piątek, 31 sierpnia 2018

Dywizjon 303. Prawdziwa historia, czyli nie pomylisz tych filmów

Nie tak dawno pisałem o "303 Bitwa o Anglię", czyli brytyjskiej produkcji inspirowanej historią Dywizjonu 303, a tu wchodzi kolejna produkcja, tym razem krajowa, na ten sam temat. W dodatku reklamowana hasłami typu: nie pomyl filmów, prawdziwa historia. Oglądają oba w niedługim odstępie czasowym, nie da się uniknąć porównań. Który zatem wypada lepiej i gdzie są większe emocje?

czwartek, 30 sierpnia 2018

Festiwal Singera i jazz, czyli cudowna mieszanka



Strasznie żałuję, że w tym roku tak mało mogę korzystać z wydarzeń Festiwalu Singera. Tak wiele ich kusi, ale doba nie jest z gumy i niestety biorąc pod uwagę dojazdy poza Warszawę, robi się niestety kłopotliwie. Tego koncertu jednak nie chciałem przegapić. Ostatnimi laty mam zresztą wrażenie, że to co najciekawsze (albo ja mam takie szczęście) z wydarzeń festiwalowych, to wydarzenia muzyczne. Jazzu słucham niewiele, ale gdy mam okazję, to podoba mi się coraz bardziej. Szczególnie gdy jest w dobrym wykonaniu, a takich perełek na Festiwalu Singera zwykle nie brakuje.
Koncert Doroty Miśkiewicz, nawiązujący do jej płyty Piano.pl to gratka nie lada, bo obecnie raczej trudno posłuchać tego materiału na żywo. Do teatru Kwadrat też nie udało się ściągnąć wszystkich pianistów, którzy współtworzyli ten krążek, ale ta trójka, która się pojawiła i tak zapewniła nam ucztę.

środa, 29 sierpnia 2018

Lato, czyli jak rodził się bunt


Ostatni film Kiryła Serebrennikowa, którego mimo apeli płynących z całego świata, władze rosyjskie przetrzymują w areszcie, to rzecz dość przewrotna. Nie jest to do końca rzecz biograficzna, choć ewidentnie można wskazać muzyków i kapele, które są w Rosji legendą undergroundowej sceny muzycznej, a stały się tu inspiracją. Nie jest to też do końca rzecz zupełnie serio, choć przecież opowiada o dość poważnych zawirowaniach życiowych w życiu bohaterów. Dzięki przedziwnemu połączeniu zabawnych scenek musicalowych, fragmentów koncertów, dość szarej rzeczywistości w jakiej tkwią bohaterowie i ich wyobrażeń jak by ono inaczej mogło wyglądać, otrzymujemy film na pewno niebanalny, choć może i trochę wprawiający w zakłopotanie. Pamiętając o tym jak u nas wyglądała rewolta muzyczna w latach 80, aż trudno uwierzyć nam w obrazy jakie widzimy na ekranie. Sala domu kultury, gdzie na koncercie nie można nawet wstać z siedzenia, coś krzyknąć, czy poderwać rąk do góry w trakcie koncertu? Dla nas to trochę jak lot na księżyc. Wiadomo, że i u nas były zmagania z cenzurą, problemy rzucane pod nogi młodym kapelom, ale jednak parę niegłupich osób w rządzie chyba stwierdziło iż lepiej dać młodym taki wentyl bezpieczeństwa, niż doprowadzić do istnienia jakiegoś podziemia. Wystarczyło im to polityczne.

Uwolnij się, czyli jak się bawić, to nie samemu

Dziś dwie notki, w tym jedna filmowa nowość, kilka zdań z koncertu odkładam na jutro. Postanowiłem jednak napisać notkę o czymś, co dość intensywnie w ostatnich tygodniach znowu pojawiło się w moim życiu. Pierwszy kontakt z escape room miałem ładnych kilka lat temu i wtedy napisałem też jeden krótki wpis na bloga. Jest jednak kłopot aby recenzować, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele i nie psując przyjemności grupom, które chcą przez dany pokój przejść. Ponieważ rzecz polega na rozwiązywania zadań, łamigłówek, każda podpowiedź może potem mocno wpłynąć na łatwiejsze przejście pokoju. W tej chwili na koncie mam już 17 pokoi, chyba 4 z ostatniego tygodnia. Niby niedużo, ale nawet w odwiedzanych pokojach robi to już wrażenie. Nie wpływa to jakoś w znaczący sposób na to, że stałem się ekspertem, wszystko robię z palcem w nosie. Wiem mniej więcej czego się spodziewać, znam pewne schematy, ale przecież twórcy pokoi wciąż szukają nowych pomysłów, by zaskakiwać różnymi rozwiązaniami. To już dawno nie są jedynie kłódki i szyfry, często wykorzystywane są magnesy, lasery, światło...

