burdelu trzeba powiedzieć, że to specyficzny ni to kabaret ni to teatr polityczny, który żywo reaguje na aktualne wydarzenia społeczne i polityczne w Polsce. I co, podobało się?

R: Rekomendacje znajomych zrobiły swoje: wszyscy mówili, że na żywo jest dużo lepiej. I od razu muszę powiedzieć: tak, dołączam do grupy fanów tego szalonego projektu, który wędruje przez różne sceny. Mniej tu kabaretu i szpilek wbijanych konkretnym ludziom z naszego światka politycznego, czy towarzyskiego, za to postawiono na formę musicalu, scenariusz, bawiąc się historią, nie traktując jej tak bardzo serio. Na rocznicę niepodległości obok wielkich i sztywnych gal i akademii, powinniśmy również uśmiechnąć się do siebie i wyluzować. „Bem, czyli powrót człowieka armaty” jest do tego świetną okazją.

poniedziałek, 22 października 2018

Spisek prochowy, czyli fajerwerków tym razem nie będzie

Mini serial historyczny na HBO, dobra obsada, ciekawy temat, to od razu poczułem, że to może być coś ciekawego. A tu okazuje się, że wyszło dość miernie. Wszystko podane dość sucho, balansujemy pomiędzy sporą dawką przemocy, pokazanych głównie w trakcie tortur i nudnymi rozmowami, w których napięcia tyle co kot napłakał. Zupełnie jakby ich intrygi dotyczyły tego co zjeść, a nie obalenia króla i rewolucji w kraju.

Spisek prochowy to historia zamachu na króla Anglii Jakuba I na początku XVII wieku. Plan zakładał wysadzenie go wraz z... całym parlamentem, w dniu otwarcia nowej jego sesji. Kto chciał tego dokonać?

niedziela, 21 października 2018

Pozytywni, czyli powiedz mi co czujesz

Kolejna recenzja dialogowana. Tym razem dość zgodnie chwalimy spektakl, który widzieliśmy na scenie Teatru IMKA.

*****

MaGa: Świetny spektakl. Od samego wejścia czułam, że będzie dobrze. Minimalizm na scenie zwiastuje dobry spektakl. I tu tak było. Intryguje mnie tylko tytuł… masz jakiś pomysł, dlaczego taki tytuł?

Robert: Ha, pewnie można by dwojako tłumaczyć. Po pierwsze nawiązując do słów, które padają ze sceny, iż każdy ma myśleć pozytywnie, nie tylko o sobie, ale i swoim życiu, szukać rozwiązań, a nie skupiać się na smutku i rozpaczy. Po drugi i tu trochę zdradzimy z samej treści, o nosicielach wirusa HIV mówi się czasem, że są "pozytywni".

MaGa: Na to bym nie wpadła. Rzeczywiście cały czas słyszeli od terapeutki: - myśl pozytywnie. Ale nie zawsze myśleli, raczej się i my i oni z tego naśmiewaliśmy…

sobota, 20 października 2018

Hardcor Disko, czyli chcę przeżyć coś intensywnego


M męczy mnie, żebym jak najszybciej pisał dialogowane recenzje teatralne ze spektakli na których byliśmy, ale jakoś nie mam weny, więc wygrzebuję z archiwum notek szkic o filmie, który jakoś trochę się łączy z dziś opisywanym "Climaxem". Dlaczego? Bo to też trochę podobna koncepcja filmu, bliższa teledyskowi, zbiorowi scen, a nie spójnej fabule, która prowadzi nas od A do Z.
To również rzecz, która opowiadana jest o młodych i językiem młodych. Reżyser konfrontuje świat pokolenia rodziców, z młodymi, którzy nie bardzo odnajdują się w ich rzeczywistości, buntują się. Może nie ma tańca, jak u Noego, ale za to muzyka, światek artystycznej bohemy i narkotyki są równie ważne.

