sobota, 31 października 2020

Simona K. Wołająca na puszczy, czyli znaleźć swoje miejsce



Wspaniały wieczór teatralno-literacki w Big Book Cafe. Teatralny, bo w tych ograniczonych epidemią warunkach, widownia to raptem kilkanaście osób, na malutkiej scenie, Agnieszka Przepiórska gra swój monodram bez żadnej taryfy ulgowej, wkładając w to całą siebie. Literacki, nie tylko dlatego, że to miejsce funkcjonuje jako księgarnia, miejsce spotkań, kawiarnia, ale i ze względu na bohaterkę tego spotkania. Simona Kossak, trochę przypomniana światu przez Annę Kamińską (tak pisałem o tej biografii) była obecna z nami nie tylko w sztuce, ale również w swoich książkach na półkach (cudownie że są wznawiane), a potem również w naszych myślach i rozmowach po spektaklu. 

Oczywiście można dyskutować, czy portret bohaterki rysowany przez Przepiórską, jest zgodny z prawdziwym charakterem Simony Kossak. Zawsze bazując na głównych punktach życiorysu, nadaje się jednak granej postaci jakichś rysów charakterystycznych, ale w końcu artyści mają do tego prawo, wyciągając na pierwszy plan jakieś najważniejsze dla siebie cechy. Czy Simona naprawdę była wojującą ekolożką? Czy po prostu przyjmujemy, że pewne jej decyzje i wybory sprawiają, iż jesteśmy przekonani, że dziś by nią była. Jej miłość do przyrody, do zwierząt, do miejsca jakie sobie wybrała do życia, są przecież niezaprzeczalne.

piątek, 30 października 2020

Saturnin - Jakub Małecki, czyli krótko o zachwycie

Wczoraj obiecywałem, że październik kończę świetnymi tytułami? To łapcie drugi mój zachwyt. Jakub Małecki ma dar opowiadania w sposób, w którym czuje się emocje, który po prostu porusza. Niby mało skomplikowana historia, ale chwyta za serce.
Co czyni nas takimi jakimi jesteśmy? Jak doświadczenie dziadków i rodziców, sprawy nawet ani razu nie wypowiedziane na głos, mogą wpływać na bliskich, jak niszczą od środka, a my nie potrafimy sobie z tym poradzić... Dopiero gdy wsłuchamy się w te historie z przeszłości, nagle wszystko wydaje się jaśniejsze i choć czujemy przerażenie i ból, wreszcie przychodzi też czas na zrozumienie i wybaczenie.
Głosy trzech pokoleń, gdzie każdy z nich snuje jakby oddzielną historię, splatają się w jeden nurt życia, gdzie dopiero na koniec zaczynamy rozumieć źródło tego co każde z nich jakoś naznaczyło.

czwartek, 29 października 2020

Supernova, czyli co ja zrobiłem...

Kończy się październik, zostały mi dwie notki do napisania, ze szkiców wybieram dla Was więc rzeczy, które w tym miesiącu zrobiły na mnie największe wrażenie, a być może i pod koniec roku znajdą się na podium w podsumowaniach. Trochę tego będzie. Co roku mam dylemat i obiecuję sobie: może jednak szukaj jedynie rzeczy wartościowych, ale potem i tak wpadają w oczy, uszy tytuły o których delikatnie mówiąc szybko się zapomni, bo nie ma w nich nic wyjątkowego. Może komuś się jednak przyda te kilka zdań jakie znajdzie w notatniku, jako ostrzeżenie lub temat do dyskutowania o tym, że ma się inną opinię. Ale w tym zalewie rzeczy nijakich tym bardziej cieszy coś takiego, co stawia do pionu, o czym nie możesz zapomnieć. Dziś o filmie z takiej kategorii, jutro o książce. 

"Supernova" to debiut Bartosza Kruhlika, który zaskoczył i zachwycił widzów i krytyków. Dość kameralny, ale wywołujący większe emocje niż niejeden thriller, zaskakujący (to zakończenie!), mocny i poruszający, mimo, iż temat jaki porusza nie jest wcale nowy.

środa, 28 października 2020

ANAWA 2020, czyli bez Marka Grechuty te utwory już tak nie brzmią

I jeszcze jedna świeża płyta. Projekt, w którym palce macza Narodowe Centrum Kultury, ostatnimi czasy mające niezbyt szczęśliwą rękę do różnych rzeczy, ale uczczenie 50 rocznicy premiery pierwszej płyty jaką nagrał z zespołem Marek Grechuta, to akurat pomysł ciekawy i chyba nawet skuszę się na polowanie w sieci na koncert z tym materiałem. Bo choć kręcę nosem, że oryginał lepszy, to szanuję też odwagę, by starać się tchnąć w te znane numery jakiegoś swojego ducha, dodać coś do nich. To zawsze jest problem - jeżeli mamy w głowie oryginalny wokal, to wszystko co inne, będzie nam się wydawać dziwne. I tak właśnie miałem przy słuchaniu tego krążka. Nie przeszkadza mi to, że fortepian i sekcję smyczków zastępują gitary, saksofon i specyficzna aura jaką można wyczuć z daleka, bo Voo Voo jest niepowtarzalne. To raczej właśnie wokal najbardziej mi zgrzyta.

