piątek, 30 listopada 2012

89 mm od Europy, czyli tak niewiele, a jakby inny świat

Kolejny filmik dokumentalny znaleziony na iplex.pl. Naprawdę zamiast gapić się w telewizor, skakać po kanałach, albo po stronach w sieci wolę sobie obejrzeć coś tak specyficznego i na chwilę nad czymś się zastanowić. Filmik kręcony w latach 90-tych, ale pewnie i dziś można by nagrać ciekawe sceny na granicy wschodniej. To granica nie tylko między krajami. Te przymusowe postoje wszystkich pociągów, bo trzeba zmienić wszystkie podwozia, to jednocześnie pewien symbol przekraczania granic innej mentalności, innej kultury. Świetne ujęcie robotnika i małego chłopca pokazuje jednak nam, że być może część tych granic to tylko pozory albo zaszłości, które siedzą w głowach starszych pokoleń.
Film tam naprawdę jedynie rejestruje pracę robotników oraz twarze pasażerów pociągów. I tyle.Jest surowo, bez skupiania się na określonych ludziach.
By jechać dalej brakuje tytułowych 89 mm (tyle wynosi różnica w szerokości między europejskimi torami, a torami w byłym ZSRR).

czwartek, 29 listopada 2012

Mroczna Argentyna, czyli miłość, dramat, polityka i na dodatek paranormal

Ciężki temat, duże nazwiska, opowieść o miłości, tęsknocie i tragedii. Tak można by zamknąć kilkoma słowami ten film. Zacząłem go oglądać kiedyś w tv, niestety nie obejrzałem do końca, ale upolowałem go gdzieś w sieci. Emmę Thompson lubię od dawna (chyba od czasów filmów, które robiła z Branaghiem), Banderasa za to jakoś nie trawiłem, więc ciekaw byłem co reżyserowi z tego duetu aktorskiego uda się wydobyć. I po dobrym początku prawdę mówiąc trochę zgłupiałem. Czy to dramat, film historyczny opowiadający o autentycznych wydarzeniach w Argentynie i zbrodniach junty wojskowych, alegoryczna opowieść o zaślepionej władzy, czy mglista przypowieść przepełniona realizmem magicznym? Pomieszanie z poplątaniem niestety nie wpłynęło dobrze na moją percepcję tego filmu.

środa, 28 listopada 2012

Big Calm - Morcheeba, czyli najlepsze tło do filmów i konkurs

Była notka o konkursie, to czas dorzucić do niej jakąś recenzję. A, że ostattnio trafiłem jakiś niedrogi zestaw dwupaków to z tej kupki przy odtwarzaczu dziś o czymś lekkim. Trip-hop i wszystkie wynalazki łączące duszną atmosferę, elektronikę i alternatywne pomysły rodem z piwnic i klubów (nie z dyskotek) polubiłem choćby poprzez odkrycie Massive Attack. Ale bynajmniej nie jestem znawcą takiej muzy - hip hopu i rapu na co dzień raczej unikam, a zamiast elektroniki zawsze wybiorę ciężkie brzmienie gitar. Czasem jednak fajnie jest zafundować sobie odmianę - szuka się różnych rzeczy w sieci, coś wpada w ucho w radiu. Jeden kawałek, drugi, potem się rozpoznaje już wokal, charakterystyczne brzmienie - ooo to już znam. I tak to właśnie miałem z Morcheebą.

Cztery lwy, czyli gotowi na wszystko

Z różnych rzeczy można się śmiać, a Anglicy już nieraz udowadniali, że potrafią prawie ze wszystkiego. Tym razem jednak trochę mnie zaskoczyli - bo o ile rozumiem oswajanie lęków i pokazywanie terrorystów jako głupków, to same zamachy wcale nie wydaja mi się takie zabawne i nie bardzo rozumiem jak można się bawić takimi sytuacjami.
Absurd i dość żenujące dowcipy towarzyszą tu całkiem fajnym pomysłom - pewnie jest ich mniej więcej po połowie. Chyba tylko dlatego dotrwałem do końca i naprawdę były chwile gdy szczerze rechotałem. Dopiero finał i same zamachy trochę mi zepsuły wymowę. Ale może to kwestia jakiejś mojej wrażliwości. 
Sam pomysł, by pokazać brytyjskich islamistów, którzy choć zasymilowali się już nieźle to w deklaracjach nie akceptują kultury zachodniej i chętnie by wszystko wysadzili w powietrze (Rossmanna! by kobiety się nie malowały, bo wtedy kuszą!) - naprawdę dobry. Pokazanie ich jako nieudaczników i gamoniów - no dobra niech będzie na potrzeby komedii też do zaakceptowania (zwłaszcza, że Brytyjczycy w filmie wcale nie są bystrzejsi). Ich rozumienie Dżihadu, chęć pójścia do raju są tu tak przejaskrawione, że część z nich jest gotowa nawet do wysadzenia meczetu by w ten sposób doprowadzić do większej przemocy.

wtorek, 27 listopada 2012

GARS - Grozy absolutu, rewizja symboli, czyli niczym bomba w skrzynce pocztowej

W dzisiejszych czasach okazuje się, że można znaleźć całkiem ciekawe pomysły na promocję swej twórczości. Przecież nie każdego stać na wyłożenie kasy by duże sklepy wykładały Twoją płytę/książkę na półki, nie każdy ma szczęście do dużego wydawnictwa, który zechce zainwestować w promocję. Ale od czego pomysłowość. Blogów ci u nas więcej niż pism muzycznych. Dziś ze zdumieniem odkryłem w swej skrzynce przesyłkę od zespołu GARS. Nie znam chłopaków, ale pomysł uznałem za tak fantastyczny, że nie mogłem nie poświęcić im jednej notki - może ktoś jeszcze zainteresuje (podobnie jak ja) się ich muzą. W ubiegłym tygodniu ukazała się właśnie ich druga płyta - "Grozy absolutu, rewizja symboli". Te kawałki, których mogłem wysłuchać pokazują, że chłopaki grać umieją i warto wydać te kilkadziesiąt złotych, by dać im szansę na dalsze granie. Tekstowo też jest niegłupio, powiedziałbym i aktualnie i przewrotnie (poniżej próbki). To nie tylko wrzask i wylanie frustracji, ale i czasem przestroga by tym co wrzeszczą (szczególnie twierdząc, że robią to w naszym imieniu) specjalnie nie ufać. I to mi się podoba.