Climax, czyli w ekstazie i w chaosie

Nie jestem w stanie nawet wskazać kategorii gatunkowej tego obrazu, tak jest inny od wszystkiego co możemy oglądać na ekranach naszych kin. Bo też jak go nazwać: psychodeliczny horror pełen tańca?
Gaspar Noe wciąga nas w hipnotyczny, destrukcyjny maraton, w którym nie ma jakiejś spójnej fabuły, raczej ciąg scen, coraz bardziej przerażających.
Kolorowy, pełen energii, sensualny początek, gdy grupa tancerzy pracuje nad swoim kolejnym spektaklem, a potem pogrążamy się coraz bardziej w szaleństwie, gdzie już nikt nad niczym nie ma kontroli.

piątek, 19 października 2018

Kochankowie - Anne B. Ragde, czyli jak cudowne może być życie

Wczoraj notki nie było, bo bawiłem się do późna w Teatrze Syrena (Pożar w Burdelu) - notka pewnie powstanie na dniach, ale znowu będzie dialogowana, bo dobrze nam się pisze w ten sposób. W zanadrzu zgodnie z zapowiedziami jeszcze dwa nowe filmy, a może i na jakiś serial znajdzie się miejsce.
A dziś książka. Saga, którą pokochałem już chyba dwa lata temu, gdy w moje ręce trafił tom pierwszy i potem już tylko wypatrywałem kolejnych. Myślałem, że na czwartym historia się już zakończy, ale oto trwa dalej.
Jeżeli sagi kojarzą Wam się jedynie z opowieściami o Wikingach albo rozwleczonymi niczym brazylijska telenowela wielotomowymi historyjkami o miłości, to powieści Anne B. Ragde Was zaskoczą. To literatura, w której codzienne sprawy urastają do pewnego misterium, a życie które podglądamy jest tak samo fascynujące, jak i zupełnie zwyczajne. Rodzina Neshov najpierw zdradzała przed nami swoje sekrety, szokowała wewnętrznymi relacjami i konfliktami, potem przyszedł czas radości i nadziei, aż do momentu gdy znowu każdy został ze swoimi problemami sam.

środa, 17 października 2018

Kolej podziemna - Colson Whitehead, czyli gdzieś tam lepszy los


"Sama Ameryka to także złudzenie, największe ze wszystkich. Biała rasa wierzy, wierzy z całego serca, że przywłaszczenie tej ziemi jest jej prawem. Zabijanie Indian. Prowadzenie wojny. Zniewolenie swoich braci. 
Ten naród nie powinien istnieć, jeżeli istnieje sprawiedliwość na tym świecie, jest bowiem zbudowany na mordzie, kradzieży i okrucieństwie".
Myślę sobie, że ten fragment w jakiś sposób tłumaczy czemu wokół tej książki w Ameryce było tak głośno. To oskarżenie, które niby nie jest niczym nowym, ale jednak gdy pisze je czarnoskóry, nabiera podwójnej mocy. Trudno mi uznać "Kolej podziemną" za literaturę wybitną. Ale na pewno to rzecz ważna, szczególnie dla Amerykanów. Nawet nie względu na przypominanie losów niewolników na południu kraju, a bardziej ze względu na ciekawe łączenie realizmu, symboliki, fantazji, nawiązań do czasów późniejszych (eugenika i przymusowa antykoncepcja) i oskarżenie białych o bezczynność, o to że nawet pomagając, wielu z nich wciąż czuło się lepszych. 

wtorek, 16 października 2018

Dziwna para, czyli jak tu żyć dalej?

Artur Barciś i Cezary Żak chyba w świadomości widzów już mocno kojarzeni są jako komediowa para. Gdy pojawiają się obaj na scenie już wiadomo, że będzie iskrzyć. I faktycznie tak jest. Zostali obsadzenie w rolach, w których różnice charakterologiczne są bardzo istotne i generują sporo napięć i zabawnych sytuacji.
Feliks to pedant, domator, hipochondryk, histeryk, a Oskar to typ bałaganiarza i lekkoducha, który zdaje się nic sobie nie robić z przykrych sytuacji. Zgadnijcie który jest grany przez kogo :)
Zgadliście?