Księgarnia z marzeniami, czyli słowa zbliżają

Notka pewnie dopiero wieczorem, bo czekam na seans, ale ponieważ mam niewielką zaległość, to może nawet dziś pojawi się nie jedna, a dwie notki. A jak nie dziś to jutro. Ten film jak znalazł - mam 3 godziny czasu do koncertu, zapowiada się sympatycznie (bo to fajne marzenie prowadzić własną księgarnię), a ulubione kino Atlantic praktycznie po drodze gdzie bym potem nie chciał biec dalej.
Zapowiadam więc relację z filmu, potem pewnie pojawi się jeszcze Bator, może Krajewski i dwa wpisy o premierach kinowych: Dywizjon 303, ale produkcja krajowa, bo brytyjską już widziałem oraz rosyjski Lato.
I nie tracę nadziei, że to będzie kolejny miesiąc, gdy uda się zrealizować plan. Jedna notka na dzień :) niczym bicie serca daje siłę do poszukiwania kolejnych rzeczy. Dla siebie. Dla Was.
I tylko brak czasu na porządki i blog powoli mi zarasta chwastami, jakimiś nieuzupełnionymi notkami.

A teraz parę zdań o filmie. O koncercie jednak jutro.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Bałtyk. Historie zza parawanu - Aleksandra Arendt, czyli tematy leżały blisko plaży

W sumie nawet nie wiem czego się spodziewałem. Może czegoś bardziej spójnego? Mam wrażenie, że ta publikacja przypomina dość na szybko zebrany zbiór ciekawostek, rozdziałów poświęconych zupełnie innym tematom, które skojarzyły jej się z morzem. Od ciekawej historii, aż po współczesność, która raczej już aż tak bardzo pasjonująca nie jest, przynajmniej dla mojego pokolenia - zbyt dobrze ją znam, by zadowolić się kilkoma stroniczkami. A nawet gdy autorka opowiada o historii, nie zawsze potrafi dobrze poradzić sobie z prezentacją materiału, często po prostu cytując wprost jakieś inne publikacje, jakieś rozmowy, niespecjalnie je komentując. Skaczemy trochę po różnych dygresjach, legendach, odwołując się do pełnych pasji ludzi, którzy pokochali Wybrzeże i nasze morze, czasem pokazując obecny wygląd opisywanych miejsc. Nie przeczę - czyta się to szybko, jest trochę fragmentów dla mnie dość interesujących (choćby losy windy w Jastrzębiej Górze, czy zatopione parowozy, niemieccy szybownicy na naszych plażach), ale po przeczytaniu całości ma się jakieś poczucie niedosytu i wrażenie, że w głowie pozostało niewiele.

niedziela, 26 sierpnia 2018

Na górze, czyli szczerością rozpieprzać bariery

Niby już kilka tygodni mija, a ja wciąż zalegam obiecaną Wam notkę z Woodstocku, to czasem los przypomina o zaległościach w wyraźny sposób. Jeden z koncertów, który zrobił na mnie spore wrażenie to chłopaki z Na górze. I dziś miałem okazję zobaczyć ich raz jeszcze, tym razem na mniejszej scenie, w bardziej kameralnej atmosferze. Ale wiecie co? Kurde, nic a nic nie zmienia to w tym jakie robią wrażenie. Punkowa energia, szczerość i naturalność. Tekst, muzyka, wszystko tak proste, a jednocześnie tak radosne. Bo ta radość i pokój, do którego nawołują, bije po prostu z nich.

sobota, 25 sierpnia 2018

Shertel - Grupa Teatralna Chakad, czyli przełamując bariery

W sieci nie mogę znaleźć plakatu ze sztuki, musicie więc zadowolić się opisem i tym skromnym zdjęciem. Piszę szybko, bo zaraz pakuję książki do bagażnika i jadę na organizowaną przez nas wymiankę książek, jednak choć parę zdań chcę napisać. Może ktoś skorzysta? Dziś wieczorem ostatnia okazja. Przylecieli do Polski z Iranu jedynie na dwa spektakle. Zważywszy na różne zamieszania dyplomatyczne, nie wiadomo kiedy znowu będą mogli z kraju wyjechać... My chyba zapomnieliśmy jak to jest kisić się we własnym sosie, nie mieć kontaktu z innymi kulturami. Oni choć zamknięci trochę w swoich granicach, nie zamierzają przestać poszukiwać. Tak jak mogą chłoną to co robią inni, przerabiają to jednak na swój sposób. Dzięki temu, to co oglądamy ma w sobie świeżość, szczerość, choćby nawet ktoś zarzucał, że nie jest to nowatorskie. Liczy się pomysł. Początkowo wydający się dość karkołomnym, ale... I o tym poniżej. A jego wykonanie też powala naturalnością, energią. Gdybyście chcieli poczytać więcej niż u mnie zapraszam do Chochlika Kulturalnego.

