sobota, 30 września 2023

Złoto Renu Wagnera, czyli gdzie czai się zło


Kiedy zaczynałam moją przygodę z operą, o Wagnerze słyszałam, że jest „ciężki”. Zobaczyć go na scenie nie było jak, bo jego twórczość została przez PRL skojarzona z nazizmem i mało wykonywana. Po raz pierwszy obejrzałam jego operę w ramach cyklu nazywowkinie.pl i była to „Walkiria” z The Metropolitan Opery (z 2019). Trafiłam na nią z ciekawości a wyszłam zaczarowana spektaklem. Nie dziwi więc, że kiedy Multikino w Wydarzeniach przedstawiło ofertę na sezon 2023/2024 to „Złoto Renu” było pierwszym spektaklem, które obejrzałam.

Ta opera jest prologiem do wagnerowskiej tetralogii „Pierścień Nibelunga”, w której skład wchodzą: „Walkiria” (która tak mnie zachwyciła), „Zygfryd” i „Zmierzch Bogów”, a oparta jest na mitologii starogermańskiej. Można przyjąć, że jej akcja może rozgrywać się w każdym czasie, a miejscem akcji jest wymieszany ze sobą świat bogów, podziemny świat Nibelungów i ludzka rzeczywistość.

piątek, 29 września 2023

Próby, czyli teatr w teatrze

Schaeffer… i wszystko jasne. Dla mnie. Bo Schaeffera albo się kocha albo niekoniecznie. Należę do pierwszej grupy. A dodatkowo „Próby” reżyserowane przez Mikołaja Grabowskiego, jednego z pierwszych aktorów instrumentalnych – to wiadomo, że będzie zarówno zabawa formą i tekstem. Takie sztuki trudno się recenzuje, bo cała zabawa tkwi w momentach: pociągłego spojrzenia, zawieszenia się w milczeniu lub niespodziewanego zwrotu akcji.

Schaeffer kochał teatr, ale jakby inaczej. Przełamywał sztywne ramy aktorstwa, szukał prawdy teatru; bo gdyby się dobrze zastanowić to czy aktor na scenie gra prawdę czy jedynie odtwarza rolę wyszlifowaną w czasie prób. Kiedy jest bardziej prawdziwy? Gdy czyta scenariusz i poznaje bohatera, którego zagra, czy w czasie spektaklu odtwarzając rolę narzuconą przez reżysera? Autor podpatruje teatr a my mu towarzyszymy. Mamy i zabawę i chwilę refleksji.

wtorek, 26 września 2023

Jesień - Ali Smith, czyli jak wiele mi dałeś i jak bardzo zmieniłeś moje życie

Czterokrotna finalistka Nagrody Bookera, uznawana za najwybitniejszą współczesną szkocką pisarkę i jej pierwsza powieść z czterotomowego cyklu „Pory Roku”!
No skoro recenzenci chwalą, to człowiek już z odpowiednim nastawieniem podchodzi :) No może nie to, że od razu na kolanach, ale szukając tej wartości, tego piękna, które podobno trzeba i można znaleźć. I nie ukrywam, że choć nie jestem rozczarowany, to w sumie nie było tu też nic co by bardzo zachwyciło. Są fragmenty ciekawe, ale połączenie poetyckich fragmentów, obrazków z ulic po Brexitowej rzeczywistości, wspomnień i chwilami humorystycznych obserwacji głównej bohaterki, średnio się kleiło w spójną całość. I na razie chyba nie będę się spieszył z sięganiem po kolejne tomy cyklu.
 

Na pewno trzeba mieć do tego spokojną głowę i trochę czasu, to nie jest lektura na pośpiech, lekka i rozrywkowa. Zbieramy okruchy i próbujemy złożyć z nich sensowną układankę. Sporo tu niedopowiedzeń, odniesień do sztuki (choćby mocno zarysowana postać Christine Keeler, czy Pauline Boty, fascynacja jej pracami), a to co realne, czyli np. sprawy związane z załatwianiem paszportu chwilami wydają się bardziej nierzeczywiste, surrealistyczne, niż opisywane jakieś sny czy wspomnienia.
Jest dziwnie. Chwilami ciekawie, ale też trochę nierówno.

poniedziałek, 25 września 2023

Dziennik pustki - Emi Yagi, czyli muszę o siebie zadbać, bo mi się to należy...

Seria z żurawiem od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego po raz kolejny nie zawiodła. Może i książki dość cienkie, zawsze pozostawiają jednak z ciekawymi przemyśleniami. No i ta egzotyka na dodatek. Sporo bowiem tam tytułów z Japonii i z dalekiego wschodu. Możemy zobaczyć trochę inną kulturę, wrażliwość, ale też zobaczyć, że wcale aż tak bardzo się od siebie nie różnimy.

