środa, 30 listopada 2011

Jak spędziłem koniec lata, czyli ty młody nic nie rozumiesz

Dziwny to film, momentami aż nużący swoim niespiesznym tempem, pewnym brakiem logiki w postępowaniu jednego z bohatera. A mimo to ogląda się go do końca i po obejrzeniu skłania do refleksji. Czy to wystarczy by uznać film za dobry, czy za ciekawy? To, że dostał nagrody i jest chwalony może być pewną rekomendacją, ale warto przekonać się samemu czy jest tego wart - ja upierałbym się przy subiektywnym przekonaniu, że trochę przesadza się z pochwałami doszukując się jakiejś wyjątkowości w pokazaniu ludzkiej psychiki, więzi i tej niesamowitej pustki i chłodu jakie są w krajobrazie arktycznym. Cała akcja rozgrywa się jedynie między dwoma postaciami - dwóch mężczyzn, których zadaniem jest opiekowanie się stacją meteorologiczną gdzieś wyspie na Morzu Arktycznym. Sergiej to doświadczony facet, który bazę i życie w tych warunkach zna jak własną kieszeń, Pasza (student?) to młody chłopak, który trafił tam do pomocy w badaniach.

wtorek, 29 listopada 2011

Siostra Jackie, czyli życie boli

Niby poza domem, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie by napisać o tym na co już ostrzę sobie zęby i co mnie czeka po powrocie (przed kolejnym wyjazdem może zdążę kilka odcinków nadrobić). Na razie jestem dopiero na początku sezonu III, ale już mi się buzia uśmiecha od ucha do ucha na myśl o przyjemności jakie jeszcze mnie czekają na finale sezonu - co jeszcze mogą wymyśleć scenarzyści? Wydawałoby się, że po dr. Housie ciężko będzie widza czymś z obszaru medycznego zaskoczyć. A jednak. Postać siostry Jackie - nowojorskiej pielęgniarki, ciężko zasuwającej w szpitalu, mającej wydawałoby się poukładane życie rodzinne, ale zmagającej się ze swoimi różnymi demonami i uzależnionej od prochów to postać, która mocno przykuwa uwagę. Może dlatego, że serial dobrze łączy elementy komediowe z tymi obyczajowymi czy dramatycznymi? Kto pamięta kwiatki dr. Housa z przychodni tu może się spodziewać równie sporej dawki suspensu.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Me Myself And I - Takadum czyli elektronika i odgłosy paszczą


Od ostatniego wyjazdu ta płyta jakoś za mną "chodziła", a to dzięki koleżance, która nie dość, że puszczała ją w aucie to i w pokoju w pracy często do niej wracała. A płyta wpada w ucho. Jest cholernie oryginalna, choć nie ukrywam, że przy dłuższym słuchaniu jednak trochę drażni i nuży. Ale i tak fascynuje. O kogo chodzi widzicie już po samym tytule notki - tak to kapela, która była jednym z bardziej zaskakujących odkryć ubiegłorocznej edycji Mam talent - ich wersja Mazurka Chopina powalała. Tutaj oprócz tego numeru znajdziemy jeszcze 9 innych (i chyba dwa znane z programu telewizyjnego).

sobota, 26 listopada 2011

Stosik nr 7 i trochę muzyki czyli notka wyjazdowa

Tak to już jest, że jak nadchodzi wyjazd służbowy i jakaś konferencja to czasu na to by coś wystukać na kompie jest tak malutko, że wolę się zabezpieczyć i jedną notkę nadprogramową wrzucić juz dziś. Zwałszcza, że stosik uzbierał się ładny - 3 paczuzki z róznych wydawnictw i 8 książek, co jedna to bardziej kuszaca. Pewnie niedługo po zrecenzowaniu będa trafiac na konkursy, choć kuszą trochę by sobie zostawić jakąś (najwyżej jak mi się baaardzo spodobają to będę błagał dodatkowe egzemplarze). Grylls pewnie będzie też kupiony dodatkowo, bo niedługo kolejne urodziny świętuje bratanek - mam już coraz większy kłopot w doborze lektur dla niego, ale to powinno mu sie spodobać. A do zdjęcia stosiku tradycyjnie dorzucę trochę muzyki. Zapraszam.

