wtorek, 3 grudnia 2024

Kos, czyli za wolność ale nie dla każdego?

Dawno nie było wtorkowego kącika dla kinomaniaków filmowych, to wracam do tego cyklu, choć film może nie tylko dla wytrawnych kinomaniaków, a propozycja bardziej uniwersalna. Choć kameralny, to w kinie historycznym i tak jest jedną z ciekawszych propozycji ostatnich lat. Nie tylko bowiem odtwarza jakieś realia, biografię czy wydarzenia, ale i dość śmiało przełamuje pewne schematy w opowiadania o polskiej historii. Paweł Maślona natychmiast zaczął być porównywany do Tarantino, ale przecież za tą jego wizualną i sprawiającą pozory rozrywki otoczką, ukryte jest jednak ważne przesłanie. Tu nie chodzi jedynie o pokazanie pojedynku na charaktery, czy uwypuklenie ciemnoskórego przyjaciela Tadeusza Kościuszki, który komentuje nasze dziwaczne dla niego polskie realia. Dużo ważniejszy jest wątek przepaści jaka jest między najniższymi warstwami i szlachtą, która traktuje ich nie jako ludzi, jako równorzędnych w walce o niepodległość towarzyszy, tylko jako swoją własność, która na niczym się nie zna i której trzeba jedynie wydawać polecenia. Nie godzi się nawet zakładać u nich istnienia wyższych uczuć takich jak honor, miłość do ojczyzny, wystarczy im by istniał strach przed batem... 

Dziś też pewnie sporo wśród naszych rodaków jest takich, którzy widzieliby w naszym kraju dobrobyt i szczęście, ale najchętniej nie dla wszystkich, tylko dla tych "lepszych Polaków", a reszta ma się podporządkować albo wypierdalać. 

 
 

I oto przychodzi ktoś kto chce to zmienić, uświadomić, że sami wobec zaborców nic nie zdziałają, ale z chłopami, z pospolitym ruszeniem, będą siłą, która przegna obce wojska. Czy ktoś mu zaufa? Czy łatwo będzie mu przekonać jedną i drugą stronę?
W tej historii jest trochę pesymizmu i tragizmu, bo czujemy od początku że ta jego misja nie skończy się dobrze. Są razem ze swoim przyjacielem niczym dwa błędni rycerze, w dodatku ze świadomością, że jeden z nich jest najbardziej poszukiwanym przez władze "przestępcą" bo stanowi potencjalny zapalnik walki o niepodległość. 

Wszystko rozgrywa się głównie jedynie między pięcioma postaciami, wśród których Jacek Braciak (Kościuszko) i Robert Więckiewicz (rotmistrz Dunin) są najbardziej przykuwający uwagę. Najwięcej jednak - i to jest ciekawym rozwiązaniem - zależy od decyzji i wyborów postaci, którą wszyscy lekceważą, czyli od zbiegłego chłopa, szlacheckiego bękarta Ignaca (gra go Bartosz Bielenia). Jaki on ma interes w tym by słuchać czyichś próśb czy rozkazów, skoro już wie że musi dbać przede wszystkim o własną skórę?  

Western, kino łotrzykowskie, dramat, czy tragifarsa pełna przemocy jak u wspominanego już Tarantino? Ano wszystkiego po trochu. Nie do końca wykorzystane wszystkie wątki, zaskakujące sceny i rysy postaci, jakby żywcem z kina współczesnego, a nie historycznego, ale powiem Wam, że seans bardzo ciekawy. Nie tyle o bohaterstwie, ale o poczuciu misji, nie tyle o patriotycznym rzucaniu się na wroga bo tak trzeba, a o tak brakującym często naszym politykom zmyśle myślenia perspektywicznego i szykowaniu walki nie na jedną potyczkę, a na całą wojnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz