piątek, 27 lutego 2015

Głosy, czyli i straszno i śmiesznie

Wśród dzisiejszych premier kinowych znajdziecie coś cholernie nietypowego. Czarne komedie uwielbiam, a ta jest naprawdę odjechana. Ale najbardziej zaskakujące jest chyba dla mnie to, że film wyreżyserowała Marjane Satrapi, autorka obsypanego nagrodami animowanego „Persepolis" i oryginalnego "Kurczaka ze śliwkami".
Zabawne w tym filmie jest to, że w tak lekki sposób miesza wątki poważne, dramatyczne, z elementami rodem z jakiejś komedii romantycznej, a po chwili wchodzi znów w atmosferę jak z horrorów i to klasy B. Główny bohater - Jerry sprawia tak sympatyczne wrażenie, jest tak uczynny i miły, że nikt by nie podejrzewał go o...
No właśnie o co?

czwartek, 26 lutego 2015

Nomen omen - Marta Kisiel, czyli młodzi, a jakby nie dzisiejsi i starzy, a jakby z innej bajki

No to powoli zamykam luty - kolejny miesiąc pełen notek. To już chyba rutyna i póki co nie widać zagrożenia by tematów zabrakło. Dziś kolejna książka (jak dobrze liczę to 25 przeczytana w tym roku), a na jutro premiera filmowa. 
Potem kolejna edycja konkursu (pamiętacie, że jeszcze dwa dni na to by się zgłaszać i wybierać z puli na luty?), właśnie się zastanawiam czym Was obdarować w marcu. 
W kolejce do opisania 7 książek i chyba ponad 60 filmów. Ups! Jak tu ustalić sensowną kolejność, by nowości nie uciekały? 

Nomen omen. Tyle się naczytałem zachwytów, tyle pozytywnych recenzji, że trudno mi chyba będzie ukryć rozczarowanie. Ale co ja na to poradzę, że dla mnie to jest jakieś takie infantylne. Chwilami śmieszy, pomysłów też kilka fajnych jest, ale ile można grać na tej samej nucie, powtarzać te same żarty? To trochę jak z Pilipiukiem - przy pierwszych kontaktach zwykle zachwyca, a im tego więcej mamy za sobą, tym bardziej rośnie wrażenie, że to wszystko powtarza się w podobnym schemacie, a klimat szybko wyparowuje.

środa, 25 lutego 2015

Samba, czyli pozwólcie mi zostać

Po sukcesie "Nietykalnych" teraz chyba każdy kolejny film, w który zaangażuje się reżyser, scenarzysta lub grający tam Omar Sy, będzie natychmiast nazywany kolejnym wielkim przebojem, lub nie daj Boże wspaniałą komedią. Nie dość, że widzowie mają czasem dość utrwalony wizerunek aktorów i ciężko im czasem "wyjść z poprzedniej roli" (ja patrząc na Charlotte Gainsbourg wciąż przypominałem sobie Nimfomankę), to jeszcze i twórcy, producenci sami wpychają ich w te schematy i porównania. Dajcie lepiej spokój, bo budowanie skojarzeń i porównań nie zawsze wychodzi na dobre.
Dajcie filmowi możliwość obrony przed widzem nie korzystając z takich tanich chwytów. Bo co mają wspólnego "Nietykalni" z "Sambą"? Postać czarnoskórego imigranta, który we Francji nie ma lekkiego życia?

wtorek, 24 lutego 2015

Izrael oswojony - Ela Sidi, czyli wcale nie tak jednolity jak by się nam wydawało


Prawie cały luty zapełniony notkami filmowymi, może więc chociaż w marcu uda się wprowadzić trochę urozmaicenia. Póki co mam jeszcze trzy premierowe filmy do opisania, a potem może zrobię serię książkową... Na dziś rzecz przeczytana jeszcze w ubiegłym roku - ale jakoś nie mogłem się zebrać do napisania o niej zbyt szybko. To nie znaczy, że to kiepska książka, bo czyta się ją dobrze, a dowiedzieć się z niej można więcej. Po prostu się nie zeszło. Mając mało czasu na pisanie łapię pierwszy szkic notki z brzegu, a omijam to co wymaga trochę dłuższego skupienia.
Ale już pora. To właśnie z "Izrael oswojony" dowiedziałem się o rozwodach, które potem tak mną wstrząsnęły w filmie Viviane chce się rozwieść. I całej masy innych rzeczy.

niedziela, 22 lutego 2015

Whiplash, czyli przekraczać ograniczenia


Z obejrzeniem Joanny na Ninatece były spore kłopoty, tylu chętnych zdaje się po prostu nie przewidziano, ale to przecież powód do radości :) 
Na miejsce mojego poprzedniego wpisu pewnie w ciągu kilku dni pojawi się coś innego, a dziś jeszcze emocje Oscarowe. 
Pisałem już, że jednym z moich faworytów jest Birdman, ale i Whiplash, tak przecież mało hollywoodzki liczę, że zgarnie jakąś statuetkę. Zasługuje na to jak mało który obraz. Rzadko się zdarza, żeby skromny film, wywoływał takie dreszcze, jakich nie powstydziłby się najlepszy thriller z budżetem liczonym w setkach milionów dolarów. 