Ojciec chrzestny III czyli siejąc wiatr, zbierzesz burzę

Wreszcie chwila żeby napisać o ostatniej części trylogii "Ojca chrzestnego". Części, która powstała po bardzo długiej przerwie i dla wielu (dla mnie też) mocno juz straciła tego ducha i klimat z poprzednich części. Może Francis Ford Coppola uznał, że trzeba iść z duchem czasu i postawić na trochę inne wątki, inaczej opowiedzieć tę historię? Zarys mógłby wydawać sie podobny - starzejący się ojciec chrzestny, który już nie ma siły ciągnąć interesu, wciąż jest atakowany, znajduje następcę, któremu może przekazać władzę i razem planują okrutną zemstę na wszystkich wrogach. Nie można narzekać na tempo, na grę aktorską, ale mimo wszystko temu filmowi brakuje jakijś magii, którąmiały poprzednie części. Nie jest źle, ale to poziom do którego już spokojnie można zaliczyć wiele innych filmów sensacyjnych, gangsterskich, dramatów, które zahaczały o tę tematykę. Film więc ma dodatkowe plusy tylko dlatego, że jest kontynuacją pewnej opowieści, która zafascynowała (dobrze, że nie przyszło już im do głowy kręcić części czwartej, boję się, że to już byłoby bardzo odległe od oryginału).

piątek, 25 listopada 2011

Wojtek, niedźwiedź, który poszedł na wojnę czyli przyjaźń na obczyźnie

Już jakiś czas temu pisałem o książce, która ujęła i mnie i urzekła moje dzieci (po spotkaniu w szkole z jej autorem czyli p. Łukaszem Wierzbickim) - chodzi o Dziadek i niedźwiadek. Teraz zupełnie przypadkiem trafiłem na film dokumentalny, który wyemitowała TVP2 na temat tego słynnego misia. Wojtek to blisko 250-kilogramowy niedźwiedź brunatny z Syrii, którym od małego zaopiekowali się i wychowali go żołnierze Armii gen. Andersa. Razem z nimi czyli z 22 Kompanią Zaopatrywania Artylerii przeszedł szlak bojowy, stał się ich maskotką i ulubieńcem.

czwartek, 24 listopada 2011

Wojciech Mann/Krzysztof Materna - Podróże małe i duże czyli oni sami najlepiej się przedstawią

Jakis kryzys chyba mnie dopadł jeżeli chodzi o pisanie. I filmów jakoś mniej oglądam... Kurcze za dużo roboty (kolejne wyjazdy służbowe się szykują), jedyną przyjemnością zostają jedynie podróże komunikacja miejską i czytanie. A że doszły kolejne paczuszki - tym razem nie tylko od PASCALA, ale i prezencik od prowadzącej bloga zacisze wyśnione i paczki od dwóch nowych wydawnictw (Niebieska studnia, co mnie strasznie ucieszyło bo wydają lubianego przez mnie Palachniuka i bullet-books) to czytać mam co :) starczy na kilka miesięcy. Sami niedługo się przekonacie co to za tytuły bo zgodnie ze swoim zwyczajem będę te egzemplarze puszczał do Was... Konkurs pewnie zacznie się około 10 grudnia. 
A dziś o podróżach na wesoło, czyli o wspomnieniach Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny (tu można zajrzeć do książki). Myślałem o tytule notki, ale oni sami najlepiej się przedstawią - podtytuł tej książki brzmi: czyli jak zostaliśmy światowcami.