poniedziałek, 15 października 2018

Mini dom - Kortez, czyli i znów sie zasłuchałem


kortez mini dom
Jesień piękna tego roku. I oby jak najdłużej. Ale mnie już chyba jakaś melancholia ogarnia, bo najlepiej mi się słucha rzeczy ku zadumie, nostalgicznych. A kto jest moim ulubieńcem w ostatnim okresie w tym stylu? Panie Kortez znowu żeś Pan podbił moje serducho. Co prawda jest jeszcze jeden kandydat w tym sezonie, taki bardziej optymistyczny, ale na razie to tylko jeden utwór i płyta zamówiona - poczekamy, zobaczymy.
Mini dom to jedynie siedem numerów, ale za to połączonych w spójną całość. Ten smutek, ale i ciepełko w serduchu, radowanie się tym brzmieniem, głosem, są cudownym doświadczeniem i najchętniej bym tego słuchał na okrągło. A że nie mogę, to i nie mam dość :)

niedziela, 14 października 2018

Pułapka, czyli na szczęście to tylko 6 odcinków

Skończyłem dziś serial, więc to on staje się bohaterem notki. I niestety mimo sporych nadziei (Palkowski, Kulesza), i obietnic ze strony stacji, znowu wyszło mizernie. Brak przede wszystkim klimatu, napięcie budowane jest skokowo, od pewnego miejsca robi się przewidywalnie, a spora ilość rzeczy nielogicznych psuje całą frajdę. Jeżeli więc kogoś obwiniałbym za porażkę (bo nie wiem czy doczekamy drugiego sezonu), to scenarzystów. Potem reżysera. Jak można dopuszczać na planie takie kretyństwa jak zamykanie łazienki od zewnątrz, wszystkie te dziwne historie z Domu Dziecka, który potem okazał się wcale nie tak istotny dla fabuły... Jejku. Scenariusz powinien trzymać się kupy, a tu już sam pomysł, by rysunki, które mają powstawać na podstawie wspomnień sprzed lat 8? 10? wydaje się idiotyczny.

sobota, 13 października 2018

Kler, czyli dopóki będziesz pomagać ludziom...

Wszelkie kontrowersje zdaje się, że jedynie napędzają temu obrazowi publikę. Ja i tak miałem go ochotę zobaczyć, bo Smarzowski moim zdaniem nie robi złych filmów. Zawsze jest w tym jakiś zadzior, pazur, jakiś trudny temat. Robi to po swojemu i trudno obrażać się na niego akurat za kler, skoro wcześniej nikt go nie zamknął choćby za "Drogówkę".
Na pewno jest pewien problem w rozmowach o tym filmie: spora część jego krytyków widziała jedynie sam zwiastun, który moim zdaniem nie oddaje tego co opowiada ten obraz. Te sceny mogą wydawać się komediowe, podobnie jak choćby w "Pod Mocnym Aniołem", ale w obu filmach rzeczywistość jest tak porażająca, że wcale nie chce nam się z tego śmiać. To nie jest farsa, ani satyra. To jest dramat tych ludzi. Uzależnionych, samotnych, uwikłanych w grzech, w jakieś układy, wyniesionych ponad ludzi i popadających w pychę. I to czego nie ma kompletnie w zwiastunie, a co w samym filmie po prostu poraża: poranionych w dzieciństwie, w młodości i nie potrafiących sobie z tym poradzić.