Joanna, czyli odchodzenie

Wrzucałem notkę, zapraszając Was na darmowy pokaz filmu "Joanna" na Ninatece, to pora teraz napisać o nim kilka słów. Wiemy już, że nici z Oscara, ale dzięki rozgłosowi przy okazji nagrody film wszedł do dystrybucji kinowej, można więc tylko się cieszyć z samej nominacji i zauważenia.
Gdy pisałem o Naszej klątwie  trudno mi było dobrać jakieś zgrabne słowa. Dokumenty rządzą się własnymi prawami i tu temat, emocje są dużo ważniejsze niż szczegóły techniczne. Nawet gry aktorskiej nie ocenimy - tu jest sama prawda... 
I to jest też siła Joanny. Znowu bardzo intymne wejście w życie kogoś kto zmaga się z trudnym problemem. Tym razem jest to rak. Ale o dziwo to nie jest to film o raku, ale o miłości do bliskich, o tym jak trudno jest odchodzić. Bohaterka jak mówi: nie boi się śmierci, boi się tego co będzie z mężem i synem po jej odejściu. Tego jej szkoda. Ona tak ich kocha. Tak kocha życie...

Rocket festiwal, czyli posłuchać, poskakać, pośpiewać


Dziś wieczór (a raczej noc) Oscarów, spodziewajcie się więc wieczorem jeszcze jednej notki. Zaraz lecę na wymiankę książek, którą organizuję regularnie, ale póki co jeszcze krótka relacja z koncertu piątkowego. 

Rocket Festiwal -  już raz mieliśmy szansę z Kasią w tym uczestniczyć, zaskoczeń więc organizacyjnych specjalnych nie było. Torwar jest jaki jest i niestety nagłośnienie pozostawia do życzenia, ochrony jak zwykle jest mnóstwo, ale żeby tak stanąć na wysokości zadania i np. stworzyć alternatywę dla zepsutego bankomatu, to już organizatorzy tego nie potrafią. O dziwo trafiliśmy na bramce na kogoś sensownego i nawet nie kazał wyrzucać ani batonów, ani kanapki, nie musieliśmy więc bankrutować na ich żarcie, choć i tak piwo (rozwodniony kubeczek 0,4 za 10 złotych to skandal) nas stuknęło po kieszeni. Ale w końcu na takie imprezy idzie się głównie dla muzyki. 
Jak było? 

sobota, 21 lutego 2015

Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny - Monika Kuhnke, Włodzimierz Kalicki, czyli historia dzieł sztuki niczym najlepsza literatura sensacyjna


Książka otrzymana w czwartek w ubiegłym tygodniu, ale ponieważ kilka dni temu było spotkanie promocyjne w Muzeum Narodowym, postanowiłem przeczytać choć kawałeczek... Skończyło się na tym iż rzecz już przeczytana i powędrowała do kolejnej osoby, której się oczy zaświeciły na widok tego tytułu. Bo też rzecz jest dość wyjątkowa.
Na tę okazję chciałbym Was zaprosić do przeczytania jeszcze dwóch innych wpisów: jednego starszego, na temat "Bezcennego" Miłoszewskiego, a drugi jest świeżutki (na miejsce zakończonego konkursu), o filmie "Obrońcy skarbów".
Linków i odsyłaczy dziś zresztą będzie jeszcze kilka, bo co się rozejrzę, znajduję kolejne ciekawe teksty na ten temat. Mało chyba myślimy, zdajemy sobie sprawę nad tym ile straciliśmy z naszych dóbr narodowych i kulturalnych skarbów, szczególnie w trakcie drugiej wojny światowej. Nie zdajemy sobie też sprawy ile różnych starań trzeba i wysiłku, by takie dzieła odzyskać. Samo namierzenie to często nawet nie połowa sukcesu. "Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny" to 11 historii różnych skarbów, zarówno tych, które udało się odnaleźć i ściągnąć z powrotem do kraju, jak i tych, które niestety nadal figurują na liście utraconych. Jest "Portret młodzieńca" Rafaela, jest "Pomarańczarka" Gierymskiego i dzieła mniej znane, ale nie mniej interesujące, np.: XIV wieczna figura Maryi z Torunia, obrazy Gabriela Metsu, Pompeo Batoniego, głowa Niobe.