piątek, 24 sierpnia 2018

Dominion, czyli tasuj waćpan

Gdy zakładałem bloga, jednym z celów było robienie notatek (głównie dla siebie), żeby różne rzeczy nie uciekały tak szybko z głowy. Na początek były filmy, książki i płyty, ale choć nie kupuję zbyt wielu planszówek (ach te ceny!), coraz częściej widzę frajdę z notowania sobie wrażeń z nasiadówek przy planszówkach. Przynajmniej pierwsze wrażenia mi nie umkną. Na profesjonalne recenzje się nie silę, bo nie jestem znawcą - widać kurde choćby po tym tytule. Nagrody gry roku za 2009, a ja dopiero teraz to odkrywam, ech... Szkoda gadać.

Gdyby ktoś chciał recenzję to może zerknąć choćby na to co napisał Tomasz z zaprzyjaźnionego bloga Board Games Addiction. Od niego też foty.

Dominion doczekało się już sporej ilości dodatków, ale chyba nie zmieniają one jakoś w znaczący sposób mechaniki, co najwyżej wprowadzają trochę więcej napięcia i negatywnej interakcji. A każdy z nich to wielkie pudło za sporą kasę... W środku zaś... karty. Cholera, gdyby nie to, że tytuł mi się spodobał, ciężko by mi było myśleć o karciance jak o rozbudowanej planszówce. No dobra, kart jest sporo, to muszę przyznać. Wciąż jednak kołacze się myśl: przesadzili. I z wielkością pudła (choć wypraska ładna) i z ceną.

środa, 22 sierpnia 2018

Ach, jak cudowna jest Panama - Janosch, czyli tam wszystko jest większe i wspanialsze


Dziś notka kompletnie inna, bo przecież moje dzieci już dawno wyrosły, niedługo będę miał dorosłe pannice w domu, ale część książek dla dzieci na pewno sobie zostawimy. Mój sentyment, ale mam nadzieję, że również ich wspomnienia, wpłyną na to, iż będą przekazane kolejnemu pokoleniu i czytane dalej.
Obok misia o małym rozumku, mam nadzieję, że znajdzie się miejsce również dla tej pozycji. Cholernie ciekawa jest postać samego autora, faceta, po którym trudno spodziewać się zabawnych historii dla dzieci - muszę kiedyś sięgnąć po biografię Janoscha, a dziś choć parę zdań o jego najsłynniejszej pozycji. Może przekonam kogoś do tego, by rozejrzał się za najnowszym wydaniem (ZNAK)?. To piękna i mądra bajka z zabawnymi ilustracjami, do której dzieciaki pewnie będą chciały wracać. 

wtorek, 21 sierpnia 2018

Mock nadchodzi, czyli mały konkurs

Ziewam, padam na nos i nic mi się nie chce. Do Poznania i z powrotem, a jutro też dzień intensywny... Ech. Nie dość, że prawdziwego urlopu nie miałem już drugi rok, to i posiedzieć w domu nawet nie ma kiedy.
Na dziś więc mini konkurs z najnowszą premierą od Marka Krajewskiego. Ktoś ma ochotę?


niedziela, 19 sierpnia 2018

303. Bitwa o Anglię, czyli dzikusy z duszą husarzy


Nie ma co wkurzać się na producentów i dystrybutorów, którzy sobie wzajemnie robią konkurencję, ale może będzie warto porównać obie produkcje? Polska już za dwa tygodnie w kinach. A może w Atlanticu znowu jakieś pokazy przedpremierowe? Brytyjska produkcja oskarżana jest o to, że nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. I zastanawiam się o co krytykom chodzi najbardziej? O podobieństwo aktorów do prawdziwych postaci? O przebieg wydarzeń? O jakieś detale? Choćby jak mundury, czy malowanie na samolotach przez naszych chłopaków różnych symboli, od małych szachownic, aż po duże znaki dywizjonu (tego tu nie ma). W sumie mało istotne. Nie jest to dokument, a Amerykanie i Brytyjczycy nie raz pokazali, że o historii opowiada się przede wszystkim takim, by budzić emocje, by wiadomo było kto jest dobry, a kto zły, a niuanse pozostawiają historykom. 

