Co prawda wciąż siedzę w kryminałach, serialowo też, ale choćby dla równowagi trzeba wrzucić coś innego od czasu do czasu. Filmy o sportowcach mają spory potencjał - jest krew, pot i łzy, mam jednak wrażenie że dużo tu schematów i przewidywalności. Dlatego niestety mimo iż doceniam trud w przygotowanie takich ról, oglądałem bez jakiegoś wstrętu, to i od zachwytu mi dość daleko. A może dlatego, że nie przepadam za boksem, obie w miarę świeże polskie produkcje odkładam na półkę obejrzanych i do zapomnienia.
Bokser nie jest oparty na jednej biografii, ale odwołuje się do losów wielu sportowców polskich, którzy próbowali w czasach PRL uciec stąd za granicę, na zachód, uważając że tam się ich doceni, a ich talent rozkwitnie. Nawet jeżeli im się udawało, dla wielu oznaczało to rozstanie na wiele lat z rodzinami, z bliskimi, a jeżeli jakimś cudem udało się uciec przynajmniej z ukochaną/ukochanym, to rzeczywistość szybko ściągała na ziemię ich marzenia.
Tak jak przekonał się o tym bohater Boksera.
Zawsze pragnął sławy, próbując prześcignąć swojego ojca, który w pewnym momencie z niezrozumiałych powodów zakończył karierę. Eryk Kulm grający głównego bohatera ma w sobie fajną zadziorność, bezczelność, ale i naiwność, dlatego wierzymy w opowiadaną historię. Droga do sukcesu za granicą okazała się dla niego usiana trudnościami i przysługami ludzi, których potem nie mógł się pozbyć. Jemu wciąż się wydawało, że to on o wszystkim decyduje, a tak naprawdę wpadł w pułapkę wcale nie lepszą niż ta, w której tkwił u nas, gdy narzekał że nie ma za co wyremontować mieszkanka. Co zyskał, a co stracił?
Przewidywalne to, ale trzeba przyznać, że całkiem zgrabnie opowiedziane. Szkoda tylko, że skupiając się na głównym bohaterze, tak sztampowo potraktowano postacie z drugiego planu - choćby Eryk Lubos, który tu jest jakąś karykaturą... Da się obejrzeć, ale bez większych zachwytów.
Drugi z filmów moim zdaniem wypada ciekawiej, choć też położono moim zdaniem scenariuszowo realizm niektórych wątków, w tym głównego z oficerem, który był opiekunem Jerzego Kuleja. Tak - w tym przypadku mamy realnego bohatera z krwi i kości, legendy boksu m.in. w latach 60. Naród go kochał za to że potrafił zwyciężać z Rosjanami, a prasa za to że potrafił dostarczać im tylu tematów do plotek. Mistrz miał bowiem słabość do imprezowania, a jak sugerują twórcy filmu, robił trochę szemranych interesów na boku, choć przecież jako sportowcowi klubu pod szyldem Milicji Obywatelskiej średnio wypadało.
Niezłe tempo, dobre role Tomasza Włosoja i grającej jego piękną żonę Michalina Olszańska to na pewno plusy tej produkcji. Zabrakło mi w tym jednak czegoś co by nas związało bardziej emocjonalnie z bohaterem. Niby sporo się dzieje, powinniśmy coś czuć, a czuje się niewiele... Wszystko co mogłoby być jakimś zagrożeniem, ryzykiem, trudnym wyborem, pokazane jest jakoś tak jakby mimochodem - Kulej dowodził plutonem który pacyfikował studentów, no i co z tego, jego żona pracowała w służbach wewnętrznych, no ale robiła tam same dobre rzeczy... I tak bagatelizuje się w sumie prawie wszystko. Nawet Kot którego uwielbiam, tym razem rozczarowuje w roli czarnego charakteru. Za to Chyra jako Papa Stamm świetny!
Ale ten film będę wspominał milej nie tylko dlatego, że mniej w nim schematu. To tak naprawdę nie tylko film o sportowcu, z wycinkiem jego życia, ale dramat o małżeństwie gdzie to drugie nie chce żyć w cieniu. Ale chodzi też o moje wspomnienia. Po prostu gdy byłem w Kazimierzu Dolnym okazało się, że właśnie kręcono tam jedną ze scen (to miał być posterunek MO w Zakopanem i scena bójki), a my dwa razy przechodziliśmy przez plan zdjęciowy próbując znaleźć otwartą kawiarnię :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz