piątek, 31 października 2014

Drwal - Michał Witkowski, czyli luje, prochy i podobno kryminał

Ciekawostka - notka numer 1400.
Kończę październik kontynuacją klimatów kryminalnych. I obiecuję ciąg dalszy! W końcu "Gniew" już na ukończeniu (b. się podoba), a jeszcze kilka smaczków czeka na stosie. Ale dziś rzecz starsza i bardzo specyficzna. I znikam do niedzieli - dopiero wtedy rozstrzygnięcie i dalszy ciąg konkursu. 
Tak naprawdę moim zdaniem to nie jest kryminał, ale raczej zabawa konwencją i to średnio udana. Pal licho zagadkę i wątek kryminalny, tu bardziej liczy się klimat i spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. To one są jedyną siłą tej książki, stanowią o jej oryginalności. Aby zwiększyć sobie jeszcze ten poziom autoironii, absurdu i smaczków opowieści pisarza przed 40, homoseksualisty i celebryty uciekającego przed sławą w głuszę, zapodałem sobie to w wersji audio (czyta sam autor).

czwartek, 30 października 2014

Gość, czyli zabawa konwencją

Jutro premiera, więc chyba najwyższa pora by wspomnieć o "Gościu". Co prawda w ten weekend pewnie mało kto będzie siedział w kinie, ale zaraz potem to czemu nie. Ostatnio rzadko piszę o nowościach kinowych zza Oceanu, ale o tym filmie napiszę z przyjemnością. 
Jak czytacie jakieś zapowiedzi i informacje o tym tytule, wszędzie znajdziecie określanie go jako thriller. I niby racja, ale powiedziałbym: taki nie do końca na poważnie. Może to i lepiej? W końcu wszyscy mamy chyba przesyt filmów sensacyjnych, w których kule omijają tylko głównego bohatera, pościg przez miasto może trwać bez końca mimo rozlicznych dachowań i stłuczek, a blondynki uciekając mordercy zawsze podejmują decyzje najgłupsze z możliwych (a nie, to akurat do horrorów). I mamy to brać na poważnie? 
W każdym razie - trudno wymyślić coś oryginalnego w tym gatunku. A tu mam wrażenie, że się udało. Ja w każdym razie bawiłem się bardzo dobrze.

środa, 29 października 2014

Szubienicznik. Falsum et verum - Jacek Piekara, czyli kończ Waść...

Listopad coraz bliżej, ja wciąż przypominam i zachęcam do zaglądania do zakładki konkursy (12 książek do wyboru), natomiast losowanie przesuwam na niedzielę i wtedy dorzucę do koszyka kolejne tytuły - jeden już zdradziłem (Krajewski), ale pewnie będzie też coś z Fabryki Snów i może coś Rylskiego?

A dziś Piekara i drugi tom "Szubienicznika". O pierwszym już kiedyś pisałem, więc wiadomym było, że i po kontynuację sięgnę. Natomiast chyba mam już dość. Okazuje się bowiem iż to jeszcze nie koniec. Nie dość, że nie doczekaliśmy się rozstrzygnięcia i Pan Jacek przerywa znowu w najciekawszym momencie, to niestety powiela pewne wady pierwszej części "Szubienicznika". Ile można ciągnąć w tym samym stylu? Gdyby to było jeszcze coś co można czytać oddzielnie, połączone bohaterem i nawet będące kontynuacją, ale jednak z jakimś zakończeniem, można by było czekać kolejny rok, ale tak? To rozwiązanie dobre na serial (pamiętacie Czarne chmury), albo na powieść w odcinkach, gdzie czeka się krótko, ale nie do powieści, gdy czekamy ileś miesięcy zanim autor wypuści coś spod swojego pióra. Gdyby kolejny tom też okazał się podobnym mamieniem czytelnika, obiecywaniem czegoś ciekawego i kończeniem w pół zdania, to na czwarty już chyba nikt by nie czekał. Jeżeli skończy się na trzech, to wartość ostatniego i wyjaśnienie zagadek muszą być naprawdę na najwyższym poziomie, by cała trylogia też była zaliczona na plus. 

wtorek, 28 października 2014

Curly Heads - Ruby Dress Skinny Dog, czyli wyszli z garażu i pięknie łoją


Dziś miało być o książce, ale odkładam to na jutro, bo płytka, na którą trafiłem tak mnie nakręciła, że nie mogę się powstrzymać, by natychmiast nie podzielić się tym materiałem. Przypominam tylko o konkursie gdzie możecie wybierać między 12 książkami i spieszę donieść cóż  to za odkrycie.