niedziela, 25 listopada 2012

Lao Che - Soundtrack, czyli panie dzieju niejedno słyszałem

Ta kapela zaskakuje praktycznie każdym albumem - żaden nie był powtórzeniem, odcinaniem kuponów od sukcesu, ale zaskakiwał tekstowo, muzycznie, klimatem. Słyną z tego, że tworzą koncept-albumy - od początku do końca przemyślaną całość, którą można rozdzielać na piosenki, ale najlepiej słuchać płyty i wsłuchać się w jej klimat. Tym razem pomysł - jak wskazuje sam tytuł płyty - był taki by stworzyć album inspirowany klasycznymi nagraniami muzyki filmowej, to ich "wariacje na temat". I aż żal, że taki film nie powstał (może znajdzie się odważny), bo rzecz by wyszła na pewno cholernie oryginalna - myślę, że bardzo w stylu Lyncha, a może Jarmusha? Byłoby chwilami mrocznie, ale na pewno byłoby tam sporo szaleństwa i absurdu. 
To nie jest album łatwy do słuchania. Po pierwszym przesłuchaniu stwierdziłem, że raczej drażni niż się podoba, ale im dalej w las...

sobota, 24 listopada 2012

Gangster, czyli ballada o mordercach

Notka szybka, bo i czasu na pisanie nie ma zbyt wiele - przy okazji zapraszam też do zerknięcia notek wrzuconych dziś w ramach porządków na blogu:
A dziś szybka notka o Gangsterze (od piątku w kinach). A szybka też dlatego, że nie bardzo jest o czym moim zdaniem pisać. Rozumiem, że troszkę wraca moda na kino gangsterskie, a czasy prohibicji w Stanach są zapleczem mnóstwa historii, które jeszcze można przerobić na scenariusze (bo ta jest autentyczna - scenariusz pisano na podstawie powieści wnuka jednego z bohaterów). Ale szczerze mówiąc mało kiedy udaje się na fali tej mody opowiedzieć coś autentycznie świeżego, zaskakującego choćby formą. Jest mniej lub bardziej sztucznie i naiwnie (czyli kule latają i trafiają tylko sporadycznie, ale jak trafia to w wybranego od razu hurtem), jest krwawo (no tu rzeczywiście postęp, bo im coś bardziej współczesnego tym musi być dosłowniej). Tak i tym razem - ogląda się nieźle, ale zapomni pewnie równie szybko jak i masie innych tego typu produkcji.

czwartek, 22 listopada 2012

Antonina Krzysztoń - Turkusowy stół, czyli taniec z aniołami. I roztrzygnięcie konkursu

Tośkę (choć powinienem chyba mówić Panią Antoninę) uwielbiam od lat. Wiele nagrań mam jeszcze na kasetach, ale staram się w tej chwili kompletować wszystko na bieżąco na CD, już trudno mia nawet policzyć wszystkie koncerty gdy mogłem jej słuchać... I za każdym razem to przeżycie, które zaliczam do tych "duchowych". Jeżeli po koncercie wszystko aż w duszy ci śpiewa, gra, chce ci się tańczyć, nucić, przytulać ludzi, do wszystkich się uśmiechasz i w nosie masz wszystkie problemy - to chciałoby się tylko aby takie chwile zdarzały się częściej.
Niesamowita postać, głos, wrażliwość. Zawsze na scenie na bosaka, by mieć bliższy kontakt z ziemią, gdy zaczyna śpiewać wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ma też kontakt z aniołami. Sporo swoich nagrań komponuje albo pisze teksty w trakcie rekolekcji, wyciszenia. Ale choć często mają one w sobie coś bardzo prostego, prawie medytacyjnego, fragmenty do powtarzania, śpiewania wraz z nią, to nie jest muzyka smutna czy ascetyczna. Wręcz odwrotnie - w tych magicznych folkowych dźwiękach jest mnóstwo radości, piękna, uniesienia. Na koncertach w zależności od składu czasem jest ascetycznie (np. tylko gitara i przeszkadzajki, fujarka). ale widzieliśmy już ją z całym zespołem (m.in. Słoma na bębnach), a na płytach jest już zwykle świetny zespół i po prostu bajkowo...

środa, 21 listopada 2012

Mąż do zadań specjalnych - Tatiana Polakowa, czyli dla wielbicieli Chmielewskiej

Jakoś mi nie podeszło. Mimo, że stare powieści Chmielewskiej bardzo lubiłem, a ta jest napisana w podobnym stylu, książka do której wracać nie mam zamiaru i jeżeli ktoś się z niej ucieszy - chętnie się podzielę. Ze względu na ograniczone zasoby finansowe wysyłka tylko na terenie kraju :( Ale wysyłka za to będzie szybka. Dziś wracam z Krakowa - powiedzmy więc, niech to będzie szybka akcja - proszę o wyrażenie zainteresowania w komentarzu, a wieczorem, o 20.00 zobaczę kto jest chętny. Jak będzie więcej "dobrych rąk" do przejęcia kniżki to zrobię losowanie. Jak chętnych nie będzie, książka powędruje do jakiejś biblioteki, albo ją uwolnię na przystanku. Aha! Zaglądajcie też do zakładki konkursowej! Wciąż dwie rzeczy do zdobycia!
Książka reklamowana jest tak:
Jeden z najlepszych kryminałów, jakie kiedykolwiek powstały w Europie Wschodniej. Drugi tom bestsellerowej serii o Żeni i Anfisie – pisarkach amatorkach, detektywach w spódnicy. Ich domena to romanse, największy talent – wpadanie w tarapaty. Przeczytałeś już wszystkie powieści Joanny Chmielewskiej i wciąż masz apetyt na kryminały? Polakowa, autorka fantastycznego Wielkiego seksu w małym mieście, zapewni Ci niezapomniane emocje. Historia zacznie się zwyczajnie: lato, dacza, sielski wiejski krajobraz, dwie przyjaciółki szukające natchnienia. Nie daj się zwieść pozorom. Już wkrótce nastąpi trzęsienie ziemi i, jak u Hitchcocka, napięcie będzie rosnąć aż do brawurowego finału. Będzie trup, będzie tajemnicze zaginięcie, dawne romanse zamienią się w dramat, a na światło dzienne wyjdą mroczne rodzinne tajemnice. Na scenie pojawi się Roman – dzielny funkcjonariusz specnazu, prywatnie całkiem nowy mąż Anfisy. A wtedy… STOP! To po prostu trzeba przeczytać!