środa, 23 listopada 2011

Habemus Papam czyli bliżej dramatu niż komedii

Wyczytać o filmie można było: Śmiała, inteligentna komedia, w której kościół pokazuje swoją ludzka twarz i wielki europejski przebój kinowy z genialną kreacją Jerzego Stuhra... Cholera chyba byłem na innym filmie. Ani to komedia, ani śmiała, poweidziałbym, że średnio inteligentna, Stuhr też wcale nie genialny... Nie odbieram go też jako antykościelnego (a jeżeli już ktoś to odczytuje jedynie jako satyrę na chierarchów to znaczy, że można mu tylko współczuć).  No więc jak to jest z tym filmem? Wiele hałasu o nic? Czy to, że reżyser od dawna określa siebie jako ateistę i często atakuję Kościół, albo to, że opowiada o papieżu ma natychmiast podnosić wartość filmu, czy sprawiać, że mamy doszukiwać się w nim jakichś ukrytych kontekstów?

wtorek, 22 listopada 2011

Męska muzyka czyli panowie W. dzięki za tę płytę

Miało dziś być muzycznie, miałem ochotę napisać o dwóch płytkach, które wpadły mi ostatnio w łapki czyli Czesław śpiewa Miłosza i Illusion. Ale o Czesławie będzie okazja po koncercie, na który chyba zajrzę, a o ostrzejszej muzie było niedawno. No to coś z innej bajki muzycznej - rzecz nie nowa, ale do której wciąz wracam. Czyli rodzinka Waglewskich z męską muzyką.
Każdy z nich dotąd robił jakieś swoje rzeczy i trochę w innych klimatach - Voo Voo ma swój niepowtarzalny klimat, a synowie pod nickami Fisz i Emade raczej byli znani w kręgach elektroniki, nowych brzmień, czy nawet hip hopu (m.in. Tworzywo Sztuczne). A tu nagle wspólne dzieło i to na dodatek ciekawe muzycznie i tekstowo, w większości akustyczne ale zaskakujące różnorodnością brzmień, dojrzałe...

poniedziałek, 21 listopada 2011

Dochodzenie, czyli seriale nie muszą być płytkie

The KillingI znów parę słów o serialu, który wpadł mi w oko. I po raz kolejny jest to przeróbka amerykańska oryginału, który wcześniej zwrócił ich uwagę (tym razem produkcja duńska Forbrydelsen z którą niestety nie miałem okazji się zapoznać, a szkoda, bo właśnie specyficzny klimat bliski północnym kryminałom jest największą zaletą filmu).
Serial opowiada historię morderstwa młodej dziewczyny i późniejszego śledztwa. W odróżnieniu od sztampowych seriali sensacyjnych tu akcja rozwija się raczej powoli (jeden odcinek to jeden dzień), ale za to napięcie wciąż rośnie, tropy są mylone (a wraz z nimi nasze podejrzenia) kilkukrotnie. Całość bardzo smakowita - dla mnie trochę dzięki specyficznemu klimatowi, o którym wspomniałem (miasto Seattle, którego nowoczesności wcale nie widać) - jest jesiennie, deszczowo, ponuro, depresyjnie, a wszyscy bohaterowie zmagają sie z różnymi komplikacjami w swoim życiu, tak, że ani śledztwo ani sprawy codzienne wcale nie są proste, łatwe i przyjemne.

sobota, 19 listopada 2011

Czyste sumienie - Charlaine Harris, czyli kto lubi tę sprzątaczkę?