451° Farhenheita, czyli powinni tego zabronić

Dziś ostatni dzień długiego weekendu, psychicznie znowu trzeba szykować się do pracy, ale jeszcze z lekką zadyszką dwie notki filmowe. Obie średnio entuzjastyczne, choć ta druga raczej na plus. Przy pierwszej cisną mi się raczej przekleństwa na usta. Bo nie wiem po jaką cholerę robić takie produkcje. Gdyby to było tak, że ktoś sobie wymyślił taki scenariusz i nakręcił średniej jakości SF, ni to cyberpunkowe ni to dystopijne klimaty, nie miałbym żalu. Obejrzałbym pewnie bez emocji, wystawił średnią ocenę i szybko zapomniał. Ale k... oni porwali się na klasykę i zrobili z niej pulpę po prostu niezjadliwą. Czy to jakaś nowa moda, że wszystko będziemy uwspółcześniać i Krzyżacy niedługo będą chodzić w mundurach SS, żeby młodzież miała jakieś bardziej znajome odniesienie?
Jeżeli kojarzycie legendarną powieść Bradbury'ego, to kojarzycie, że chodzi o świat, w którym książki są zakazane, a ludzkość coraz bardzie podlega kontroli i wpływowi mediów elektronicznych. Sam tytuł nawiązuje do temperatury, w jakiej zaczyna palić się papier, a głównym bohaterem jest jeden z członków straży pożarnej, której zadaniem w tym świecie jest nie gaszenie ognia, ale jego wzniecanie, gdy tylko znajdą jakąś biblioteczkę.

sobota, 18 sierpnia 2018

Elegancja jeża - Muriel Barbery, czyli paryska opowieść o jeżach i kameliach

„Elegancja jeża” Muriel Barbery jest książką nietypową i chyba nie dla wszystkich. Nie ze względu na treść, ale na sposób jej narracji. Zawsze powtarzam, że książki, które snują swoją opowieść są najbardziej wartościowe, a w tej książce dodatkowo ta opowieść jest podparta rozważaniami filozoficznymi, a te nie wszystkich pociągną za sobą, bo wymagają jednak skupienia się na nich, docenienia ich innego, pełniejszego, odwrotnego niekiedy spojrzenia na to co widzimy, słyszymy, odczuwamy. Początkowo jest to tak inne, że sprawia pewną trudność w odbiorze, ale to tylko w początkowej fazie. Im dalej – tym łatwiej nam się czyta, z cudownym zdumieniem docenia się zarówno treść jak i sposób pisania (bo język jest tu bardzo staranny) jak i formę przedstawienia historii.
Renee jest 54-letnią dozorczynią w bogatym apartamentowcu w Paryżu. Jest wdową z jedną przyjaciółką (portugalską sprzątaczką) i kotem Lwem (na cześć Lwa Tołstoja). Jest osobą niewidzialną dla bogatych właścicieli lokali i mało kto zdaje sobie sprawę, że ta cicha, nijaka dla nich kobieta, bez wyksztalcenia jest osobą, która zgłębia teorie Kanta, potrafi odróżnić malarstwo holenderskie od włoskiego, ceni sobie literaturę rosyjską i interesuje się japońską sztuką. Czyta, ogląda, analizuje, lubi sobie pofilozofować…

czwartek, 16 sierpnia 2018

Strzały nad jeziorem - Marta Matyszczak, czyli mądry pies i nie zawsze mądrzy dwunożni

Jutro plany wypadu na wodę, więc jeszcze dziś kolejna notka. Wakacyjnie i nad jeziorem. Trzecie spotkanie z Martą Matyszczak i z Guciem. Nie ukrywajmy, że to on jest w tych książkach najważniejszy, prawda? Kryminał pod psem liczy już nawet cztery tomy i po kolejny pewnie sięgnę niedługo. Muszę bowiem przyznać, że przy trzecim bawiłem się chyba jak dotąd najlepiej, co dobrze wróży na przyszłość.

I paradoksalnie nie chodzi tu nawet o intrygę kryminalną, ani też o zmiany jakie zachodzą w obojgu głównych bohaterach, czyli detektywie Szymonie Solańskim oraz jego przyjaciółce Róży Kwiatkowskiej. Więcej do "powiedzenia" ma tu Gucio, czyli kundelek przygarnięty ze schroniska przez Szymona, ale i całość mam wrażenie jest bardziej przepełniona humorem, lekkością. Począwszy od niektórych postaci drugoplanowych, aż po różne dialogi, komentowanie wydarzeń. A że pewne rzeczy wydadzą się irytująco nieprawdopodobne? W takiej lżejszej odsłonie, gdy większość rzeczy jest w lekko groteskowym sosie, to nawet bardzo nie przeszkadza. Może udało się złapać autorce jakiś kierunek, którego warto się trzymać?  W poprzednich dwóch książkach tego humoru było jakby mniej.