wtorek, 27 października 2020

Supercepcja - Katarzyna Gacek, czyli zwyczajni, niezwyczajni

 Tym razem nie o jednym tytule, a o czterech. Tyle bowiem na razie liczy sobie tomów cykl dla młodzieży połączony tytułem Supercepcja i bohaterami - grupą przyjaciół, którzy mają dość wyjątkowe umiejętności.
Co taka notka robi na notatniku? Wszak moje córy już starsze, czytają poważniejsze rzeczy, a ja tu nagle o 12-latkach przygodowo i z zacięciem. Ano, nie ukrywam, lubię takie rzeczy dla odmiany i to z dwóch względów. Po pierwsze trochę z sentymentu, bo przecież sam od takich rzeczy zaczynałem (gdyby nie Niziurski czy Bahdaj być może książki by mnie tak nie wciągnęły. Porównuję więc sobie, to co mi sprawiało frajdę z nowymi próbkami pisania dla młodzieży. I to jest drugi powód czemu chcę takie książki czytać i o nich pisać. Bo wciąż uważam, że ich jest za mało na rynku wydawniczym! A przecież właśnie takie rzeczy otwierają młode umysły na świat książek, odciągają od ekranów! Są propozycje dla dzieci, są dla starszych nastolatków, ale ten wiek 9-14 wciąż jest traktowany trochę po macoszemu.
I oto dostaję propozycję, by zapoznać się od razu z całą serią. I mimo obowiązków, pracy, masy spraw, zajęło mi to 4 dni, czyli połykałem jedną i zaraz zabierałem się za kolejną książkę. Bo to wciąga! Niczym serial z Netflixa i to z tych lepszych. Co też powoduje niestety mój smutek, bo ten czwarty tom, który teraz miał premierę, to nie koniec historii, a ja jestem baaaardzo ciekaw co będzie dalej. 

Ale po kolei.

poniedziałek, 26 października 2020

Oświęcim. Czarna Zima - Marcin Kącki, czyli czy przyzwyczajenie to obojętność?

Po publikacji "Złotych żniw" Grossa, Kącki jedzie do Oświęcimia, by zrobić reportaż o tym mieście. W moim odczuciu jednak trochę przeszarżował, bo próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: jak się żyje w mieście naznaczonym przez historię, miesza kompletnie różne problemy, nie tylko jeżeli chodzi o ich ciężar gatunkowy, ale i pewną specyfikę związaną z tym konkretnym miejscem. 
Antysemityzm wymieszany z obojętnością na sprawy społeczności lokalnej, niechęć wobec muzeum, które nie integruje się z miastem, wymieszana z problemami małych przedsiębiorców, zamieszki na tle rasowym wymieszane ze zbieraczami pamiątek po historii... Gdyby oddzielić współczesność od historii, byłoby chyba to bardziej spójne, ciekawsze. Bo kwestie tego, że zakłady smrodzą, a ludziom smród przeszkadza albo kombinatorstwo władz miasta, nadają się na artykuł, ale czy na książkę?
Pewnym problemem jest też oczywiście przyjmowana przez autora metoda - nie ma specjalnie miejsca na potwierdzanie informacji, sprawdzanie źródeł, jest spotkanie, rozmowa i spisujemy ją na gorąco, próbując uchwycić nie tylko samą istotę słów, ale i emocje jakie za nimi stoją. To ciekawe, choć chwilami drażni i sprawia, że pojawiają się pytania o etyczną stronę takich rozmów - jeżeli rozmówca prosi, żeby tego nie publikować, a ja to publikuję razem z tą prośbą, to jest to dość dziwne.


sobota, 24 października 2020

Dotyk - Renata Lewandowska, czyli perełka odkryta po latach

Jak to możliwe, że nagrania mające ponad 40 lat ukazują się dopiero teraz? Jak to możliwe, że artystka, która je wykonywała, porzuciła karierę wokalistki i zajęła się zupełnie czymś innym?
Pytań gdy słucha się tego krążka jest całkiem sporo, ale towarzyszy im również wdzięczność dla tych, którzy na nowo te nagrania odkryli w archiwach i wydobyli je na światło dzienne. The Very Polish Cut Outs są znani głównie z remiksów, a tu proszę - wraz z Astigmatic Records wydają rzecz absolutnie w klimatach przełomu lat 70 i 80, a przy tym zachwycającą. To nie tylko historia Renaty Lewandowskiej jest ciekawa, ale i sam album jak najbardziej zasługuje na uwagę. Może i chwilami te chórki, te aranże, trącą myszką, ale za to ten głos!

piątek, 23 października 2020

Nadzwyczajni, czyli pomoc potrzebującym może nadać sens życiu tym, którzy jej udzielają.