piątek, 20 lutego 2015

Viviane chce się rozwieść, czyli spojrzenia, słowa, emocje

Wczoraj o filmie bajkowym, pięknym, wysmakowanym, a dziś trochę dla kontrastu coś bardzo surowego, kameralnego, a jednocześnie jak dla mnie chyba nawet bardziej wartościowego. To trochę jak z klasykiem: 12 gniewnych ludzi - choć cały film dzieje się w jednej sali, oparty jest tylko na dialogach, to jest w nim tyle emocji, że zapamiętujesz go na długie lata.
Właśnie tak mam z "Viviane chce się rozwieść". Film dziś ma premierę kinową (pewnie tylko kina studyjne) i gorąco namawiam, by na niego polować. To przejmująca opowieść o walce kobiety o godność, niezależność, w kraju, który na pozór jest nowoczesny, a okazuje się, że wciąż obowiązują w nim prawa i zwyczaje niczym ze średniowiecza.

czwartek, 19 lutego 2015

Grand Budapest Hotel, czyli seans pierwszy, nie ostatni


Plan na najbliższe dni: dwie notki Oscarowe (dziś jedna z nich, wybieram co ciekawsze, a reszta najwyżej po niedzieli, czyli po wręczeniu nagród), jedna premiera filmowa, koncert, dwie książki. Wciąż zmieniam, przestawiam kolejność, ale tak to już jest, że to co najświeższe najbardziej kusi by szybko o tym napisać.
Film Wesa Andersona obejrzałem dopiero niedawno i nasłuchałem się o nim w międzyczasie sporo pochlebnych rzeczy. A ponieważ i sam lubię poczucie humoru tego reżysera, oczekiwania miałem spore.
I mam kłopot. Na pewno jest to film, do którego wrócę, by poszukiwać w nim różnych smaczków, by nim się nacieszyć w skupieniu, ale pierwsze wrażenie jest takie, że obejrzałem rzecz zgrabną, chwilami zabawną, na pewno pomysłową, ale nie budzącą większych emocji. Ot kolorowe obrazki, które śmigają przed oczyma, ale żadnej specjalnej więzi z bohaterami nie czujesz, nie przejmujesz się co się z nimi stanie i treści tu niewiele.

środa, 18 lutego 2015

Czarodziejski flet, czyli przepych i szaleństwo

Jakiś czas temu pisałem o moim doświadczeniu z projektem realizowanym przez Multikino - pokazów teatralnych z najciekawszych scen świata, na dużym ekranie. Notkę możecie przeczytać tu.
I z góry mogę Wam obiecać, że będę kontynuował tę przygodę z teatrem londyńskim, bo lista spektakli jakie będą jeszcze pokazane zapowiada się świetnie. Podobnie jak ostrzę sobie zęby na pokaz dokumentu/prezentacji zbiorów Ermitażu.
Ale oto od lutego ruszył drugi projekt - opera i balet, głośne przedstawienia ostatnich lat nagrywane w najlepszej jakości. Mimo, że melomanem nie jestem, bardzo kusiło mnie, aby tego spróbować. Na początek Mozart i "Czarodziejski flet".

wtorek, 17 lutego 2015

Nieustające wakacje, czyli bez kotwicy, wciąż dryfując. I rozstrzygnięcie konkursu

"Nieustające wakacje". Debiut Jima Jarmusha, który od razu zwrócił na niego uwagę widzów i krytyków. Facet jest indywidualnością kina. Ciekaw byłem jak to się ogląda po ponad 30 latach. Wciąż odświeżam sobie różnych klasyków, sprawdzam różne tytuły, które pamiętam sprzed lat, ale jakby przez mgłę. Skoro oglądam tyle nowości, to również dla tych tytułów powinno znaleźć się miejsce w Notatniku, a potem w spisie obejrzanych.  
Nieustające wakacje chyba najlepiej zdefiniować jako impresję filmową, undergroundowy eksperyment, zabawę. Broń Boże nie oczekujcie uporządkowanej fabuły, jakiejś akcji. Z tego pamiętam Jarmush był wtedy studentem wydziału filmowego i żeby było śmieszniej jego praca została oceniona bardzo słabo. Dopiero potem film trafił do Europy, gdzie szybko zwrócił na siebie uwagę.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Podróż na 100 stóp i Każdemu wolno kochać, czyli sposób na Walentynki


