wtorek, 28 lutego 2017

Borderline - Leepeck, czyli wiosna idzie


Wiosna idzie. Aż się chce otworzyć okna, poleżeć sobie spokojnie, wpuścić do domu trochę słońca, śpiewu ptaków... I pisać się nie bardzo chce. Szukam muzy. Chyba trochę zmęczył mnie maraton filmowy jaki sobie zafundowałem ostatnio (jeszcze sporo czeka w kolejce na opisanie) i szukam odmiany. Najbardziej wyglądam płyty Dylan.pl. Książka z tłumaczeniami Filipa Łobodzińskiego już jest, ale czekam na płytę... Rozglądam się za czymś nowym. 
A tu proszę. Dziś na profilu T. Love Muniek opowiada o jakimś swoim znajomym, który kiedyś śpiewał i grał w Bohemie. Sprawdzam. I wiecie co? Ładne to. Kapela nazywa się Leepeck i stwierdziłem po dwukrotnym przesłuchaniu materiału, że podoba mi się na tyle, że warto temu poświęcić notkę. Muniek reklamował, mogę i ja. 
Materiał na razie do zdobycia w sieci (niżej namiary), ale tam też można go sobie najpierw w całości przesłuchać. 
Skojarzenia? Liczne. To takie snujące się dźwięki, trochę retro, ale przecież one nie wychodzą z mody, czego dowodem różne Edy Sheerany i tym podobne. Gitarka, pianino, klub, proste granie. Korzenie folku, coś bardzo autentycznego. I wbrew pozorom jest w tym świeżość. 

poniedziałek, 27 lutego 2017

Makabrycznie, czyli Atak krwiożerczych pączków, Autopsja Jane Doe, Lekarstwo na życie

Emocje Oscarowe opadają, ja na spokojnie niedługo napiszę o kilku, które mi zostały, bardzo mnie cieszy docenienie Moonlight i Afflecka, ale na dzisiejszy wieczór inne plany filmowe, więc notka pisana naprędce i na luzie. Pomogła trochę Olga i dzięki niej mam wrażenie, że horrory jeszcze będą nie raz powracać na moim blogu. Oby dobre. Albo tak złe, że aż dobre.  
Takie między innymi filmy możecie zobaczyć na FestMakabra - pamiętacie o tym wydarzeniu? Na pewno pierwszy z opisanych (ja go jeszcze nie widziałem). Najpierw wiec recenzja Olgi, a potem dwie moje.

niedziela, 26 lutego 2017

Granat poproszę! - Olga Rudnicka, czyli nie ma tego złego...

Cały czas zastanawiam się czy zarywać noc dla Oscarów, ale pewnie potrzebowałbym jakiejś super lektury, która nie wymaga dużej uwagi, a jednocześnie jej humor, cały czas ładuje moje akumulatory i nie pozwala na domknięcie powiek. O choćby coś takiego jak "Granat poproszę!". Ale co zrobić, Rudnicka skończona dziś w łóżku przed południem i teraz mogę tylko żałować, że tak szybko. 
Chwaliłem już kiedyś "Diabli nadali" i podtrzymuję każde słowo. Skojarzenia z Joanna Chmielewską i to z jej książkami z najlepszych lat, ewidentne. Ten sam rodzaj humoru, autoironii, świetne portrety członków rodziny, zabawne scenki i dialogi. Pal licho wątek kryminalny, nawet bez niego bym się bawił dobrze. Ale jest, co powoduje, że dodatkowo to wszystko ujęte jest w jakiejś ramy fabularne.

sobota, 25 lutego 2017

Trzypak oscarowy, czyli Zwierzęta nocy, Elle, Moonlight

O tak. W tym roku wyjątkowo ciekawy zestaw filmów wśród nominowanych. Nie mam zamiaru bawić się w typowanie, choć gdybym miał stawiać kasę, postawiłbym na przewidywalne (i niekoniecznie zasłużone zwycięstwo LaLaLand). Wśród dziś opisywanych są jednak moi faworyci. O części z filmów już pisałem (Gibson, Ty draniu), na jeszcze jeden wybieram się dopiero po niedzieli. Aha, dwa czekają na swoją notkę, ale to już pewnie po rozdaniu nagród. Oba ciekawe, ale nie porywają. Denis Villeneuve chciałbym, żeby dostał nagrodę dla reżysera, choć Arrival akurat nie jest jego najlepszym filmem. Ale będę trzymał kciuki. W kategorii reżyserii, są jednak w tym roku ludzie, z których każdy zasłużył albo w tym roku albo wcześniej. No i problem.
Ale przejdźmy do filmów.

