Plan na najbliższe dni, teatr od M. dwie książki, coś muzycznego i może znowu dwa razy coś oscarowego.
Christopher Nolan już niejeden raz udowadniał, że potrafi tworzyć rzeczy wizualnie doskonałe, ciekawe, wcale nieoczywiste, nie pod gusta masowe. Biografia "ojca bomby atomowej" może zniechęcać do siebie długością obrazu, rozbudowanymi wątkami politycznymi. Dla tych którzy lubią rozbudowane i niebanalne, niejednowymiarowe biografie, to zdecydowanie pozycja obowiązkowa. Czy to film na miarę Oscara? W mojej ocenie niekoniecznie, choć Cillian Murphy zagrał wybornie. Postać głównego bohatera pokazana jest nie tylko jako człowiek wykorzystany przez władzę, a potem odsunięty przez nią od wpływów na dalsze losy jego odkryć, ale i jako osoba rozdarta wewnętrznie. Pragnienie udowodnienia, że coś jest możliwe, chęć prześcignięcia w wyścigu Niemców, którzy mogliby zniszczyć świat, jednocześnie nie sprawia, że chciałby on wykorzystania bomby przeciwko ludziom. Naiwnie wyobrażał sobie, że sama wiedza, że taka broń istnieje, powstrzyma świat przed jej wykorzystaniem.
Nolan pokazuje, że za projektem Manhattan stała cała masa ludzi, Oppenheimer tak naprawdę był jedynie szefem naukowym i zebrał tych ludzi, bo wielu z nich miało opory by pracować dla wojska. Pokazanie tej swobodnej atmosfery wymiany myśli, dyskusji na temat idei, eksperymentowania, omawiania wyników, wciąż napotykał na bariery w myśleniu mundurowych, którzy najchętniej kazali by im pracować w oddzielnych zespołach, bez kontaktu i bez wiedzy na temat tego co będzie ostatecznym efektem. Tajemnica ponad wszystko.
Poniekąd te obawy wojskowych zresztą okazały się słuszne, bo jakoś sekrety na temat projektu do Sowietów dotarły - wielu naukowców w duchu podzielało sympatie lewicowe i niewiele było trzeba, żeby coś im się wymsknęło. Tego właśnie dotyczy ten najbardziej wypełniony dramatyzmem i niepewnością wątek w filmie, czyli oskarżeń kierowanych pod adresem bohatera jakoby to z jego winy doszło do jakichś zaniedbań w ochronie tajemnicy. Nolan przeskakuje od przesłuchań, do kolejnych wspomnień, tak aby cały czas utrzymać ciekawość widza. Nie jest to łatwe, wymaga na pewno skupienia, ale dzięki świetnym zdjęciom nie da się nudzić na tym filmie.
Może zaskakiwać brak choćby jednego ujęcia z efektami wybuchu bomb w Japonii, reżyser z premedytacją nie chce pokazywać ofiar, grać na emocjach. Pokazuje jednak to jak to co się stało uświadamiają sobie sami naukowcy, ich przerażenie. I to wystarcza.
Nolan nie moralizuje, pokazuje jednak dylematy, wątpliwości, które przeżywali sami zaangażowani w projekt. Jedynie wojskowi lub naiwni, mogli głosić triumf i zwycięstwo. Bo jeżeli nawet ktoś wygrał, coś zyskał, to koszt tego był ogromny (w ofiarach), a zagrożenie dla świata od tej chwili pojawiło się bardzo realne. Od jednego przycisku zależy los nas wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz