
niedziela, 30 września 2012
Admirał, czyli kino w służbie narodu

sobota, 29 września 2012
Bez tchu - George Orwell, czyli to co dobre już za nami

Ten pisarz coraz bardziej mnie fascynuje. Znany głównie z Folwarku czy Roku 1984 nie tylko publikował inne rzeczy, ale sam jego życiorys byłby niezłym materiałem na książkę. Zarówno w powieści, którą czytałem ostatnio, czyli Na dnie w Paryżu i w Londynie jak i tu zawarł całkiem sporo wątków autobiograficznych. Tam były to lata młodzieńcze, a w "Braku tchu" wspomnienia głównie z dzieciństwa. Ale choć mogą zauroczyć fragmenty opisujące życie w małym miasteczku na początku XX wieku, to nie jest książka jedynie o tym. Nostalgia jest tu silna, ale równie wszechobecny jest niepokój i pesymizm.
Born in the USA - Bruce Springsteen, czyli mit faceta w dżinsach

czwartek, 27 września 2012
Bękarty wojny, czyli oblicze żydowskiej zemsty. I konkurs!
Trudno ten film traktować poważnie. Choć przecież opowiada o poważnych sprawach. Quentin Tarantino
już od dawna potrafi zaskakiwać od czasu do czasu tworząc filmy, które
dla niego są zabawą z formą, z gatunkiem, a dla widza, który przecież
nie zawsze chwyta tych wszystkich gier konwencją stają się one czystą
rozrywką i poszczególne sceny omawiane są jako "kultowe". Mieszanka
absurdu, wykorzystywanie różnych motywów serio, aby za chwilę rozłożyć
widza na łopatki jakąś woltą, np. wybuchem przemocy, czy kretyńską
sceną, dialogiem. Taaak, granie u tego reżysera musi być niezłą
przygodą, bo na etapie scenariusza wydaje mi się, że nie wychwyci się
wszystkich niuansów - to wychodzi dopiero na planie. Możemy się dziwić
skąd zamiłowanie Tarantino do kina klasy B, rozwiązań stamtąd, nawet
pewnej przesady, ale nikt jak on nie potrafi pokazać tego zupełnie w
nowym świetle - tak, że zaczynamy się tym nie tylko bawić, ale doceniamy
kunszt, pomysłowość w tego rodzaju scenach. Nawet coś co przypomina nam
dawno oglądane filmy z cyklu ekranizacji prozy MacLeana, nagle
przeradza się w coś przewrotnego, co jest już czymś zupełnie nowym. I
nie chodzi tu tylko o czarny humor i przemoc.
Światła o zmierzchu, czyli nadzieja wbrew wszystkiemu