Wąsy, czyli rozmowy przy grillu

Zabrałem się za pisanie o kolejnych filmach oscarowych, ale ponieważ każdy na swój sposób ciekawy, widzę, że się z tą notką zejdzie, będzie na rano. Wyciągam więc szybciutko z archiwów jedno z przedstawień jakie widziałem w tym roku.
Panów z Teatru Montownia uwielbiam, ale muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy troszkę mnie rozczarowali. Mam wrażenie, że tekst, który napisał dla nich Maciej Kowalewski nie dał tym razem pokazać im wszystkich komediowych możliwości, sprowadził się do szeregu dość wyświechtanych scenek i dialogów, które na dobrą metę, mógłby zagrać prawie każdy. Przesadzam? Ano takie wrażenie (szczególnie w pierwszym akcie) miałem - panowie snują się po scenie, przerzucają niby zabawnymi tekstami, narzekają na kobiety, piją, klną... To takie Polaków pogaduchy przy grillu. W klapkach. Niby różni, ale przy wódeczce bratają się błyskawicznie.
Przaśne. I niekoniecznie zabawne. Rozumiem, że powinienem oceniać całość, a pierwszy akt, w świetle tego co widzimy w drugim, jakoś się dopełnia, ale może jednak warto było poszukać innego pomysłu na całość? 

piątek, 24 lutego 2017

Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy - Swietłana Aleksijewicz, czyli nie mogę zapomnieć

Kilka dni temu dopisywałem kilka zdań od siebie na temat książki o Auschwitz, nawet zaproponowałem jej uwolnienie, żeby każdy chętny mógł ją przeczytać, a tu kolejny tytuł, który zbiera świadectwa pamięci. Można by rzec, dość szczególny, bo dotyczy wspomnień dzieci. Rzadko chyba myślimy jaki jest ich los w trakcie wojny. Co pamięta ktoś kto miał kilka latek, a co ktoś, kto miał lat naście? Jakie były ich wojenne losy?  Wtedy mieli po kilka lat, dziś mają po lat 70, ale niektóre sytuacje wciąż pamiętają bardzo żywo. Niektórzy nie chcą mówić zbyt wiele, inni z ulgą wyrzucają swoje bolesne wspomnienia. Mieszają się obrazy, smaki, kolory, zapachy... Cała książka to zbiór króciutkich przebłysków z przeszłości: jeden obraz, jakieś traumatyczne przeżycie.

środa, 22 lutego 2017

Bandzior może dać się lubić, czyli Aż do piekła, Legenda, Zabić, jak to łatwo powiedzieć

Dziś aż trzy filmy, ale po prostu muszę odgruzować zaległości, bo wciąż przybywa nowych rzeczy. Mimo wszystko może nawet do takich zbiorczych notek ktoś zajrzy (zdecydowanie o każdym tytule napiszę mniej niż zwykle).
Jutro coś czeskiego. Na dniach jeszcze spora dawka filmów oscarowych, może przy okazji zabawię się w typowanie. Pojawią się też horrory. Z nowości kinowych na pewno Pokot i Skłodowska-Curie. Z książek? Ano sami widzicie co czytam. Skaczę od reportażu, historii, aż po leciutką i zabawną Rudnicką. W kolejce biografia Grzesiuka.

Ale przejdźmy do filmów. Wszystkie łączy pokazanie ludzi łamiących prawo w trochę innych sposób.

Aż do piekła. Bardzo chwalony, nawet nominowany do Oscara. Czy aż tak dobry?

wtorek, 21 lutego 2017

Wędrująca książka, czyli Dobranoc, Auschwitz w Wasze ręce

Kilka lat temu na moim blogu była już taka akcja i przez jakiś czas 13 tytułów fruwało po kraju z rąk do rąk. Niektóre przeczytało nawet i 10 kolejnych osób. Niektóre utknęły, nie wróciły. Mówi się trudno. Może po prostu komuś tak bardzo się spodobały?

Zapraszam jednak ponownie do takiej akcji wędrowania książki. Wystarczy się zgłosić tu w komentarzu podając do siebie maila, ustalimy szczegóły w korespondencji. Zgłaszasz się, dostajesz książkę, czytasz (powiedzmy masz na to miesiąc) i przekazujesz kolejnej osobie do której otrzymujesz ode mnie adres. Ale jeżeli jest jakaś wyjątkowa sytuacja, możesz nawet we własnym otoczeniu komuś ją na chwilę przekazać. Myślę, że jest warta lektury.