Ano właśnie: podzielić. Ponieważ coraz więcej artystów zamiast wciskać nam w ciemno płytę CD, najpierw daje ją do przesłuchania - sami możemy ocenić czy chcemy ten materiał mieć na własność. Spotify, Deezer i jeszcze kilka innych miejsc służy nie tylko fragmentami jak dotąd, ale całością do odsłuchania. Cudo. Korzystam z tej możliwości już od dłuższego czasu i nawet miałem w ostatnim tygodniu chyba 3 nowe krążki "na widelcu" z zamiarem by o nich napisać. Nie zdradzę jakie to tytuły, może niedługo o nich wspomnę, ale jakoś żaden nie rzucił mnie na kolana od razu. A dokonał tego właśnie (już przy pierwszym numerze) Curly Heads. Cóż za energia! Jakie brzmienie! 

poniedziałek, 27 października 2014

Geograf przepił globus, czyli zajrzeć w duszę Rosjanina

geograf-przepil-globus-plakat-2014
Rosyjskie filmy tak rzadko goszczą na ekranach naszych kin (no może poza Sputnikiem i podobnymi festiwalami), że każda taka okazja jest już sama w sobie małym świętem. Dociera do nas niewiele, ale są to już perełki wybrane, nagradzane i wyjątkowe. Warto na nie polować w kinach studyjnych, albo potem na płytach, czy w telewizji. Niejednokrotnie się o tym już przekonałem (choćby Elena, Wyspa, Rusałka, wymieniając te nowsze). 
"Geograf przepił globus" również ma w sobie coś wyjątkowego. Historie o relacjach między nauczycielem, który ma dość luźne podejście do nauczania i młodzieżą, którą próbuje zarazić jakąś pasją (a nie tylko wbić wiedzę do głów) to temat często podejmowany. Ale pokażcie mi jakiś film, w którym nauczyciel nosiłby w sobie taką oryginalną osobowość jak Witkor z filmu Aleksandra Vedelinskiego.  

niedziela, 26 października 2014

Bum! Mo Yan, czyli wielkie żarcie, ale uczty literackiej to tu nie znalazłem


Nie dość, że ominęły mnie zarówno targi w Krakowie, jak i forum blogerów w Gdańsku, to jeszcze jakieś paskudztwo się przyplątało i cała niedziela pod kocem... I nawet poczytać w spokoju nie można, bo zatoki bolą tak, jakby ktoś w czaszkę wbijał gwoździe. Do pisania sił brakuje, ale żeby nie wypaść z rytmu, sięgam po jeden ze starszych szkiców. W końcu książka była omawiana na DKK już miesiąc temu, jesteśmy już nawet po kolejnej, a ja wciąż nie napisałem o niej ani słowa.
Przyczyn jest przynajmniej kilka. 
Po pierwsze sama postać laureata literackiej nagrody Nobla sprzed dwóch lat, jakoś mnie nie fascynuje - ze względu na przeszłość (był oficerem politycznym), wydaje mi się on jakiś mało ciekawy. 
Po drugie książka. Skoro już wybrano lekturę na DKK, nie mogłem się wymigać.

sobota, 25 października 2014

The Knick, czyli stulecie chirurgów

Zbierałem się do napisania o tym serialu już po pierwszym odcinku, bo zrobił na mnie spore wrażenie, ale chyba dobrze, że się trochę wstrzymałem. Mam już za sobą całość i wstępny entuzjazm trochę osłabł. Może nie na tyle, by nie wyglądać drugiego sezonu (ma być!), ale teraz już nie mam pewności czy się znajdzie wśród ulubionych w podsumowaniach roku. W końcu przede mną jeszcze Fargo.
The Knick ma kapitalny klimat. Niby realia początku XX wieku, wszystko raczej siermiężne, nowoczesności za grosz, za to przesądów cała masa, ale przy chwilami szokująco kontrastującej z obrazem muzyce elektronicznej, możemy być świadkami przełomu, który zrewolucjonizuje świat. W mrocznej, dziwnej atmosferze, żyją i pracują prawdziwi geniusze, którzy za swój cel postawili sobie ratować ludzkie życie. Nie tylko poprzez powtarzanie tego co ich nauczono na studiach - oni rzucają wyzwanie śmierci i chorobie, wciąż szukając nowych dróg, sposobów na dokonanie tego, co nie udaje się innym.

piątek, 24 października 2014

Niezwyciężony, czyli smutno mi się zrobiło

Gdy już obejrzałem ten film i dotarło do mnie, że zrobił go Werner Herzog, zrobiło mi się jakoś smutno. Czy to kwestia tego, że jako młody człowiek odbierałem jego produkcje inaczej, czy też (jak podejrzewa) na starość facet po prostu ma totalną zniżkę formy? Cholera, z tej (podobno autentycznej) historii żydowskiego siłacza Zishe Breitbarta występującego przed hitlerowcami, mam wrażenie że dałoby się wyciągnąć coś więcej. Nie dość, że widz nie czuje żadnych emocji w trakcie seansu, to wszystkie zarysowane wątki są tak banalne, jakby to była praca studenta pierwszego roku reżyserii (scenopisarstwa). A może to ja mam uraz do filmów, które opowiadają o historii krajów europejskich, historii, a grają w nich amerykańscy aktorzy gadający po angielsku albo kaleczący obrzydliwie inne języki?

czwartek, 23 października 2014

Miasto 44, czyli robi wrażenie i chyba tylko tyle

Trzeba się wreszcie zabrać do notki o Mieście 44. Tyle już o nim napisano, że nie mam zamiaru wydawać wyroków: warto - nie warto, bo kto miał się wybrać do kina, pewnie już to zrobił. Robię więc tę notkę trochę więc bardziej dla siebie, by uporządkować myśli i wrażenia. 
W skrócie: widać wydane duże pieniądze i było warto je wydać, bo pod względem wizualnym trudno tej historii cokolwiek zarzucić. Czuje się też, że film jest robiony przez młodego człowieka i dla młodych ludzi - teledyskowość pewnych scen, niektóre rozwiązania dla mnie były dziwaczne i raczej się nie podobały, ale zdaję sobie sprawę, że ta estetyka w całości może być kupiona przez młodsze pokolenie. Oni nie lubią ciszy w kinie, oczekują podkładu muzycznego, emocji, tego żeby "się działo". No to się dzieje.