Jeżeli chodzi o postrzeganie kobiet w społeczeństwie, szczególnie w miejscach pracy, pewnie jednak Japonia jest dużo bardziej osadzona w tradycji niż Europa. Z jednej strony ostrożność i specjalne prawa, z drugiej jednak oczekiwanie, że pewne obowiązki są jakby z góry przydzielone kobietom. Bohaterka Dziennika pustki przeciwko temu postanowiła się zbuntować. Ma pewnie tyle samo zadań co mężczyźni, pracuje równie długo, a jednocześnie oczekuje się od niej by to ona parzyła kawę na spotkania, sprzątała po nich, czy też dbała o czystość w pomieszczeniach socjalnych (lodówka, segregacja śmierci itp.). Niby nic, a tak drażni. A gdyby tak powiedzieć, że jest się w ciąży i nie może się wykonywać różnych czynności, bo wywołują mdłości i są zbytnim obciążeniem?

niedziela, 24 września 2023

Zielona granica, czyli lekcja człowieczeństwa

O tym filmie napisano już tyle, że aż trudno napisać coś co nie było powielaniem tego samego. A przecież nie tak dawno pisałem też o reportażu Mikołaja Gryngerga, więc praktycznie na ten sam temat.
A mimo to spróbuję.

Film Agnieszki Holland moim zdaniem nie jest żadnym oskarżeniem służb, jeżeli jest oskarżeniem to do nas wszystkich o obojętność, o brak sprzeciwu wobec zła, które dzieje się nie tylko na granicy z Białorusią, ale również na południu Europy. Politycy doprowadzili do takiej sytuacji, że nierówności są straszne, że coraz częściej kraje w obliczy wojny domowej, konfliktów, pozostawiane są same sobie. Wołamy o prawach człowieka, ale to ma dotyczyć tylko nas. A reszta się niech trzyma z daleka. Ten film przypomina nam o tym, że jesteśmy wszyscy ludźmi, a różni nas tylko paszport. I może jeszcze to, że jedni z determinacją szukają bezpiecznego miejsca dla swojej rodziny, a drudzy uważają, że każdy kto poprosi o pomoc, stanowi zagrożenie (bo może uszczknie co nie co z mojego dobrobytu).

sobota, 23 września 2023

Florystki - Alicja Sinicka, czyli czy naprawdę ją znam?

No dobra, co z tego że trochę powiela schematy, nie zaskakuje aż tak bardzo jak by się tego chciało, skoro i tak czyta się wybornie.
Sinicka umiejętnie wykorzystuje ramy gatunku, tworząc atmosferę tajemnicy i jednocześnie zagrożenia. Domyślamy się, że zaginięcie jej przyjaciółki i pracodawczyni związane jest jakoś z jej przeszłością, wiemy że na pewno wiele rzeczy skrywała, ale powolne odkrywanie tego co działo się z jej psychiką, może zastąpić jakąś spektakularną akcję niejednej sensacji. Może nie ma w nas ekscytacji, ale ciekawość na pewno. No i przy okazji refleksja na temat tego, jak człowiek może być manipulowany, jak poddawać się komuś silniejszemu psychicznie. 

Czy da się uciec z toksycznej relacji, z sytuacji w jakiej czujesz że nie wytrzymasz? A może jednak Helenie wcale nie udało się uciec, tylko padła ofiarą ludzi, którzy najwyraźniej zamieniali jej życie w piekło?

Lacrimosa, czyli nuty, sceny i kasa

Kawiarnie z grami planszowymi to miejsca, które uwielbiam, problem jednak trochę w tym, że większości tytułów nie znam, a jak wpada się ze znajomymi, kończy się graniem w tytuły lekkie i imprezowe. Z ciekawością więc wypatruję wieczorów, gdy oferowana jest nauka w jakąś grę. Co prawda stolik zwykle trzeba rezerwować, bo chętnych sporo, ale dzięki temu mogę wreszcie pograć w jakieś bardziej rozbudowane i nowe tytuły. Jak choćby Lacrimosa.

Tytuł nawiązuje oczywiście do słynnego i niedokończonego dzieła Wolfganga Amadeusza Mozarta, a gracze wcielają się w mecenasów, którzy próbują dokończyć jego dzieło. W tym celu muszą jeździć po Europie, kupować różne dzieła, wystawiać je, by zarobić kasę, a tą przeznaczyć finalnie na zapłacenie znanym twórcom, by nuta po nucie dokończyli arcydzieło. Pomysł na pewno niebanalny, choć potem w rozgrywce podchodzi się do tego trochę mechanicznie i nie ma już tak silnego klimatu, który by się czuło.
Po prostu są zadania do wykonania, zbiera się punkty zwycięstwa i tyle.

piątek, 22 września 2023

Prawy chłopak, czyli mam prawo się zmienić...