Uwielbiam takie filmy. Jako wstęp do notki mam ochotę napisać najpierw o własnych emocjach. O lekturze, która płynęła na wybór studiów, o fascynacji Arką Jeana Vanier, o praktykach, przeróżnych spotkaniach... O doświadczeniu, że osoby z różnymi ograniczeniami rozwojowymi, również dotyczącymi sfery intelektualnej, mogą wiele nam dać, mogą wiele nauczyć. I w świetle tego doświadczenia ze smutkiem patrzę na to jak decyzja sędziów trybunału, wywołuje wiele negatywnych reakcji. Nie tak łatwo jest uregulować prawem, czy nakazać to, że dziecko, niezależnie jakie by nie było, urodzi się otoczone miłością. Zwłaszcza, że jak wszyscy wiemy sam fakt urodzenia jeszcze nie kończy sprawy, a raczej zaczyna niełatwą drogę pełną komplikacji, na której rodziny pozostają same. Bez pomocy państwa lub ze znikomą pomocą. Ten film, choć nie dotyczy przecież Polski, świetnie to pokazuje. Bo problem jest na całym świecie. Najpierw musi zmienić się mentalność, prawo w trochę innym zakresie, niż wyobrażają sobie to nasi politycy, dumni, że chronią życie. Którzy nie rozumieją i dalecy są od tego, by zajmować się rodzinami i dziećmi z takimi trudnościami, nie w teorii, ale w praktyce. Tak jak ci dwaj pozytywni wariaci, o których opowiada ten film. 
Dość wstępu. Choć czytając dalej o fabule i moich emocjach, zrozumiecie czemu dziś właśnie tak.

czwartek, 22 października 2020

Rondo De Gaulle'a - Olga Stanisławska, czyli rok w podróży

Lubię reportaże, ale z tą pozycją miałem pewien problem. Olga Stanisławska napisała bowiem na bazie swoich wspomnień, podróży, coś w rodzaju impresji, obrazów, które tworzą pewną mozaikę, ale wrażenie z lektury jest niestety dość ulotne. To migawki, z których trudno złożyć jakąś całość. Na pewno każde spotkanie, rozmowa, bycie z ludźmi tu i teraz dawało jej okazję do dotknięcia Afryki, jej różnorodności, jej sprzeczności, piękna i brzydoty... Ale czy doświadcza tego czytelnik? Ja niestety nie bardzo.

środa, 21 października 2020

Doktor No, czyli dwa zera z przodu

Jakby mało było mi stosów książek do czytania (dziś przyszło kolejnych 7 do recenzji - normalnie horror), filmów zapychających dysk i rzeczy, które kuszą w zasobach z nowościami, to jeszcze sobie dokładam tematów na notki. Zachciało mi się odświeżyć wszystkie Bondy, a to z okazji zbliżającej się premiery (będzie czy nie?) najnowszego Agenta 007.
No więc wróćmy do historii. Tak naprawdę sam zacząłem przygodę dość późno, chyba na pokazach z kaset VHS, ale potem telewizja dawała okazję, by wrócić do tych pierwszych filmów z Bondem i pamiętam, że frajdę miałem niezłą. Z perspektywy dzisiejszej oczywiście bardziej one bawią, niż trzymają w napięciu, a to co miało wtedy być efektowne, jest raczej dziwaczne, mimo wszystko mam jakiś sentyment do tych historii. Przeszły do historii kina, choć są raczej (przynajmniej te pierwsze) kinem klasy B i stały się wzorem dla masy innych, czasem nawet lepszych historii. 
Nie chodzi bowiem jedynie o schemat: super agent walczący ze złem, ale i o samą konstrukcję tej postaci, z jej elegancją, słabością do kobiet (i vice versa), tempo wydarzeń, zwroty akcji. Przy pierwszej historii mam wrażenie, że dziś tego się nie docenia, wszystko mamy sto razy szybsze, ale jak na początek lat 60 to wiecie...

wtorek, 20 października 2020

Dolina - Bernard Minier, czyli a jeżeli to ktoś kogo znamy?

Moje drugie spotkanie z Bernardem Minier, a pierwsze z jego cyklem o Martinie Servazie. I cholera, trochę żałuję, że poznaję bohatera jakby od końca, że nie towarzyszyłem mu we wcześniejszych sprawach,... Bo teraz będę miał trochę spoilerów...
A mam ochotę na te wcześniejsze nie ukrywam. Minier potrafi nie tylko budować napięcie, ale i kreśli ciekawe portrety ludzi dalekich od ideału, zagubionych, walczących z różnymi słabościami i wątpliwościami. Gdy zło dzieje się w szczególnie okrutny sposób, najczęściej myślimy: to tak chore, że trzeba być psychopatą, to nie może być nikt kogo znam. A jeżeli jednak się mylimy? Jeżeli morderstwa dzieją się mimo, iż cała społeczność jest odcięta od świata?

poniedziałek, 19 października 2020

Fleabag, czyli jest śmiech, ale jest też coś więcej

Kina grają dalej, przy zachowaniu zasad bezpieczeństwa i ograniczonej publice, wrzucam więc notkę o spektaklu, który warto zobaczyć, a wiem, że jeszcze w listopadzie będzie powtarzany - polecamy go z M. gorąco!


MaGa: Ogromne zaskoczenie, bo w ramach nazywowkinach.pl obejrzałam retransmisję monodramu z londyńskiego teatru, a monodram to mój ulubiony gatunek sceniczny. Spektakl „Fleabag” w wykonaniu autorki tego tekstu jest doskonały. Widać, że Phoebe Waller-Bridge świetnie się w nim czuje, a jej wyrazista, plastyczna twarz, w sposób niezastąpiony, odzwierciedla jej stany emocjonalne, a tych – jak na tak krótką formę sceniczną – jest bardzo dużo. 