Młody papież, czyli szukając odpowiedzi

No to w nawiązaniu do wczorajszej notki (jest już również na nowej stronie Notatnika, ze zdjęciami Ewy) jeszcze jeden tekst. O serialu, który widziałem już dawno, który bardzo mi się podobał, ale wciąż zbierałem się do napisania o nim i odkładałem to na później. Dla niektórych serial Paulo Sorrentino jest obrazoburczy, a inni znowu pieją z zachwytu nad każdym aspektem, który może szokować. Papież wkładając tiarę przy dźwiękach "I'm sexy and i know it", palący papierosy, klnący i mówiący bez ogródek, że ma problemy z wiarą, walczący z tradycją i sztywnymi ramami instytucji. Gdy jednak przyjrzymy się działaniom, pierwszym decyzjom i tezom głoszonym przez nową głowę Kościoła, robi się dużo ciekawiej i poważniej. Oto młody człowiek, Amerykanin, którego wybór był sporym zaskoczeniem, ale chyba kardynałowie mieli nadzieję, że da się nim sterować, bo to człowiek "bez zaplecza", robi im rewolucję w kierunku, który jest totalnym zaskoczeniem dla całego świat. Odrzucenie języka miłości, całej polityki "zwrócenia się do ludzi", a przywrócenie dawno zapomnianych nauk mówiących o grzechu, postach, umartwieniach, ubóstwie, wierności Ewangelii, jest szokiem nawet dla Watykanu, gdzie natychmiast uruchamiają się spiski, aby go usunąć z urzędu, zdyskredytować.

środa, 15 sierpnia 2018

Ostatnie konklawe - Marcin Wolski, czyli agenci "góry"

Do notek o filmach Kubricka do rzucam jeszcze jedną o "Ścieżkach chwały", nie tracąc nadziei, że kiedyś uporządkuję bloga na tyle, żeby skupić się jedynie na rzeczach bieżących. Na szczęście zaległości w notkach jakby mniejsze, gorzej ze stosami książek...

A dziś coś w miarę świeżego. Przed wielu laty pamiętam jak bawiłem się przy lekturze "Agenta dołu" tego autora. Nie wiem czy ten humor odpowiadałby mi dziś, ale wiem jedno - reklamowanie "Ostatniego konklawe" jako kontynuacji, jest sporą przesadą. Niby wracamy do podobnej tematyki, czyli realnej obecności na ziemi sił dobra i sił zła, zmagań o to w jakim kierunku podąży ludzkość, ale tam było to zrobione z dowcipem, tu Wolski jest dużo poważniejszy. W efekcie mamy do czynienia z czymś w rodzaju thrillera sensacyjnego, tyle że obok ludzkich zmagań, dużo większą rolę mają tu siły ponadnaturalne, które wpływają w znaczący sposób na bieg wydarzeń. Ba, mają również wpływ na zachowania ludzi. Diabeł, dzięki skuszeniu kogoś jakimiś pokusami, potrafi przejąć władanie nad jego ciałem i umysłem, zrobić sobie z człowieka świetne narzędzie, a moce jasności? Cóż tu jest trochę trudniej, bo choć oczywiście można walczyć z szatanem modlitwą, czystym sercem i łaską uświęcającą, a czasem również wodą święconą i kulami ze srebra, to chwilami mamy wrażenie, że ta garstka bohaterów nie ma szans w starciu, bo wydają się w nim bardzo osamotnieni.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Opowieść podręcznej, czyli jak wygląda piekło kobiet

Nadrabiam zaległości. Pamiętacie co pisałem o powieści Atwood? Cholera, po tylu latach ta antyutopia, dzięki serialowi nabrała nowych znaczeń i treści. Oczywiście część z nich jest trochę przesadzona - nastroje przeciw Trumpowi, czy u nas przeciw PiS, dobrze wykorzystują temat patriarchatu, ograniczania praw kobiet i wmawiają, że to już tylko malutki kroczek do... No właśnie do czego? Do rządów fanatyków religijnych, którzy rolę kobiety sprowadzą do kury domowej i tej, która ma rodzić dzieci? W tym świecie przecież religia jako taka jest tępiona równie mocno jak i ruchy feministyczne. Biblia jest wypaczana i traktowana bardzo wybiórczo, a poza powoływaniem się na nią i pewnymi rytuałami, nic z religijności nie zostało. Oni na nowo chcą stworzyć zasady świata, również duchowego. Czemu? Bo widzą zagrożenie dla ludzkości w jej pędzie ku unicestwieniu. Bardzo znamienne są słowa: by ludzkość się uratowała, by przetrwała. Jakim kosztem już nieistotne. Decydują wybrani, zupełnie jak w komunizmie i każdym innym totalitarnym systemie, reszta ma się poświęcić, dostosować. To dla jej dobra. Dlatego może warto skupiać się nie tylko na tym co najbardziej widoczne, ale również na tym jak łatwo przyszło przejąć władzę dzięki przewrotowi, manipulowaniu nastrojami społecznymi i budowaniu silnej grupy obrońców systemu. Bez przemocy nie udało by się tego utrzymać.

Warto jednak powiedzieć: do tych strasznych obrazów naprawdę bardzo daleko, choćby nie wiem jak nam wmawiano, że to dzisiejsza realność kobiet np. w Polsce. 

