poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rękopisy nie płoną, czyli witajcie w państwie policyjnym

Czerwiec kończę filmem dość wyjątkowym. "Rękopisy nie płoną" pewnie nie przyciągnie tłumów, nie stanie się jakimś wielkim przebojem, ale mimo tego, że nie jest to łatwe kino, jest warte zobaczenia. Mówi o wolności sumienia, wolności tworzenia, więcej niż niejeden dramat "zaangażowany". Już samo jego nakręcenie było wyrazem odwagi. Nie zobaczycie wiec tu żadnych nazwisk aktorów, nikogo z ekipy, w napisach pojawia się tylko jeden człowiek - to on firmuje film i na nim też skupiły się represje za to dzieło. Mimo, że na różnych festiwalach "Rękopisy..." były nagradzane, reżyser Mohammad Rasoulof nie mógł tam się pojawić. Władze zabrały mu paszport, dostał zakaz wykonywania zawodu i skazały go na pobyt w więzieniu. To o czym chciał opowiedzieć w swoim obrazie, sprawdza się w rzeczywistości. Iran zaprzecza jakimkolwiek prześladowaniom, ograniczeniom wolności dla twórców, temu o czym opowiada również ten film, ale swoim działaniem pokazuje, że reżyser wcale nie jest odległy od prawdy.  
Na całym świecie prowadzone akcje protestu (choćby takie: http://niedlacenzury.pl.) może wydają się naiwne, ale podobno kropla drąży skałę...

niedziela, 29 czerwca 2014

Coldplay - Ghost Stories, czyli gdzie to za co ich polubiłem?

Mundial dostarcza niemało emocji, mało brakuje, a zupełnie bym nie miał kiedy pisać notek w dni meczowe. Zwłaszcza, że wakacje i trzeba trochę atrakcji kombinować dla dzieci, już nie usiedzą w domu (i może lepiej). Do końca miesiąca zgodnie z planem zostało mi jednak tylko dwie notki, więc dam radę na pewno. A co potem, to się zobaczy. 
Dziś muzycznie. Dawno nie pisałem o płytach, ale też ostatnio jakoś mnie mam okazji do słuchania muzyki - w pracy snują się jakieś starocie, samochodem jeżdżę rzadko, a jeżeli mam słuchawki na uszach to najczęściej odpalam audiobooka. Ale Coldplay kusiło. 
Zastanawiam się czy jakiś marudny się zrobiłem ostatnio (bo przy Rojku też kręciłem nosem), czy po prostu słucham w roztargnieniu, nie mając nastroju i stąd moje opinie. Ale przy tym krążku też będzie bez zachwytów.

piątek, 27 czerwca 2014

Fruitvale, czyli rekonstrukcja. I konkurs wakacyjny. Tydzień 1


Aktualny wątek konkursu tu
Kameralny, prawie paradokumentalny film opowiadający o autentycznych wydarzeniach z 2008 roku. W Nowy Rok w metrze dochodzi do jakichś przepychanek, bójki, wezwano policję, a ta wyłapując podejrzanych skupiła się głównie na czarnoskórych, widząc ich jako potencjalny "element". Na nic protesty, kłótnie i przepychanki, kajdanki, "morda w kubeł" i na glebę... A skończyło sie tragicznie.
To prawie rekonstrukcja 24 godzin z życia, tyle że wzbogacona o troszkę wyidealizowany obraz głównego bohatera, co ma wpłynąć na naszą ocenę całej sytuacji. 