A dziś parę słów o filmie, który upolowałem , podobnie jak ostatnio często to robię na iplex.pl. Znowu kino skandynawskie i tym razem dość znany i u nas reżyser Aki Kaurismaki. Choć przy tej Skandynawii to się trochę zawahałem, bo mimo naszych skojarzeń Finowie akurat mają więcej wspólnego z ludami z Azji niż z Północy Europy... Zostawmy to etnografom.
wtorek, 25 września 2012
Paradoks, czyli znowu się zdenerowałem
Na wyjazdach jak sami widzicie po notkach przydaje się dostęp do sieci - skoro legalnie mogę oglądać sobie to co chcę, to i nie muszę się martwić, że długie wieczory w hotelu będą bez kablówki. Tym razem o serialu. Ileż to już prób było nakręcenia w Polsce dobrego serialu kryminalnego. Wychodziło różnie, choć trzeba przyznać, że np. Pitbull nie był zły, Oficer już bardziej sensacyjny, ale czegoś na kształt mrocznych rzeczy rodem ze Skandynawii, czy też produkcji zza Oceanu jak Killing (świetny!) brakowało. I oto dwójka od trzech tygodni raczy nas nową produkcją z Bogusławem Lindą. Deszczowa, ponura czołówka z klimatyczną muzyką zapowiadała coś obiecującego. Wiem, wiem, nie powinienem oceniać całości po 3 odcinkach, ale zwykle po takiej próbce już jesteśmy w stanie stwierdzić czy rzecz nas wciągnie. Serial o polskich policjantach, prokuratorze dziwaku i pani inspektor z wydziału wewnętrznego moim zdaniem zapowiada się całkiem obiecująco.
Seks po fińsku, czyli zmęczenie materiału
Gdy już machniemy ręką na idiotyczny tytuł, który znalazł polski dystrybutor dla tego filmu, można na spokojnie zastanowić się o czym on opowiada. Bo choć seks to się pojawia, to nie jest główny temat i ci, którzy szukają scen, niech sobie szukają, ale nie tu.
Czy można opowiedzieć w sposób komediowy o tym jak dwoje ludzi po latach małżeństwa stali się sobie obcy i myślą o rozwodzie? Jak widać Finom się to udało. Tragikomedia, bo oprócz scen zabawnych jest tu też sporo bardzo prawdziwych i szczerych słów na temat związku, oczekiwań, pragnień i zranień. Prawie wszyscy bohaterowie tu prezentowani mają jakieś dziwne relacje, nie dość, że jakieś traumy i porażki w przeszłości to i w teraźniejszości nie bardzo potrafią budować coś na serio, wolą szukać szczęścia w przygodach. Trudno z tego wyciągać jakieś wnioski na temat tego jak wygląda "seks po fińsku" - takie sobie po prostu przyjęli założenie twórcy, zresztą i u nas w komediach i filmach popularnych już dawno wykreślono coś takiego jak szczęśliwy związek po ślubie. Atrakcyjne dla filmu są tylko przygody, małżeństwa zwykle są nudne i nieszczęśliwe, a szczęście znajduje się dopiero jak człowiek "otworzy się" na przeżycie czegoś nieoczekiwanego. Co za dziwne czasy...
poniedziałek, 24 września 2012
David chce odlecieć, czyli o MT z ironią i jeszcze parę słów o wyprawie w Tatry

David chce odlecieć to film dziwny. Reżyser David Sieveking
jak sam przyznaje rozpoczynał prace nad tym filmem, bo chciał uchwycić
geniusz człowieka, którego podziwiał i chciał tworzyć tak samo wielkie
dzieła - Davida Lyncha.
Zafascynowany reżyserem snuje się za nim prawie po całym świecie i
zadaje mu pytania o źródła inspiracji, talentu itd. Ale równie dużo
Sieveking poświęca tu czasu by opowiadać o sobie - o swoim związku z
dziewczyną, o tym jak mu się układa życie. Nie wiem czy to był świadomy
zabieg i całość była kręcona nie do końca ze świadomością finału - wtedy
to ma sens - czy też dopiero potem różne wątki zostały dobrane i
opatrzone komentarzem lub nawet zainscenizowane (wtedy mamy trochę
zafałszowany ten dokument).
Habakuk - Family Front, czyli energia, nadzieja i słońce

Habakuk działa na scenie muzycznej już blisko 20 lat, ale to wciąż kapela, o której poza fanami muzyki reggae niewielu słyszało. Trochę narozrabiali poprzednim materiałem do tekstów Kaczmarskiego, ale aż szkoda, że to wokół tej płyty nie zrobiono takiej promocji - moim zdaniem jest dużo lepsza.
sobota, 22 września 2012
Kawałek nieba, czyli nie trać nadziei i troszkę o wypadzie w Tatry