R.: Cóż, ja wiedziałem czego się spodziewać, bo oglądałem serial (który powstał pod wpływem sukcesu sztuki teatralnej) z nią w roli głównej i który tak naprawdę jest rozwinięciem pewnych treści i pomysłów fabularnych. Bardzo byłem ciekaw, jak też udało się to opowiedzieć na scenie, gdy nie masz tak naprawdę żadnych "pomocy wizualnych" - jest tylko historia, emocje. Jej. I nasze. 

niedziela, 18 października 2020

Pałac w Moczarowiskach - Jacek Skowroński, Maria Ulatowska, czyli w tym miejscu można zmienić swoje życie

Pogoda taka, że nic tylko zaszyć się pod kocem z herbatą i książką. Póki więc nie dopadło mnie wypalenie (ale chyba mi nie grozi, bo nawet jak coś nie wciąga, to równolegle mam kilka innych pozycji czytanych, mogę więc przeskakiwać), czytam i czytam. I nie tylko kryminały. 
Zdarzają się też choćby i takie rzeczy. Spodziewałem się jakiegoś rzewnego tasiemca pełnego westchnień, łez i pocałunków, a tu proszę - bardzo sympatyczna historia, pełna ciepła, humoru, pozytywnych emocji. Gdy czyta się o pałacu, w którym za duże pieniądze oferuje się możliwość spędzenia pobytu w realiach z XIX wieku, spodziewamy się ekscentryków, bogaczy, a tu okazuje się, że pomysł jest zupełnie inny - bohaterami zostają ludzie zupełnie zwyczajni, którzy trafiają do tego miejsca trochę jakby przypadkiem. I znajdują tam coś, co zmienia ich życie. 

sobota, 17 października 2020

Wachmistrz - Krzysztof Bochus, czyli niełatwy początek przyjaźni

Są tacy autorzy, których publikacje śledzę praktycznie od debiutu i za każdym razem dostarczają tyle frajdy, że mimo stosów czekających na przeczytanie, oni zawsze mają pierwszeństwo. Do nich należy m.in. Krzysztof Bochus, którego polubiłem przede wszystkim za kryminały retro, których akcja dzieje się na Pomorzu i na terenie Wolnego Miasta Gdańska przed II wojną światową. Co ciekawe, ich bohaterem jest niemiecki policjant, więc mamy trochę inne spojrzenie na historię tamtych terenów, na powiększające się napięcie między grupami narodowościowymi i zwiększające się wpływy nazistów. W ramach cyklu o radcy Christianie Abellu, wydano 4 tomy i jak się wydawało pewna część historii została zamknięta. Tu macie notki na temat każdej z części.  

Bochus Krzysztof - Czarny manuskrypt
Bochus Krzysztof - Martw błękit
Bochus Krzysztof - Szkarłatna głębia
Bochus Krzysztof - Miasto duchów 

Napisałem, iż wydawało się, że historia jest domknięta, bo oto mamy możliwość powrócenia do niej, choć to nie jest prosty prequel. W cyklu pojawia się wyraźna postać drugoplanowa, ale niejednokrotnie bardzo znacząca: to wachmistrz Kukułka, czyli spec od zadań specjalnych Abella. Gdy trzeba trochę nagiąć przepisy, kogoś docisnąć, wtedy jego pomoc bywa niezbędna. I oto właśnie Kukułka staje przed nami w pełnej krasie w kolejnej książce autora. Cofamy się do lat 20, gdy obaj panowie się poznali, a od razu powiedzmy, nie była to łatwa przyjaźń. 

Różne oblicza strachów, czyli Aszura i Domek w górach

Fajnie jest czasem zerknąć na produkcje, które niby są w ramach jakiegoś gatunku, ale mają swoją specyfikę, bo każdy kraj poprzez swoją kulturę, religię, legendy i strachy.
Aszura oparta na mitach z północnej Afryki, o demonach, które żyją gdzieś obok nas, może nie robi wizualnie takiego wrażenie jak produkcje amerykańskie, ale ma fajny klimat, jest miłą odmianą. Tu bowiem nic nie jest tak oczywiste i przewidywalne jak w znanych nam historiach. Wiemy, że dorośli bohaterowie, przeżyli kiedyś w dzieciństwie coś traumatycznego, co do dziś wywołuje u nich koszmary. Ale co to było? Kto ich wystraszył lub zrobił krzywdę? Człowiek czy jednak siły z innego świata?

czwartek, 15 października 2020

Konstelacje, czyli a co by było gdyby?


Nick Payne, autor sztuki, po raz kolejny wprowadza nas w krąg swoich fascynacji… wieloświat, multiwersum, światy równoległe, zakrzywienie czasoprzestrzeni. Czy to co obserwujemy „tu i teraz” to jedyny wariant naszego życia? A może istnieje świat równoległy, w którym istnieje inne „tu i teraz”. A może, tak hipotetycznie, żyjemy w jeszcze większej liczbie światów?

Prosta opowieść o Rolandzie – pszczelarzu i Mariannie – kosmologu. Spotykają się przy grillu i zakochują. Zamieszkują razem, ale niewierność powoduje ich zerwanie. Przypadkowe spotkanie na kursie tańca wznawia ich związek i postanawiają się pobrać. Tragiczna wiadomość o guzie mózgu u Marianny wywołuje u niej chęć popełnienia eutanazji za granicą, przy wsparciu Rolanda. Spektakl kończy się powtórną sceną spotkania na kursie tańca, gdy Roland i Marianne odnawiają swój związek. Ot, wydawać by się mogło typowe love story ze smutnym zakończeniem. Ale nie u tego autora.