środa, 22 października 2014

Siostry wampirki, czyli dorastanie nie jest łatwe

Moje córy w dzieciństwie szalały na punkcie różnych Witch, Winx i tego typu postaci, teraz już trochę wyrosły, ale nadal z lubością sięgają po rzeczy z nutką magii, zjawisk paranormalnych. Na razie nie jest to "Zmierzch", ale wszystko co trąci takimi klimatami i nie jest horrorem (moje nastolatki wolą komedie i przygodówki) musi być sprawdzone. Dotąd polowały na seriale, ale właśnie z Dorotką (czyli z młodszą córą) odkryliśmy coś fajnego w nowościach kinowych. Premiera w najbliższy piątek, więc jeżeli w najbliższych tygodniach szukacie czegoś familijnego w kinach, to "Siostry wampirki" są bardzo fajną propozycją. Zabawną, ale i z przesłaniem.
Wiem, że niektórzy będą kręcić nosami - że to Halloween, że obce nam kulturowo tradycje itd. Ale bez przesady - moje pokolenie bardzo dobrze bawiło się na "Rodzinie Adamsów" i nikt jakoś od tego nie zgłupiał. Tu właśnie mamy do czynienia z czymś podobnym - może mniej jest groteski, ale cała rodzinka Tepesów jest dość zwariowana i równie oryginalna jak Adamsowie. Tata - wampir z Transylwanii, jak najbardziej ludzka mama i dwie córki, która są pół-krwi wampirami, posiadają więc jedynie część wyjątkowych zdolności.

wtorek, 21 października 2014

Jeździec burzy w teatrze Rampa, czyli legenda żyje

Od premiery upłynęło już ponad 10 lat, ale jest ponownie szansa by zobaczyć to na żywo! Świetna sprawa, bo wiele musicali po intensywnym graniu, znika na dobre (przynajmniej u nas - to zbyt drogie spektakle). A "Jeździec burzy" jest wart zobaczenia na żywo jak mało który. Nawet nie ze względu na jakąś super oprawę sceniczną, bo ta jest skromna; nawet nie względu na choreografię, bo ta też nie powala (malutki ten zespolik taneczny). Siłą tego spektaklu jest muzyka. Grana na żywo przez zespół Romualda Kunikowskiego i to daje taką energię, że ciarki przechodzą. Największe brawa należą się muzykom. Zaraz po nich, albo na równi z nimi, zasługuje na nie grający Jima Morrisona Marcin Rychcik. To już nawet nie jest kwestia podobieństwa fizycznego, ale ma świetny głos i przeżywa tą muzykę tak, że ją czujemy całym ciałem. Warto też wspomnień iż wszystkie teksty są przetłumaczone na polski (maczał w tym palce Krzysztof Jaryczewski) co jeszcze mocniej łączy różne sceny i piosenki. Choćby ze względu na te trzy aspekty tego spektaklu - warto się wybrać na Targówek.

poniedziałek, 20 października 2014

Swoją drogą - Tomek Michniewicz, czyli opowieść o czterech podróżach po inne życie

Tomasz Michniewicz, Swoją drogą - okładka książki
Wracam do Tomka Michniewicza. Po całkiem udanej Samsarze to była kwestia czasu, a dzięki koleżance z pracy, spotkanie nastąpiło szybciej niż myślałem. I powiem, że chyba stawiam je nawet wyżej niż pierwsze. 
To na pewno różne książki. Obie pięknie wydane, okraszone świetnymi zdjęciami, pełnymi ciekawostek, ale tam było trochę takie pisanie "dla jaj", bez ładu i składu, a tu jest ciekawy pomysł i myśl przewodnia. 
W tytule swojej notki wspomniałem o czterech podróżach. Ktoś może zapytać: jak to? Przecież autor pisze tylko o trzech. Ale oprócz tego, że zabiera trójkę bliskich sobie osób w trzy różne miejsca świata, by czegoś doświadczyły, pamiętajmy że w punkcie wyjścia jest jeszcze on sam. Nie tylko oni coś przeżywają w trakcie tych podróży. Sam autor, choć dla niego to nie pierwszyzna, też czegoś doświadcza - w interakcji z nimi, obserwując różnice w swoim i ich spojrzeniu na różne rzeczy. I to było dla mnie nie mniej ciekawe, niż same podróże.

niedziela, 19 października 2014

Elizjum, czyli efekciarsko, ale miernie

Dzień dość intensywny - najpierw seans prasowy z córką (o "Siostrach Wampirkach napiszę z jej pomocą w tygodniu), a wieczorem jeszcze teatr. Troszkę się tym autkiem pokrążymy, zwłaszcza, że to dwa razy wyprawa na Pragę. Dziś więc notka z zasobów archiwalnych. Jutro podróżniczo, wtorek pewnie Miasto 44, środa relacja z teatru, czwartek coś filmowego, piątek premiera filmu familijnego, o którym wspominałem wyżej, sobota kolejna wymianka książek u nas w miasteczku, więc będzie książkowo. Plan zrobiony, zobaczymy czy wszystko się uda. Uparcie zmierzam do zamknięcia kolejnego miesiąca taką samą ilością notek co i dni...