piątek, 21 września 2012
Dziewięć, czyli dawni mistrzowie i współczesne reinterpretacje
Co by tu napisać o „Dziewięć”, żeby nie ściemniać, a jednocześnie spróbować uchwycić fenomen tych nagród i zamieszania wokół tego filmu? Czy to kwestia pewnych nawiązań do Felliniego i jego "Osiem i pół", hołdu jaki tu jest składany tym "dawnym" mistrzom kina? A może po prostu tak rzadko oglądamy musicale na ekranie, że człowiek bije brawo, nawet jeżeli w głowie ma znaki zapytania i wcale się nie zachwyca. Ja przynajmniej miałem takich znaków zapytania sporo.
Może dlatego, że trochę mnie bawił Daniel Day-Lewis, grający włoskiego reżysera, starszego pana, który śpiewa po angielsku ganiając po rusztowaniach. Bawiły mnie też śpiewające panie, bo wszystkie te sceny nakręcono prawie na jedno kopyto - musiało być kusząco, w bieliźnie i z mnóstwem jeszcze bardziej rozebranych panienek wokół. Nicole Kidman, Kate Hudson, Penelope Cruz, czy Fergie sprowadzone trochę do poziomu wygibasów na sali gimnastycznej. Owszem jest fabuła, ale prawdę mówiąc te sceny musicalowe pokazane prawie tak samo, mimo fajnych zdjęć, choreografii trochę mnie drażniły. Przecież nie wszystkie piosenki musiały być kręcone w studiu, we wnętrzach, nawet jeżeli wszystko miało wiązać się z produkcją filmu. I nawet jeżeli pierwowzorem był musical sceniczny, to przenosząc go na ekran warto było zadbać o jakieś urozmaicenie...
czwartek, 20 września 2012
Wallander, czyli która wersja lepsza?

Pisałem jakiś czas temu o wersji brytyjskiej, którą bardzo lubię. A na dziś parę słów o skandynawskiej produkcji - jakiś czas temu upolowałem kilka odcinków by trochę ogarnąć go jako całość (choć wymiękłem już po jednym odcinku). Rozczarowanie. I to spore. Wydawałoby się, że Szwedzi najlepiej będą potrafili wydobyć z powieści Mankella to co najbardziej fascynujące. Tymczasem otrzymujemy przeciętny serial, prawie bez napięcia, bez atmosfery, z dziwnie drętwymi postaciami i ze sporymi zmianami w stosunku do treści książek (np. dziwny wątek niełatwych relacji detektywa z córką, którą wepchnięto na ten sam posterunek jako policjantkę).
wtorek, 18 września 2012
Pocztówki z Europy, czyli kto tu zwariował?

I tym razem muszę stwierdzić, że chyba muszę odpocząć troszkę od tego teatru. Spróbować czegoś innego. Sięganie po różne teksty amerykańskich czy brytyjskich komedii licząc, że za każdym razem będzie to strzał w dziesiątkę chyba jednak nie do końca im się sprawdza. Ja rozumiem, że trzeba zarabiać na lżejszym repertuarze na sztuki ambitniejsze, ale trzeba mieć wtedy po pierwsze świetny tekst, a po drugie włożyć w to serce. Tym razem tego czegoś zabrakło - podobne odczucia miały moje koleżanki po "Trzeba zabić starszą panią". Kto zawinił? Reżyser, aktorzy, czy adaptacja tekstu? Wciąż pełne sale teatru Kwadrat pokazują, że Polacy lubią się bawić. Tym razem ze smutkiem stwierdziliśmy iż mimo promocji na bilety zajęto może 1/3 miejsc. Szkoda, bo to na pewno niełatwa sytuacja dla aktorów - świadomość, że coś w ich grze/tej sztuce jest nie tak... O aktorach muszę wspomnieć, bo gdy coraz częściej odchodzą ci, których pamiętamy jako twarze świetnie nam znane, człowiek ma ogromną frajdę zobaczyć kogoś ze swych ulubieńców na żywo, cieszy się, że jeszcze grają i są pełni sił, energii. Jednak ta dawna szkoła aktorska o niebo przewyższa tych wszystkich młodziaków, którzy częściej niż samą grę decydują się pokazywać swoje życie prywatne...
poniedziałek, 17 września 2012
Co nas kręci, co nas podnieca, czyli mistrz ciętej riposty

Sama fabuła nie jest jakoś specjalnie odkrywcza - ostatnio często mamy u niego wątek młodych bohaterów, którzy poszukują jakichś zmian w swoim życiu i dojrzewają do prawdziwej miłości, która jest tuż za rogiem. Może bawić to, że tu mentorem życiowym i partnerem (mężem) dla 20 letniej Melodie staje się lekko zgrzybiały już i zdziwaczały staruszek. Ale jak sobie przypomnimy życiorys bohatera to przestajemy się dziwić czemukolwiek...
niedziela, 16 września 2012
Homeland, czyli wilk w owczej skórze. I konkursy!