środa, 14 października 2020

Jak najdalej stąd, czyli jaki on był

Cicha noc była filmem, który nie tylko poruszał, ale pokazywał sporo prawdy o tym jak teraz wygląda życie polskich rodzin, często rozdartych nie tylko poprzez różnice w poglądach, ale i fizyczną nieobecność, emigrację. 
Piotr Domalewski kontynuuje ten temat w swoim najnowszym filmie, tym razem skupiając się na tym co to oznacza dla dzieciaków, pozostawionych samym sobie. Rodzice mogą myśleć, że robią wszystko co się da, że się poświęcają, wysyłają prezenty, może jednak przyjść refleksja,że dla swoich dzieci stali się kimś obcym.
Słowa wytłumaczenia: on się dla nas stara, niestety nie zawsze są wystarczające, by wynagrodzić ich brak i zapełnić pustkę.
Zresztą czy dla wielu rodaków ucieczką przed samotnością tam, nie są też kolejne związki, które sprawiają, że wrócić coraz trudniej.

wtorek, 13 października 2020

Nic bez ryzyka - Jeffrey Archer, czyli po prostu z elegancją

Niewiele ostatnio radości i przyjemności wokół, ale na pewno przed depresją ratują mnie m.in. książki. Może również trochę ten blog. Taka namiastka dzielenia się tym z kimś co siedzi we mnie, co mnie poruszyło. Czasem rzeczy poważniejsze, a czasem po prostu lektura, która przyniosła fajne emocje, zapewniła miły wieczór. Z Archerem właśnie tak miałem. I aż się dziwię, że przez długie lata jakoś omijałem jego powieści, porzucając go, podobnie jak wielu innych starych mistrzów (jak Follett, MacLean, Grisham, których przecież wraz z Archerem połykało się przez tyle lat). Zaraz, kiedy to było... Rany. To już tak dawno?
Widzę jednak, że Archer się nie psuje, że ta jego "świeżynka" daje równie dużo frajdy, jak te lektury sprzed lat.

Sam autor pisze o swojej najnowszej książce, że to nie jest powieść detektywistyczna, tylko opowieść o detektywie. Postać William Warwicka pojawiła się już w innych powieściach, ale tu powraca jako pełnoprawny bohater, tym samym otwierając nowy cykl. Mam wrażenie, że bardzo fajny, choć oczywiście to propozycja raczej dla tych, którzy lubią powieści trochę w starym stylu, bardziej eleganckie, gdzie nie trzeba epatować przed czytelnikiem wiadrami krwi, czy straszyć go zboczonymi pomysłami zwyrodnialców. Archer zawsze był bliżej powieści łotrzykowskiej, przygodowej, choć przecież intryga i jakieś napięcie zawsze było fundowane. To kryminały na wskroś brytyjskie, może niektórym mogą wydawać się trochę oderwane od rzeczywistości, bo ich bohaterowie raczej obracają się w tzw. sferach wyższych, to nie znaczy jednak, że nie będzie emocji związanych z łapaniem oszustów, złodziei, czy morderców.

Sinatra with Matt Dusk, czyli szczęście we mnie

Od wczoraj nucę sobie w kółko te melodie i myślę sobie: jak to cudownie poprawia nastrój, jak to dobrze, że ktoś wciąż przypomina te melodie. 
Kanadyjczyk Matt Dusk lubi pojawiać się w naszym kraju, nagrywać z naszymi muzykami i oto kolejny krążek, który pewnie pokochają tysiące fanów. Być może nie tylko tych, którzy Sinatrę słuchali jeszcze w oryginale, ale i dużo młodszych. Jest bowiem coś urokliwego w tych jazzowo-swingujących kawałkach - nie tylko nostalgia, ale i piękno, jakiego brakuje wielu dzisiejszym popowym numerom. Od tylu lat kompozycje wykonywane przez Franka Sinatrę przyciągają kolejnych, dużo młodszych twórców, niektórzy próbują je unowocześniać, ale najlepiej wykonywać je właśnie tak: z elegancją, ale i swobodą, tak żeby czuło się miłość wokalisty do tych numerów i samemu się je kochało. 
Singiel nagrany z Wodeckim daje cudowny przedsmak tego co nas czeka na tym albumie, którego premiera długo była przekładana. I tylko żal, że na razie nie można pójść do jakiego klubu i posłuchać tego na żywo. To byłby dopiero klimat. A na razie urodzinowo, zapuszczam sobie ten krążek po raz kolejny.

poniedziałek, 12 października 2020

Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości – Swietłana Aleksijewicz, czyli odyseja ludzkich losów po katastrofie

Swietłana Aleksijewicz to mistrzyni reportażu emocjonalnego. Każdą jej książkę okupuję łzami, po każdej szukam odtrutki w literaturze lekkiej. I długo pamiętam. Robię ogromne przerwy między nimi, żeby emocje opadły, łzy nie cisnęły się do oczu.