czwartek, 26 czerwca 2014

Żywie białoruś, czyli przełamać strach

Małe ogłoszenie - jutro konkurs!
Skończyły mi się póki co tematy rosyjskie, przybliżmy się więc troszkę bliżej. Produkcja nasza, ale to ewidentnie film, który powstał nie tylko na rynek krajowy, może nawet jest ważniejsza dla Białorusinów niż dla nas. Tam ten film jest zdaje się, że zakazany, a władze podobno kręcą własną wersję wydarzeń. No, jeżeli tu człowiek, którego historia posłużyła do zbudowania historii, był współautorem scenariusza i konsultantem, to mogę sobie wyobrazić, że władze dla których jest "persona non grata" jego życiorys opowiedzą bardziej obiektywnie. W końcu w tych wszystkich izolatkach dostało mu się tyle, że pewnie głowa i pamięć już nie ta sama. 
Trochę ironizuję, wybaczcie, ale film jest jak najbardziej poważny i zachęcam do jego obejrzenia. To próba stworzenia czegoś co przełamie milczenie wokół pewnych spraw, dzieło wyjątkowe, trochę jak kiedyś dla nas "Człowiek z żelaza", czy "Człowiek z marmuru". Tu w dodatku historia autentyczna, świeża, wciąż aktualna. Dedykowana głównie Białorusinom, ale warto "przekazywać" to dalej.

Straż nocna, Straż dzienna, czyli oprócz środków liczy się też pomysł


Jak myślimy o filmach Sci-Fi, czy fantasy, to poruszamy się raczej w obszarze obrazów anglojęzycznych. Najczęściej to kwestia budżetu, ale jak się okazuje można napotkać niezłe perełki z innych krajów. Skoro pisarze potrafią, to dlaczego nie filmowcy?
Dużo dobrego słyszałem o tej ekranizacji książek Siergieja Łukjanienki, ale dopiero niedawno udało się trafić obie części (trzecia nie powstała) w telewizji. I wiecie co? To naprawdę robi wrażenie! Brawa za odwagę i brak kompleksów.
Szkoda tylko, że kontynuacja już nie trzyma poziomu, czuć większe pieniądza, ale gdzieś zatraciła się cała magia.

środa, 25 czerwca 2014

Latarnia magiczna Mołotowa. Podróże w historię Rosji - Rachel Polonsky, czyli w czasie i przestrzeni


Ciąg dalszy notek o Rosji i książka, która sprawiła mi trudność jak mało która z otrzymanych do recenzji. Podchodziłem do niej kilka razy, odkładałem i znów wracałem przebijając się przez kolejne fragmenty. Pewnie pomyślicie: to trzeba było zrezygnować. Ale chodzi też o to, że treść była cholernie interesująca, więc żal byłoby tego tytułu nie skończyć. Historię uwielbiam, Rosja fascynuje, co więc było w tej lekturze kłopotem?

wtorek, 24 czerwca 2014

Zapiski oficera Armii Czerwonej - Sergiusz Piasecki, czyli śmiesznie i straszno


Dziś arcyciekawe spotkanie z Barbarą Włodarczyk, trochę nawet w innym świetle zaczynam widzieć Nie ma jednej Rosji, wybieram więc różne rzeczy dotyczące Rosji i będę je dawkował pewnie pewnie przez kilka dni. Postanowienie na ten tydzień to również porządki na blogu - aktualizacja list. I pewnie do niedzieli pojawi się zapowiedź wakacyjnego konkursu. 

Przy "Zapiskach", które były lekturą na DKK, po raz kolejny stwierdzam, że równie interesująca jak sama książka, jest jej autor. Taki życiorys, takie inspiracje własnymi doświadczeniami, to przecież rzecz bezcenna. Od razu wypożyczyłem sobie kolejną książkę tego autora.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Japoński piesek, czyli starych drzew się nie przesadza



Druga rzecz na Dzień Ojca, to film, który premiery chyba u nas jeszcze nie miał, ale był już pokazywany np. na Wiośnie Filmów czy Warszawskim Festiwalu Filmowym. 
Jest coś naprawdę ciekawego w kinie rumuńskim, co przyciąga uwagę i fascynuje, mimo ascetyczności jest w tym tyle prawdy, surowego piękna, że czasem lepiej wybrać się do kina na coś takiego, niż na jakikolwiek "mega hit".