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Oczy szeroko zamknięte, czyli wstyd, zazdrość, pożądanie


Stanley Kubrick to jeden z tych reżyserów, których filmy ma się ochotę oglądać po wielokroć, analizować i być może za każdym razem odkrywać dla siebie coś nowego. Ale jak to zwykle bywa, są obrazy, które lubi się bardziej i takie, które jakoś nie powalają. Dla mnie ostatni jego film niestety utknął na mieliźnie jakichś fantazji seksualnych i poważniejszych rozważań na temat ludzkiej natury.

Na pewno sporo zamieszania zrobiło to, że para, która w nim grała (Nicole Kidman i Tom Cruise) w odważnych scenach, zaraz potem rozstała się w bardzo złej atmosferze. Niektórzy nawet sugerowali, że coś zadziało się na planie takiego, co zniszczyło ich relację. Do tego doszły jakieś spiskowe teorie, że oto w filmie odkrywa się prawdę o jakiejś tajnej organizacji, która potem za to się zemściła, mordując reżysera... Ech.
Generalnie "Oczy szeroko zamknięte" kojarzone są właśnie z dość odważnymi jak na kino popularne scenami. A chyba nie o to chodziło reżyserowi.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Ostre przedmioty, czyli zwiać, zapomnieć, zmienić się


Dzieci odwiezione na koncert Eda Sheerana, potem jedynie trzeba je odebrać i z ciekawością wysłuchać relacji, ale póki co można w to niedzielne leniwe popołudnie nadrobić trochę zaległości serialowych. Znowu jest tak, że zapycham różnymi tytułami dysk dekodera i nie wyrabiam się z oglądaniem na bieżąco. Nowa wersja Pikniku pod wiszącą skałą, Dzień, no i Ostre przedmioty. Powieść Gillian Flynn jeszcze czeka na lekturę, ale produkcję HBO już odpaliłem i chcę podzielić się pierwszymi wrażeniami.
Niby wszystko zaczyna się od sprawy kryminalnej, czyli zniknięcia nastolatki, której ciało potem zostanie znalezione, ale tak naprawdę fabuła wcale nie jest skupiona na śledztwie. Zarówno próby wyjaśnienia sprawy przez policję, jak i przez bohaterkę, która jako dziennikarka jest wysłana przez redakcję do tej niewielkiej społeczności, są tak chaotyczne, pełne sprzecznych tropów, podejrzeń, że trudno to traktować jako najważniejszy wątek. Jeżeli więc nie to, co w takim razie?

sobota, 11 sierpnia 2018

Sicario 2: Soldado, czyli macie wolną rękę

Ależ to jest mocne! I nie szkodzi, że bardziej płaskie, mniej prawdopodobne, gdy porównujemy to ze świetnym filmem Vileeneuve'a. Została dwójka bohaterów, ale mamy zupełnie inną historię, reżyser dostał zdaje się, że wolną rękę, więc nie ma co się spodziewać wiernej kopii. Tak jakby ktoś na tych samych dekoracjach i rekwizytami (spluwy, opancerzone wozy, śmigłowce itp.), grał trochę inną sztukę. Nie ma jednak co marudzić: to nadal twarde, brutalne kino, które może się podobać. A za pokazanie tego jak Amerykanie rządzą się nawet nie u siebie, jak robią rozpierduchę, nie przejmując się konsekwencjami (najwyżej się posprząta), duże brawa. Nawet jeżeli połączenie logiczne: ataki terrorystyczne Jemeńczyków z pieniędzmi karteli narkotykowych i gangami z Meksyku, wyda się dość naciągane.

Kong: Wyspa czaszki, czyli chciwość czy głupota?

Na wieczór coś nowszego z kin, a póki co telewizyjnie i odmóżdżająco. Trudno inaczej nazwać różne produkcje amerykańskie, gdzie liczy się jedynie efekciarstwo i akcja. Dziwne jedynie, że całkiem nieźli aktorzy dają się wciągnąć do obsady produkcji, gdzie i tak wiadomo, że nie nie będą mieli do zagrania. Tu z góry wiadomo, iż najważniejsze są potwory/niebezpieczeństwo/walka/ucieczka itp. Goodman, czy Hiddleston, ale Samuel L. Jackson? Co za czasy.
Muszę jednak przyznać, że gdy wyłączy się myślenie, oglądanie Wyspy czaszki, to całkiem niezła zabawa. Zdjęcia z udziałem śmigłowców, czy walki wielkiej małpy w obronie ludzi robią wrażenie, a i cała wyspa stanowi barwne tło dla akcji.