Ciekawie kiedyś by było zrobic porównanie powieści kryminalnych pisanych przez mężczyzn i kobiety, albo też książek gdzie głównym bohaterem jest kobieta i tych gdzie prowadzacym śledztwo facet... Mogę jedynie domyślać się różnic, ale wydaje mi się, że mogą być spore. Może kiedys sięgnę po analizę tego typu różnic? Te prace wydaja się ciekawe - Śledztwo a płeć.
A do rozważań tych pchnęła mnie lektura Czystego sumienia - to juz chyba czwarty tom serii o Lily Bard autorki, która wymyśliła też postać Sookie Stackhouse (Czysta krew). Bogobojna kobietka, której spod pióra wychodzą rzeczy przedziwne - zwykle mało miasteczkowe społeczności, ludzie religijni, niby zyczliwi, ale skrywający jakieś namiętności, tajemnice, żądze... Czy to kryminał czy powieść obyczjowa? Niby trup jest, ale wiecej tu obrazków obyczajowych, prywatnego życia bohaterki, rozmów, koligacji rodzinnych niż jakiegoś tempa śledztwa, zagadki i zaskoczenia. 

piątek, 18 listopada 2011

Cinema Verite czyli prawda ekranu

Ciekawy obraz. Nie przez to jaki jest, ale o czym opowiada, jak odkrywa kulisy ściemy jaką jest telewizja. Cofnijmy się 40 lat wstecz i przyjrzyjmy się jak powstawał pierwszy projekt telewizyjny typu reality show. To miał być serial opowiadający o codziennym życiu zwyklej amerykańskiej rodziny. Rodziny idealnej? Czy tak chcieli się pokazać? Czy dlatego nasi bohaterowie dali się uwieść temu projektowi i zgadzają się by kamera towarzyszyła im w różnych sytuacjach. To historia, która wydarzyła sie naprawdę (film nosił tytuł An American Family i pojawił się na antenie w roku 1973). A Loudowie wszystko to przeżyli na własnej skórze - zarówno chwilę sławy jak i dramat tego, że nic nie mogą ukryć i są oceniani na każdym kroku.

czwartek, 17 listopada 2011

Stosik nr 6 czyli Święty Mikołaju daj nam ZNAK

No jakże się nie podzielić na blogu radością z taaakiej paczki. Wyczekiwanej, bo zapowiadanej od kilku tygodni przez wydawnictwo. Szykowanej na konkurs, ale to przecież kniżki przez mnie wybierane, abym też mógł najpierw je przeczytać, coś o nich napisać, a potem dopiero je puścić do Was. Radość duża. Pewnie notki będą pojawiać się sukcesywnie, konkurs też będzie podzielony na kilka części, ale jeden chciałbym ogłosić już dziś tak żeby prezenty mogły do Was dotrzeć jeszcze przed Bożym Narodzeniem. A jak! Wszak Św. Mikołajowi trzeba pomagać. Ja w każdym razie tak uważam (konkurs więc na dole), choć wiem, że do świąt jeszcze daleko. Paczka jest od wydawnictwa ZNAK i przy okazji zdradzę Wam jeszcze jedną niespodziankę - każdy kto ma ochotę zrobić zakupy książkowe na stronie http://www.znak.com.pl/ (np. prezenty pod choinkę) i wpisze kod rabatowy Notatnik uzyska 30% rabatu na wszystkie zakupy :) Kod działa do 15 grudnia włącznie. Prawda, że miło? A teraz pora na ujawnienie stosiku.

Traktat o łuskaniu fasoli - Wiesław Myśliwski czyli przesyt i niedosyt

Kolejna lektura, po którą sięgam niejako z rekomendacji - tym razem był to wybór na klub dyskusyjny w jednej z bibliotek warszawskich (a ja wciąż czekam na nasz lokalny...). I cieszę się, bo lektura warta jest przeczytania, choć niełatwa, bardzo rozbudowana nie tyle akcją i postaciami co wielością wątków i dygresji w jakie meandruje ta opowieść. Dialog w formie monologu, bo też jest to opowieść jednej tylko osoby, jej wspomnienia, refleksje, a w to znów wplecione opowieści i refleksje innych, których spotykał. Tajemiczy przybysz odpowiada, ale słyszy go tylko nasz bohater, my możemy poznać jedynie jego reakcje na niesłyszane komentarze. Początkowo sprawia to trochę trudność aby sie do tego przyzwyczaić, ale po pierwszym stronach wciągnęła mnie ta historia.