Dawno, dawno temu (no może nie tak dawno, ale kilka latek minęło), zachwycałem się Dystryktem 9. Filmem trochę niszowym, ale dzięki temu zaskakująco świeżym. Wtedy na nowo poczułem frajdę z oglądania Sci-Fi. Jakoś nie po drodze mi z tym gatunkiem, tak jak i z kinem katastroficznym - efekty niby coraz lepsze, ale fabuła zwykle leży i kwiczy, wszystko jedzie po tych samych schematach. Ach żeby tak kolejny "Piąty element", który skrzył się od dowcipu, albo właśnie "Dystrykt 9". Niestety, chyba nie na co liczyć. Reżyser Neill Blomkamp skuszony wielkimi pieniędzmi, wolał nakręcić kolejny raczej szablonowy obrazek, w którym jeden facet ma zmienić wszechświat...
Może ja się nie znam, mam inny gust, marudzę, wiec dla porównania opinii, zerknijcie na dużo bardziej pozytywną reckę z zaprzyjaźnionego bloga.

sobota, 18 października 2014

Źli Niemcy - Bartosz T. Wieliński, czyli 16 razy: czy masz czego żałować?

Mimo kryzysu na rynku wydawniczym, który wciąż się obwieszcza, mam wrażenie, że wydaje się raczej nie mniej, ale dużo więcej niż jeszcze parę lat temu. Może to ze względu na to by utrzymać uwagę, rentowność? Najlepiej sprzedają się przecież nowości, po kilku miesiącach od premiery, książka już traktowana jest przez większość kupujących jako towar drugiej świeżości (to już pewnie jest w mojej bibliotece, albo inny tytuł bardziej kusi). Szkoda tylko, że często czytelnika mami się nowościami, które tak naprawdę wcale nowościami nie są np. felietonami z wielu lat (Andrus, Meller itp.), reportażami, które już były wydrukowane i próbujemy je ubrać w jakiś ładny temat (długo by wymieniać autorów). Żeby tak choć kawałek świeży został z szacunku dla czytelnika dopisany...
Teraz Agora rusza z kolejną serią wydawniczą i zdaje się, że to podobny pomysł na publikacje. Zbiera się artykuły z Ale Historia (dodatek do GW) i łączy je zgrabnym lub jak w tym przypadku, kontrowersyjnym tytułem. Jako, że nie znałem wszystkich tych tekstów (chyba tylko dwa) i z racji tego, że są dobrze napisane, rozczarowania specjalnie nie czuję, ale fakt pozostaje faktem. Człowiek oczekuje nowości, a tu może się zdziwić, że teksty są mu już dobrze znane. 
Źli Niemcy. Jak pisze sam autor - żaden naród nie miał w XX wieku takiego wpływu na losy świata jak Niemcy. Można by pewnie wymienić wielu takich (choćby naukowców), którzy zapisali się w pamięci pozytywnie. Wieliński zapragnął jednak napisać o tych, którzy pogubili się w zaułkach historii. Zbrodniarze. Geniusze. Fanatycy. Wizjonerzy.

piątek, 17 października 2014

Mój kuzyn Zoran, czyli nic na siłę


Jesienią sporo dzieje się nie tylko na rynku wydawniczym, ale i w kinach. Namawiałem Was gorąco do obejrzenia Bogów, sam wybieram się (mam nadzieję) na najnowszego Finchera, nowości interesujących pojawia się sporo. Ale nie każdy lubi kino dla mas, są ludzie, którzy wolą bardziej kameralne obrazy, bardziej egzotycznych reżyserów, kina studyjne. Dla każdego coś miłego :) Zanim więc podrzucę Wam kolejną nowość, która ma szansę na dużą popularność w naszych kinach, coś właśnie z tych drugich klimatów. Ciepła, włosko-słoweńska produkcja opiera się na dość prostym i znanym schemacie, ale po raz kolejny możemy się nim ubawić, dzięki fajnie nakreślonym postaciom.

czwartek, 16 października 2014

Władca liczb - Marek Krajewski, czyli prawdziwego mężczyznę poznaję się po tym jak kończy