Możesz dopisać tu jakiś komentarz, możesz dołączyć do książki jakąś kartkę z dopiskami, coś od siebie.
Jej recenzja jest tu. Najpierw napisała Dorota, potem ja coś od siebie.
Jeżeli akcja się spodoba, uwolnię kolejne tytuły.
Zapraszam

1. Włodzimierz
2. catharina

3. Agneta
4. 

A na deser jeszcze coś. Znacie historię ucieczki Kazimierza Piechowskiego z Auschwitz?


poniedziałek, 20 lutego 2017

Makabrycznie, czyli Bodom i American Burger


Pewnie w ciągu kilku dni podrzucę jeszcze dwa tytuły obejrzane w ramach Nocnych Maratonów Filmowych (też z horrorami), ale dziś zapowiedź wydarzenia, które zagości pewnie w mniejszych kinach, ale za to chyba dużo gęściej w Polsce :)
Fest Makabra to okazja do obejrzenia 6 filmów, chyba wszystkich premierowo w Polsce, jakoś balansujących na pograniczu gatunku horrorów. Zdaje się, że są tu dzieła i bardziej serio i takie bardziej pastiszowe, mroczne, krwawe i na pewno nie unikające przemocy.

Ja co prawda ani większym fanem, ani znawcą gatunku nie jestem, ale się wybieram (do kina PRAHA), a dziś mogę Wam przedstawić dwa dziełka, które można zobaczyć w ramach wydarzenia. Mam też nadzieję, że trochę moje wypociny na temat tego typu produkcji wesprze też koleżanka, która na horrorach zęby zjadła. No może przesadzam, ale dla mnie jak ktoś urządza sobie maratony z Piłą, okazuje nie tylko wytrzymałość, ale i wyjątkowe upodobanie do krwawych jatek, dzięki czemu ma wystarczające kompetencje do omawiania, czy rekomendowania wszelkich odmian filmów wywołujących ciarki na plecach. Olga, czekam na Twoje teksty! Blog też :)

niedziela, 19 lutego 2017

Królewska heretyczka - Magdalena Niedźwiedzka, czyli mdlała, nie chciała męża, ale za to miała kochanka

Wciąż nie mogę się nadziwić, że tak mało współczesnych pisarzy bierze się za pisanie o prawdziwych wydarzeniach i postaciach z naszej historii. Wollny, Cherezińska... Znacie innych? Czy naprawdę tło królewskich dworów jest interesujące tylko pod warunkiem, że to nie u nas, tylko od razu Borgowie, sułtani, czy wielkie mocarstwa? U nas mało intryg, wojen, romansów, zdrad i innych ciekawych smaczków?
Do książki Magdalena Niedźwiedzkiej podchodziłem jednak bez specjalnych uprzedzeń. Wszak Elżbieta Tudor to legenda, opiewana na setki różnych sposobów w filmach i książkach, czemu więc polska autorka nie miałaby spróbować swoich sił, by się z nią zmierzyć.
Postanowiła napisać nie tylko o samej królowej, jej słynnym romansie z lordem Robertem Dudleyem, ale postanowiła zarysować intrygę na poły kryminalną, w której postać władczyni wciąż się pojawia w planach i myślach różnych postaci. Dodajmy jeszcze, że nie zawsze w kontekście pozytywnym.