Na wiadra jadu i nienawiści jakie wylewają się przy okazji premiery Zielonej granicy trzeba jakiegoś lekarstwa. Dobrze mi zrobił kolejny odcinek Teda Lasso, to zawsze dość skutecznie poprawia humor i pokazuje, że dobro działa może i powoli, ale skutecznie. 

I zastanawiałem się nad tym o czym napisać dziś notkę. Ostatnią z lektur przekładam na jutro, a dziś film. Trochę dziwny, niemniej ciekawy. O tym, że można się zmienić i to dość radykalnie, pewnie każdy z nas słyszał i choć to może czasem dziwić, może nie powinno. I nie powinno też jakoś bulwersować - że to człowiek słaby, że chwiejny itd. Ciekawsze jest zadanie sobie pytania o przyczyny i wysłuchanie jego historii. O ile oczywiście potrafi ją opowiedzieć. 

Hanna Nobis albo miała niesamowite szczęście wybierając swojego bohatera, któremu postanowiła towarzyszyć, nie wiedząc jeszcze o tym, że za chwilkę może stać się jeszcze ciekawszy... albo jest w tym jednak trochę aktorstwa i pewnej manipulacji. O ile bowiem część zdjęć można potraktować jako archiwalia, to jednak w części zdecydowanie czuć już pewien pomysł reżyserki. Tak tworzy się "legendę". 5 lat? Gdzie te ich rozmowy, które podobno ich tak zbliżyły, bo niestety ich nie czuć... I może mam trochę trudność by przyjąć to wszystko za szczere, wyczuwam pewną sztuczność. Ale może to tylko moje odczucie? 

czwartek, 21 września 2023

Apokavixa, czyli melanż postpandemiczny

Chyba nie przypominam sobie w naszej rodzimej kinematografii czegoś tak odjechanego, z szalonym, młodzieżowym luzem rodem z imprez tak często pojawiających się w filmach amerykańskich, z czarnym humorem i ciekawym klimatem nawiązującym do produkcji o zombie. Piguły, alkohol, próby podrywu, kompleksy i beztroska maturzystów, którzy wyrywają się na wolność po egzaminie być może nie wszystkim się spodobają, ale gdy już wejdzie się w tą konwencję, pozostanie jedynie zabawa. Pandemia dała taki wycisk młodym ludziom, że pragną odreagować, ale wciąż są całkiem porządne dzieciaki, które po prostu urwały się by trochę się pobawić. Skoro ktoś z ich grona ma możliwości o jakich mogą tylko pomarzyć, czyli cały pałacyk nad morzem i kasy jak lodu, to jak tu nie skorzystać.

Docierają, choć z przygodami, nie wiedząc jeszcze, że już nad nimi zbierają się czarne chmury i to w dodatku ich źródłem są te samie pieniądze, dzięki którym mogą się bawić. Reżyserowi Xaweremu Żuławskiemu udało się bowiem wpleść tu nawet wątek ekologiczny, tak ważny dla pokolenia dzisiejszych 20 latków. Oto zakłady ojca ich kolegi wlewają do Bałtyku odpady, które mogą być bardzo groźne dla człowieka. Z pozoru to po prostu większe skupiska sinic, ale...

środa, 20 września 2023

Kozioł ofiarny - Daphne dy Maurier, czyli wejść w czyjeś życie

Ależ się cieszę, że wydawnictwo Albatros zdecydowało się wznowić w pięknych wydaniach powieści Daphne du Maurier, bo mimo upływu lat te powieści wciąż potrafią zachwycać. 
Tak pisałem o Moja kuzynka Rachela i już wtedy postanowiłem sobie zbyt długo nie odkładać lektury kolejnej książki tej autorki. Postanowienie nadal jest aktualne :)
Co tak urzeka? Może elegancja, spokojny rytm tych książek, dbałość o detale, o rozbudowanie wątków psychologicznych. Niby to trochę trąci myszką, ale w tym właśnie jest urok, bo nie ma tego co często drażni, że na siłę pisząc o przeszłości, jednocześnie wrzuca się tam dylematy współczesnego czytelnika. U Daphne du Maurier zanurzamy się w wydarzenia z XIX czy pierwszej połowy XX wieku, prawie zapominając o tym co nas otacza. Ona pisze tak, że człowiek naprawdę się angażuje emocjonalnie, mimo że na pierwszy rzut oka nie ma tu wielkiego napięcia. Jest, ale gdzieś wyczuwalne podskórnie, a nawet gdy wydarzy się coś dramatycznego, to nie robi się tego dla efektu, tylko raczej pokazując potem konsekwencje...

I to właśnie jest ciekawe. 