Władca liczb.htmlLatem śmiałem się, że to najlepsza pora na kryminały, ale w tym roku wysyp nowości sprawia, że ten idealny czas rozciągnie się chyba jeszcze na wiele tygodni. Miłoszewski, Wroński, Zielke, Galbraith, Ciszewski... No i Krajewski. A tu jeszcze wciąż nowe tytuły z Czarnej Serii. Szał po prostu. I radość ogromna, szkoda tylko, że portfel mocno wyszczuplał. Drodzy wydawcy, przystopujcie trochę...
Dla wszystkich, których kusi nowy tytuł Krajewskiego mam dobrą wiadomość. Co miesiąc wybieram z półek książki, z których możecie sobie coś wybierać, a trzy osoby zostają obdarowane wskazanymi przez siebie tytułami. Możecie sprawdzić sami. Za dwa tygodnie kolejna porcja tytułów, a wśród nich znajdzie się również "Władca liczb" (dzięki uprzejmości wydawnictwa ZNAK, które obdarowało mnie egzemplarzem, mimo że książkę wcześniej kupiłem i przeczytałem). To jak, będą chętni?
Od razu się przyznaję, że fanem Krajewskiego zostałem chyba przy trzeciej książce o Eberhardzie Mocku, cofnąłem się potem do wcześniejszych tomów i kocham tę mroczną serię miłością prawie bezkrytyczną. Retro kryminały jak dla mnie zaczęły się właśnie od tego. Potem przyszedł czas Edwarda Popielskiego, nie mniej ekscentrycznej i ciekawej postaci. Wrocław (przepraszam, Breslau) zastąpił Lwów, pozostały makabryczne zbrodnie, zawikłane śledztwo i dwaj policjanci z tak wieloma podobieństwami. Upodobanie do jedzenia, kobiet, łaciny, elegancji... Coś jest na rzeczy gdy niektórzy się śmieją, że Krajewski tworzy swoich bohaterów trochę według swoich zainteresowań (sam jest filologiem klasycznym).
Gdyby zsumować wszystkie tomy z obu cykli (w którymś momencie obaj detektywi nawet ze sobą współpracowali) to "Władca liczb" nosiłby numer jedenasty. Czy po tylu książkach z tymi samymi bohaterami, można jeszcze czytelnika zaskoczyć, zaproponować coś nowego?

środa, 15 października 2014

Bogowie, czyli podobno serce nie sługa

Gdy wokół jakiegoś tytułu jest mnóstwo hałasu, zawsze jest we mnie sporo podejrzliwości. Zwłaszcza gdy w jakiś krajowy tytuł jako producenci zaangażowani są giganci medialni jak TVN czy Agora. Ale wiecie co?
Tym razem wszystkie pochwały są jak najbardziej zasłużone. To naprawdę jest świetny film! Ba, powiedziałbym, że to taki nowy wzorzec dla naszych reżyserów: jak kręcić, by ludziom się podobało. Czy to znaczy, że to wielkie dzieło?
No nie, bez przesady. Ale nawet tego chyba nie oczekiwaliśmy. To po prostu obraz dobrze opowiedziany (brawa za scenariusz), dobrze nakręcony (bez dłużyzn, z jajem i bez patosu) i świetnie zagrany (Tomasz Kot genialny, ale na szczęście nie tylko on budzi tu sympatię i przyciąga uwagę). To kino, które się ogląda z wypiekami na twarzy, bez analizowania co też reżyser chce nam powiedzieć i dlaczego do cholery nazywają go geniuszem. 
I na tym mógłbym chyba zakończyć swoją notkę. A dla tych, których jeszcze nie zanudziłem/nie przekonałem, poniżej ciąg dalszy notki i zwiastuny filmu dla tych, którzy jeszcze nie widzieli.

wtorek, 14 października 2014

Train - Bulletproof Picasso, czyli co ma amerykańska muza do polskiej złotej jesieni?

Co prawda kapela amerykańska i muzycznie mocno osadzona właśnie w tamtych korzeniach, ale jakoś w ostatnich dniach mocno się do mnie przyczepiła i kojarzy się z naszą polską, złotą jesienią. Pewnie jedne z ostatnich ciepłych dni i muza: lekka, słoneczna, radosna, która idealnie pasuje na to by właśnie wyjść gdzieś w teren, by pojeździć rowerem, pospacerować. Siódma już płyta Train, a ja po raz kolejny sięgam po ich krążek mniej więcej wiedząc czego się spodziewać i wiedząc, że się nie rozczaruję. O poprzedniej płycie pisałem tu.

poniedziałek, 13 października 2014

Skandynawska wieża Babel - Jerzy Stypułkowski, czyli studium udręki urzędnika (nie tylko szwedzkiego)

wieża babel
Rzadko dzieje się tak, bym porzucił książkę i jej nie skończył, ale często zdarza się, że gdy mam kłopot z danym tytułem, musi on po prostu poleżeć i wracam do niego po pewnym czasie. W tym roku jakoś wyjątkowo dużo takich tytułów mi się trafiło. To nie znaczy, że te książki są słabe, ale zwykle po prostu wymagają trochę więcej skupienia, czasem nużą swoją monotonią, zbyt mało w nich jakiejś błyskotliwości, czegoś przykuwającego uwagę. Po pewnej przerwie wraca się do danego tytułu i z "nowymi siłami", czasem z nowym spojrzeniem i okazuje się, że idzie dużo łatwiej. Tak właśnie miałem z powieścią p. Stypułkowskiego. Autor sam dał podtytuł, więc mnie wyręczył przy pisaniu notki, jedynie go troszkę zmodyfikowałem :)

Pewnie ze względu na tematykę - urzędnicze perypetie i refleksje człowieka uwikłanego w wielką machinę systemu biurokratycznego i swoje miejsce pracy, które jakby nie było jest pewnego rodzaju urzędem - powinienem świetnie się w tym świecie odnaleźć, zachwycić się głębią i celnością tej wizji. Szwedzka rzeczywistość pewnie ma swoją specyfikę, w końcu to ludzie i ich mentalność wpływa w znaczący sposób na to jak funkcjonuje system, ale mechanizmy jakie opisuje autor "Skandynawskiej wieży Babel" można odnaleźć, zaobserwować pewnie w wielu krajach, również u nas. Może dlatego też książka nie zrobiła na mnie aż tak wielkiego wrażenia, nie zaskoczyła. Oprócz natężenia różnych nonsensów, nie różni się to aż tak bardzo od sytuacji w jakich wielu Polaków funkcjonuje na co dzień.