środa, 16 listopada 2011

Randka małżeńska czyli chwila oddechu


Chwila oddechu dla mnie, bo muszę uporządkować trochę myśli, pozaczynane posty i zająć się spokojnie pisaniem jeszcze czegoś innego (popracować czasem trzeba i w domu).
Ale ten tytuł wątku i skojarzenie z chwilą oddechu nie jest wcale takie bez sensu i mam nadzieję, że o tym Was przekonam. A będzie trochę o filmie, który już kiedyś tu na blogu opisywał znajomy z mojego miasteczka, ale trochę też o szerszej akcji na najbliższą niedzielę. To zaproszenie dla Was, możecie je puścić także dalej.

wtorek, 15 listopada 2011

Bezsenność w Tokio - Marcin Bruczkowski czyli wesołe jest życie gajdzina

Notka może będzie chaotyczna bo chciałoby się i o książce i o klubie dyskusyjnym na Ochocie (pozdrawiam wszystkich!), bo to przecież pierwsza wybrana przez nas lektura. Pewnie też dlatego do książki podszedłem z dużo większą uwagą niż do innych rzeczy. Robić notatki czy nie? A może lepiej notować jakieś pytania, aby łatwiej było dyskutować? I ciekawość jak to będzie w realu gdzie wszyscy się widzimy, a nie na blogu, gdzie czasem na odpowiedź czeka się kilka dni. Moje przygotowania jednak trochę spełzły na niczym - lektura jest lekka i z gatunku tych, które średnio do dyskusji się nadają. Najbliższa "Bezsenność" jest chyba reportażowi, ale niewiele informacji "ogólnych" o kulturze, zwyczajach, różnicach, raczej można by to wrzucić do worka "moje przygody, anegdoty i ciekawostki".

poniedziałek, 14 listopada 2011

Chłopiec na rowerze czyli rozmawiać o uczuciach

Chłopiec na rowerze (2011)Niedawno pisałem o filmie Dziecko braci Dardenne, a tu proszę pojawiła się szybko pojawiła się kolejna okazja by zetknąć się z ich dziełem. W ramach robienia sobie dnia przyjemności po oddaniu krwi trafiłem do Kinoteki gdzie nie tylko obejrzałem "Chłopca na rowerze" (i o nim będzie notka), ale mogłem jeszcze w ramach odbywającego się przeglądu HumanDoc obejrzeć jeszcze kilka dokumentów (trafiłem na sesję z filmami robionymi w ramach projektu Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego - krótkie filmy o tematyce społecznej robione przez młodych ludzi (dzieci ulicy, obrzezanie dziewcząt w Kongo i problem prostytucji w slamsach) - dwa z Afryki i jeden z Peru. Jak jeszcze dodam, że w Centrum Krwiodawstwa dostałem darmowy bilet na Czesława, a teraz czekam  na wieczorne spotkanie klubu dyskusyjnego, to chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego to miły dzień.

Rusałka, czyli porównując filmy

Porównywanie filmów przez ludzi czasem jeszcze mogę zrozumieć - po prostu jak widzą podobne pomysły to mają od razu skojarzenia z czymś co widzieli. Ale za cholerę nie mogę czasem zrozumieć jak można reklamować jakiś film skojarzeniami z innym, który odniósł sukces choć są do siebie niepodobne... Co ma wspólnego Amelia z bohaterka rosyjskiej Rusałki? Czy parę podobnych zabiegów i rozwiązań wizualnych uprawnia do takich porównań? Jak dla mnie oba filmy są świetne, ale każdy lubię za coś zupełnie innego. W Amelii bawił fajny klimat, optymistyczne spojrzenie na świat, serdeczność głównej bohaterki, pewien specyficzny humor... Co z tamtą postacią łączy dziewczynę z fimu rosyjskiego? Brak zgody na zaakceptowanie otaczającej rzeczywistości, szukanie ucieczki w świat fantazji? I pewnie tyle. Tam jest słodko, tu wręcz odwrotnie - raczej gorzko, choć z odrobiną przymrużenia oka. Każda z nich ma zupełnie inną historię, trochę inne podejście do życia, nawet opowiedziane jest to zupełnie innym językiem. To zupełnie dwie różne historie, trochę inna jest ich wymowa i sens.