Most do Terabithii, czyli przyjaźń i dorastanie

Dziś Dzień Ojca, pamiętaliście? Zastanawiałem się czy mam coś z w swoich szkicach wokół tego święta i przygotowuję na dziś aż dwie notki. W każdej jest "to coś", ale są zupełnie inne. I chyba dobrze. Ale zanim przejdę do tematu, jeszcze jedna reklama - zerknijcie na tę notkę. Ona chyba najbardziej pasuje to rozmów na temat ojcostwa. Japoński "Jak ojciec i syn" to prawdziwa perełka. 

Most do Terabithii polecam do wspólnego oglądania z dziećmi, najlepiej takimi nastoletnimi. Bo nie jest to ani fantasy, ani kino rozrywkowe, przy którym zostawiamy latorośle, uważając, że jesteśmy zbyt poważni na oglądanie głupot. To film z gatunku tych "poważnych", o których warto porozmawiać. Fajny ale smutny, jak powiedziała moja córa.

niedziela, 22 czerwca 2014

Koniec defilady, czyli pewien świat się skończył

HBO znane jest ze swoich seriali, ale mam wrażenie, że w dużej mierze opierają się one na podobnych pomysłach - sporo pikanterii, przemocy, nie patyczkowanie się ze słownictwem. Jakże miło jest czasem znaleźć coś dla siebie, co by stanowiło jakąś odmianę. Przy połykanym kolejnym sezonie Gry o Tron i zbieraniu kolejnych odcinków Prawa ulicy, Stróża prawa, to właśnie Koniec defilady, wyprodukowany przez BBC dał właśnie taki oddech, okazję na coś innego. Niby w starym znanym stylu (jeszcze z lat 80-tych czy 90-tych pamiętam ich seriale), ale jednak zadbano o to by w filmie znalazły się też sceny batalistyczne, ładne plenery, trochę humoru i niepoprawności.
Materiału, który był punktem wyjścia dla twórców nie znam, dodaję więc tylko dla najbardziej ciekawskich - to "Saga o dżentelmenie" Forda Madoxa.

sobota, 21 czerwca 2014

Papusza, czyli czy byłaby szczęśliwsza

Była już u mnie notka o książce. Czas i na film. Po Nikiforze, można było się spodziewać, że kolejny film Krauze dotykający losu twórcy, którego wrażliwość, serce wyróżnia spośród tłumu i nie daje szczęście, będzie wyjątkowy. I tak jest. 
Zaiste, piękny obraz. 
Ale warto zaznaczyć, że nie jest to biografia. To raczej poetycka, malarska wizja snuta na kanwie życia Bronisławy Wajs - cygańskiej poetki. O ile w książce mamy dużo jej słów - z nagrań, z listów, możemy dotknąć trochę jej sposobu patrzenia na świat, sposobu myślenia, o tyle w filmie niewiele mówi. Dużo za to jest milczenia, zbliżeń twarzy, sylwetki. Nie musi się skarżyć na to co ją spotkało od ludzi, od losu - zdjęcia mieszkania, sprzętów w domu, ubrań, jedzenia, mówią same za siebie. 

piątek, 20 czerwca 2014

Rydwany ognia, czyli niezapomniany soundtrack


Uwielbiam wracać do różnych obrazów, które -naście, lub nawet -dziesiąt lat temu zrobiły na mnie wrażenie. Sentymentalne powroty sprawiają mi dużo frajdy, choć czasem już nawet nie pamiętam co było takiego wyjątkowego w danym obrazie. Ale w przypadku Rydwanów Ognia, pamiętam to dobrze. I pewnie się domyślacie.
Lata 80-te i następna dekada to czas odkrywania muzyki filmowej, zbierania płyt, polowania na jakieś filmy tylko ze względu na soundtrack, który tam się pojawiał. Dziś mam wrażenie, że rzadko muzyka odgrywa już tak dużo rolę w kinie jak w obrazach kręconych wtedy. A więc dziś zamiast pisać długo o filmie, powiem po prostu: Vangelis. I wszystko będzie jasne.