wtorek, 20 listopada 2012

Wilk - Kim Nowak, czyli powrót do korzeni

Kim Nowak! Nowa płyta i dla mnie już przy pierwszym numerze myśl: jejku jak ja bardzo bym chciał puszczać taką muzę w radiu! Aż ciarki chodzą. Ale ponieważ już jakiś czas temu porzuciłem zabawę w robienie radia i wieczorne audycje "Friday guitar nights" odeszły do historii, tylko tak mogę podzielić się z kimś radością z tej muzy.
Po niezłej energetycznej pierwszej płycie tej kapeli nie mogłem przegapić kolejnej. I oto mam! W drodze wrzuciłem ją do odtwarzacza (bo warto jej słuchać głośno) i raz i drugi i wracając też wiem czego będę słuchał. Tamta płytka była surowa, nagrywana "na setkę", tu jest może mnie brudno, ale to nie znaczy, że muza jest spokojniejsza - za to słychać oprócz "kopa" i ściany dźwięków słychać poszczególne partie instrumentów i jest to przyjemność ogromna. Nie ma ku mojej radości tu zbyt wielu eksperymentów (elektronika, hip-hop itd.) - jest radość robienia muzy, radość grania i nawet jeżeli ktoś kręci nosem, że niby nic nowego, to dla mnie ważne jest jak to jest robione. Mimo, że możemy tu odnaleźć sporo podobieństw, sporo mamy skojarzeń, nawet niektóre solówki wprost kojarzą nam się z klasycznymi numerami, ale to nie jest kopiowanie, ale raczej odkrywanie frajdy z takiego grania, tych emocji. Skoro czegoś słucham, to czemu nie spróbować tak zagrać? Odniesienie do bluesa, klasycznego hard-rocka, energii lat 70-tych, ale brzmi to przecież świeżo, współcześnie. Ostre granie, energetyczne i choć więcej jest tu w porównaniu z debiutem melodii i wirtuozerii, to przecież nadal czuć w tych przesterowanych, szalonych chwilami rytmach szczerość i autentyczne emocje. Nie udawane i na siłę jak np. "rewolucjoniści" z Cool Kids... Chłopaki z Kim Nowak nie potrzebują buntu udawać.

Koncert dla Julii, czyli magiczny Kraków

Jak wspominałem od niedzieli jestem w Krakowie. Ile razu tu jestem zawsze mnie kusiło by gdzieś skorzystać z "kulturalnych" propozycji miasta. Niby miło się siedzi w dobrym towarzystwie w knajpkach, kafejkach i kawiarniach, ale być tu i nigdzie nie pójść? Tym razem - mimo, że sam (tym razem bez działu) postanowiłem skorzystać. Kasia namawiała mnie na Teatr Słowackiego, ale co zrobić jak nic nie grają? Ale ale jak to nic? Jest jakiś koncert. Po pierwsze charytatywny - zbiórka funduszy dla Julii - młodej kobiety chorej na raka by mogła wyjechać do Stanów i tam przejść leczenie (u nas lekarze są bezradni), po drugie sam teatr, po trzecie zestaw artystów. Byle tylko mieli bilety. Mieli!!! Udało się! Cudowny to był wieczór!  Jak się cieszę, że się udało! Nawet jeżeli jutro już nigdzie nie uda się wyjść (a może się uda bo spacer na Rynek to raptem pół godziny i o dziwo nawet nie błądzę po mieście), to i tak będę miał co wspominać.
Muzycznie - głównie poezja śpiewana, ale w tak różnych stylach i nastrojach, że sama różnorodność była piękna. Tyle cudownych głosów, świetny zespół muzyków akompaniujących, a do tego niesamowita akustyka tego miejsca. Ten teatr rzeczywiście nie dość, że piękny, ze wspaniałą kurtyną malowaną przez Siemiradzkiego (bajka!), to jak mało które miejsce nadaje się do prezentowania takiej muzyki. 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Pokłosie, czyli prawda, pamięć, przebaczenie

Pokłosie. O tym filmie już tyle się mówi, że trudno coś dodać od siebie. Pewnie i tak utonie to w zalewie tych wszystkich oskarżeń twórców, albo też oskarżeń tych, którzy oglądać nie chcą. Ale nic to - ważne żeby samemu na gorąco uchwycić te ulotne myśli. Choćby po to, by za jakiś czas do nich wrócić i coś przemyśleć. To jedna z radości z tych notatek. 
O samym filmie i jego fabule pewnie wszyscy już wszystko wiedzą. Dwóch braci. Jeden: Franciszek (Ireneusz Czop) wraca wkurzony do kraju po 20 latach w Stanach, bo tam mu się zwaliła na głowę bratowa z dziećmi, próbuje więc wyjaśnić "u źródła" co się dzieje z bratem. Drugi z braci: Józef (Maciej Stuhr)  tak naprawdę wcale nie cieszy się z jego przybycia - ma swoje problemy i chyba nawet nie chce w to wciągać nikogo. Po odejściu żony stał się odludkiem zajętym tym co uznał za swoje "dzieło". Chce uratować od zapomnienia i zniszczenia płyty nagrobne z cmentarza żydowskiego - przypadkiem odkrył, że wybrukowano nimi drogę, a ich pozostałości są też w gospodarstwach, więc ściąga je wszystkie na swoje pole.Franciszek nie rozumie działań brata, ale widząc olbrzymią niechęć ludzi wobec niego, agresję i chęć uciszenia, na przekór ludziom postanawia pomóc bratu. To co odkryją nie będzie łatwe ani dla ludzi z ich otoczenia, ani dla nich samych.
Gdyby rozpatrywać ten film w warstwie fabularnej, wizualnej, spójności całości musiałbym powiedzieć, że film jest zaledwie średni - mnóstwo tu niespójności, dziwnych zbiegów okoliczności, czarno-białych klisz, które mają łopatologicznie wbić nam do głów pewien przekaz. Sporo rzeczy tu irytuje i aż dziw, że tak doświadczony reżyser popełnia tak amatorskie błędy.
Ale ten film trudno tak rozpatrywać. Bo nawet jeżeli budzi sprzeciw, różne refleksje i nie tylko zbiorowe narodowe posypywanie głów popiołem, to znaczy, że dobrze że zmusza nas do rozmawiania. Bo oto chyba w tym wszystkim chodzi. O prawdę. O pamięć. O przebaczenie.