piątek, 17 lutego 2017

Zerwany kłos, czyli temu filmowi krytyka nie zaszkodzi

Premiera tego filmu w kinach zbiega się z wejściem na nasze ekrany "Milczenia" Martina Scorsese, można by powiedzieć, że raczej mało szczęśliwie. To jednak zupełnie inne filmy. O ile filmu o Jezuitach raczej nie nazwałbym filmem religijnym, a raczej filozoficznym rozważaniem na temat wiary, to pierwsza kinowa produkcja Telewizji Trwam, ma dość jasny przekaz. To nawet nie jest film biograficzny, a raczej uduchowiony portret, uwypuklający wszystkie te cechy i wartości, które w postaci błogosławionej Karoliny Kózkówny wskazują na jej wyjątkową religijność, skromność, służebność wobec innych itp. Dodajmy portret namalowany dość prostą kreską, taką w sam raz dla ludzi, nie przekombinowaną. Zło musi być demoniczne, a dobro ma twarz anioła. Koniec. Kropka. Nie ironizuję. Cały ten film jest trochę "oldschoolowy" i przypomina takie opowiastki biblijne z dzieciństwa, gdzie narrator zawsze prowadzał cię w tło wydarzeń, wszystko tłumaczył, a potem dopiero zaczynała się akcja. Tylko to co dla mnie dziś wydaje się trochę już nie na czasie, dla wielu widzów, będzie właśnie idealnie wpisywało się ich gust, potrzeby. Trudno z tym po prostu dyskutować widząc pełne kino starszych ludzi, którzy być może do kina na co dzień wcale nie chodzą. I nie mówcie mi, że ktoś ich tam przyciągnął na siłę. Oni naprawdę wychodzili zachwyceni.

T.Love - T.Love, czyli ludycznie, melodyjnie i po częstochowsku

Mam ewidentny problem z tą płytą. Do T.love mam sentyment i słabość, bo uwielbiam bawić się przy ich starszych numerach, są świetni na koncertach, bo potrafią rozruszać ludzi i w małym klubie, na festynie i na dużej imprezie. Ale jak przychodzi do słuchania płyt studyjnych, jakoś rośnie moja irytacja i poczucie zażenowania. Te rymy, proste i powtarzane w kółko teksty... Niby ciekawe muzyczna rozmaitość (rozpiętość od disco i country aż po rockowe kawałki), niby wpada w ucho, jednak masz wrażenie, że to poziom twórczości na poziomie "Wszyscy Polacy to jedna rodzina". Może przesadzam, bo część tekstów ma z założenia robić wrażenie "zaangażowanych" i wyrażających wściekłość na otaczającą rzeczywistość, w zestawienia z hitami typu "Moi rodzice" (już wiecie co będzie puszczane przez następną dekadę na weselach), po prostu tracą pazura.
Materiał podobno nagrany został dość szybko, ale niestety tym razem chyba jednak warto by było lepiej nad nim popracować.

czwartek, 16 lutego 2017

Szabasowa dziewczyna, czyli my nikogo nie chcemy nawracać

Zastanawiam się czy to ze mną jest coś nie tak, czy rzeczywiście coraz mniej jest zabawnych komedii w naszych teatrach (o kinach to już nie mówię). Czy naprawdę nie ma szans na dobry, aktualny, polski tekst, który by bawił? Ja rozumiem, że sprawdzone sztuki brytyjskie, francuskie, amerykańskie to samograje, ale trochę już zaczynają się rozmywać te wszystkie powtarzające się rozwiązania i sceny. Na tym tle "Szabasowa dziewczyna", czyli najnowsza premiera Teatru Żydowskiego trochę się wyróżnia. Nie mamy do czynienia z tym co najczęściej staje się tematem żartów, czyli nie ma kochanków, ukrywania zdrad, wpadek itp. W lekki sposób możemy za to przyjrzeć się trochę religii żydowskiej, pośmiać się z potocznego postrzegania różnych zwyczajów, czy też ze współczesnego podejścia do budowania związku. Czy dziś komukolwiek zależy na sformalizowaniu relacji, komu i dlaczego na tym zależy, a kto i z jakiego broni się przed takim rozwiązaniem - niby akcja sztuki dzieje się w Stanach, ale przecież widzimy wokół siebie również takie sytuacje.

środa, 15 lutego 2017

Milczenie, czyli ile można poświęcić

O tym filmie na pewno nie będzie się mówić. Choć paradoksalnie widzowie najchętniej po projekcji raczej mają ochotę milczeć. Film, który od piątku pojawi się na ekranach (w niektórych kinach wcześniej - zerknijcie choćby na Muranów) zmusza bowiem do refleksji, do zadawania sobie pytań. I to jest chyba jego największą zaletą. Gdy bowiem widzę krzyczące nagłówki recenzji, że mamy do czynienia z arcydziełem, z czymś zachwycającym, mam ochotę studzić oczekiwania tych, którzy go jeszcze nie widzieli. To nie jest film, który mógłby się "podobać", nie ma w nim raczej zbyt wiele piękna, jest dość surowy. Ba, nawet aktorsko, nie zapadnie Wam pewnie nikt jakoś szczególnie w pamięci.
O ile pamiętacie "Misję", która przecież podejmuje podobny temat, to zapomnijcie o tamtych widoczkach, cudownej muzyce. Zarówno zdjęcia jak i muzyka robią tu wrażenie, ale raczej pogłębiając poczucie niepokoju, samotności, zupełnie innych warunków, obcych dla mieszkańca Europy.