Baczyński, czyli zamiast dialogów - wiersze


No to kontynuujmy wątek Powstania Warszawskiego. Tym razem film, w którym walk i wojny jest niewiele, przynajmniej w warstwie wizualnej. Ale przecież trudno oddzielić twórczość i poetę od czasów w jakich żył - to co widział, przeżywał, miało znaczący wpływ na to co pisał. Jego wrażliwość pchała go do zupełnie innych rzeczy niż karabin, ale czasy były takie, że źle by się czuł, gdyby za niego nie chwycił. 
Raptem 70 minut. Pełne poezji zarówno w treści, jak i w dziwny sposób również w obrazie. 

czwartek, 19 czerwca 2014

Powstanie Warszawskie, czyli te zdjęcia już nigdy nie będą takie jak kiedyś


Ten film od pierwszych informacji wzbudzał ciekawość. Wydawałoby się, że kroniki i zdjęcia z Powstania Warszawskiego to temat, który jest już jakoś wyeksploatowany, że nie wzbudzi już emocji. Jak opracować taki materiał, by nie był zbyt przytłaczający, jak przekonać ludzi by poszli do kina? Okazuje się, że Muzeum zebrało grupę ludzi i opracowało ten pomysł w taki sposób, że powstał nie tylko ciekawy film, ale wokół niego dzieje się tyle medialnie, w mediach społecznościowych, jak wokół mało której innej produkcji. Po prostu brawa! 

Do tematu pewnie będę jeszcze wracał, bo na recenzję czeka album "Rozpoznani", który również jest mocno związany z premierą samego filmu, ale dziś choć kilka zdań. Nie notowałem ich zaraz po seansie, ale wtedy nawet trudno mi było jakoś ogarnąć te wszystkie emocje. "Powstanie Warszawskie" jest wyjątkowe nie tylko dlatego, że jak twierdzą twórcy to "pierwszy na świecie dramat wojenny non-fiction", ale właśnie ze względu na to, że przybliża nam ludzi i wydarzenia, które wydawały się bardzo odległe. Nic nie udaje, wykorzystuje jedynie zdjęcia archiwalne, ale poprzez koloryzację tych scen, zmienia ich postrzeganie.

środa, 18 czerwca 2014

Pocztówki z republiki absurdu, czyli zrozumieć PRL?

"Pocztówki z Republiki Absurdu" - plakatPrzy okazji 25 rocznicy wyborów z 4 czerwca media mocno trąbiły i powtarzały nam jak bardzo musimy być wdzięczni. Jedną z takich produkcji zaprezentowanych widzom premierowo był film Jana Holoubka (tak, tak to syn). Rzecz, której punktem wyjścia był całkiem ciekawy pomysł, ale z wykonaniem już moim zdaniem duuuużo słabiej. A skoro trudno odnaleźć w tym jakąś ważną prawdę 40 letniemu facetowi, który pamięta końcówkę socjalizmu, pojawia się pytanie co z tego zrozumie ktoś dużo młodszy?

wtorek, 17 czerwca 2014

Wakacje. Możliwe że odchodzimy - Jan Balaban, czyli nie chcemy być sami

Z całego ostatnio rozdanego pakietu, chyba najlepsza moim zdaniem pozycja. Długo czekała na swoją kolej, ale w tej chwili najchętniej już, zaraz bym biegł do księgarni szukać kolejnych pozycji tego autora. Zachwyciła mnie ta proza. Wrażliwość. Wychwycenie zdawałoby się mało istotnych detali, zdarzeń i na nich zbudowanie historii, które przyprawiają nas o jakiś niepokój, smutek, prawie zawsze zmuszają do choćby krótkiej chwili zatrzymania. Jak to jest, że niektórzy pisarze nie potrafią sprawić byśmy poznali lepiej bohaterów, mogli ich zrozumieć, polubić, a Balaban osiąga ten efekt raptem kilkoma stronami.
To pierwsza, wydana w Polsce książka tego znanego w Czechach (podziękowania dla wydawnictwa Afera!) i niestety niedawno zmarłego autora. Pozostaje nam teraz czekać na kolejne tłumaczenia. Po tym tomiku - kupuję w ciemno!