niedziela, 18 listopada 2012

Wyspa, czyli pokój w sercu

Ten film to dla mnie czysta metafizyka. Tak prosty, surowy, raz przepełniony słowami modlitwy, chwilami dowcipny, ale na pewno dotyka tego co najważniejsze - sumienia, duszy ludzkiej, istoty wiary i sensu życia. Oglądam go po raz trzeci - tym razem korzystając z tego, że z okazji festiwalu kina rosyjskiego Sputnik nad Polską, platforma iplex.pl udostępniła filmy pokazywane w poprzednich edycjach - polecam Wam gorąco, bo to klasyka, prawdziwe perełki, a niestety kino rosyjskie rzadko gości na ekranach telewizorów (widać ktoś uznał, że tyle lat było w nadmiarze, to teraz tylko ameryka ma nam starczyć).
To zadziwiające, że Rosjanie mają w swojej kinematografii naprawdę sporo takich filmów, które nawet jeżeli nie zawsze o religii mówiły wprost, to zadawane w nich pytania i ich wymowa była na wskroś metafizyczna. Ci to umieją. A Polacy, nawet jak podejmują próby (Faustyna), to wychodzi nijako. Wyspa, w której blisko jedna trzecia wypowiadanych słów to modlitwy, oglądana jest nawet przez niewierzących i to bez jakiegoś specjalnego odrzucenia. Tu nic nie razi sztucznością, egzaltacją, fanatyzmem, te słowa płyną z duszy i to się czuje... Nawet humor jest tu jakoś przesycony mądrością, uczeniem pokory, poskromieniem pychy - niczym w opowieściach o pierwszych pustelnikach.

sobota, 17 listopada 2012

Blue Valentine, czyli coś nam wymyka się z rąk

Niesamowicie podobał mi się ten film. Niewesoły, ale jednocześnie wzruszający. Zabieg by ukazać zarówno początki znajomości dwojga ludzi, ich fascynację, w zestawieniu z kryzysem jaki przeżywają obecnie czyni z tej historii coś niesamowicie intymnego, prawdziwego i dużo mniej sztampowego niż wszystkie słodkie historyjki o miłości jakie serwuje nam Hollywood.
Cindy (Michelle Williams) i Dean (Ryan Gosling) są parą już kilkuletnim stażem, ale to co kiedyś być może stanowiło o fascynacji teraz trochę "ulotniło się" przywalone drobiazgami życia codziennego. Cindy ma trochę żalu, że Dean niewiele robi ze swoim życiem, wystarczy mu byle jaka praca, że sporo pije i lubi taki tryb życia. To luzak, nie cierpiący schematów, zwariowany typ działający trochę pod wpływem impulsu. Czy taki człowiek nadaje się na etatowego odpowiedzialnego pracownika? A czy nadaje się na towarzysza życia, na męża? Kiedyś zawrócił w głowie Cindy i ujął ją nie tylko swoją opiekuńczością, szczerością, ale i szaleństwem. Na pewno uwielbia go córka, choć ich wspólne zabawy nie zawsze są odpowiedzialne. Czy to tylko Cindy jest zmęczona i czuje, że zbyt wiele spoczywa na jej barkach? 

piątek, 16 listopada 2012

Blizna, czyli Kieślowski o uczciwym dyrektorze oraz wyniki rozdawajki z Uniwersum 2033

Grzebiąc na iplex.pl wciąż odkrywam nowe smakołyki. Gdyby nie to, że nie zawsze mam ochotę siedzieć przy kompie, to prawdę mówiąc mógłbym spokojnie znaleźć tu sobie rzeczy do oglądania na parę miesięcy (a wciąż dokładają kolejne). Niektóre rzeczy sobie przypominam, niektóre są dla mnie nowym odkryciem, a jeszcze inne to po prostu klasyka - rzeczy stare, które są nie tylko pełne uroku, ale i mają jakąś magię. Pewnie zupełnie inaczej się je odbierało wtedy gdy je nakręcono -  Blizna np. powstała w latach 70-tych i o pewnych rzeczach nie można było mówić wprost. Teraz ogląda się je inaczej - ale o dziwo nie mam pretensji za: "brak odwagi", częściowe rozliczenia i pokazywanie "uczciwych" partyjnych. To kawałek prawdy o tamtych czasach i ten film akurat jest dość szczery w tym by pokazać różne dylematy i problemy społeczne. Wadą jest być może tylko to, że ogląda się to trochę jak dokument - jakieś migawki: z placu budowy, zebrania, biura, mieszkania prywatnego. Jest jakaś historia człowieka i to na nim jesteśmy skupieni. Tło jest tylko tłem i nawet jeśli pojawiają nam się jakieś pytania - odpowiedzi na nie dostaniemy.
To jeden z pierwszych filmów Krzysztofa Kieślowskiego i czuje się, że to jego zamiłowanie do dokumentu mocno zaważyło na kształcie tego obrazu. Wiele scen niewiele wnosi do filmu, są niczym żywcem przeniesione z kronik filmowych. Duet Kieślowski/Idziak opowiada nam historię nie tylko przez dialogi, ale i klimat, wymowę pewnych scen.

czwartek, 15 listopada 2012

Tymoszenko. Historia niedokończona - Maria Przełomiec, czyli nie tylko o polityce