Ale przejdźmy do Kozła ofiarnego.

wtorek, 19 września 2023

On Pain - Llloyd Cole, czyli a może coś z innej szufladki?

Snuje mi się ta muza od rana i nie mogę się od niej uwolnić. Jak dawni punkowcy potrafią zaskakiwać? Kiedyś u nas Adamski z Siekiery pokazał że nie ma co szufladkować muzyków, a i tu może okazać się to niezłą niespodzianką. 

Lloyd Cole poszukuje sposobu wyrażania siebie i swojej wrażliwości, a w tej chwili najbliżej u chyba do elektroniki. I to o tyle ciekawe, że bardzo spokojnej, pełnej spokoju, melancholii i zadumy. Mocniej jest może ciut w tekstach, ale muzycznie stwierdzam, że to album idealny na jesień zaczynającą się za oknem.

niedziela, 17 września 2023

Warszawianka, czyli kiedy ty dorośniesz

Pora na Warszawiankę, czyli serial którym SkyShowtime trochę namieszało - niewiele produkcji miało tak intensywną reklamę na różnych kanałach. I powiem tak: o ile pomysł wyjściowy może i był interesujący a Szyc gra jak z nut, muza jest świetna i klimat naprawdę fajny, to niestety scenariuszowo już po dwóch odcinkach wszystko się wie i robi się przewidywalnie. Bohater niczym duży Piotruś Pan po przeszczepie libido Hanka Moody'ego z Californication (inni znowu widzą w nim Bukowskiego albo Tyrmanda) snuje się po mieście, pije, ćpa i niszczy większość sensownych relacji swoją nieodpowiedzialnością. Wydaje mu się, że na piękne oczy i na sławę znanego pisarza (który napisał jedną książkę, tyle że kultową - co z tego, że twórcy serialu cały czas twierdzą że anonimowo), będzie mógł żyć tak jak mu wygodnie. Czyli w mieszkaniu wuja, żyjąc za to co pożyczy lub wyprosi... O nie nie, nie jest żulem, abnegatem, to raczej typ starego hipstera, który swoim luzem podobno na wszystkich robi wrażenie.

Czuły (czyli Franciszek Czułkowski) ma bogatego ojca, który ma już go dość i uważa że do niczego się nie nadaje, matkę która porzuciła ich dawno temu (Krystyna Janda jak zwykle w punkt), byłą żonę która już jest z innym facetem oraz wychowuję córkę, którą Czuły uwielbia zaskakiwać i rozpieszczać. Co tam odpowiedzialność - z nim nie ma nudy, jest szaleństwo, szczere rozmowy, żarty i rozrywki o jakich jej rówieśnicy raczej nie myślą. Mamy więc ojcostwo, wzorce męskości, niedojrzałość emocjonalną, jakieś traumy z przeszłości, które mają wszystko wyjaśniać i generalnie olewanie różnych norm społecznych i wyobrażeń o tym co należy gdy się ma ukończone 40 lat.

Katedra - Ben Hopkins, czyli ze spraw pewnych to jedynie pieniądze i śmierć

Wydawca reklamuje tą powieść jako perełkę dla miłośników prozy Umberto Eco, Hilary Mantel i Kena Folletta. I trochę racji w tym jest, ale pewnie jednak czytając sagi historyczne przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że towarzyszymy przez dłuższy czas tym samym postaciom, zdążymy je polubić lub znienawidzić. Tymczasem Ben Hopkins nie ułatwia nam lektury pod tym względem - owszem można wskazać grupę osób, których losy śledzimy, ale potrafi je porzucać na dłuższy czas, potem do nich wracać, tak jakby nie one były najważniejsze. Co w takim razie? Ja bym powiedział, że przemiany społeczne, jakie zarysowują się już w XIII wieku, możliwość awansu dzięki pracy i pieniądzom, bunt przeciw tradycyjnemu modelowi, gdy o wszystkim musiała decydować garstka ludzi, która nie chciała dzielić się władzą. Naznaczeni przez władze cesarskie, czy królewskie, czy wreszcie papieskie persony, ściągały daniny, podatki, ale nawet gdy okazywały się kompletnie nieudolne w zarządzaniu miastem, pieniędzmi, diecezją, nikogo nie chciały się słuchać. Tymczasem ci, dzięki którym miasto stawało się bogatsze, oczekiwali z tego tytułu jakichś profitów, możliwości decydowania o pewnych sprawach, rozliczania kasy, tak by ich fundusze nie były marnotrawione. 
Budowana przez kilka dekad katedra jest tu pewnego rodzaju symbolem - biskup Hagenburgu chce by była potężna i piękna, ale jego wizja wymaga kwot jakich diecezja nie ma. Będą zmieniać się więc jego następcy, zmieniać się budowniczowie, a sama budowa będzie trwała, wciąż wymagając kolejnych zbiórek.