Misjonarz, czyli być dla innych w 100%

Skoro wczoraj Michael Palin, to niech dziś będzie kontynuacja :) Ale tym razem nie coś z Monthy Pythona, ale komedyjka w której pojawia się bez kolegów. Za to nie tylko gra, ale maczała też palce w scenariuszu. Na pewno nie jest to tak odjechane jak dowcipy całej ekipy, ale pewne nuty absurdu w tym jednak pobrzmiewają. To raczej niewielkie smaczki, które się wyłapuje z fabuły (np. sceny z biskupem), bo całość ma charakter bardziej spokojny, stonowany.

niedziela, 12 października 2014

Brazylia - Michael Palin, czyli ten to ma życie

Brazylia. Jakie macie skojarzenia z tym krajem? Amazonka. Piękne kobiety. Plaże. Samba. No i piłka nożna (szczególnie w tym roku). Ale przecież ten ogromny kraj mieści w sobie jeszcze wiele innych fascynujących miejsc, tematów, ludzi, zjawisk. Michael Palin (pamiętacie? To jeden z członków ekipy Monthy Pythona) próbuje to nam pokazać i opowiedzieć. 
Dotąd znałem go jedynie z filmów na BBC (nie zapomnę jak brał udział w naszym góralskim weselu) i choć kilka książek podróżniczych już ukazało się na naszym rynku, dotąd miałem okazję sięgnąć jedynie po jego powieść Prawda. Ale nic straconego. Teraz pewnie będę szukał innych tytułów. Pasuje mi bowiem ten styl opowiadania, pokazywanie różnych problemów i ciekawostek poprzez spotkania z ludźmi. Tu lokalny artysta, tu jakiś zaangażowany urzędnik czy społecznik, popularna kucharka, znany w okolicy myśliwy, albo przedsiębiorca. Każdy pokazuje trochę inne oblicze Brazylii, ale też daje okazję do tego by czegoś dotknąć, spróbować (np. kuchni), doświadczyć. 

sobota, 11 października 2014

Kapitan Phillips, czyli dla świata to normalni bandyci



Pisząc wczoraj o Story of film, zażartowałem, że pewnie moja lista też już dobija do 1000 opisanych filmów, ale po policzeniu, zobaczyłem, że jeszcze sporo mi brakuje. Na blisko 1400 notek na blogu, prawie 800 to notki filmowe. Dziwnie się wiec czuję, gdy jestem kwalifikowany do grupy blogerów książkowych. Z drugiej strony prawie 400 to notki o książkach. Tak to się u mnie przeplata. Dziś kolejny film. Jutro książka (chcecie Krajewskiego, czy coś podróżniczego?), a potem znowu filmy. Może nawet coś z nowości Wam zarzucę - bo kilka tytułów mam w zanadrzu (w tym świetną komedię)...
Dziś kolejna notka sporo spóźniona, film dawno za mną, ale jakoś stwierdziłem, że może poczekać. Lubię Toma Hanksa, ale nie macie wrażenia, że wciąż gra prawie tak samo? To chyba wolę go w komediach, niż w produkcjach takich jak ta... To takie Cast Away (miny te same), tyle że teraz nie jest na ekranie sam. Niby jest akcja, jest napięcie, ale i tak kamera, podobnie jak wtedy jest skupiona głównie na nim. To się nazywa pociągnąć film...

piątek, 10 października 2014

The story of film - Odyseja filmowa, czyli kino to nie tylko rozrywka


Ci, którzy do mnie wpadają trochę częściej, widzą ile notek jest poświęconych filmom. Kocham je równie mocno jak i książki. To nie tylko źródło rozrywki, ale i wyzwanie intelektualne, poszukiwania i odkrywanie wciąż nowych opowieści... To dziedzina sztuki, może i najmłodsza ze wszystkich, ale przecież nie gorsza od pozostałych. 

Jak ja czasem zazdroszczę dzieciakom, które wpadają np. do Muranowa na lekcje z edukacji filmowej. Ja taki kontakt z kimś kto trochę omawiał z nami różne obrazy, podpowiadał, edukował, miałem na studiach w ramach fakultetu i to tylko przez pół roku... Wciąż więc jestem zielony jeżeli chodzi o historię kina, różne prądy, kierunki, style, twórców. Ale kocham kino i chcę je poznawać, chcę się tego uczyć, bo nie raz już tego doświadczyłem - to co już trochę zapomniane, stare, może sprawić dużo większą przyjemność i stanowić większe przeżycie niż cały ten chłam, który zalewa nasze kina co roku z napisami "arcydzieło" na plakatach. 
Nadal więc obok różnych rzeczy w miarę świeżych, na pewno będę też robił wrzutki dotyczące klasyki. Może ktoś się przekona by też sięgnąć po jakiś tytuł? Prawie pełen spis tego co obejrzałem przez 3,5 roku blogowania możecie zobaczyć w zakładce. A może Wy coś podpowiecie lub zarekomendujecie?
Dziś ten przydługi wstęp zainspirowany został filmem wyjątkowym.