Za pierwszym razem muszę przyznać, że mnie nie wciągnęło prawie wcale. Wydawało mi się, że większość tych chwytów i granie zagrożeniem ze strony terroryzmu w serialach widziałem już tyle, że trudno przyciągnąć uwagę czymś nowym. Jeden z lepszych jakie pamiętam z ostatnich to rzecz o czarnoskórym agencie FBI, który przeniknął do komórki terrorystów i musiał cały czas grać na dwie strony - za cholerę nie pamiętam tytułu, ale rzecz była niezła, bo koleś sam był muzułmaninem, więc pokazano nam dwie strony medalu. W Homeland przyjęto inne rozwiązanie - tu w centrum mamy samych Amerykanów, a przywódcy Al-Kaidy są gdzieś tam w tle na drugim planie. Tamten wróg jest znany, warto wiec rozegrać inna kartę - czy nasi obywatele z różnych przyczyn mogą odwrócić się od kraju i planować zamachy, czy mogą stanąć po "tamtej" stronie? Na logikę powodów przecież mogliby znaleźć setki - ale Amerykanie najwyraźniej wciąż są zszokowani każdym takim przypadkiem i wydaje im się, że ich kraj jest idealny, a każdy kto myśli inaczej jest wariatem.
sobota, 15 września 2012
Gentlemani - Klas Östergren, czyli rzeczywiście dreszczyk kulturalny
Pisząc o tej książce warto najpierw wspomnieć o pewnego rodzaju zaskoczeniu. O tym jak ta książka jest oryginalnie wydana przez DodoEditor pewnie już czytaliście na innych blogach - szyty, niczym zasłonięty grzbiet, tekst, który zaczyna się już na okładce - to wszystko zachwyca. Ale dla mnie to jeszcze inne zaskoczenie. Książka, która ma już 30 lat, w Szwecji jest uznawana za jedną z najważniejszych powieści ostatnich kilkudziesięciu lat, a my nic o niej, ani o autorze nie wiedzieliśmy? To wokół średniego Millenium robi się tyle hałasu, a taka książka ma przejść bez echa? Brawa dla wydawnictwa, które wypuszcza ten tom (tom, bo to blisko 500 stron) na nasz rynek jednocześnie z jego kontynuacją, pisaną już bardziej współcześnie. Dzięki temu możemy poznać tę historię w większej całości.
A trzeba przyznać, że historia to ciekawa i bardzo wciągająca. Nawet powiedziałbym, że kilka historii, bo powieść ma w sobie sporo szufladek, które można otwierać i przyglądać się ich zawartości. Już punkt wyjścia jest dość intrygujący - oto młody człowiek siedzi od wielu dni w zamkniętym mieszkaniu i owładnięty jest jakimś dziwnym niepokojem. Nie wiemy czego się obawia, czemu tak obsesyjnie pragnie spisać wszystko to co przeżył w ciągu ostatniego roku, co takiego się wydarzyło. Do tego dodajmy jeszcze, że nosi imię i nazwisko samego autora. Co tu jest prawdą, a co jedynie konfabulacją?
piątek, 14 września 2012
Pogorzelisko, czyli wobec prawdy wszyscy milkną