26 kwietnia 1986r. w wyniku awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu (Ukraina) nastąpiła katastrofa. Nie wiadomo dlaczego, gorsze skutki wybuchu dotknęły sąsiednią, ówczesną Białoruską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Spadło na nią nawet do 70% radioaktywnych pyłów, a skażona zostało niemal ¼ część terytorium kraju. Wysiedlono ponad 22 tysiące ludzi z niemal 100 miejscowości (głównie wsi), odmawiając im możliwości zabrania czegokolwiek z domu i obejścia. Zwierzęta wybijano masowo, niektóre wsie burzono, niektóre rumowiska zakopywano. Czy jesteście w stanie to sobie wyobrazić? Jedna czwarta część kraju zostaje wyłączona z eksploatacji na długo. Nie wolno tam wejść, wjechać, nie wolno tam NIC. Bezpośrednio po wybuchu promieniowanie pod elektrownią sięgało nawet 300 milionów mikrosiwertów na godzinę… przy prześwietleniu klatki piersiowej otrzymujemy dawkę promieniowania rzędu 100 mikrosiwertów. To taka skala! A tam byli ludzie… były zwierzęta…

sobota, 10 października 2020

Żałobnica - Robert Małecki, czyli kłamstwa, tajemnice i lęk

Gdy tak bardzo lubi się kryminały, to trochę aż wstyd, że takich autorów jak Małecki wciąż dotąd pomijałem. Słyszałem tyle recenzji, pochwał, raz nawet byłem na spotkaniu autorskim (i wczoraj drugi!), kupowałem jego książki (nie wszystkie ale mam), a mimo to dotąd nie przeczytałem ani jednej. Obiecywałem sobie - wezmę się za to w innej chwili, bo to przecież cały cykl. I zgodnie z tym co wczoraj padło na spotkaniu - próg wejścia mnie zniechęcał, wolałem sobie kontynuować tych, których poznałem od debiutu. Ta zmiana - nie kryminał, nie kontynuacja lubianego cyklu, ale coś innego, okazała się dla mnie strzałem w 10. Dodatkową mobilizacją było oczywiście spotkanie organizowane przez mój DKK i bibliotekę miejską, ale chyba i tak bym się skusił. Może już za dużo tych kryminałów i szukam jakiejś odmiany? 
I choć mam ochotę pisać sporo o tym co ciekawego padło na spotkaniu, to skupmy się na książce. Gillian Flynn pokazała światu, że nie tylko kryminały mogą trzymać za gardło, a opowieść kobiety skrywającej jakieś tajemnice, może być czasem ciekawsza, niż śledztwo w sprawie morderstwa. Nic więc dziwnego, że i w Polsce po thriller psychologiczny sięga coraz więcej pisarzy, próbując swoich sił w tym gatunku. 

Brak scenariusza na ośmiu aktorów, czyli celofan albo co tam chcecie

 Trochę porządków, bo kilka rzeczy teatralnych mi wisi, a tu przecież sytuacja taka, że za kilka tygodni nie wiadomo, czy będzie można do tych przybytków chadzać. 1/4 miejsc to już dla nich zbrodnia. A jakoś nie widać ani końca epidemii, ani też pomysłu jak ratować kulturę (bo przenieść wszystkiego do sieci się nie da). 

Dziś kilka zdań o czymś co powstawało jeszcze na wiosnę, a potem lockdown zawiesił prace i dopiero teraz nastąpił powrót do warsztatów i odświeżanie tego co w głowach. Czemu piszę warsztaty, a nie próby? Z dwóch powodów - po pierwsze to młodzi ludzie, często debiutanci, studenci lub absolwenci, którzy jeszcze w teatrze nie mają dużego otrzaskania (kilka razy już pisałem o tym co Teatr WARSawy robi w ramach społecznej sceny debiutów, a po drugie sam spektakl też jest specyficzny. Tytułowy brak scenariusza nie jest wcale żadnym nadużyciem.

piątek, 9 października 2020

Nędznicy, czyli Francja w ogniu

Do notki sprzed kilku dni o "Dzikusach" kolejny rozdział. Nie wiem nawet czy nie ciekawszy, bliski w swej atmosferze dokumentowi, a nie kupowania widza emocjonalną fabułą. W początkowych scenach widzimy radość Francuzów, po wygranym meczu reprezentacji, a potem przenosimy się już do peryferyjnych dzielnic, by zobaczyć, że ten mit o zjednoczonym społeczeństwie jest bzdurą. O tych podziałach opowiadał również Hugo, tyle że wtedy były one raczej ekonomiczne, a teraz dochodzą do tego podziały rasowe, które naznaczają przyszłość każdego mieszkańca w mocny sposób. Nie chodzi o to, że tak nie da się stamtąd wyrwać, ale raczej o to, że udaje się to nielicznym, a jeżeli się uda, to i tak dla mieszkańców tych gett niewiele to zmienia. Są dzielnice do których ani turyści, ani też większość Paryżan nie chcą się zapuszczać. A ich mieszkańcy z góry traktowani są podejrzliwie, jakby byli obywatelami drugiej kategorii.
Czyż można dziwić się ich rozgoryczeniu i frustracji? 

czwartek, 8 października 2020

Hamlet, czyli jak różne ma on oblicza

Ściany Elzynoru mają uszy i oczy, nikt nie waży się mówić, co myśli […] zasady honoru i prawdy wiary podszyte są podejrzeniem, rozpinając sieć podstępów.
/Hamlet, Szekspir/

MaGa: Kilku Hamletów w swoim życiu już obejrzałam, w różnych tłumaczeniach i reżyserii i muszę przyznać, że ten w Teatrze Dramatycznym, w tłumaczeniu Piotra Kamińskiego może przyciągnąć do siebie młodzież, co zresztą sami zaobserwowaliśmy na widowni i podsłuchaliśmy po wyjściu 😊

R.: W głowie mam jeszcze w miarę na świeżo wersję z Teatru Współczesnego i tłumaczenie Józefa Paszkowskiego, dużo bardziej klasyczne i może troszkę sztywne, no i wersję z National Theatre z cyklu Na żywo w kinach, nic więc dziwnego, że porównania się jakieś nasuwają. Ta wersja jest rzeczywiście dość zaskakująco "młodzieżowa".