czwartek, 9 października 2014

Dochodzenie - David Hewson, czyli sprawa, która stała się obsesją

Kurcze, zwykle szerokim łukiem omijam publikacje, o których wiem że powstały na podstawie scenariusza filmowego, wykorzystując zainteresowanie danym filmem/serialem. To od początku wydaje się jakieś odtwórcze, literatura gorszego sortu. Ale może niesłusznie? Może nie musi tak być. W końcu scenariusze do filmów też bywają genialne, a jeżeli ktoś ma talent, to nie tylko rzemieślniczo rozbuduje dialogi, opisy, różne wątki, ale będzie też potrafił dołożyć coś od siebie, może tak jak choćby tu, trochę zmienić zakończenie?
Na pewno, gdyby nie mocno wciągający serial "The killing" (zarówno ten duński, oryginalny, jak i amerykański remake), to bym po to nie sięgnął. Nie znany mi autor, z opisu wynika, że całe śledztwo dotyczy jednego ciała/morderstwa (co jak na taką cegłę nie zapowiada wielkich emocji)... No i tyle innych rzeczy do czytania. 
Ale to w końcu The killing. Świetnie pomyślane, ciekawe postacie, rozliczne zwroty akcji, umiejętnie budowane napięcie, ten klimat. To nie mogła być zła książka, bo ten materiał trudno zepsuć.

środa, 8 października 2014

Fahrenheit 451, czyli czym byłaby ludzkość bez książek?


Gdy jesteśmy pod wrażeniem jakiejś lektury, trudno potem skonfrontować nasze wyobrażenia, emocje, przemyślenia, z tym jak ktoś inny ją odebrał i stworzył własną wizję. Ekranizacje mają to do siebie, że trudno tam pokazać całe bogactwo i złożoność powieści. Chcąc, nie chcąc, zawsze pojawia się też problem nakładów i możliwości pokazania wszystkiego tak, by sprostało naszym fantazjom. Szczególnie to trudne w przypadku wizji przyszłości, a przecież Fahrenheit 451, do takich właśnie należy. Co z tego, że niewiele tu "nowoczesności" - trzeba jakoś jednak odnieść się do faktu, że ma to być dość odległa przyszłość. Mam więc spory problem z tą ekranizacją. Niby oddaje ducha, ale coś jednak mam wrażenie, że umyka, że pokazane jest zbyt szybko, zbyt łatwo i przez to trudniej uchwycić te wszystkie niuanse tego świata. Przecież to nie jest jedynie dramat, romans, ale przede wszystkim antyutopia (a może raczej dystopia?). Równie ważne jak to co dzieje się z bohaterem, jest to co widzi wokół siebie, np. zachowania żony, sąsiadów, powolne otwieranie oczu na otaczającą rzeczywistość.  
O książce pisałem tutaj i powtarzam: zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Film niestety nie ma takiej siły oddziaływania. Zwłaszcza, że trochę "trącą myszką" pewne obrazki, które w latach 60-tych były dla widza naturalne.

poniedziałek, 6 października 2014

Spotkać Iwaszkiewicza. Nie-biografia, czyli ciekawy kolaż o równie ciekawym człowieku


W tym roku niestety ominął mnie Big Book Festival, a przecież blisko mam nie tylko do Warszawy, ale i do Stawisk, gdzie odbywała się część tegorocznych spotkań i imprez. To właśnie Jarosław Iwaszkiewicz był tym razem głównym bohaterem festiwalu, dlatego ucieszyłem się, że chociaż ta publikacja, która miała wówczas premierę, wpadła mi dość szybko w łapki (co prawda pdf, ale mówi się trudno i podziękowania dla GoCulture). Od dłuższego czasu postać ta kusi, by trochę bliżej ją poznać (a może teraz bardziej jego twórczość) - na razie grzebię głównie w rzeczach biograficznych, ale wciąż mi mało. Niby wszyscy znamy to nazwisko, ale dla mojego pokolenia to już raczej historia, niewiele osób sięga po jego twórczość. 
I chyba właśnie głównie dla ludzi, których Iwaszkiewicz interesuje jest ta pozycja. Dla zupełnych laików, obawiam się, że będzie zbyt hermetyczna, zbyt szybko wkraczamy w świat, który dla wszystkich osób zaangażowanych przy tworzeniu tej książki, jest oczywisty.

niedziela, 5 października 2014

Lektor, czyli miłość przeklęta

Jakoś dzień wydaje się coraz krótszy, mimo że przecież człowiek tyle samo godzin na nogach. I na dodatek najbliższe dni zapowiadają się ciężkie w pracy. Ech, kiedy tu znaleźć czas na porządki na blogu, aktualizację list obejrzanych i przeczytanych? 
Muszę nauczyć się pisać krócej :) Kogo zaciekawi notka i tak może przecież sięgnąć po więcej choćby na Filmwebie. Komu potrzebne szczegółowe analizy i streszczenia fabuły w każdej recenzji na blogu? Chrzanić to.
Najważniejsze przecież jest to, czy film się podobał, czy jest warto polecenia i dlaczego. I tu z dzisiejszym tytułem mam pewien kłopot. Słyszałem o nim tyle dobrych rzeczy, że chyba miałem wygórowane oczekiwania. Miał to być ciekawy dramat poruszający kwestię odpowiedzialności za dawne zbrodnie, winy które po latach zostają przypomniane. A tymczasem... 