Big - Macy Gray, czyli łagodna muza, ale głos jak żyleta
Wybierając różne płytki, którymi chcę się z Wami podzielić najczęściej mało zwracam uwagę na to czy jest to nowość, czy o artyście jeszcze ktoś pamięta. Ważne, że mi coś tam w duszy zagra przy słuchaniu. A z tą artystką moja "przyjaźń" trwa już kilka lat. Co prawda nie mam zbyt wielu jej nagrań, ale te kilka płyt jak wpadną mi w ręce to czasem słuchane są non stop przez wiele dni.
Jak w tytule notki - muzyka łagodna - mieszanka soulu, R&B, może troszkę funky, jest melodyjnie, chwilami przebojowo, ale ten głos! To on stanowi o sile tej muzyki. Nie chodzi tylko o charakterystyczną barwę (nie będę przytaczał jej własnych wypowiedzi skąd ta barwa, bo to lekko niecenzuralne), ale przede wszystkim o to co Macy ze swoim głosem wyczynia. Od szeptu aż po krzyk, od spokoju i kołysania, aż po uniesienie, skoki w tonacjach i zmiany napięcia. Ta jej chrypka cudownie pasuje do tej muzyki, jest feeling, dużo emocji, dzięki temu całość aż kipi od energii. Bo nawet przy spokojnych numerach, które ktoś by zakwalifikował jako pościelówy, trudno by usnąć - wiem, bo ostatnio wracałem po nocy z wesela w kółko słuchając właśnie tej płyty).
Nasza klasa, czyli kiedyś tylko się przyglądałem