Robi mi się mały maraton różnych wydarzeń - jutro opera na wielkim ekranie, pojutrze spotkanie w Muzeum Narodowym, w piątek koncert na Torwarze, w niedzielę robię wymiankę książek w swoim mieście, a w poniedziałek DKK i projekt Kocham Kino. A i tak rezygnuję z wielu spotkań i wydarzeń, bo czasu nie starcza :( Nie dziwcie się więc jeżeli notki na bloga będę wrzucał po nocach nocach i pewnie znowu poprzestawiam sobie wcześniej robione plany kolejności. 
Z jednej strony się śmieję, gdy ludzie pytają jak znajduję na to czas - w tej chwili bowiem na pisanie dużo mi nie trzeba (dlatego zdarzają się błędy), a tematów mam aż nadto. Same przychodzą. Kultura już dawno wyparła u mnie wszystko inne - publicystykę, rozrywkę, sport w telewizji po prostu sobie odpuszczam, bo szkoda mi cierpliwości i nerwów. Frajdę daje dobry film, książka, przedstawienie, płyta gdzieś wyczajona. I potem po prostu notuję jakieś refleksje i wrażenia. Proste. Bez zadęcia. Bo Notatnik ani jego autor nie aspirują do jakichś rankingów, opiniotwórczych gremiów i grona super profesjonalnych krytyków. Chyba by mnie trema zżarła.
Tyle tytułem wstępu :) A sama notka dziś chyba będzie niewiele dłuższa. Chciałbym po prostu wpisać do Notatnika kolejne dwa filmy. Nie żadne wyjątkowe, ale okazja, przy której je obejrzeliśmy była wyjątkowa. Już od 4 lat nasze lokalne stowarzyszenie (Możesz) organizuje na Walentynki specjalne seanse kinowe. Dwa filmy niespodzianki (zwykle komedie romantyczne lub melodramaty), koncert, poczęstunek - po prostu przemiły wieczór, na który przychodzi coraz więcej ludzi (nie tylko par). W sytuacji gdy zwykle kino u nas świeci pustkami, pełna sala pokazuje, że nie potrzeba super nowości, ale liczy się pomysł i atmosfera.
Gadam i gadam, a przecież najważniejsze by napisać kilka słów o samych filmach.
Na początek "Podróż na 100 stóp" - bardzo ciepła, romantyczna komedia, której fabuła kręci się na dodatek wokół jedzenia. Nie wiem jak Wam, ale dla mnie kuchnia i to co można w niej stworzyć, są fantastycznym uzupełnieniem sypialni. Też rozkosz, tyle że dla innych zmysłów :) I też przygotowywane z miłością. I też przyjmowane z miłością. Obyśmy pamiętali o tym, nie tylko w Walentynki... 
No więc tak: zderzenie dwóch kultur i dwóch zupełnie innych sposobów patrzenia na gotowanie - imigranci z Indii, dla których to przede wszystkim rodzinny biznes, tradycyjne przepisy i sekrety przekazywane przez pokolenia, kontra droga, ekskluzywna restauracja z przewodnika Michelina, gdzie wszystko musi być perfekcyjne, a uczyć się tego można latami.

niedziela, 15 lutego 2015

Buntownik bez powodu, czyli i tak mnie nie zrozumiecie. I ostatkowa rozdawajka ze ZNAKiem


Film, który można ma rangę kultowego, aktor, który stał się legendą i symbolem dla całego pokolenia (o Deanie pisałem np. tu). Z perspektywy lat nie robi już specjalnego wrażenia, ale warto go sobie odświeżyć, choćby po to by zastanowić się nad tym co znaczył dla młodych wtedy. Dzieciaki od zawsze miały być posłuszne, nie pyskować i potulnie wchodzić na drogę wyznaczoną im przez rodziców. A jak nie, to egzekwowało się to siłą. I oto po Drugiej Wojnie Światowej wszystko zaczyna się zmieniać. Nie tylko dzieciaki, które nie muszą już tak szybko zaczynać samodzielnego życia, często namawiani, by się kształcić, by mieć lepsze perspektywy niż rodzice. Zmienia się także starsze pokolenie, dużo bardziej świadome tego iż dzieci nie są ich własnością, że przemoc donikąd nie prowadzi... Ale nikt tego co się w głowach młodych działo nikt nie artykułował. A potem nagle pojawiły się książki takie jak Buszujący w zbożu, czy właśnie ten film.

