Marek Krajewski w tej chwili przynajmniej raz w roku obdarowuje swoich czytelników swoją kolejną powieścią, a ponieważ jak obiecał, do Mocka już nie powróci, funduje nam kolejne sprawy Popielskiego. Nie ukrywam, że wolę tego bohatera w wydaniu kryminalnym, mrocznym i w realiach miejskich, ale w tej chwili autor częściej funduje nam historie poświęcone jego współpracy z polskim wywiadem.
Jest zwykle oczywiście jakaś intryga kryminalna, może jakaś zagadka, ale fabuła raczej kręci się wokół rozgrywek szpiegów, odwróconych agentów, próbach oszukania przeciwnika bądź rozgryzienia jego oszustw. Czyta się to przyjemnie, zwykle to również kawałek ciekawej historii, bo Krajewski korzysta z prawdziwych postaci, ich życiorysów, czasem nawet spraw, których ślady można znaleźć w archiwach. Polska i jej sąsiedzi, ambicje Ukrainy, wielkie plany Niemiec i Sowietów, a my pomiędzy tym wszystkim...
W poprzednich kilku tomach walczył z Abwehrą, teraz będzie musiał stawić czoła Wielkiemu Bratu ze wschodu. A tam już go znają, bo parę razy zalazł im za skórę.
Pasożyt to już zdaje się 12 część cyklu i znowu z Lwowa Edward "Łyssy" Popielski wyruszy w Polskę. Dostaje zadania, które wydaje się niewykonalne - ma odnaleźć agenta radzieckiego, przekazującego do Moskwy informacje o ludziach pracujących dla naszego wywiadu. Cenni współpracownicy giną jeden po drugim, ale Polacy znają jedynie sposób przekazywania wiadomości, nie potrafią jednak ich odczytać ani wykryć kto jest ich autorem. Zadania cholernie trudne, ale Popielski narobił ostatnio trochę błędów przez samowolkę, nie ma więc wyjścia.