czwartek, 13 września 2012
Girls, czyli znowu seks w wielkim mieście

poniedziałek, 10 września 2012
Tajemniczy kosmos: Wszechświat Stephena Hawkinga, czyli wielkie pytania
Na początku szczerze przyznam się, że do wszelkich kolekcji kioskowych podchodzę raczej bardzo sceptycznie - nie wiadomo do końca czy jakość z początku dorówna tej z końca, a tego ostatniego często nie widać, bo kolekcja jest rozbudowywana o kolejne "atrakcyjne uzupełnienia". Większość celuje też w dzieciaki, bo to one są pasjonatami kolekcjonowania i naciagają rodziców (co mnie wkurza). Ale ta seria mam wrażenie, że będzie inna. Po pierwsze mamy dobrą jakość - BBC raczej nie wypuszcza bubli, a tu dodatkowo mamy świetne nazwiska ekspertów m.in. prof. Stephena Hawkinga, prof. Briana Coxa i polskiego konsultanta, który czuwa nad całością: dr Tomasza Rożka - fizyka, znanego popularyzatora nauki i dziennikarza, który o niej pisuje.
Cała kolekcja obejmuje 26 płyt DVD i podzielona jest na kilka części: Wszechświat Stephena Hawkinga - 6 płyt (filmy z roku 1999, ale wciąż dobrze się je ogląda), Cuda wszechświata - 4 płyty, Kosmos - 3 płyty, Magia Systemu Słonecznego - 5 płyt oraz Planety - 8 płyt. Do każdego filmu dodana jest książeczka z krótkimi artykułami z danego tematu. Całość zapowiada się ciekawie i mimo ceny, raz na dwa tygodnie wydaje się, że warto się szarpnąć, bo rzecz może zainteresować nie tylko latorośle (o ile są w Waszych domach takowe w wieku szkolnym), ale i nas samych.
Cała kolekcja obejmuje 26 płyt DVD i podzielona jest na kilka części: Wszechświat Stephena Hawkinga - 6 płyt (filmy z roku 1999, ale wciąż dobrze się je ogląda), Cuda wszechświata - 4 płyty, Kosmos - 3 płyty, Magia Systemu Słonecznego - 5 płyt oraz Planety - 8 płyt. Do każdego filmu dodana jest książeczka z krótkimi artykułami z danego tematu. Całość zapowiada się ciekawie i mimo ceny, raz na dwa tygodnie wydaje się, że warto się szarpnąć, bo rzecz może zainteresować nie tylko latorośle (o ile są w Waszych domach takowe w wieku szkolnym), ale i nas samych.
sobota, 8 września 2012
Tost. Historia chłopięcego głodu, czyli kuchnia też inspiruje
Lubicie oglądać programy kulinarne, albo samemu pichcić? Ja od razu przyznam się do tego, że choć sam rzadko coś gotuję (chyba, że mnie dopadnie akurat ochota, wtedy nawet kilka rzeczy naraz) to oglądam z przyjemnością. A więc korzystając z inspiracji jaką funduje nam telewizja - Master Chef, inne nowe programy i serie w ramówce i ciekawy filmik, który będzie niedługo nadany przez Canal+ - ogłaszam konkurs!
Film (sam jeszcze nie widziałem - najbliższe emisje 11-go i 25 września), o którym wspominam to "Tost. Historia chłopięcego głodu", a w rolach głównych m.in. Helena Bonham Carter. O konkursie na dole!
Pisałem o książce, a teraz czas na film. I prawdę mówiąc trudno mi stwierdzić, co bardziej mi się podobało. Film - choć przecież wykorzystuje jedynie część sytuacji i opisów z tej specyficznej książki wydawał mi się dużo bardziej spójny. Podobna trochę rwana narracja - krótkie scenki i dużo miejsca na nasze refleksje, dopowiedzenia. To na plus. Natomiast na pewno - mimo fajnego klimatu trochę brakowało tu tych wszystkich potraw, smaków i doznań kulinarnych, których tyle autor zawarł w swoich wspomnieniach. Ale fajnie było porównywać sobie swoje wyobrażenia, z tym jak sobie wymyślił reżyser (nie wiem czemu, ale np. oczekiwałem, że gosposia będzie starsza). Pewne sceny są fajnie rozwiązane, innych bardzo brakuje. Na pewno też nie ma tu aż tyle nawiązań do seksu, potraktowane to raczej bardzo delikatnie i wygładzono różne rzeczy, które mogły być kontrowersyjne.
Pisałem o książce, a teraz czas na film. I prawdę mówiąc trudno mi stwierdzić, co bardziej mi się podobało. Film - choć przecież wykorzystuje jedynie część sytuacji i opisów z tej specyficznej książki wydawał mi się dużo bardziej spójny. Podobna trochę rwana narracja - krótkie scenki i dużo miejsca na nasze refleksje, dopowiedzenia. To na plus. Natomiast na pewno - mimo fajnego klimatu trochę brakowało tu tych wszystkich potraw, smaków i doznań kulinarnych, których tyle autor zawarł w swoich wspomnieniach. Ale fajnie było porównywać sobie swoje wyobrażenia, z tym jak sobie wymyślił reżyser (nie wiem czemu, ale np. oczekiwałem, że gosposia będzie starsza). Pewne sceny są fajnie rozwiązane, innych bardzo brakuje. Na pewno też nie ma tu aż tyle nawiązań do seksu, potraktowane to raczej bardzo delikatnie i wygładzono różne rzeczy, które mogły być kontrowersyjne.
piątek, 7 września 2012
Beirut - The Rip Tide, czyli czy pamiętacie zdolnego dwudziestolatka?
Uwielbiam Beirut od pierwszych nagrań, odkrywanych z tego co pamiętam dzięki radiowej trójce. Ta niesamowita nostalgia, jaka jest w muzyce Zacha Condona (pierwszą płytę nagrywał w wieku 20 lat zupełnie sam w swoim domu), te cudowne melodie, klimat i moje ukochane dęciaki. Ominął mnie koncert w Warszawie, ale potem długo siedziałem przed kompem oglądając nagrania ze Stodoły. Ich muzyka to podróż przez świat, przez różne regiony i ich muzykę, a jednocześnie
nadanie im własnego brzmienia - były porywające Bałkany, taneczny
Meksyk, roztańczony Paryż. Wciąż wracam do ich różnych nagrań, ale dziś o najnowszej płycie. A The Rip Tide jest...
O północy w Paryżu, czyli ech te złote czasy

Pewnie już wszyscy ten film znają, narobił sporo szumu, więc niby o czym pisać, skoro nie odkryję nic nowego, więc tylko wypunktujmy.
czwartek, 6 września 2012
Solista, czyli ja ci pomogę
Doliczyłem się już 29 tytułów filmów, albo książek, które są już za mną, a chciałbym o nich napisać. A tu bida - tytuł notki jest, ale kiedy to pisać? Zwłaszcza, że każdego dnia pojawiają się jeszcze dodatkowe pomysły i rzeczy godne uwagi.
Dziś kilka słów o filmie sprzed trzech lat - pamiętam nawet, że widziałem jego zwiastun, a ponieważ lubię takie historie i filmy z muzyką to jakoś utkwił mi w głowie. I oto wreszcie go upolowałem w wypożyczalni w N-ce.
Dziś kilka słów o filmie sprzed trzech lat - pamiętam nawet, że widziałem jego zwiastun, a ponieważ lubię takie historie i filmy z muzyką to jakoś utkwił mi w głowie. I oto wreszcie go upolowałem w wypożyczalni w N-ce.
Historia jest autentyczna (tam natychmiast takie historie z prasy przerabiane są na a) książkę, b) scenariusz filmu, a czasem nawet c) sztukę teatralną albo musical. Bo czyż może być lepszy temat niż poruszająca historia o talencie, bohaterstwie itd.?
środa, 5 września 2012
W drodze, czyli bunt i młodzieńcze ideały