Tajemnica Filomeny, czyli uzdrowić przeszłość

Zanim wrzucę kolejną notkę na temat książek, nie mogę się powstrzymać od sięgnięcia do zasobów filmów obejrzanych - jest ich tyle, że boję się sklerozy (skoro czekają na swoją kolej nawet i miesiąc). A przecież notatnik miał pomóc mi wyłapywać różne refleksje, wrażenia... Wracam więc do nominowanego w tym roku do Oscarów skromnego filmu "Tajemnica Filomeny". Warto go zestawić sobie z innym, bardzo odmiennym, ale na ten sam temat, czyli opisywanym przez mnie dziełem "Siostry Magdalenki". 
W obu chodzi o prawdziwe historie kobiet, które trafiały jako młode matki z nieślubnymi dziećmi do specjalnych "zakładów" prowadzonych przez siostry zakonne.
   

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Opowiadacze. Nie tylko Hrabal. Autorzy najlepszej prozy czeskiej, czyli chciałoby się więcej

Książki zapakowane, pora jeszcze tylko napisać o każdej, żeby nic nie uciekło i w ten sposób pakiet z maja będę mógł zamknąć. Przypominam o czerwcowym - kryminalnym. Może sprawi komuś równie dużo radości jak mi...
O Haklu już pisałem, Balabana zostawiam na jutro (bardzo smakowity), a dziś o zbiorku wydanym dwa lata temu przez Wydawnictwo Literackie. Andrzej S. Jagodziński i Jan Stachowski wyszukali ich zdaniem najciekawsze przykłady czeskiej literatury (Hrabal też jest), co jednak ważne jednym z kryteriów było również to, że wszystkie jeszcze nie były szeroko publikowane (chyba że w drugim obiegu). Dziewięć opowiadań, ośmiu autorów i jedna (w sumie szkoda, że tylko jedna) autorka. Nazwiska, które być może już znamy jak np. Svorecky, Benes, ale i mniej znane. Zestaw różnorodny i ciekawy.

niedziela, 15 czerwca 2014

Miasto ślepców - Jose Saramago, czyli czasem lepiej by nie widzieć


Dużo ostatnio było o filmach i jeszcze trochę mam w zanadrzu, ale przecież Notatnik powstał, by znalazły tu miejsce nie tylko zapiski na temat filmów. Czas więc trochę wprowadzić urozmaicenia. Na początek - noblista Jose Saramago. I przyznam się od razu, do dwóch rzeczy: 
- to pierwsza jego powieść, którą przeczytałem;
- ponieważ na DKK przygotowywałem krótką prezentację autora, stwierdzam, że jako człowiek był równie ciekawy jak to co pisał.  
Miasto ślepców jako film (pisałem tu), raczej mnie nie powaliło, ale książkę czytałem z dużym zainteresowaniem. Może dlatego, że szukałem tam również jakichś tropów, symboli, które by miały odniesienie do przekonań i poglądów autora (zagorzałego komunisty). Samo wykreowanie światowej apokalipsy, zagłady ludzkich wartości, wydawało mi się średnio nowatorskie. A mimo to pochłania się tę powieść ze smakiem.

sobota, 14 czerwca 2014

Mandarynki, czyli wojna pozbawia człowieczeństwa

Kolejna świeża propozycja kinowa. Film od tygodnia na ekranach (ale chyba tylko w tych lepszych, studyjnych kinach) i tylko zastanawiam się komu go polecić. Bo pewnie to nie jest to rzecz dla każdego. Mogę Was zachęcać, ale sami zdecydujcie czy będą pasować Wam takie klimaty. Pewną rekomendacją może być nagroda publiczności ostatniego Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Tyle, że tam właśnie takie dość kameralne, wyciszone kino jest najbardziej cenione. To trochę jak z Sundance -  im bardziej jest egzotycznie tym wyższe oceny widzów. Przyznajcie sami: jak często oglądacie produkcje gruzińsko-estońskie?  