Dwoje na huśtawce, czyli dwoje samotnych w obcym mieście

Robert: "Dwoje na huśtawce" - klasyczny już melodramat Williama Gibsona, słodko-gorzka historia skomplikowanej relacji między dwojgiem trzydziestolatków, powraca w Teatrze IMKA w trochę innej odsłonie. Już nie USA, a Polska, a i bohaterowie jakby bardziej współcześni. Jak Ci się podobało?
MaGa: Przeniesienie historii do Polski – ciekawe, podobało mi się.To moje pierwsze spotkanie z Teatrem IMKA i mam mieszane uczucia. Sam spektakl to klasyczny samograj, mądry, ponadczasowy temat. Takie historie były, zdarzają się obecnie i zapewne w innych czasach i w innych miejscach będą się zdarzały. Dwoje samotnych osób w obcym mieście … On szuka zapomnienia po rozpadzie małżeństwa, ona wsparcia w dążeniu do marzeń…
Robert: W świecie gdy tak mocno mówi się o prawie do bycia singlem, o tym iż można być szczęśliwym bez związku, widać jednak nie każdy się odnajduje. Ta dwójka ewidentnie szuka sensu w życiu, swojego miejsca, ale do tego potrzebuje też kogoś przy swoim boku. Kogoś kto by się opiekował, wspierał, mobilizował albo też odwrotnie: kogoś kim można się zaopiekować, wspierać, mobilizować. Nie ma w tym nic złego, dopóki człowiek jest świadom swoich potrzeb, uczuć, potrafi je komunikować.

piątek, 12 października 2018

Skąd się biorą Holendrzy - Ben Coates, czyli wracają do siebie z radością

Kolejna świetna pozycja z serii Mundus od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Napisana przez Anglika, więc nie trzeba się obawiać, że będzie pisana "na kolanach", dużo w niej ciekawości i czasem zdziwienia, ale i fascynacji, bo w końcu pokochał nie tylko dziewczynę z Holandii, wspólnie wybrali, że chcą dalej tu mieszkać. Niby pracując w międzynarodowej organizacji autorowi przydaje się głownie angielski, sam jednak zdecydował, że chce się uczyć również języka niderlandzkiego. Porównań nie uniknie, ale wiele spraw wypada na korzyść nowej przybranej ojczyzny.
Kraj płaski jak deska (może stąd ta popularność rowerów), gdzie największe wzniesienia to raczej przedmiot kpin dla cudzoziemców, znany głównie z tulipanów, kanałów, wiatraków, zalegalizowanej marihuany i prostytucji, dzięki tej książce wyda nam się jeszcze ciekawszy, bo odkryjemy, że można tam dostrzec dużo więcej. Wyruszymy w podróż zarówno geograficzną, jak i historyczną, przyglądając się temu jak się on zmieniał. 

czwartek, 11 października 2018

Winni, czyli potrzebuję pomocy...

Plan: jutro reportaż, potem "Kler", pewnie teatr i "Kolej podziemna".
A dziś film, którego mam nadzieję nie przegapicie. Dawno nie widziałem czegoś tak zaskakującego i pełnego adrenaliny. Pamiętacie "Locke", czyli faceta, który jedzie samochodem albo inną produkcję, gdzie inny gość siedzi zakopany w trumnie? To tu będziecie mieli podobny pomysł: jedno pomieszczenie, prawie cały jedynie jeden facet, który rozmawia przez telefon. Nie myślcie, że może to być nudne. Ogląda się to lepiej niż niejeden blockbuster. Produkcja duńska w reżyserii debiutanta Gustava Möllera została zauważona i doceniona przez widzów w wielu krajach, mam nadzieję, że podobnie będzie i u nas. Najważniejszy jest tu scenariusz, ale to jest również dobrze zagrane i pokazane tak, by budować napięcie.

środa, 10 października 2018

Gwiaździsta noc - Iwona Wilmowska, czyli poznaj moich rodziców

Nie tak dawno pisałem o pierwszej części kryminalnej serii "Prywatne śledztwo Agaty Brok", czyli "Nikt nie słucha starych ludzi", a tu już pojawił się trzeci tom. Szybko więc zabieram się za tom drugi. W takim tempie to mało kto wydaje. Fakt, że to książki niezbyt obszerne i dość proste, ale nawet to wymaga trochę wysiłku. No chyba, że autorka miała już wszystko przygotowane wcześniej. Już w tamtej notce pisałem, że siłą tego pomysłu jest właśnie cykliczność, zbudowanie jakiejś ciekawości i więzi z bohaterką, aby potem wyczekiwać kolejnych spraw przez nią rozwiązywanych. To jak dobry serial w odcinkach.
Sympatyczna, nie zadufana w sobie młoda kobieta, pomagający jej spec od informatyki i sprawy, których wcale nie szukają, ale same jakoś pojawiają się w ich otoczeniu. Tym razem rzecz dotyczy zabójstwa dokonanego na młodej dziewczynie, która dopiero co zaczęła pracę w firmie gdzie pracuje też Agata Brok, a jak się okazuje znał ją również i Kermit, bo przyjaźniła się przed laty z jego bratem.