Latarnia umarłych - Leszek Herman, czyli nie fantazja, a fakty

Znowu to zrobiłem. Dałem się skusić na lekturę pozycji, która jest kolejnym tomem danego autora, w tym przypadku może i nie chodzi o cykl, ale o tych samych bohaterów i spore nawiązania do wcześniejszych wydarzeń. No trudno: "Sedinum" jeszcze przede mną, ale bynajmniej nie żałuję lektury "Latarni umarłych". To książka, która wciąga i zapewnia kilka miłych wieczorów. Leszek Herman po tych dwóch powieściach porównywany jest do Dana Browna, ale uważam, że jest ciekawszy, lepiej poukładał sobie w głowie wszystkie elementy. W efekcie nie ma tej szalonej gonitwy wydarzeń, samych pościgów, bez ładu, logiki, efekciarstwa, ale jest kilka ciekawie poprowadzonych i przeplecionych wątków, jest budowanie historii, tła. I to mi się naprawdę podobało. Jeżeli bym miał do czegoś porównywać, to raczej budziły się we mnie wspomnienia z młodości i lektura Pana Samochodzika. Wiem, tamto było młodzieżowe, ale chodzi o sam klimat - umiejętne łączenie opowieści o wydarzeniach z przeszłości, "oprowadzanie" czytelnika po ciekawych miejscach (Pomorze Zachodnie), a w tym wszystkim jeszcze jakaś intryga (a nawet kilka) sensacyjno-kryminalna.


poniedziałek, 13 lutego 2017

Jackie, czyli aby nie zapomniano



Można by się spodziewać kolejnej filmowej biografii: łzawej, dramatycznej, poruszającej, przewidywalnej. Ale ten film wcale taki nie jest. I naprawdę rola Natalie Portman zasługuje tu na duże brawa - mówię to, by przekonać, tych co omijają jak dotąd ten film, twierdząc, że to nic ciekawego. Spróbujcie, bo to na pewno nie jest obraz typowy, taki, którego się spodziewaliśmy. Bliżej mu do kina psychologicznego, niż do wiernego odtwarzania faktów, czy budowania napięcia. Chilijski reżyser Pablo Larrain nawet specjalnie nie stara się sprawić, byśmy bohaterkę polubili. Skupia się na jej uczuciach, jakby nie obchodziło go to, co poczuje widz.

niedziela, 12 lutego 2017

Wikingowie. Najeźdźcy z północy - Radosław Lewandowski, czyli ze Skandynawa Indianina nie zrobisz (i na odwrót)

No i masz babo placek. Człowiek przy pierwszym tomie (czyli Wilcze dziedzictwo) wspomniał delikatnie, że najbardziej zainteresował go wątek z Wikingami, którzy uciekając przed zemstą, płyną do Ameryki, by tam rozpocząć nowe życie, a tu cały drugi tom dzieje się właśnie tam. Jejku, więcej tu Indian i ich kultury, niż samych Wikingów. Konfrontacja wierzeń, zwyczajów bywa chwilami ciekawa (a nawet zabawna), ale chyba jednak nie tego spodziewałem się po sadze poświęconej szalonym wojom w rogatych hełmach.

Przypomnijmy: autor w pierwszej części zastosował ciekawy zabieg: otóż w wyniku walk pomiędzy Duńczykami, Norwegami i Szwedami, część bohaterów dobrowolnie trafia na półwysep iberyjski, a część musi uciekać przed zemstą przeciwnika aż za Ocean. I to właśnie oni, a dokładniej jeden z nich jest bohaterem części drugiej cyklu. Biały wśród Indian.

sobota, 11 lutego 2017

Nauczycielka, czyli to tylko drobna przysługa



Zostawiam sobie jeszcze kilka dni na napisanie o różnych filmach nominowanych do Oscara, które udało się zobaczyć, ale przecież pojawiają się wciąż inne nowości. Ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że reżysera "Nauczycielki", czyli Jana Hrebejka, znam już całkiem dobrze, a niby tak rzadko oglądam czeskie kino. Facet jest mistrzem w babraniu się w ludzkiej psychice, pokazywaniu ludzi stojących przed trudnymi wyborami.