Zabić księdza, czyli kat i ofiara


O filmie "Popiełuszko" już u siebie pisałem, ale oto nadarzyła się okazja by porównać go z produkcją międzynarodową z lat 80-tych. Obsada brytyjska, produkcja francuska, a za kamerą Agnieszka Holland. Zupełnie inne czasy, inna perspektywa i mam wrażenie, że nawet dla innego widza (zachodniego) to było kręcone. Historia księdza Jerzego była tu punktem wyjścia (ale nawet imię zmieniono na Alka) do naszkicowania dramatu o ludzkim fanatyzmie, o tym do czego może doprowadzić nienawiść.

piątek, 13 czerwca 2014

Michael Kohlhaas. czyli moralitet o zemście



Już od dawna mam poczucie, że kompletnie nie jestem na bieżąco z nowościami kinowymi (brak czasu), a tu proszę - aż dwie premiery z tego tygodnia już widziałem i mogę Wam coś o nich napisać. 
Jak ojciec i syn - polecam gorąco - odnajduję się w tym nie tylko jako tata. Dużo trudniej mam z filmem, o którym chcę napisać dziś. To raczej kino dla smakoszy, albo dla zagorzałych fanów tego pana (też go lubię ale nie fanatycznie). Pamiętacie Valhallę? To szykujcie się na podobna jazdę bez trzymanki. 

czwartek, 12 czerwca 2014

Trans, czyli klucz w głowie


Dziś notka nawet podwójna. Dwa thrillery, każdy inny i dwa nazwiska, które mają przyciągnąć uwagę widza. Szkoda tylko, że same dzieła raczej nie zostają jakoś w głowie na dłużej. Ale jako zapychacze czasu - sprawdzają się nieźle. 
Zapraszam więc do poczytania o filmie Panaceum Soderbergha. Klikajcie w ten link, bo notka pojawiła się w miejscu innego wpisu. 
Druga notka - ta którą czytacie poświęcona jest filmowi Danny'ego Boyle'a - Trans. O ile Panaceum jest raczej thrillerem psychologicznym, tak Trans zwraca uwagę głównie montażem, pomysłem i zagmatwaną fabułą (do której koniec pasuje jak pięść do nosa).

wtorek, 10 czerwca 2014

Jak ojciec i syn, czyli czysta miłość

Ponieważ konferencja, którą właśnie organizujemy dotyczy przemocy wobec dzieci, jakoś mocno przypomniał mi się film widziany już jakiś czas temu na pokazie prasowym w Muranowie, ale do kin wchodzi jakoś właśnie w czerwcu, więc to dobry czas by go poszukać. 
I nie bójcie się - nie dotyczy przemocy fizycznej, nie jest jakimś dramatem, który wbija w fotel. To raczej rzecz ku refleksji na temat więzi, wychowywania dzieci, naszych oczekiwań, projekcji... Wzruszające, niby proste, ale jednak zostaje w głowie. 
Mamy dwie pary rodziców, którzy po kilku latach od narodzin swoich dzieci, zostają poinformowani o tym iż przez pomyłkę zamieniono w szpitalu ich dzieci. To już nie są noworodki, tylko kilkuletni chłopcy, na których przecież obie rodziny przelały całą swoją miłość. Pal licho odszkodowanie, ale co zrobić z takim dylematem, z taką sytuacją. Nawet jeżeli nie oddamy dziecka, które pokochaliśmy, to przecież naturalne jest, że chcielibyśmy również mieć kontakt i budować więź z potomkiem, który nosi nasze geny.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Wspominki Tatrzańskie, czyli wracam do pracy (i wieczorami do bloga)