Maga: Tak się złożyło, że następnego dnia po spektaklu wysłuchałam poważnej dyskusji na temat osobistego wpływu tłumacza na tekst, muszę więc nadmienić, że tłumaczenie Piotra Kamińskiego ma współczesne słownictwo, ma odpowiednią melodię i rytm i słucha się tego bardzo dobrze. Jest prosty, zrozumiały jednak odnoszę wrażenie, że czegoś mi w nim brakuje.

R.: Może przyzwyczajeni jesteśmy jednak do pewnej poetyki i Szekspir kojarzy nam się z tekstem, który wymaga trochę skupienia, a nie z mową codzienną, dialogami, w których słychać mowę potoczną, a monologi, choć może dużo bardziej czytelne dla współczesnego widza, brzmią dziwnie jeżeli ktoś osłuchał się trochę klasyki.

środa, 7 października 2020

Patrioci - Sana Krasikov, czyli pozostawieni sami sobie

Kolejna notka z Francją w tle jutro albo pojutrze, a dziś książka. Długo czekała na swoją kolej, przerażając trochę grubością, a wreszcie została wysłuchana w wersji audio. 
To długa, chwilami trochę monotonna opowieść, znajduję jednak w niej całkiem sporo ciekawych smaczków. Niby człowiek wie całkiem sporo o historii naszego regionu, ale jak się okazuje niektóre rzeczy wciąż można odkryć. Jak traktowano w ZSRR cudzoziemców, jak oskarżano ich o szpiegostwo i utrudniano kontakty z krajem, wyjazd - to wiemy. Ale przeczytać o tym jak chętnie sięgano po nich w trakcie wojny, by załatwiali dewizy - to coś nowego. Komitety Literatów, Naukowców, czy Komitet Żydowski były wtedy potrzebne i hołubione. By po kilku latach wszyscy ci ludzie mieli zostać oskarżeni o zdradę. I takie fragmenty były tu najciekawsze gdy się je wyłapywało spomiędzy kolejnych odsłon historii Amerykanki, która znalazła się w ZSRR. Szukała tam miłości, a znalazła... No właśnie - co? 
Czemu mimo tak wielu krzywd nie chciała wyjechać do Stanów, nawet gdy była już taka możliwość?

wtorek, 6 października 2020

Dzikusy, czyli po tylu latach wciąż nie traktujecie nas tak samo

 Cykl powieści Sabri Louatah wzbudził sporo zamieszania we Francji, nic więc dziwnego, że szybko pokuszono się o to, by zrobić ekranizację, zwłaszcza, że historia aż się o to prosi. Umiejętne połączenie sagi, thrillera polityczno-sensacyjnego, ale przede wszystkim zwrócenie uwagi na to, że w kraju, który tyle mówi o równości i braterstwie, wciąż jest tyle niezałatwionych problemów, że to bomba zegarowa grożąca wybuchem - to wszystko sprawia, że serial ogląda się z ciekawością. I to mimo tego, że okrojono materiał dość mocno - to raptem 6 godzinnych odcinków i na pewno w porównaniu z książkami, wiele postaci oraz ich historii okrojono drastycznie.
Nie ma tu też jakiegoś super szybkiego tempa, chwilami ma się wrażenie, że to bardziej dramat, niż thriller, a mimo to zostaje w głowie. Może dlatego, iż unika uproszczeń i schematów - kto jest fundamentalistą, kto faszystą, kto dobry, a kto zły.

poniedziałek, 5 października 2020

Imperium chmur - Jacek Dukaj, czyli Lalka i haiku



Niełatwo napisać coś o tej książce, bo choć Jacek Dukaj przyzwyczaił nas do tego, że stawia swoim czytelnikom wyzwania, tym razem jednak eksperyment może być trudny do strawienia dla niektórych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że fabuła, choć atrakcyjna, tym razem mocno została podporządkowana pewnemu pomysłowi filozoficznemu i językowemu. 
To taka proza, która wymaga uwagi, którą trzeba się rozsmakować. Ktoś, kogo skusi sam pomysł fabularny, kto po pierwszych fragmentach z opisami walk wojennych, będzie liczył na więcej i więcej, srogo może się rozczarować.
Warto z góry zaznaczyć, że nie jest to tekst nowy - ukazał się już prawie dwa lata temu w zbiorze Inne światy, czyli antologii tekstów inspirowanych pracami Jakuba Różalskiego. Teraz ta minipowieść ukazuje się jako odrębna książka, dodatkowo wzbogacona o ilustracje Aleksandry Uklei.
Prace Różalskiego, łączące elementy futurystyczne z historią, nie tylko z naszego terenu, ale i z Japonii, zainspirowały Dukaja do pomysłu w założeniu bardzo ciekawego. Umieszczając akcję powieści pod koniec XIX wieku, w okresie Meiji, czyli ogromnych przemian w Japonii, gdy cesarz postawił na unowocześnienie kraju, na wpływy kultury zachodniej, stawia przed nami pytania o konfrontację tych dwóch cywilizacji, ale sposobów myślenia. Bo nie tylko o rozwój tu przecież chodzi, o przewagę militarną, ale raczej o to co może stać się źródłem tej przewagi, co może być tym bogactwem kulturowym, duchowym, czy filozoficznym, na którym zbuduje się sukces. Kończy się pewna epoka, samuraje odchodzą w przeszłość, ale przecież jedynie naśladując inne kraje, nic się nie zbuduje trwałego.