Nawet jeśli macie na co dzień dość polityków, a szczególnie mało Was wzrusza to co dzieje się gdzieś za granicą, są przecież postacie, które swoim wizerunkiem, zdolnościami lub poglądami wybijają się tak mocno ponad tłum, że trudno ich nie skojarzyć. Do takich postaci na pewno należy Julia Tymoszenko, która mimo że nie zajmuje już żadnego stanowiska i sama nie może pojawiać się w mediach, wciąż tkwi w świadomości społecznej i budzi zainteresowanie. Ba! Teraz gdy mimo różnych protestów i nacisków na władze Ukrainy wciąż tkwi w izolacji (najpierw więzienie, teraz szpital), być może budzi nawet większe zainteresowanie niż jako członek rządu. Wiele osób zadaje sobie pewnie pytanie o słuszność i podstawy oskarżeń, a potem wyroku więzienia dla byłej premier.
Maria Przełomiec - dziennikarka specjalizująca się w tematyce krajów byłego ZSRR napisała o Julii Tymoszenko książkę, którą czyta się niczym thriller. Z jednej strony już sam życiorys bohaterki i droga na szczyt (i potem w dół) jest ciekawa, ale fascynujące jest też zaglądanie za kulisy tego światka władzy i polityki, który najczęściej nie jest nam ujawniany. Polityków widzimy, albo przez pryzmat tego co sami chcą pokazać, tworząc swój wizerunek, albo też poprzez hałaśliwą krytykę ich przeciwników. Trudno oddzielić prawdę od kłamstwa, wydobyć na światło dzienne prawdziwe motywacje. Mam wrażenie, że w tej książce udało się stworzyć obraz obiektywny - nie jest to ani oskarżenie, ani też pomnik "pięknej Julii". Przyglądamy się faktom, mamy możliwość wysłuchać argumentów zarówno zwolenników jaki przeciwników i sami możemy rozstrzygnąć czyje racje do nas przemawiają.

środa, 14 listopada 2012

Mistrz, czyli zagubienie, traumy i metoda na uwolnienie od tego wszystkiego

Macie czasem tak, że o jakimś filmie jest bardzo głośno, wszędzie słyszycie ochy i achy, a wy po jego obejrzeniu zachodzicie w głowę co w tym wyjątkowego? U mnie trochę tak właśnie jest z "Mistrzem". Być może po prostu spodziewałem się troszkę innej historii. Mimo całego zamieszania wokół filmu (np. w Stanach Kościół Scjentologiczny odnajdując w tytułowej postaci podobieństwa do biografii swego założyciela próbował blokować dystrybucję filmu) to nie jest film o sekcie. Ba - nawet nie o samych mechanizmach funkcjonowania sekty, o sposobach przyciągania ludzi, o tym jak guru lub lider może wpływać na swych "wiernych". Takiego filmu chyba oczekiwałem i stąd moje zdziwienie gdy mijały kolejne kwadransy filmu. To nie znaczy, że "Mistrz" jest filmem nieciekawym. Aktorsko powiedziałbym jest nawet filmem wybitnym, ale chyba zamieszanie wokół jego fabuły przysporzy więcej rozczarowań niż zachwytów widzów...

wtorek, 13 listopada 2012

Wyzwolenie, czyli jednostka i naród

Udało nam się "załapać" na ostatni spektakl „Wyzwolenia” w Teatrze na Woli. Przedstawienie w reżyserii Piotra Jędrzejasa wpisuje się w pewien sposób w nurt rozmów o Polsce, o Polakach i o tym co dla nas powinno być ważne, tak mocno od kilku lat obecny w mediach. Klasyczny tekst Wyspiańskiego (aż wstyd się przyznać, że go nie znam w literackiej formie) wystawiony krótko po katastrofie w Smoleńsku wydaje się cholernie aktualny i pewnie równie "jątrzący" jak ponad 100 lat temu. Jest krzyż, są biało czerwone barwy, wielkie słowa i pytanie o ich sens, wszystkie nasze wady i... No właśnie i co?

Druciki, czyli tym razem Off-owo


Tym razem coś troszkę zaskakującego. Kino Offowe, niezależne produkcje (ale nie tylko amatorskie, tylko po prostu robione własnymi siłami bez promocji wielkich firm) to coś co rzadko można oglądać na ekranach - obojętnie czy dużych, czy małych. Teraz - dzięki coraz szerszej ofercie różnych platform udostępniających filmy, powoli się to zmienia. Amerykanie mają swoje Sundance, a u nas? No cóż. Są nagrody OFFskary, ale mało kto o nich szerzej mówi. Czy warto sięgać po takie produkcje? Sami oceńcie, spróbujcie - tu często warsztat jest na dobrym poziomie, pomysłów co nie miara, a zapał, świeżość i szczerość tych rzeczy (nawet jeżeli trąci naiwnością) budzą podziw. Komu by się chciało kręcić coś, nie mając pewności czy ktoś to obejrzy? 
Oglądając Druciki od razu uruchamiały mi się wspomnienia, jak to ze znajomymi sami wymyślaliśmy scenariusze i chcieliśmy coś kręcić (ale koniec lat 80-tych to był czas gdy kamery były niezbyt częste w domach) :) Pamiętam najbardziej zaawansowany wariacki pomysł polegał, że przebierzemy się za bohaterów Kubusia Puchatka i będziemy wymyślać własne absurdalne historyjki (nawet chyba były już pomysły na kostium Kangurzycy z wielką kieszenią, w którą miała się chować jedna z drobniejszych dziewczyn)... Ech. Duch takich trochę zwariowanych pomysłów, bliższych nastolatkom niż dorosłym ludziom, unosi się nad tą produkcją.

niedziela, 11 listopada 2012

Cudowne dzieci - Roy Jacobsen, czyli małe wydarzenia, wielkie zmiany

Jutro zakręcony dzień, bo wyprawa na cały dzień do Łomży, a potem zupełnie nagle pojawia się możliwość wypadu do teatru. O notkach więc jutro pewnie będę mógł zapomnieć. Próbuję więc dziś - może nieudolnie, bo wiele myśli się kotłuje po przeczytaniu tej książki, tylko nie wiem czy uda mi się je wszystkie uchwycić. A zanim zacznę to jeszcze 3 rzeczy: uzupełniona notka o serialu Sześć stóp pod ziemią u mnie oraz zaproszenia na dwie inne strony. Pierwsza to świetny pomysł na zbieranie funduszy na Fundację Rak'n'Roll - jak możecie zaglądajcie i polecajcie, bo cel szczytny! Kolejna sprawa to również rekomendacja i zaproszenie dla Was - akcja Robótka 2012 - zobaczcie jak niewiele trzeba by sprawić komuś ogrom radości i szczęścia!