Tym razem stworzył film, który opowiada o ciekawych mechanizmach, niby na tle kończącego się socjalizmu, ale zdaje się, że równie aktualnych i w naszych warunkach. Czego nie zrobi rodzic dla swego dziecka, żeby tylko miało lepsze oceny. Jak można odwdzięczyć się jakąś drobną usługą, to przecież żadna nieuczciwość, tylko zwykła ludzka życzliwość, prawda? Cholera, ten idealny ustrój naprawdę mocno pozmieniał nasze zasady moralne - skoro wszyscy tak robią i trzeba sobie jakoś radzić w życiu, to czemu ja mam być "gorszy"?



Zrozumieć komiks - Scott McCloud, czyli zamiast wyśmiewać, po prostu spróbuj

Niecałe półtora miesiąca nowego roku, a tu na blogu już 9 przedstawień (i 3 kolejne czekają na notki), 13 książek, 17 filmów... Ale wiecie co? Od takiego nadmiaru głowa nie boli :)
Zastanawiam się tylko co by tu jutro opisać. Film? Książkę? Płytę?
Na dziś komiks. I to nie byle jaki. Dzięki Piotrowi od jakiegoś czasu mogę coraz bardziej zagłębiać się w różnorodne albumy, a dopiero teraz mi podsunął komiks, od którego byś może w ogóle warto rozpocząć przygodę. No może przesadzam, bo pewnie większość z nas rozpoczynała kontakt z historiami obrazkowymi w dzieciństwie od rzeczy rozrywkowych. Ale na pewno ten zeszyt pozwala ogarnąć temat i trochę inaczej na niego spojrzeć. Przestanę się może dziwić przy kolejnych podsuwanych zeszytach. Choć przecież to zdziwienie też może być fajnym doświadczeniem.

czwartek, 9 lutego 2017

Amadeusz, czyli Bóg dał mu dar

Cykl pokazów National Theatre Live organizowany przez studentów UW (w Warszawie zawsze pierwsi), przeniósł się do kina PRAHA, a ja podążyłem jego śladem. To już uzależnienie :) Sami możecie zobaczyć ile fajnych rzeczy udało się już zobaczyć (zakładka teatr na górze bloga). A jak przeglądam zapowiedzi, to jeszcze bardziej mi się gęba śmieje. Zaglądajcie na stronę kina albo na profil Na żywo w kinach, żeby być na bieżąco. Już za kilka dni Święta Joanna! Czterogodzinna uczta.
Skąd moje zachwyty? Nie tylko dlatego, że do Londynu kawałek i inaczej bym tego nie zobaczył pewnie wcale. Jest jeszcze coś. Nikt bowiem nie może zaprzeczyć, że oglądając sztuki z Londynu na każdym kroku czuje się, że to zupełnie inne pieniądze i zupełnie inna jakość. Dbałość o scenografię, niesamowite pomysły sceniczne, muzyka na żywo, to u nas wciąż rzadkość, bo mało który teatr na to stać. A szkoda. Przykład "Amadeusza" pokazuje jak wielkie wrażenie mogą zrobić odpowiednie nakłady. O ile bowiem przyzwyczailiśmy się już do genialnego obrazu Formana, który również powstał na podstawie sztuki Petera Shaffera, to trudno sobie wyobrazić jak tą atmosferę, rozmach, genialną, żywiołową muzykę przenieść na scenę, aby nadal tętniła w tym wszystkim energia. Po obejrzeniu transmisji z tego przedstawienia mogę już powiedzieć: da się.
To naprawdę robi niesamowite wrażenie.

Treme i Velvet, czyli serialowo i muzycznie



Kolejne nowości filmowe za mną, muszę więc chyba na nowo zrobić sobie przetasowania w szkicach z notkami. No po prostu miejsca mi mało tyle się dzieje (dziś np. ciekawe spotkanie z Zosią Posmysz na UW i już cieszę się na lekturę jej książki).
Zanim o dwóch serialach, najpierw mała przypominajka - może nie przegapicie dzięki temu notki o innym filmie pełnym muzyki: Across the univers.