wtorek, 9 października 2018

Kamerdyner, czyli historia domu, ziemi i ludzi, którzy tu mieszkają


Na pierwszy rzut oka "Kamerdyner" Filipa Bajona może wydawać się dość prostym melodramatem. Mamy mezalians, rodzinne sekrety, namiętność i otoczenie, które nie pozwala być razem dwójce młodych ludzi. Dużo ciekawsze w tym filmie jest jednak tło, historia romansu jest opowiadana. Nigdy dotąd w naszej kinematografii nie opowiadano tak barwnie i ciekawie o losach Kaszubów, o terenach gdzie historia splotła losy Polaków i Niemców w dramatyczny sposób. Choćby za to należą się reżyserowi duże brawa. Zrobił film, który pokazuje nam kilka dekad, które na tych ziemiach bardzo wiele zmieniły i ludzi, którzy walczyli o to, by coś się zmieniło, nie zawsze do końca przewidując wszystkie konsekwencje. Od jednej, do drugiej wojny, upłynęło tak niewiele lat, ale nagle dla tych, którzy żyli tu przez setki lat, wszystko się kończyło. Gdy przychodzi ktoś i mówi, że to już nie jest twoja ziemia, bo tak zdecydował ktoś za ciebie, że nie jesteś już u siebie, trudno dziwić się narastającym napięciom, niechęci czy pragnienia odwetu. Kaszubi nie czuli się Niemcami, choć przecież wyrośli wśród nich, gdy przyszła upragniona Polska, trudno im nieraz pogodzić się z tym, że im nie ufano.

poniedziałek, 8 października 2018

Zgadnij kto - Chris McGeorge, czyli budzisz się w nieznanym miejscu, przykuty kajdankami do łóżka...

Strasznie polubiłem zabawy w Escape Room, czy też jak ktoś próbuje to spolszczać pokoje zagadek. Gdy więc trafiła się w propozycjach książka, która w tak wyraźny sposób odwołuje się do takiego pomysłu, mimo narastających w zastraszającym tempie stosów, nie mogłem się jej oprzeć.
Jeden pokój, szóstka zamkniętych w nim osób. I ograniczony czas, na to by się stamtąd wydostali. Ten schemat jest dość jasny, a autor dodatkowo go jeszcze trochę podkręca. Żadne z nich nie wie dlaczego się tam znalazło (no, może poza jednym, ale o tym za chwilę), po prostu uśpiono ich, porwano i przewieziono do zamkniętego pokoju hotelowego. A żeby było jeszcze dziwniej, w łazience podrzucono im też jedno ciało. Dopóki nie wskażą spomiędzy siebie zabójcy, nie będą mogli się wydostać. Celem dodatkowej mobilizacji tajemniczy "mistrz gry" grozi im wszystkim wysadzeniem hotelu, w wypadku gdyby czas upłynął zanim się wydostaną.

niedziela, 7 października 2018

Aida, czyli opera marzeń

 O cyklu Na żywo w kinach pisałem na blogu już nie raz, ale jestem głównie fanem przedstawień teatralnych, oraz wystaw, najczęściej omijając inne ich propozycje. Choć czasem, jak dziś, zaczynam żałować. Gdy znajoma przysyła Ci wiadomość z gotową recenzją i samymi peanami, w stylu:

Opera cudo, cudo, cudo...!!!

i ja z tego cuda mam napisać recenzję (obiecałam)... Coś tam skleciłam, ale ja nie znam się na operze, jedynie ją kocham - tak jak balet

choć jak wiesz wróciła do domu o drugiej w nocy, to znak, że uczestniczyła w czymś wyjątkowym i nadal to przeżywa.
Oddaję więc Jej głos. A Was zapraszam na ich profil gdzie znajdziecie, fotki i wszystkie terminy pokazów w całej Polsce - najlepsze przedstawienia z najsłynniejszych scen świata, opera, balet, teatr to właśnie Na żywo w kinach.