piątek, 10 sierpnia 2018

Trup na plaży i inne sekrety rodzinne, czyli zabawnie i gorzko zarazem

Kryminalnych klimatów ciąg dalszy. Ale muszę przyznać, że Aneta Jadowska mnie zaskoczyła. Początek dość na luzie, bohaterka inteligentna, ale i z ostrym językiem, ciekawe tło wakacyjne, no jak nic lektura lekka, łatwa i przyjemna. Nawet odrobina humoru się znajdzie (polecam np. fragmenty z opisem wieczoru panieńskiego). Jednak gdy miałem zaznaczać etykiety do tej notki, ręka mi przy tym humorze zadrżała. Bo to wcale ni jest tak, że tu sobie ze wszystkiego jaja autorka robi. Im dalej brniemy w las, tym robi się poważniej. Nawet nie mroczniej, straszniej, bo jakiś zbrodniarz czyha w ciemnościach, ale po prostu odkrywając prawdę, czujemy jak ciarki łażą po plecach. Czasem to co niby znajome, wcale nie tak odległe i obudowane skomplikowaną scenerią, może okazać się równie straszne, jak najgorszy, tajemniczy psychopata.
Zastanawiam się ile Wam zdradzić, by nie zepsuć przyjemności z lektury. Postaram się więc napisać krótko, a resztę doczytacie sobie najwyżej w innych recenzjach albo już sami.

czwartek, 9 sierpnia 2018

Odnajdę cię, czyli bo matka jest tylko jedna

Do polskiego kina można już było wielokrotnie stracić zaufanie. A już gdy mamy do czynienia z czymś co prawie nie jest reklamowane, to już naprawdę obawy rosną. "Odnajdę cię", może być jednak całkiem miłą niespodzianką. Trafiłem na ten tytuł trochę przypadkiem, bo miałem ponad dwie godziny czekania na seans w swoim ulubionym kinie Atlantic i bynajmniej nie żałuję. Podobnie jak w przypadku filmów amerykańskich, to co najlepsze można by zmieścić w dwuminutowym trailerze, ale w końcu skoro u nich zdarzają się wtopy scenariuszowe, to czego wymagać od naszych produkcji, gdzie możliwości budżetowe są dużo bardzie ograniczone?
Nie wiem ile czasu i kasy miała Beata Dzianowicz, ale szacunek za to, że podjęła próbę udowodnienia, że w Polsce nie tylko Vega i Pasikowski kręcą mocne kino. Jej film ma całkiem sporo mocnych stron i choć można się też tego i owego przyczepić, generalnie jestem na tak. A już na pewno za brak oczywistego zakończenia! I za silną bohaterkę! I za...

Jezioro - Arnaldur Indridason, czyli najlepiej się je tłucze łopatą



Lubię takie nieśpieszne książki. Uważam, że dużo więcej wnoszą, choć dla miłośników akcji raczej się nie nadają. A ten kryminał  przypadł mi do serca – może dlatego, że część tej opowieści dzieje się w latach mojego dzieciństwa, kiedy o pewnych sprawach mówiło się szeptem…
Skacowana hydrolożka idzie na poranny spacer nad jezioro, które aktualnie bada. A bada, bo ono znika z zastraszającym tempie odsłaniając coraz więcej dna. I tego poranka znów tafla wody jest dalej niż wczoraj. Głowa jej pęka, ale nie chce wracać do domu, bo tam jest pewien pan, który tam być nie powinien… może sobie pójdzie i nigdy nie wróci. Nie ma kobieta szczęścia… dno odsłoniło ludzką czaszkę z dziurą w głowie. Trzeba zadzwonić na policję. Na miejsce zbrodni przyjeżdża komisarz Erlendur Sveinsson.

środa, 8 sierpnia 2018

Czarna trasa - Antonio Manzini, czyli nie odpuści do końca

Coś się kryminalnie zrobiło u mnie ostatnio i na razie końca tej serii nie widać. Szczególnie książkowej. Jedne bardziej poważne, inne na luzie, a Manzini, czyli moje kryminalne odkrycie tej wiosny (już dwie pozycje zrecenzowane), jest gdzieś pośrodku. W przypadku jego powieści intryga i śledztwo są jak najbardziej poważne, ale bohater jest tak dużym oryginałem, że trudno się nie uśmiechać, obserwując jego poczynania. Zastępca komendanta Rocco Schiavone przybył na północ Włoch z Rzymu, ewidentnie z powodu jakichś kłopotów, które narobił. Wszyscy podejrzewają, że to zsyłka, ale ciekawi są jego pracy, bo miał bardzo dobre wyniki w swoich dochodzeniach. On sam chodzi wściekły na wszystko, począwszy od pogody, przez ludzi, aż po współpracowników, których uważa za idiotów. Choć wie, że szybko do ukochanego Rzymu nie wróci, nie próbuje marzyć o świętym spokoju, o tym, by dotrwać do emerytury i rzucić wszystko w cholerę.
Śnieg, turyści, zupełnie inna mentalność ludzi, wszyscy czegoś od niego oczekują, a w dodatku trup na trasie narciarskiej, no czyż może być gorzej?  