A teraz o kolejnej powieści wydanej przez DodoEditor w serii Dreszczyk Kulturalny. Dotąd ta seria kojarzyła mi się ona troszkę z klimatami kryminalno-politycznymi (Gentlemani, Gangsterzy), ale jak widzę, nie musi być to regułą. "Cudowne dzieci" Roya Jacobsena nie mają w sobie żadnej sprawy kryminalnej, ale i tak czyta się je jednym tchem i rzeczywiście cały czas odczuwa się ten "dreszczyk" emocji, jaki towarzyszy czytaniu świetnej literatury.

Woda, czyli los wdowy

Indie kojarzą nam się głównie z Bollywood, pięknymi strojami, tańcem, muzyką i ciekawą kulturą. Taka cepelia jednym słowem. Ale przecież to kraj wielkich kontrastów, które trudno czasem nawet nam zrozumieć. Nie chodzi mi o to by coś malować w czarnych barwach, ale raczej by próbować przyglądać się Indiom z różnych stron - poznając i współczesność (ciekawe Lalki w ogniu) i historię (piękne Pather Panchall albo Nieugięty). Dorzucam teraz do różnych obrazów, które mam w głowie kolejny - "Wodę", czyli trzecią część trylogii o hinduskiej obyczajowości. Na pewno będę szukał poprzednich dwóch (Ogień, Earth) tej samej reżyserki. Deepa Mahta pochodzi z Indii i choć mieszka w Kanadzie wie dobrze o czym opowiada...
Akcja filmu dzieje się jeszcze przed wojną i ważną rolę odgrywa tu postać Mahatmy Gandhiego (nadzieja na zmianę), ale przecież nadal w niektórych regionach kraju zwyczaje takie jak aranżowanie ślubów małych dziewczynek ze starszymi mężczyznami, a potem spychanie na margines życia publicznego wdów nie są wcale rzadkością.  

sobota, 10 listopada 2012

Na tropie Marsupilami, czyli co ja tutaj robię i rozdawajka: kogo nam się najlepiej słucha

Byliśmy na tym w kinie już kilka tygodni temu i dotąd jakoś nie mogę się doprosić córy, by coś na temat filmu napisała, więc postanowiłem sam. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, by jednak czas przeznaczony na wypad do kina z dziećmi spędzać w kawiarni, bo szkoda mi czasu i kasy na takie głupotki. Ale one za to zachwycone - działo się sporo, jest uroczy zwierzak, trochę prostego humoru (gagów w stylu zły obrywa po głowie, ktoś się przewraca itd.), czyli zadbano by dla dzieci film był strawny i ciekawy. Dla dorosłych ten humor jednak jest mało zabawny, jak na przygodówkę to jest zbyt naciągane i proste, a i z sentymentu nic do tego filmu nie ciągnie (jak choćby do Asterixa).
Potwierdziło mi się po raz kolejny: jak widzi się hasła typu: tak błyskotliwej komedii dla całej rodziny, jeszcze w Polsce nie było, to znaczy że spece od reklamy już sami nie wiedzieli jakie zalety w tym filmie znaleźć i postanowili pojechać po całości (zupełnie jak przy Kac Wawa.
Kadr z filmu "Na tropie Marsupilami"W skrócie o fabule: Dan - dziennikarz i sława zawodu (Alain Chabat) , słynący z odważnych reportaży w młodości dostaje kolejne zadanie: przeprowadzenie wywiadu z wodzem dzikiego plemienia Payów. Wyrusza więc o egzotycznej Polombii gdzie w wyprawie ma pomóc mu lokalny przewodnik Pablito. Okazuje się, że podobnie jak kiedyś Dan, tak i jego nowy towarzysz to niezły cwaniaczek, który postanowił szybko zdobyć kasę specjalnie się nie trudząc. Dwóch oszustów, ludzi niekoniecznie odważnych i raczej obrywających na każdym kroku od życia zupełnie przypadkiem stanie przed zadaniem, które według legendy Payów jest jedyną szansą na uratowanie świata przed zagładą. Marsupilami - legendarne zwierzę żyjące w puszczy jest zagrożone, bo odkryto że po jego śladach można dotrzeć do rośliny, która ma moc odmładzania. Nasi bohaterowie będą więc musieli stawić czoła nowemu dyktatorowi i jego armii i udowodnić, że nie są takimi nieudacznikami za jakich ma ich otoczenie.
Familijne? No cóż. Nie ma w tym jakiegoś szczególnie mądrego morału. Ot po prostu zabawne wygłupy kilku aktorów i sympatyczny zwierzak. Bo siła humoru tu raczej w wygłupach, a nie dialogach, więc nawet niezły dubbing specjalnie nie pomógł. Dorośli będą mieli ubaw z queerowego show w rytmie utworu Celine Dion "I'm alive", ale to mruganie okiem do dorosłych (np. grzybki u indian) jakoś średnio pasuje do filmu dziecięcego. 
Nic szczególnego. Znajoma bardzo reklamuje najnowszego Asterixa, więc może tam będzie lepiej. 
A poniżej o rozdawajce
 

 