Dzika droga i Wszystko za życie, czyli podróż do wnętrza siebie

Tym razem notka podwójna, bo z filmem "Dzika droga", który nominowany jest do Oscara za główną rolę kobiecą, skojarzył mi inny film, który widziałem już chyba ze dwa razy - Wszystko za życie. Łączą się nie tylko tym, że bohaterowie szukają spokoju, jakiegoś katharsis w samotności, w kontakcie z siłami przyrody, ale podobne są nawet w samym sposobie opowiadania historii. Wyprawa przeplata się ze wspomnieniami z przeszłości, tłumaczy w pewien sposób przyczyny, dla których bohaterowie wyruszyli z domu. W obu przypadkach zmaganie się ze sobą, zadawanie sobie pytań o przeszłość i przyszłość, jest równie ważna, jak i to co spotyka nasze postacie. 
Człowiek stając przed wyzwaniem, stając oko w oko z dziką przyrodą, doświadcza czegoś, co nie jest możliwe nawet u najdroższego psychoterapeuty - wciąż przesuwa swoje możliwości, pokonuje ból, zmęczenie, głód... Chwilami może nawet stajemy się jak zombie, bo już nie tylko ciało, ale i umysł nie znajduje energii i motywacji by dalej iść, a i tak okazuje się, że jednak jesteśmy zdolni do postawienia kolejnego kroku. I potem kolejnego. Nic dziwnego, że takie doświadczenie zmienia życie, pokazuje, że wszelkie bariery, kryzysy mogą zostać pokonane. Droga staje się symbolem życia, a życie zamienia się w drogę.

piątek, 13 lutego 2015

Birdman, czyli co ci się udało osiągnąć żałosny człowieczku?


Obiecywałem powrót na blogu do filmów nominowanych do Oscara, oto więc kolejny. I póki co mój faworyt! Może ja mam słabość do Alejandra Gonzáleza Iñárritu, może zawyżam oceny, ale przecież nawet gdybym nie wiedział kto "Birdmana" nakręcił, nie zmieniłoby to mojego entuzjazmu. Właśnie takie filmy kocham. Ze świetnym scenariuszem, z pomysłem, opowiadające o czymś ważnym, inteligentne, zabawne i do tego otwarte na interpretacje, nie oczywiste. Mało Wam komplementów? To dorzucę jeszcze świetnego Michaela Keatona, który moim zdaniem jest pewniakiem (bo rola Redmayne'a w Teorii wszystkiego jest jednak zbyt oczywista). Na filmwebie dla "Birdmana" mocna 9 ode mnie, a miałem pokusę, żeby dać i dychę. Póki co przysługiwała ona głównie moim ulubieńcom sprzed lat (sentyment zwiększa ocenę?).

czwartek, 12 lutego 2015

Śledztwo, czyli pomóż w produkcji filmu!

Dziś znowu pisanie na kolanie, na szybko, ale z to z serca. Otrzymałem bowiem na skrzynkę mailową prośbę, którą uznałem na tyle za interesującą, że postanowiłem się nią podzielić z Wami. Wyjątkowo więc będzie o produkcji, która jeszcze nie powstała, ale do której ukończenia, i Ty i ja, możemy się przyczynić.Od jutra znowu na chwilę powrót do produkcji nominowanych do Oscara, w niedzielę konkurs książkowy (wbijajcie około 15.00), a na przyszły tydzień znowu książki - m.in. z zachwytem o Christensenie, pewnie również o "Zabić drozda" o "Londyn NW". W Notatniku póki co tematów nie brakuje.
 
A teraz kilka słów o "Śledztwie".
Poniżej znajdziecie wszystkie informacje, linki. Dla mnie to nie będzie pierwszy raz, by dokładać choćby malutką cegiełkę, do tego by ludzie z pasją mogli ukończyć swoje dzieła. Portale crowdfundingowe to rzecz, którą warto promować! Możemy wybierać rzeczy, które nam się wydadzą interesujące, warte wsparcia, a potem cieszyć się z tego, że dzięki takim "żuczkom" jak my udają się fantastyczne projekty (nie tylko kulturalne). 
Za "Śledztwo" trzymam kciuki, bo Lema bardzo lubię, a i całość zapowiada się naprawdę ciekawie. Kryminalna groteska noir, thriller, inspirowany klasykiem? Nawet jeżeli to nie będzie wierna adaptacja to i tak to kupuję!  