I stało się! Po wielu latach oczekiwań usiadłam w końcu w fotelu kina Praha, aby obejrzeć AIDĘ Verdiego. Operę, którą pragnęłam obejrzeć zawsze, ale tak się składało, że… nie wychodziło. I tak mijały lata, marzenia przysypywał kurz, aż do wczorajszego popołudnia, 6 października, kiedy transmisja HD live przedstawienia „Aidy” z The Metropolitan Opera umożliwiła mi jej obejrzenie.

Dogman, czyli ludzie i zwierzęta



To nie jest przyjemny film. Takie zastrzeżenie warto uczynić na początku, żeby potem nie było reklamacji.
A jednocześnie seans z "Dogmanem" uważam za jedno z ciekawszych przeżyć kinowych jesieni. Brawurowo zagrany, ciekawy w warstwie psychologicznej, wizualnej, jest ucztą dla smakoszy, nawet jeżeli zniechęci do siebie przeciętnego widza. Dla kogoś kto spodziewa się jakichś zagadek, wciągającej akcji, film może okazać się trudny. Nawet jeżeli pewien ukryty tu zwrot akcji uznamy za zaskakujący (a taki raczej nie jest, bo spodziewamy się go długo), to wątpię, by mógł on usatysfakcjonować widza, który np. chodzi głównie na Vegę, czy Pasikowskiego.
Dla Mattego Garrone najciekawszy jest człowiek, nie stara się żebyśmy bohatera lubili, czy jakoś szczególnie mocno kibicowali mu w jego działaniach. Obserwujemy go z fascynacją, trochę niczym jakieś stworzenie przez ukrytą kamerę, próbując rozgryźć jego motywacje, myśli i pragnienia.

Helikopter - Jonas Bonnier, czyli zuchwali i pechowi

Gdy się czyta spore ilości kryminałów, sensacji i thrillerów, człowiek czasem się łapie na takich przemyśleniach, że tym razem to autor przekombinował, że tym razem to po prostu nierealne. A potem napotykasz jakąś historię, która albo jest bardzo zbliżona albo nawet jeszcze bardziej nieprawdopodobna. I to wcale nie w książce, ale np. w prasie, czy w telewizji. Tak, zdecydowanie rzeczywistość potrafi dostarczyć niezłego materiału do tego by zaskoczyć czytelnika. Potem pozostaje trochę coś podkręcić, coś dodać, pozmieniać jakieś imiona i powieść gotowa. Helikopter jest beletrystyką, choć autor jako jeden z nielicznych dotarł do bohaterów tej historii, wysłuchał ich opowieści. Gdyby jednak napisał reportaż, być może trudniej byłoby się tłumaczyć przed policją z pewnych detali, a tak każdy może powiedzieć, że autor sobie wszystko zmyślił.

Choć brzmi to mało prawdopodobnie taki skok rzeczywiście miała miejsce. W 2009 kilku mężczyzn dokonało kradzieży ponad 39 mln koron szwedzkich, tym samym przechodząc do historii, bijąc wszelkie rekordy. To jednak spektakularny rozmach ich plany sprawił, że społeczeństwo zwróciło na niego uwagę, czyniąc ich z dnia na dzień bohaterami.