Sobota to zwykle dzień na generalne sprzątanie, więc jakoś nie bardzo czas żeby siedzieć długo i pisać coś od siebie. Ale przecież w zanadrzu obiecany przy okazji pisania o "Kaprysiku" konkurs (nie jedyny w najbliższych dniach - obiecuję!). Notka więc już prawie gotowa, a ja zaraz biegnę odkurzać, myć, ścierać i gotować - po całym tygodniu za biurkiem to nawet fajnie się tak przerzucić na coś fizycznego (pod warunkiem, że ktoś pomaga, zauważa i że efekt widać). Słuchawki na uszy i kolejny audiobook odpalamy - wzorem Kasi spróbuję w trakcie prac domowych.
A więc do rzeczy: mam dla Was książkę w formie audiobooka ufundowaną przez sklep audeo.pl (przy okazji warto zajrzeć, bo mają właśnie promocję na książki Wetbildu): to "Jeden dzień" Dawida Nichollsa czytany przez Agnieszkę Grochowską. O książce kilka słów poniżej, sam jeszcze jej nie słuchałem, ale ma dobre recenzje. A teraz co zrobić by ją zdobyć:
- piszecie w komentarzu poniżej: zgłaszam się lub coś bardziej ambitnego, ale o podobnym znaczeniu :)
- ale to nie wystarczy: musicie jeszcze napisać o Waszym ulubionym lektorze/aktorze jakiego zdarzyło Wam się słuchać czytającego książkę (możecie podać tytuły). Może być oczywiście więcej niż jeden - to dla mnie raczej forma zebrania Waszych  rekomendacji, a nie konkurs.
- dla tych, którzy jeszcze nie mają zbyt wielu doświadczeń z audiobookami jest zadanie alternatywne: napiszcie proszę kogo byście chcieli posłuchać i w jakim tytule go (lub ją) sobie wyobrażacie.
Proste? To do dzieła! Czas do 19 listopada do godziny 12.00!
Zwycięzca będzie losowany przez jakaś sierotkę (jeszcze nie wiem kogo, ale coś wymyślę). Nagroda będzie dostarczona błyskawicznie na e-mail: to kody do zakupienia książki (bezpłatnie oczywiście) - będziecie jedynie musieli założyć konto na audeo.pl, a potem możecie już ściągnąć pliki w części lub całości i słuchać, słuchać, słuchać. Pozostaną one w sklepie na Waszej półce, więc nigdy nie da się ich "zgubić"...
To co? Są chętni?        

Jeden dzień autorstwa Dawida Nichollsa w formacie audiobooka czyta Agnieszka Grochowska, aktorka znana z filmów Pręgi, S@motność w sieci, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, czy Trzy minuty. 21:37 - za drugoplanową rolę w tym ostatnim otrzymała nagrodę Złotego Lwa.
W Jednym dniu aktorka wprowadza nas w świat Emmy i Dexa, którzy po odebraniu dyplomów uniwersyteckich spędzają ze sobą noc, a następnego dnia każde z nich udaje się w swoją stronę. Trudno bowiem o bardziej niedopasowaną parę: ona jest zakompleksioną, szukającą miłości idealistką w grubych okularach, on zaś - przystojniakiem szukającym okazji do seksu, uważającym, że cały świat należy do niego. Co będą robić każdego kolejnego dnia rocznicy ich wspólnego zbliżenia? Czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają?

Wielka, absorbująca, błyskotliwa… - Nick Hornby
 
Genialna książka! Każdy czytelnik ją pokocha! - Tony Parsons

piątek, 9 listopada 2012

Bawię się świetnie - Ania Dąbrowska, czyli nie tylko wrażliwcom dedykowane jesiennie

Po recenzji Malwiny stwierdziłem, że płytka nie będzie dłużej czekała na swoją kolej, choć jest tyle innych rzeczy o których mam ochotę napisać, wsłuchać się w nie bardziej. Choćby ostatnie zakupy kuszą - nowe Voo Voo, Lao Che, Kim Nowak, stare Marillion, czy Morcheeba... Ale trzeba dać szansę Ani skoro inni tak zachwalają. 
I co? Ano miło. I tyle. Być może oczekiwałem za dużo, może za bardzo polubiłem jej "retro" wersje, a tu jest bardziej współcześnie i popowo. Faktycznie - ładny głos, duża wrażliwość, jest subtelnie, delikatnie, ale jak dla mnie ciut monotonnie. Ciekawie w warstwie muzycznej, ale mimo różnorodności instrumentarium jakoś wszystko zlewa się w jedno (jest parę fajnych pomysłów, ale to jednak jej głos jej w centrum). 
To nie jest płyta zła. Ba! Nawet powiedziałbym, że w zalewie nijakości popowych, sztampowych płytek ta wyróżnia się na plus. Ale to chyba nie będzie płyta, do której bym jakoś często teraz chciał wracać. 
Melodyjnie, bardzo spokojnie, nawet powiedziałbym, że troszkę melancholijnie. Może po prostu trzeba mieć do tego odpowiedni nastrój? 

czwartek, 8 listopada 2012

Miastowi. Slow food i aronia losu - Anna Kamińska, czyli: a może by tak rzucić to wszystko i wyjechać...

Tytuł notki nawiązuje do znanego żartu z sesji egzaminacyjnej na UW :)
Któż mieszkając w mieście nie marzy czasem o tym by uciec gdzieś w głuszę. Szukamy jej wyjeżdżając na urlop, męczy nas zabieganie i rytm miasta. Ale nie każdy też ma odwagę by zdecydować się jednak na taki krok, by zostawić wszystko i zaryzykować. Bo zwykle taka decyzja to nie tylko realizacja marzenia i pyk! jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki już jest. To również ciężka praca, aby to nowe gniazdko uwić, wyposażyć, przestawić się na inny rytm życia, wtopić się w lokalną społeczność i o czym nie wolno zapominać: znaleźć nowy sposób na to by ten dom i swoje w nim życie utrzymać na jakimś poziomie...
Książka "Miastowi. Slow food i aronia losu" to 21 historii właśnie takich marzycieli, którzy porzucili rzeczywistość miejską jaką znali, w jakiej się wychowali, żyli. Goniąc za marzeniami, szukając jakiegoś pomysłu na siebie odnaleźli go na wsi - jedni na Mazurach, inni w Bieszczadach, ale okazuje się, że i blisko Warszawy można znaleźć swoje małe szczęście i oddech.