środa, 11 lutego 2015

Między nami dobrze jest - Dorota Masłowska, czyli żyjąc iluzjami


Nigdy nie miałem okazji zobaczyć "Między nami dobrze jest" w Teatrze Rozmaitości, ale prawdę mówiąc mam teraz na to ochotę. Choćby ze względu na Danutę Szaflarską, będę więc pewnie polował na seanse w kinach, bo od jesieni sztuka jest już dostępna w takiej wersji. 
Kto nie widział, zachęcam by zapoznał się z tym dramatem napisanym przez Dorotę Masłowską - książeczka jest cieniutka i pokazuje coś za co jedni tę autorkę kochają, inni zaś nienawidzą. Po lekturze "Kochanie zabiłam nasze koty" byłem wobec niej raczej na nie, ale jedno muszę przyznać - dziewczyna ma talent do tego, by wychwytywać język jakim mówi ulica, jakim posługują się różne środowiska. I to też jest siłą tej książeczki - zabawa słowem, budowanie piętrowych i czasem kompletnie absurdalnych zdań, które niosą za sobą jakąś treść jedynie dla "wtajemniczonych". Nowomowa i kompletny brak porozumienia, komunikacji, bo język jakiego używają jej bohaterowie służy raczej do wyrażania siebie, pokazania światu tego co moje, a nie do jakiegoś dialogu, zrozumienia.

wtorek, 10 lutego 2015

Eastern boys, czyli najpierw pieniądze, potem uczucie

Kolejka różnych szkiców notek robi mi się coraz dłuższa (ponad 80 pozycji i pomysłów), czasem więc dam ciała na całej linii. W ubiegłym roku pisałem o Festiwalu filmu francuskiego w sieci, w ramach którego dostępne są różne tytuły on line, a publika głosuje przyznając własne nagrody. A tym roku zapomniałem. I dziś, kiedy zostało już tylko kilka dni na oglądanie, nagle mi się przypomniało. Cholera. Ale może jeszcze ktoś skorzysta.
znajdziecie tam między innymi dzisiejszy film.
Ale zanim o nim słów kilka to jeszcze jedna nowa notka - na miejsce zakończonego konkursu coś muzycznego. Mówi Wam coś marka Sohn?

Eastern boys. Hmmm... Czy tylko ja mam takie szczęście do natykania się na tytuły poświęcone homoseksualistom, czy rzeczywiście jest ich coraz więcej, to właśnie one są nagradzane i promowane jako arcydzieła? Ktoś oczywiście może mi zarzucić, że przecież kilkanaście lat temu nie było ich prawie wcale, ale czy naprawdę nie widzicie, że robi się tego naprawdę dużo i jesteśmy tym bombardowani, jakby na ekranie tylko homoseksualiści byli interesujący...
Tyle tytułem wstępu.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Nasza klątwa, czyli nie wolno się poddawać


Miał być dziś dzień bez forsowania się po oddaniu krwi, a wyszło jakoś strasznie męcząco i nerwowo, nawet teraz wieczorem na pisanie i rzut oka do sieci nie ma zbytnio siły. Jutro. Wszystko jutro... 
Przypominam tylko o trwających konkursach z książkami (wczorajszy chyba był zbyt łatwy i teraz mam kłopot jak podzielić nagrody). A na dziś krótki wpis znów nawiązujący do Oscarów. Oczywiście trzymam kciuki za twórców "Idy", ale nie tylko oni reprezentują nasz kraj. Jest "Joanna", ale jej jeszcze nie widziałem, a w kategorii filmu dokumentalnego, krótkiego metrażu jest jeszcze nominacja dla "Naszej klątwy" Tomasza Śliwińskiego. Jutro spotkanie w Faktycznym Domu Kultury z reżyserem i pokaz filmu, ale dla tych, którzy mają za daleko do W-wy, wrzucam dziś parę słów i link do filmu - udostępnił go na swoich stronach New York Times. 


niedziela, 8 lutego 2015

Obrońcy skarbów, czyli ważny temat, ale film co najwyżej średni. I świętowanie 1500 notek

To mógłby być dobry film. Ciekawa i autentyczna historia, świetna obsada. To naprawdę mógłby być dobry film.
Losy kradzionych w trakcie wojny dzieł sztuki, zagrabianie nie tylko własności prywatnej, ale i skarbów narodowych przez "zwycięzców" to temat rzeka. I mało kto z nas wie, że zaraz za linią frontu zachodniego działała specjalna grupa zorganizowana przez Amerykanów, której celem było odzyskiwanie tych dzieł, zwracanie ich prawowitym właścicielom. Musieli nie tylko ścigać Niemców, dobierać im to co ukradli, ale na dodatek im bliżej było zwycięstwa, tym szybciej musieli działać, bo zbliżający się front wschodni oznaczał, że te skarby mogłyby na zawsze zniknąć z terenów zachodniej Europy. Brygady "trofiejne" zagarniały wszystko, nie przejmując się byłymi właścicielami, zagarniając od swojej granicy co tylko się dało, jako "rekompensatę" za swój udział w wojnie.