Lśnienie, czyli ciągła praca, brak zabawy, a w efekcie...


No i z powrotem w domku. Na wyjeździe głównie radowały mnie książki, ale udało się raz zrobić wypad do kina. Za to teraz mogę wrócić do drugiej swojej pasji - filmów. Pal licho nowości, skoro jeszcze tyle rzeczy z klasyki jeszcze przede mną do obejrzenia, lub do powtórzenia i do zrobienia notki. Choćby Lśnienie. Ileż razy widziałem już ten film. I wciąż okazuje się, że mam z seansu frajdę i odkrywam w nim coś nowego.

piątek, 3 października 2014

Daas, czyli zanim przeczytam Księgi Jakubowe

Ta historia rzeczywiście jest ciekawa i aż dziwne, że dopiero od niedawna pojawia się jakoś szerzej w przestrzeni medialnej. Zanim więc uda się przeczytać nową powieść  Olgi Tokarczuk, warto obejrzeć Daas, w którym również pojawia się temat dziwnego guru, mistyka Jakuba Franka, który przyciągał do siebie ludzi zarówno biednych, jak i budził ciekawość bogatych. Niby nie on jest głównym bohaterem, ale działania innych ludzi wciąż się wokół niego obracają. 
Warto jednak zastrzec, że debiut reżyserski Adriana Panka jest filmem niełatwym. Nastrój, zdjęcia, klimat poszczególnych scen, powolna akcja, sprawiają, że całość kompletnie nie przypomina tego, do czego przyzwyczaiło nas kino krajowe, gdzie zwykle scenarzyści i reżyser starają się być tak łopatologiczni, jak tylko się da. Rzadko pojawiają się u nas ostatnio filmy kostiumowe, a tu nie dość, że dostajemy coś dopracowanego, to i na dodatek dość wymagającego. Nie każdemu pewnie to będzie pasować (dla mnie chwilami też seans się dłużył), ale dla wielu osób lubiących takie rzeczy, może to być spora frajda.

czwartek, 2 października 2014

Mecz - Piotr Bojarski, czyli retro Poznań i jego barwy

Na początku wybaczcie, jak notka będzie jeszcze mniej składna i stylistycznie poprawna niż zwykle. A będzie o kryminałach dzisiaj. Tym razem to nawet nie tyle brak czasu jest kłopotem (zwykle notki powstają około północy przez około kwadransa i stąd tyle byków), ale litr piwa spożyty w ramach jednego z ostatnich wieczorów w Zakopanem do dźwięków kapeli góralskiej. Stąd też uderzenia w klawiaturę mogą być pewniejsze, ale wyprzedzać odrobinę rozsądek. 
Ale o czym to ja... 
Dziś padało. A co robi człek taki jak ja by sobie poprawić humor? Może oczywiście czytać. Ale o ileż przyjemniejsze jest polowanie na kolejne lektury? Niby sobie obiecywałem, że się powstrzymam troszkę z wydawaniem kasy na książki, ale zwalam to na karb pogody - skoro nie dała mi wyjść na szlak, to niech chociaż mam taką przyjemność. Najpierw polowanie na biedronkowe promocje - 3 za 2, a książki po 12,50 zł, co prawda mama więcej skorzystała, ale i ja zabrałem Fielding "Zabójcze piękno" - kolejna pisarka do poznania. A potem było jeszcze lepiej. Plony widzicie obok. Promocja w Empiku i do koszyka trafiła najnowsza książka Krajewskiego, kolejna Nesbo i Galbraith na deser. No i przemiła informacja przy kasie - 8 października wraca Szacki!!! Hurra! Ale zapowiada się sezon kryminalny. Będzie o czym pisać. W konkursie (zakładka na górze - pamiętacie?) też póki co zainteresowanie z nowości największe kryminałkiem z Czarnej Serii. Zaglądajcie, korzystajcie. 
Ja więc dziś też o kryminale. O debiucie Piotra Bojarskiego już pisałem, a teraz ze sporym opóźnieniem łapię się za kolejny tom retro kryminału o przygodach inspektora Zbigniewa Kaczmarczyka. Wersja audio w wykonaniu Krzysztofa Gosztyły jest bardzo smakowita i nawet nie przeszkadzały mi regionalizmy (a tych jest tu sporo). Ba, nawet dodawały smaku...

środa, 1 października 2014

Jack Reacher: Jednym strzałem, czyli mały, szybki człowiek. I rozdawajka


Dopisuję nazwisko Lee Child.do sprawdzenia. Lubię od czasu do czasu zapodać sobie coś "lekkiego, łatwego i przyjemnego", a tu okazuje się, że facet ma na koncie kilkanaście powieści, a ja nic jego nie czytałem?
Szybka akcja i samotny jeździec, który gromi zło i niesprawiedliwość na świecie - takie rzeczy dobrze sprawdzają się w ekranizacjach. Nic więc dziwnego, że wciąż powstają nowe produkcje, jedna podobna do drugiej i gdy pojawia się w kinach nowa, szybko zapominamy o poprzednich. Gdzie te filmy, które iskrzyły od świetnych scen, dialogów czy humoru, które natychmiast stawały się kultowe? Teraz to tylko rozrywka na dwie godziny, taka zapchajdziura gdy już zmęczeni jesteśmy poważniejszymi obrazami.
No nie mogę inaczej potraktować tej produkcji.