środa, 7 listopada 2012

Kaprysik. Damskie historie - Mariusz Szczygieł, czyli ilu ludzi, tyle opowieści


Ależ sobie zafundowałem dziś przyjemność. Od czasu do czasu pewnie jak większość z Was poluję na różne promocje - nie tylko książki w wersji papierowej, lecz również e-booki. A potem, ponieważ rzadko korzystam z czytnika leżą i czekają na lepszy czas. A dziś mnie naszło by coś z dysku wygrzebać. Padło na cieniutką książeczkę kupioną w publio.pl. "Kaprysik. Damskie historie" to króciutkie reportaże Mariusza Szczygła jakie ukazywały się w Wysokich obcasach - stąd ich tematyka mocno koncentruje się wokół miłości, życia kobiet (i ich partnerów również, ale to one są w centrum). Raptem niecała godzinka czytania, ale ileż przyjemności. Mam wrażenie, że Pan Mariusz obojętnie jakim tematem by się zajął, tak opisał by postacie, sam proces przygotowania do pisania, spotkania (nawet jeżeli to było tylko trzaśnięcie drzwiami), że i tak potrafił zaczarować czytelnika. 

wtorek, 6 listopada 2012

Do światła - Andriej Diakow, czyli wyrusz w głąb Uniwersum Metro 2033

O konkursie na dole!
Wsiąkłem. Tak przyznaję się. Wsiąkłem w ten klimat i w ten świat i sam się sobie dziwię, czemu wcześniej przechodziłem raczej obojętnie obok Metra 2033. Dawno nie czytałem dobrej SF i może dlatego jakoś nie spodziewałem się rewelacji, odkładałem to na później. Ale teraz postaram się to w miarę szybko nadrobić! Wróciły różne post-apokaliptyczne klimaty, cyber-punkowe powieści jakie łykało się w latach 90-tych, wróciła ta atmosfera ciągłego zagrożenia gdy nie wiesz czy oberwiesz od jakiegoś zmutowanego stwora, czy od innego człeka, który jak ty próbuje po prostu przeżyć. Dobrze wykreowany świat, wrzucenie bohaterów nie tylko w sytuację zagrożenia, ale i bez wyjścia... Duża przyjemność. Sam pomysł może i nie jest jakiś nowatorski - doszło do wybuchów bomb atomowych, do katastrofy nie wiadomo na jaką skalę, niedobitki ludzkości wegetują w różnych schronach (tu głównie w metrze i jego mapa przydaje się równie mocno jak plan Śródziemia), a na powierzchni oglądać można ruiny i wspomnienia po tym co kiedyś było piękną cywilizacją. Tak wygląda Moskwa, Rosja, ale i prawdopodobnie cały świat.


Książka do kupienia m.in. tu

Dimitr Gluchovsky po sukcesie swoich dwóch powieści wpadł na świetny pomysł - daje pole do popisu dla młodszych twórców, często debiutantów, którzy chcą w tym samym świecie kreować swoich bohaterów i kreślić swoje historie. Do światła jest pierwszym tomem trylogii, która wpisuje się właśnie w Uniwersum Metra 2033. I trzeba przyznać, że autor - Andriej Diakow poradził sobie naprawdę nieźle - książka nie sprawia wrażenia wtórnej i na siłę pisanej kontynuacji, ale raczej niezależnej historii luźno powiązanej z pozostałymi.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Tunele, czyli kolejna seria dla młodzieży

Ponieważ dałem się bez reszty pochłonąć lekturze czterech książek na raz, a w przerwach gdy dorwę się do kompa, jeszcze bardziej dałem się wciągnąć w dyskusję na temat "Karawan-y(u) literatury" Łysiaka zupełnie nie mam czasu na notki. Oddaję wiec miejsce Magdzie - z pewnym wstydem, bo staram się podążać za jej lekturami tej nie znam, więc się nie wypowiem (domyślam się jedynie, że to co Magda nazwała kopaniem tuneli to po prostu archeologia)...
Ale jutro obiecuję Wam konkurs! Może być?
 
Ostatnio bardzo polubiłam książki przygodowe. Im więcej w nich tajemnic tym lepiej! W sklepach widziałam książkę, która mnie zaciekawiła - to seria Tunele, która ma już 5 tomów, a ja właśnie skończyłam pierwszy.

niedziela, 4 listopada 2012

Szczęście ty moje, czyli baba w babie i obuchem w łeb

Szczęście ty moje (2010) Uch, ciężki ładunek emocjonalny w tym filmie. A im dalej tym gorzej. Obraz prowincjonalnej Rosji jaki nam się rysuje jest tak paskudny, że nawet nasze stereotypowe myślenie o wszechobecnym samogonie i nieobliczalności mogą okazać się mało pojemne. Skojarzenia jakie mogą się nasuwać z naszym "Domem złym", czy rosyjskim "Ładunkiem 200" są dość oczywiste - zresztą podobnie jak w tym ostatnim tu też pojawia się ocynkowana trumna z "bohaterem", z którą nie wiadomo co zrobić...
Obraz zaczyna się spokojnie, ale potem w tym samym spokojnym tonie otrzymujemy taką masę przemocy i bezduszności, że robi się to trudne do zaakceptowania. Zwłaszcza, iż reżyser Siergiej Łoźnica - dotąd znany z dokumentów - podkreśla, że większość wydarzeń jest autentyczna i zlepił film z opowieści innych ludzi. 

sobota, 3 listopada 2012

3850 - Lipali, czyli bo najważniejsze żyć, burzyć w sobie krew

Wystarczy spojrzeć na niektóre z płyt, o których już pisałem, by domyślić się, że oprócz wielu różnych stylów i gatunków, ostry rock to jest coś co uwielbiam i czego poszukuję. Ostatnio więcej frajdy mam co prawda z klasyki niż z nowości, ale nie znaczy, że nie poluję na różne płytki. Tomek "Lipa" Lipnicki był jednym z ciekawszych wokalistów w naszym kraju w latach 90-tych - to chodząca charyzma i dynamit. Ale cóż - brzmienia dawnego Illusion chyba już nie usłyszymy, teraz Tomek skupia się głównie na swojej solowej karierze. I oto ukazuje się czwarta płytka jego zespołu...

Afgański idol, czyli zderzenie kultur

Afgański idol
Afgański Idol (2009)Pora na kolejny dokument z tegorocznego HumanDoc (przypominam, że kilkanaście dokumentów jeszcze przez kilka tygodni do obejrzenia za darmo na iplex.pl). Zacząłem oglądać już jakiś czas temu, a teraz się połapałem, że na tegorocznej edycji festiwalu właśnie ten tytuł zdobył główną nagrodę. Tym bardziej polecam.

Z jednej strony może trochę śmieszyć - wszak ich am Afgan Star przypominać nam może raczej mieszankę disco polo z elementami cepelii, ale gdy wsłuchamy się w te wszystkie opowieści ludzi, którzy ten program oglądają, występują w nim lub go tworzą, zaczynamy patrzeć na to wszystko trochę inaczej. Inna kultura, inne tradycje i inne zwyczaje.