sobota, 7 lutego 2015

Norweskie noce - Derek Miller, czyli ja Wam jeszcze pokażę

Przez różne blogi jak co roku toczy się fala promocji i żebrania o głosy w konkursie blog roku, a ja się cieszę, że jakoś nigdy mnie nie kusiło, by startować w takich rankingach. Wygrywa najlepszy, czy ten co potrafi się wypromować, ten, który mądrze i celnie pisze, czy ten który robi to trochę pod publiczkę - schlebiając większości (rzeczy najbardziej popularne, nowe, konkursy itp.)... Każdy z nas ma swoich ulubieńców lub po prostu blogi zaprzyjaźnione, poprzez wzajemne rekomendacje wciąż odkrywamy nowych, fajnie piszących blogerów, czy naprawdę więc potrzebny nam jest taki konkurs? Dziś kumpel wrzucił na FB wpis - sprawdził pierwszą edycję konkursu blog roku i ze zdumieniem odkrył, że zarówno zwycięzca, jak i sporo blogów, które znalazły się tuż za nim, są już praktycznie martwe. A więc wszystkim znajomym, którzy startują - powodzenia, ale życzę Wam nie tyle samej wygranej (kilka głosów oddałem) co raczej tego byście się nigdy nie wypalili. To dużo ważniejsze. 
Jutro notka numer ... Kto pamięta jaki? No, cztery lata po jednej notce dziennie minęły ponad miesiąc temu, to teraz zbliża się... I z tej okazji jutro konkurs. A dziś też o książce, którą można u mnie zdobyć - patrz zakładka konkursy. Od początku to co dostaję do recenzji, staram się oddawać, bo miejsca na półkach już dawno brakuje. 

"Norweskie noce" reklamowane są jako thriller policyjny i może to ciut wprowadzać w błąd, bo to wcale nie policja jest tu na pierwszym planie, a cały urok powieści nie polega bynajmniej na akcji, pościgach, czy uczestniczeniu przez nas w śledztwie. 

piątek, 6 lutego 2015

W cieniu - A.S.A. Harrison, czyli psycholog też może mieć doła

W cieniu
Mała przerwa w notkach filmowych, ale już nawet w książkach robią mi się zaległości, nie mogę więc długo zwlekać. Wszystkich, których być może zainteresuje ta książka, od razu mogę zaprosić do zaglądania na Notatnik w ciągu kilku najbliższych dni - będzie ona jedną z nagród w konkursie (trochę tych książek rozdaję więc zawsze warto zaglądać do zakładki z konkursami).

Tyle tytułem wstępu. A co o książce (oprócz plusa za klimatyczną okładkę)? Może zacznijmy od tego, że z coraz większym entuzjazmem podchodzę do pojawiających się u nas thrillerów psychologicznych zza Oceanu. To miła odmiana po kryminałach, które łykam w sporych ilościach, coś zupełnie innego i mam wrażenie, że wymagającego od autora dużo większych umiejętności. Tu nie da się akcją, trupami i tajemnicą zasłonić tego, że bohaterów nasmarowało się na szybko, byle jak. Dlatego aż żal, że Harrison, starsza już pani, nie doczekała sukcesu swojego debiutu i nie dokończyła drugiej powieści. Kto wie, może było jeszcze lepiej?

czwartek, 5 lutego 2015

Teoria wszystkiego, czyli który plakat i którą historię Ty byś wybrał?


Coś się namnożyło wśród nominowanych biografii w tym roku, nieprawdaż? Ale mimo tego, że to zwykle dobry materiał na przebój kasowy, rzadko okazuje się, by to przełożyło się na wielkość filmu, na to czy jest wart zapamiętania. I podobnie jak w przypadku Gry tajemnic, mam wrażenie, że zmarnowano potencjał materiału, skupiając się na jakimś fragmencie obrazu, a tracąc możliwość pokazania widzom tego co dużo ciekawsze. Możemy oczywiście spierać się na ile dało by się pokazać na ekranie prace i teorie Hawkinga, nazywanego jednym największych umysłów naszych czasów. Ale do cholery nie spodziewałem się, że zamiast opowieści o ciekawym człowieku i jego przenikliwym intelekcie, otrzymam dość banalne romansidło. No może przesadzam - melodramat. Bo do tego sprowadzić można "Teorię wszystkiego". Zamiast filmu, który byłby realizacją tego co na plakacie z prawej strony, dostajemy ten z lewej. I chyba jedynie Eddi Redmayne ratuje całość.