Najpierw Treme. Jejku jak ja kocham tego typu seriale. Pełne niebanalnych postaci, świetnie napisanych wątków, niby bez fajerwerków, ale kapitalnie oddających atmosferę pewnych miejsc, czasów, wydarzeń. Tak było z The Wire, który na pewno jest dla mnie w pierwszej dziesiątce najlepszych seriali ever, a tu okazuje się, że ci sami gości maczali paluchy przy Treme. Rzuciłem okiem na pierwsze odcinki, które reżyserowała gościnnie Agnieszka Holland i wsiąkłem na dobre. To film z rodzaju tych, które nawet z miejsca mało ciekawego mogą zrobić legendę. Nie wiem bowiem jaka naprawdę jest atmosfera w Nowym Orleanie, jacy są tam ludzie, ale po obejrzeniu Treme, w głowie mam tyle muzyki, jakiejś ich (czasem naiwnej) dumy, uporu, że myślę sobie: to takie miejsce gdzie żyje się naprawdę.

środa, 8 lutego 2017

Dawid Podsiadło - Annoyance and disappointment, czyli to wcale nie jest rozczarowanie

Po debiutanckim solowym "Comfort and happiness" drugi tytuł nazwać "Annoyance and disappointment" to chwyt dość przewrotny, ale w sumie na szczęście nijak się do samej muzyki to nie odnosi. Ani rozdrażnienie, ani rozczarowanie. I co prawda wolę Dawida Podsiadło w wersji ostrzejszej (o płycie Curly Heads pisałem w samych superlatywach tu), ale muszę przyznać, że chłopak zdecydowanie jest jedną z ciekawszych postaci na rynku muzycznym w ostatnich kilku latach. Nie odcina kuponów, wciąż szuka, eksperymentuje. I chyba własnie dlatego na płytach solowych dużo więcej elektroniki, klawiszy, ale też jakiejś dziwnej melancholii, zadumy. Obok przebojowych kawałków, przygotowanych do tego by fruwały po stacjach radiowych i powtórzyły sukces "Trójkątów..." znaleźć można tu rzeczy dużo bardziej wyciszone, ale i bardziej z pazurem, mniej słodkie. Tak, zdecydowanie to płyta różnorodna i po raz kolejny, pewnie zaspokaja różne gusta. Od tych, którzy lubią proste Coldplay, aż po rzeczy cięższe, bardziej psychodeliczne. Trochę chłodu i trochę optymizmy. Fanki będą wzdychać przy balladach, a fani może docenią umiejętne nawiązywanie do różnych stylów.

wtorek, 7 lutego 2017

Gogol, czyli zimno, smutno i samotnie

W ubiegłym roku rozpoczęła się moja przygoda ze spektaklami Warszawskiego Centrum Pantomimy. Po "Marcelu" (chyba nadal dla mnie najlepszym) i "Agua de lagrimas" przyszedł czas i na "Gogola". Spektakl, który zainspirowany jest nie tylko opowiadaniem wspominanego w tytule Gogola, ale i słynnym spektaklem "Płaszcz" Marcela Marceau. Tym samym zespół po raz kolejne oddaje hołd mistrzowi pantomimy, jednocześnie pokazując, że wypracowane przez niego metody, pomysły wciąż są żywe, są rozwijane. Dla laików pewnie nie jest to aż tak istotne, ale przy tym przedstawieniu warto moim zdaniem o tym wspomnieć, bo chyba najbardziej z tych trzech przeze mnie oglądanych, ma dużo przestrzeni w opowiadanej historii, na różne "dygresje", na pokazanie różnych zaskakujących wizualnie pomysłów, zabawy różnym stylem i nastrojem (np. scenka z grą w karty). Obok aktorów pojawia się również lalka. Niby więc szedłem po poprzednich spektaklach z nastawieniem, że wiem czego się spodziewać, po raz kolejny zostałem jednak zaskoczony.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Niepokorni - Vincent V. Severski, czyli czy warto zaczynać od tomu czwartego?

Mogę teraz jedynie pluć sobie w brodę czemu gdy wszyscy powtarzali: Severski, Severski, jakoś omijałem te jego szpiegowskie historie, kombinując, że po różnych autorach zachodnich ciężko mnie będzie zaskoczyć. A jednak.
Zaczynam lekturę jakby od końca, czyli od czwartego tomu. W dodatku mniejszego objętościowo i jak podkreśla sporo osób: bardziej zwartego i przez to mniej wciągającego od poprzednich. A mimo to, muszę przyznać, że mnie wciągnęło. Nie znając bohaterów, wchodząc w historię jakby w połowie, po spektakularnych wydarzeniach, smakując jedynie bis, czy jak kto tam woli finałowe rozstrzygniecie, 
a nie cały koncert, mówię: to było niezłe.