Pieskie popołudnie, czyli napad niczym spektakl


Dziś trzy filmy w kinie, więc maraton, ale i trochę tematów do następnych notek. Ponieważ jednak brakuje kilku do "wykonania planu" jednej notki dziennie, sięgam więc po archiwalne szkice. W telewizji oprócz seriali i tego co przegapiłem na dużym ekranie, poluję na wielkie nazwiska. A w tym filmie są aż dwa. Sidney Lumet to legenda reżyserii, a Al Pacino, to gwiazda wielkiego formatu. Nawet we wczesnych swoich rolach, jak tu.
Obojętnie czy gra twardych facetów, czy trochę zniewieściałych, znerwicowanych homoseksualistów, zawsze jest świetny. Choć wydawałoby się, że film o napadzie na bank, będzie bliski sensacji, czy też kryminałowi, tej parze udało się stworzyć przede wszystkim ciekawy dramat i psychologiczny portret człowieka, który wpadł w pułapkę, z której nie potrafi się wydostać.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Mamma Mia: Here we go again, czyli pal licho fabułę

No i co? Nie jest to komedia, jak choćby Moje greckie wesele, fabuła jest ckliwa i prosta jak budowa cepa. A i tak bawimy się na tym świetnie. Ba, nawet są tacy co się pewnie wzruszą. Tak naprawdę nadal kluczem do wszystkiego są piosenki Abby i luz, z jakim zostały one potraktowane. Aktorzy nie udają, że potrafią śpiewać (przynajmniej niektórzy), kawałki są zabawnie i umiejętnie wkomponowane w całość, choreografia może bez rewelacji, ale i bez większych wtop. To się po prostu ogląda.
Recz lekka i przyjemna, choćby na wakacje.

Prawo Bronxu, czyli naucz się wybierać


Dziś w planach Mamma Mia, jutro kolejne trzy filmy, na dniach więc trochę nowości i kolejny książkowy kryminał. Ale póki co jeszcze jedne staroć. Jeżeli chodzi o kino gangsterskie to chyba najbardziej genialne klimaty udało się uchwycić Scorsese, portretując włoską mafię działającą w Stanach. Myślimy od razu: Robert De Niro i on też właśnie pojawia się w Prawie Bronxu, choć paradoksalnie nie w roli mafiosa. Sam stając za kamerą, wybrał dla siebie rolę kogoś, kto próbuje mafii się przeciwstawić. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Nocny człowiek - Jørn Lier Horst, czyli doczekaliśmy się

Doczekaliśmy się! Seria, która pojawiła się w Polsce jakoś bardzo dziwnie, czyli od środka, a potem dopiero ukazały się początkowe tomy, jest domknięta. Teraz pozostanie z ciekawością czekać na nowe pozycje tego autora. Bo szczerze mówiąc, mam nadzieję, że to nie koniec serii z komisarzem Wistingiem. Zachwycałem się jego książkami od tej pierwszej, która ukazała się kilka lat temu i nie zmieniam zdania. Dość klasyczne, policyjne kryminały, zwykle z ciekawym wątkiem społecznym, różnią się na pewno od tego co zwykle kojarzymy ze skandynawskimi powieściami o zbrodni. To nie znaczy, że u Horsta nie bywa bardziej mrocznie. Zdecydowanie jednak u niego to policjant jest na pierwszym miejscu, a nie sprawca, jak to bywa u innych. Nie ma tu specjalnie jakiejś szybkiej akcji, ale za to dość wiernie opisana jest praca policji: przekopywanie się przez masę danych, zeznań, hipotez, sprawdzanie wszystkiego co wydaje się podejrzane. To nie jest praca dla indywidualistów, samotnych wilków, którzy w nosie mają kolegów, procedury i podobno mają być najbardziej skuteczni. Autor sam był policjantem, więc wie o czym pisze.


środa, 1 sierpnia 2018

Pol'and'Rock Festiwal, czyli jadymy

Uprzejmie informuję o przerwie na blogu aż do niedzieli. Raczej mało realne, by dostęp do sieci i prądu pozwolił na pisanie czegokolwiek.
Wracam po 5 latach. Kto ma ochotę może zerknąć na archiwalne wpisy o Przystanku Woodstock z roku 2011 i 2013. Znowu jadę pół prywatnie, pół służbowo... I na szczęście nie sam :)

oj, długo trwało zanim zabrałem się za ten wpis. Może dlatego, że to pierwszy festiwal gdy tak mało mogłem z niego użyć od strony muzycznej... Praca niby do wieczora, ale i tak przez to sporo umykało, a nawet jak była chwila luzu, to człowiek jakoś już nie miał tej energii co przyjeżdżając bardziej na luzie. Dotąd moje zadania raczej ograniczały się do robienia dokumentacji zdjęciowej, obserwowania pracy organizacji jaką wspieraliśmy. W tym roku moja firma postanowiła wystawić własny namiot w ramach ASP. Pojechaliśmy więc :)