sobota, 6 października 2018

Niepodległość słoików, czyli jak Wam się tu żyje kochani

PAPAHEMA, czyli grupa młodych ludzi z Białegostoku po wydziale lalkarskim Akademii Teatralnej zachwyciła mnie już w Calineczce, w Alicji, zaskoczyła trochę innymi rozwiązaniami w Skłodowskiej, a teraz proponują jeszcze coś innego. Wraz z Rafałem Rutkowskim proponują coś w rodzaju stand-upowego kabaretu, w którym ich lalki mają rolę równie ważną jak i sam prowadzący.
Z taka formułą z góry trzeba się nastawić na humor dość specyficzny, chwilami ostry, na granicy dobrego smaku. Rutkowski czuje się w tych klimatach jak ryba, od kilku lat serwując swoje kolejne programy zarówno w Teatrze Och, jak i w Teatrze WARSawy. To właśnie w tym drugim tym razem znaleźli miejsce na swój wspólny projekt. W holu, w warunkach może ciut partyzanckich, ale za to blisko barku. To zresztą też zostało obśmiane we dość długim wstępie, który sam w sobie już był kabaretową petardą. Od początku fajny kontakt z publicznością, mnóstwo dowcipów dotyczących aktualnej sytuacji w kraju i w mieście, luz i mruganie okiem, choćby na temat tego jak wygląda w spektaklu cała obsługa techniczna, czyli światła i muzyka.
A potem już otwiera się przed nami świat warszawskich słoików.

piątek, 5 października 2018

Ana - Roberto Santiago, czyli Mróz by pozazdrościł

Wczoraj o Naturaliście, który sprawił sporo frajdy, a dziś kolejny gorący tytuł, który może stać się przebojem tej jesieni. Na pewno spore brawa należą się za pomysłową akcję promocyjną: co prawda można przemyśleć na przyszłość detale, lecz rzucenie wyzwania, by przeczytać 1000 stron w jedną noc, nie pozostało niezauważone.
U mnie zmęczenie wzięło górę - 250 stron w niewiele ponad 3 godziny to i tak niezły wynik. Między innymi dlatego, że ten tytuł naprawdę wciąga. Potem miałem sporo biegania, niewiele spokoju, ale i tak w poniedziałek tomiszcze zostało przeczytane. I spokojnie je mogę polecać. Komu? A chociażby wszystkim tym, którym spodobała się seria o Chyłce. W tytule notki wspomniałem Mroza i naprawdę mam wrażenie, że gdyby mógł ukraść pomysł na fabułę, to chętnie by to zrobił. Bo raz, że trochę by to pasowało do jego bohaterki, a dwa że to naprawdę fajnie skonstruowana intryga. Umiejętne wymieszanie przepychanek w sądzie, śledztwa, nie zawsze czystych zagrywek, a do tego postać, która cholera nie jest oczywista. Popełnia błędy, ale jest uparta, dostaje w dupę, ale powstaje, nie zawsze gra czysto, ale dlatego że to nie jest uczciwa gra. Każdy kto zadrze z posiadaczami wielkich pieniędzy, może liczyć się z tym, że poczuje się przy nich bardzo malutki i głupi. A nawet jak się sam nie poczuje, to już go do tego zmuszą. Z kim zmierzy się Ana Tramel? Z tymi, przez których zginął jej brat, z tymi wśród których jej brat znalazł sobie ofiarę swej zemsty.

środa, 3 października 2018

Naturalista - Andrew Mayne, czyli człowiek człowiekowi drapieżnikiem


Człowiek nie zna dnia ani godziny. Dziś rano dopadła mnie informacja, że tata miał udar i wylądował w szpitalu. Nie wiem jak będą wyglądać najbliższe dni, ciężko mi się jakoś pozbierać, ale gdy przychodzi wieczór i człowiek nie ma spokojnej głowy, nie może spać, żeby nie zwariować zostaje jeszcze usiąść do kompa i znów skrobnąć notkę. Zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy będą siły i czas na kolejną.
Ze szkiców wybieram Naturalistę, czyli jeden z hitów od WAB na jesień.

Co prawda gdy wydawca zapowiada turbobestseller, gdy pisze się o szczytach list przebojów na Amazonie, robię się sceptyczny (jednak gust masowy nie zawsze gwarantuje jakość), to "Naturalista okazał się bardzo miłym zaskoczeniem". Fajny klimat, zaproponowanie trochę czegoś innego w fabule i od razu robi się ciekawie.