Jako się rzekło, trzeba trochę się wytłumaczyć z przerwy w notkach, dziękując za cierpliwość i dedykując to tym, którzy przez ten czas zaglądali na bloga.
Tym razem rzecz nie tylko w dostępie do sieci (zawsze mam trochę obawy jeżdżąc po kraju, ale zwykle udaje się coś znaleźć) - po prostu chodząc po górach i nocując w schronisku, nawet by mi do głowy nie przyszło by taszczyć notebooka, albo siedzieć samemu i coś pisać. Nie mówiąc już o zmęczeniu. 
Tak to już udaje nam się raz na jakiś czas zorganizować, by wyjeżdżać ciut wcześniej na przygotowywane przez nas konferencję i jeżeli odbywają się one w Zakopanem, idziemy w góry. Tym razem niestety nie pełnym zespołem, ale cóż zrobić... Ta czwórka obok to właśnie prawie cały skład działu. 
Planujemy, marzymy, próbujemy się przygotować na różne sytuacje, ale i tak zwykle bywa tak, że góry nas trochę zaskoczą. Tym razem zaskoczyły sporą ilością śniegu - na większości tras w wyższych partiach nie ma czego szukać bez dobrego sprzętu (raki, czekan). Pogoda cudowna, słońce spaliło nas równo, ale trzeba było robić korektę w naszych planach. Rysy (widzicie obok jakie to podejście) odpadły. Może i dobrze, że rozsądek wziął górę, bo tego dnia jeden mężczyzna i z niezłym ekwipunkiem spadł spod samego szczytu i poleciał w dół kilkaset metrów. Obserwowanie śmigłowca, albo nerwy, czy to przypadkiem nie ludzie z naszej sali w schronisku, to naprawdę nie jest miłe odczucie. 
Kto kocha Tatry, nawet bez "zaliczenia" szczytów, będzie miał frajdę, bo nawet jeżeli cofasz się w połowie drogi, doświadczenie majestatu i piękna gór, swojego wysiłku, satysfakcji, trudno porównywać z czymś innym. Do tego atmosfera starego schroniska nad Morskim Okiem, rozmowy, wygłupy, spotkania z innymi ludźmi. Coś pięknego. Zmęczenie odczuwa się mocno, ale wspomnienia są o wiele cenniejsze. Nie tylko widoki. Choćby takie poczucie, że coś co wydawało się tak odległe (po prawej), okazuje się po godzinie z kawałkiem (byłem w tej dolince na fotce z lewej), miejscem jak najbardziej "do zdobycia". 
Wspomniałem o zmęczeniu... Ano niestety wspinanie się w pełnym słońcu na odsłoniętym grzbiecie do najmilszych nie należy, a ja z roku na rok widzę, że wspinam się już nie dzięki siłom i kondycji, ale raczej uporowi :) Cóż innego pozostaje. Dobrze, że chociaż grupa się nie obraża na to, że muszą czasem poczekać. 
Pozostawiam Was z kilkoma fotkami, a najbliższe wieczory i weekend przeznaczę na nadrobienie ilości notek w tym miesiącu (z postanowienia nie rezygnuję - może się uda), porządki na blogu. Ta notka też pewnie zniknie, ale póki co cieszę się swoimi wspomnieniami i tym, że mogę się nimi z Wami podzielić. 
  






piątek, 6 czerwca 2014

Panaceum, czyli gdy życie boli

Zapowiadałem chwilową przerwę w notkach, ale po po powrocie czas by luki zapełnić. A ponieważ ostatnio sporo oglądałem tv (przy wpisywaniu ankiet nie ma to jak dobry odmóżdżacz) to i jest o czym pisać.  
Łapię rzeczy i nowsze i starsze, najczęściej sugerując się nazwiskiem reżysera, lub opisami. I tak trafiłem na ostatni (podobno to rozstanie z kinem) Stevena Soderbergha. Coś co zapowiadało się jako niezły thriller, okazało się jednak nie do końca daniem tak smacznym jak by się mogło oczekiwać.