środa, 4 lutego 2015

Snajper, czyli podbudować legendę


Zanim napiszę o swoim ulubieńcu wśród 9 nominowanych filmów, to jeszcze przynajmniej dwa inne. Na początek stary dobry Clint Eastwood. Tym razem jako reżyser i prawdę mówiąc nie wiem czy to nie będzie czarny koń tej gali. To produkcja tak cholernie amerykańska, sławiąca patriotyzm i podkreślająca dumę ze służby pod ich sztandarem, że może głosujący będą chcieli za to jakoś nagrodzić. Co prawda Hollywood jest raczej lewicujące, mocno krytyczne do Busha i jego poczynań, ale jeżeli chodzi o armię, flagę i szacunek dla bohaterów, to Amerykanie wszyscy mają hyzia na tym punkcie.
Nawet głosy krytyczne wobec produkcji Eastwooda nie przeszkadzają w tym, że ten film zgarnia w kinach pieniądze, jakich nikt chyba się po nim nie spodziewał. Poza Stanami film nie wzbudzi takich emocji, ale tam cały kraj chyba czuje się w obowiązku obejrzeć historię Chrisa Kyle'a i oddać mu w ten sposób hołd. Zdaje się, że wcześniej jego biografia (na której oparto scenariusz) też była hitem.  

wtorek, 3 lutego 2015

Boyhood, czyli życie jest banalne i jednocześnie wyjątkowe

boyhood-poster 
Kontynuujmy więc notki o nominacjach do Oscarów. Boyhood jest raczej pewniakiem. Długo jeszcze zachwyty krytyków będzie zagłuszać ziewanie części publiczności. Jak się nie doczytało nic wcześniej o filmie, to niektórzy mogą się srogo zawieść. Boyhood bowiem trwa blisko 3 godziny, a niewiele się w nim dzieje. To nie sama fabuła jest tu ważna, ale to w jaki sposób film został zrobiony. Właśnie tego dotyczą zachwyty i entuzjazm - takiego obrazu bowiem jeszcze nie było. Owszem - w kinie dokumentalnym podejmowano już tego typu eksperymenty, by rejestrować upływ czasu, zmianę jaka zachodzi wraz z dorastaniem np. malutkiego dziecka. Ale nakręcić w ten sposób film fabularny, tak by przez 12 lat ekipa spotykała się tylko na kilka dni, bez wcześniej domkniętego scenariusza - Richard Linklater zadziwił swoją odwagą, prostotą tego pomysłu. I w ostatecznym kształcie, również efektem końcowym. Bardzo subtelnym, pełnym rzeczy zwyczajnych, bez żadnych większych dramatów i katastrof (cholera, ja cały czas wyczekiwałem).

Gra tajemnic, czyli dla twórców Enigma wcale nie jest najważniejsza


Do rozdania Oscarów coraz bliżej i nawet jeżeli już trochę mierzi nas szum wokół nagród przyznawanych jedynie filmom anglojęzycznym, to i tak człowiek jest ciekaw, co też oni tam wyróżniają. Ostatnimi laty jest nieszczególnie, nie?
Zobaczymy jak w tym. Przyspieszam więc z notkami o filmach nominowanych, by pobawić się w typowanie (już swój jeden typ mam). Na dziś rzecz, która już na ekranach od kilku tygodni już jest. Gra tajemnic bardzo przypomina mi ubiegłoroczną Tajemnicę Filomeny - w podobny sposób opowiedzianą historię. Dość kameralny film, w dużej mierze oparty na dwóch głównych postaciach i prawdę mówiąc, podobnie jak wtedy stwierdzam, że historia i owszem ciekawa, ale sam sposób jej opowiedzenia nie powala. 

niedziela, 1 lutego 2015

Endeavour, czyli początki kariery słynnego inspektora. I znowu książki do oddania


W czasie gdy nasze telewizje wciąż katują nas super nowościami - serialami komediowymi  i kolejnymi sezonami tasiemców o miłości, za granicą tworzy się seriale, które naprawdę wciągają, trzymają w napięciu, których oglądanie naprawdę sprawia przyjemność. Wciąż sobie zadaję pytanie czemu stać nas na głupoty typu Szpital, Szkoła i inne pseudo życiowe bzdury, a nie można zrobić sensownych rzeczy kryminalnych. Przecież nie brakuje nam dobrych książek, które mogłyby stać się podstawą do scenariuszy, zarówno współczesnych jak i retro.
Inspektor Morse to postać znana już ze starszych seriali brytyjskich, może i mało u nas znanych (powieści Colina Dextera), ale tam na tyle popularnych, że postanowiono nakręcić prequel, czyli serial opowiadający o pierwszych sprawach detektywa.