wtorek, 4 września 2012
Książki najgorsze - Stanisław Barańczak, czyli też chciałbym coś napisać

poniedziałek, 3 września 2012
Kret, czyli ukrywanie przeszłości to krzywda dla następnych pokoleń
Korzystając z tego, że wypatrzyłem w kioskach Galę z tym filmem za jedyne 12 złotych, postanowiłem o nim szybko napisać, by - jeżeli ktoś nie widział - można było pobiec do kiosku. W tym samym numerze też spory materiał z Krystyna Janda i Marią Seweryn - może więc będzie też co poczytać?
A "Kret" naprawdę wart jest polecenia. Raz - naprawdę dobrze się go ogląda, robi wrażenie zarówno gra aktorska, całość od strony technicznej, scenariusza, dialogów, ale dla mnie dużo ważniejsze: dwa - bardzo dojrzałe podejście do tematu współpracy ze służbami bezpieczeństwa w PRL. Świetnie poprowadzona historia, w której tak naprawdę nie ma narzuconych gotowych odpowiedzi, oskarżeń, usprawiedliwień. To widz sam dokonuje własnej oceny moralnej i musi odpowiedzieć sobie na różne pytania. Duży plus wiec nie tylko za podjęcia ważnego tematu, który ostatnio wciąż obecny jest w mediach tylko w krańcowo różnych ocenach, które zniechęcają młodych Polaków do rozmawiania o tym temacie w ogóle. Reżyser Rafael Lewandowski jest niewiele starszy ode mnie i choć przecież sam nie doświadczył tego okresu tak okrutnie jak starsze pokolenia, świetnie oddał atmosferę tamtych czasów, ludzkie dylematy.
niedziela, 2 września 2012
Przyjeżdża orkiestra, czyli spotkanie przed duże S. I odrobina porządków

Punkt wyjścia "Przyjeżdża orkiestra!" wydaje się dość komediowy. Oto ośmioosobowa orkiestra policjantów z Egiptu przyjeżdża na zaproszenie do Izraela. Mają zagrać na otwarciu Centrum Kultury Arabskiej w Petah Tikvah, tyle, że na skutek pomyłki językowej trafiają do Bet Hatikvah, czyli na jakieś betonowe pustkowie. Ostatni autobus odjechał, oni nie znają języka, kasy też niewiele. Tak zaczyna się ta historia - cudowna, prosta i kameralna opowieść o spotkaniu grupy ludzi. Wiele ich dzieli, ale jak pokazuje też ten jeden wieczór i jedna noc, poranek, wiele też może ich łączyć, upodabniać do siebie.
sobota, 1 września 2012
Valhalla. Mroczny Wojownik, czyli mgła, milczenie, przemoc i deprecha

Film wypuszczono, chyba tylko dlatego, że późniejszy film Nicolasa Windinga Refna,
czyli Drive narobił sporo zamieszania. Sięgnięto więc po jego
wcześniejsze dzieło, dużo cięższe w odbiorze, równie mroczne, depresyjne i trochę
klaustrofobiczne, mimo przestrzeni w jakich dzieje się akcja. Od razu
trzeba zastrzec, że to kino dla koneserów - nie spodziewajcie się
żadnego wielkiego widowiska i brutalne sceny są bardzo ostre (to co
widzieliśmy w Apocalipso to pikuś) to raczej nie o akcję tu chodzi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)