Tajemniczy czarny kot - Nathalie Semenuik, czyli kochany czy znienawidzony

Od piątku dwa razy w teatrze, do tego wydarzenie z wymianą książek (ponad 50 osób), więc działo się w weekend sporo - stąd też do notki o Dukaju siadam dopiero teraz. A pomiędzy notki wcisnę jeszcze niewielką książeczkę, do przeczytania w kilkanaście minut. To taki materiał idealny na prezent, do oglądania jeżeli ktoś lubi temat, któremu miniaturka jest poświęcona. I raczej nie dla bibliofila, bo temu będzie mało. Na pewno docenić ładne wydanie, ilustracje, zdjęcia, papier. Generalnie bardzo przyjemne - tylko trudno by kogoś zadowoliły zebrane ciekawostki, bo jak lubi koty, to pewnie większość z nich znał wcześniej.
Przesądy, legendy, parę znanych nazwisk posiadaczy czarnych kotów. I tyle. A chciałoby się pewnie więcej. Skoro opowiada się o tym jak czarny kot stał się symbolem szatana, to warto by się pokusić o szerszą analizę, a nie rzucanie ogólników. Nawet przy przesądach - nie ma źródeł, analiz, a jedynie przytoczenie, z którego niewiele wynika, bo w jednych krajach, kulturach czarny kot okazuje się potencjalnym źródłem pecha, a w innych szczęścia.

sobota, 3 października 2020

Stacja Tokio Ueno - Yu Miri, czyli gdy życie przerasta

 Na FB pisałem wczoraj, że jakoś lektury i filmy, a może raczej tematy z nimi związane pochodzą do mnie ostatnio parami. A więc na początek: Japonia. O serii z Żurawiem od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego pisałem już kilka razy i za każdym razem sięgam po kolejne tytuły z dużą ciekawością. A gdy jeszcze Jarek Czechowicz z "Krytycznym okiem" daje swoją rekomendację, to znaczy nie ma co odkładać na potem.
W głowie mam nie tak dawną lekturę "Dziewczyny z Kobini", tym razem jednak otrzymujemy coś więcej niż pojedynczą historię człowieka. Choć to powieść, czuje się w niej ducha reportażu, umiejętności słuchania opowieści, rozmów, oddania emocji. I choć to spojrzenie na Japonię jak najbardziej współczesną, to jakże to inne spojrzenie, od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie kojarzymy raczej tego kraju z problemem bezdomnych, być może umiejętnie takie obrazki skrywa się przed turystami. I jak pokazuje tak książka, nie tylko przed nimi.

piątek, 2 października 2020

Szadź - Igor Brejdygant, czyli intuicja, sny i prochy


Od jutra może wreszcie przyjdzie chwila na ciut poważniejsze notki, a póki co jeszcze jedno czytadło. Mnie wciągnęło, choć oczywiście nie jest to lektura wolna od wad - lepiej nie zwracać uwagi na język, tylko dać się ponieść samej akcji. Szykuję się na serial na TVN, bo jakoś na playerze nie miałem ochoty - podobno nawet lepszy niż lektura. 
Widząc sporo głosów krytycznych na jej temat, trochę się dziwię - od kryminałów i thrillerów nie oczekuję jakiejś wielkiej subtelności, językowej ekwilibrystyki, tylko tego żeby fabuła mnie wciągnęła. A tu mimo pewnej schematyczności udało się to uzyskać. Można oczywiście się krzywić na to, że wg. autora prawie wszyscy policjanci funkcjonują na prochach, a to nie tylko im nie przeszkadza, a wręcz pomaga w śledztwie. Cóż... Wściekałem się na to przy "Układzie" i tu bohaterka też funkcjonuje podobnie. Komisarz Agnieszka Polkowska, w domu musi mieć porządek, ale w pracy, której poświęca się bez reszty, z powodu chaosu jaki kreuje, w który wciąga niewiele osób chce z nią współpracować.

„Rycerskość wieśniacza” i „Pajace” , czyli… chorobliwa zazdrość

Bardzo się cieszę, że znów możemy korzystać z retransmisji spektakli z Metropolitan Opera z Nowego Jorku w ramach programu nazywowkinach.pl. Tym razem zaprezentowano dwie krótkie opery, zazwyczaj wystawiane razem, które są jednymi z nielicznych, gdzie dramat na scenie rozgrywa się między prostymi ludźmi, a nie osobami wysoko postawionymi: królami, bogami, herosami, arystokracją itp. Twórców takich oper zwano werystami. To właśnie oni pozwalali swoim bohaterom doświadczać równie mocnych uczuć, których finałem była śmierć. Co ciekawe, twórcy obu oper, Pietro Mascagni („Rycerskość wieśniacza”) oraz Ruggero Leoncavallo („Pajace”) do chorobliwej zazdrości swoich bohaterów, która była powodem tragedii, dodali duże ilości wypitego alkoholu a narzędziem mordu uczynili noże.