Nie ma jednej Rosji - Barbara Włodarczyk, czyli chyba lepiej było w telewizji

/
Rano pisałem o Rosji (film Żyła sobie baba) i wieczorem też Rosja :)

Pamiętacie z TVP reportaże z Rosji pod wspólnym tytułem "Szerokie tory"? Podobało Wam się? Barbara Włodarczyk, wieloletnia korespondentka telewizji w Moskwie, zna Rosję na pewno od różnych stron, ma na pewno też talent, by znaleźć ciekawych rozmówców i dzięki "normalnym" ludziom, pokazać nam to czego pewnie żaden turysta na pierwszy rzut oka nie dostrzeże. Dzięki temu pokazuje nam różne oblicza tego kraju, cały przekrój zarówno społeczny, jak i geograficzny. Od milionerów, aż po bezdomnych, od wieżowców po podziemia, od Moskwy po Syberię. Słucha, wypytuje, a ponieważ jeździ z kamerą, pewnie ma nawet więcej otwartych drzwi, niż ci, którzy pracują jedynie piórem. I oto część z tych reportaży telewizyjnych, teraz ukazuje się w formie książkowej.

środa, 4 czerwca 2014

Jack Strong, czyli co by było gdyby

Dwadzieścia pięć lat mija od pamiętnych wyborów 4 czerwca '89 roku. Sporo wspomnień się przypomina (mimo, że nie mogłem głosować, angażowaliśmy się mocno), ale ostatnie dni jakoś mocno skłaniały do tego by zastanowić się nad historią i jej różnymi postaciami. To takie dziwne, że jednych mimo przewin wciąż próbuje się usprawiedliwiać, a innym odmawia się ewidentnych zasług.
Zastanawialiście się kiedyś co by było gdyby...

I tak przechodzimy do filmu, który bardzo mi pasuje do dzisiejszej rocznicy. Ba, w pewien sposób fajnie też koresponduje z wizytą prezydenta Obamy (bo wielu twierdzi, że Kukliński ma zasługi jedynie dla USA, a nie dla Polski). I nie mam zamiaru przeprowadzać tu analiz: bohater, czy zdrajca. Skupmy się na filmie.

wtorek, 3 czerwca 2014

Detektyw, czyli co ja będę ściemniał - jedna z najlepszych produkcji telewizyjnych ostatnich lat


Najpierw mała zaległość - pojawiła się notka o filmie "Co kryje prawda". Rzecz starsza, ale obejrzana z przyjemnością. 
A dziś serialowo. I również pewnego rodzaju zaległość - przecież już ponad miesiąc minął od obejrzenia ostatniego odcinka pierwszego sezonu i coraz częściej pisze się o tym serialu w kontekście tego co nam twórcy pokażą w kolejnym. A ja jeszcze nic nie napisałem? No wstyd. Toż to jedna z najlepszych produkcji ostatnich lat. Mroczna, magnetyczna, ze świetnym klimatem, aktorsko na najwyższym poziomie i ze scenariuszem, za który należą się brawa na stoją. No i chyba dopiero w tym filmie zwrócił moją uwagę tak bardzo Matthew McConaughey. Choć partnerujący mu Woody Harrelson zagrał bardzo dobrze, to właśnie McConaughey przykuwa najbardziej wzrok i od tego serialu wypatruję go gdzie tylko się da (w ciągu ostatniego miesiąca pisałem już chyba o dwóch jego rolach, a jeszcze przecież Wilk...).

niedziela, 1 czerwca 2014

Żyła sobie baba, czyli rozliczyć się z człowieczeństwa... I rozdawajka.

Dziś dwie notki nawiązujące tematycznie do Rosji. Pierwsza dotyczy filmu, a wieczorem książka. A jak dobrze pójdzie to jutro kontynuacja w tej samej dawce. 
Dziś film, który pokazuje jak można w sposób bardzo emocjonalny, naturalistyczny, niby poprzez historię jednostki, ale opowiadać o losach całego narodu, jego historii. W życiu głównej bohaterki można dostrzec nie tylko los wielu kobiet, siłę do znoszenia przeciwności i nieszczęścia, których źródłem są najczęściej mężczyźni, ale wciąż w tle mamy wydarzenia, które pokazują nam realia Rosji w okresie Rewolucji. Tylko kilkanaście lat (chyba 1909-1921), a oglądasz to niczym sagę wielu pokoleń, tak wszystko szybko się zmienia. Świat wariuje i żadne próby przystosowania się do jego realiów mogą nie być wystarczające.