"Nielegalni", "Nieśmiertelni" i "Niewierni" lądują więc gdzieś w planach na ten rok. Czy możliwa jest lektura "Niepokornych", jeżeli nie czytało się poprzednich części? Ano wcale nie, choć na pewno lepiej więcej frajdy będą mieli znający całość. 

Po drugiej stronie globu, czyli przede wszystkim muzyka!

Czyż dużo trzeba, żeby pokolenie dzisiejszych 40 czy 50 latków, pokochało jakiś film - wystarczy odwołać się do nostalgii, do tego co pamiętają, co znają. Z takiego chyba punktu widzenia wyszli twórcy "Po drugiej stronie globu". W sumie trochę racji mieli. Co prawda dziś pewnie nie chwyciłaby już żadna rock-opera, ale słodkie wykonania piosenek Beatlesów? To przecież każdy zna, więc od razu wpadnie w ucho. Gdyby tak jeszcze dodano do tego soundtracku zgrabniejszą fabułę...

sobota, 4 lutego 2017

Manchester by the sea, czyli czy da się naprawić błędy

Pora chyba zabierać się czym prędzej za oglądanie filmów nominowanych do Oscara. Co prawda LaLaLand już opisany, Przełęcz ocalonych i Boska Florence już dawno, ale jeszcze sporo przede mną. Może uda się na dniach. Aż do piekła opiszę może jutro. A dziś coś kameralnego, ale wcale nie mniej smakowitego. Nie wiem czy to film na Oscara, ale nie przeczę: myśli się o nim, a rola Affecka naprawdę zaskakująca. 

Od razu jednak trzeba powiedzieć, że to film, w którym niewiele się dzieje, przez pierwsze pół godziny, nawet ja już zaczynałem przysypiać, choć wydawało mi się, że moja wytrzymałość na różne pomysły reżyserów jest dość duża. Ale potem nagle wszystko zaczyna się układać w głowie i mówisz: rety! Gość przestaje cię drażnić, bo wszystko już zaczynasz rozumieć.

Ja, Olga Hepnarova - Roman Cilek, czyli niczego nie żałuję.

Niestety póki co nie dałem rady upolować w kinach filmu, który został nakręcony niedawno i opowiada o tej postaci, ale za to wreszcie ze stosu książek do czytania wyciągnąłem na wierzch reportaż Romana Cilka, wydany przez lubiane przeze mnie wydawnictwo Afera. Pani Julia Różewicz wybiera co bardziej ciekawe kąski z rynku wydawniczego w Czechach, sama je często tłumaczy (a robi to świetnie) i co ważne, są to często cudowne odkrycia, o których wcześniej nie wiedzieliśmy (bo np. Sabach był bardziej znany, ale Soukupova wcale).
"Ja, Olga Hepnarova" jest bardzo drobiazgowym odtworzeniem tła sprawy, która wstrząsnęła Czechami w latach 70 i do dziś jest pamiętana. Przecież w systemie socjalistycznym wszyscy mieli być szczęśliwi, a ewentualni psychopaci, zbrodniarze, seryjni mordercy mieli działać tylko na „zgniłym zachodzie”. Tymczasem młodziutka, raptem 22-letnia dziewczyna zabija z premedytacją kilka osób i twierdzi, że nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. To naprawdę była sprawa, która nie była na rękę ówczesnym władzom.

piątek, 3 lutego 2017

Romeo i Julia, czyli początek przygody z Comedie Francaice.

Wczoraj w kinie "Amadeus" prosto z Londynu, dziś trochę chodzę padnięty, ale nie przestaję kochać tego co robi Na żywo w kinach w ramach tego cyklu. Do spektakli z Londynu, niedawno doszły kolejne fantastyczne wydarzenia: tym razem wybrane przedstawienia z Comedie Francaise z Paryża. Na początek klasyk, ale nie francuski. Romeo i Julia.
Adaptacja zadziwiająco podobna do tego co pokazał zespół Kennetha Branagha  - znowu mamy lata 50, ale tu mam wrażenie, że mniej konsekwentni byli Francuzi, którzy trochę kombinowali ze strojami, sięgając jednak w przeszłość. W każdym razie znowu znalazło się miejsce na potańcówkę, mundur włoskiego żandarma, czy zabawnych księży o wielkim sercu (tu aż dwóch). Przy wersji brytyjskiej ciut kręciłem nosem, a teraz?