sobota, 12 listopada 2011

Coma - "Czerwony Album" czyli tym razem bez koncepcji

Coma - "Czerwony Album"
Szybka notka, na gorąco i dlatego może trochę ostro o najnowszym projekcie wydanym przez Comę. Kapela już parę razy potrafiła nieźle namieszać wśród fanów rockowego grania, nieźle sprawdza sie w wydaniu koncertowym, nie dziwne więc, że z dużą ciekawością sięgałem po najnowsza płytę. Choć już sam singiel, czyli optymistyczne plumkanie "na pół" z debilnymi chórkami (to przypomina jakieś Video albo inne g...o a nie rockowe granie) powinno mnie przestrzec, żebym sobie nie robił apetytu. Dziwna płyta. Cholernie nierówna. Wiem, wiem po poprzedniej świetnej Hipertrofii trudno było stworzyć coś równie oryginalnego i jeszcze kocepcyjnego... Ale chłopaki poszli trochę na łatwiznę po prostu zbierając się na sesji i chyba umawiając się, że każdy kawałek stworzymy z innej bajki, w innym stylu. Można to tłumaczyć, że z premedytacją nie chcieli żadnej koncepcji, ale dla fanów to jednak rozczarowanie - szczególnie przy tych cenach płyt :(

piątek, 11 listopada 2011

Goście czyli koledzy z wojska

Wykorzystując wolne dni trochę na lektury, trochę na sprawy domowe, warto też nadrobić różne zaległości w notkach. A jak juz kiedyś wspominałem pisać jest o czym, oj jest - zwykle podobnie jak jest "kolejka" do obejrzenia lub przeczytania, podobnie jest potem do opisania tego wszystkiego.
A dziś o filmie Eli Kazana (zdaje się, że zrobiony wraz z synem w warunkach dość amatorskich). Sporą posiadłość położoną na uboczu zamieszkuje para wraz z małym dzieckiem. Dom wraz z ziemią został podarowany im przez ojca dziewczyny - starszego już pisarza, który zamieszkuje w niewielkim domku na tej samej działce. Do tego wydawałoby się raju na ziemi przybywa dwóch gości - kolegów mężczyzny, którzy razem z nim walczyli  Wietnamie.

Miasto nadziei, czyli gdy dziewczyna cię rzuci jedź do...

Zrobił mi się rok jednego aktora - Colina Firtha. To już chyba 4 film w tym roku, który mi się trafił i który opisuję (oczywiście po najnowszym Jak zostać...). Ale tym razem niestety bardzo przeciętnie. Powiedziałbym, że bardziej w stylu Hugh Granta niż swoim, ale jak widać czasem przyjmuje się rólki w komediach romantycznych by dorobić... Czyli stereotyp zamkniętego w sobie, troszkę sztywnego Anglika, który przybywa do Stanów, a tam spotyka piękną szaloną Amerykankę i dzięki niej wychodzi ze swojej skorupki.

czwartek, 10 listopada 2011

Śmierć pięknych saren - Ota Pavel czyli słodka kraino dzieciństwa

Seria Gazety Wyborczej, w ramach której Mariusz Szczygieł prezentuje wybrane dzieła literatury (i filmu) czeskiej to pomysł zacny, no jakże to przegapić, zwłaszcza gdy jeden z tych tytułów pokrywa się na dodatek z lekturą klubu dyskusyjnego.
A na dodatek Szczygieł reklamuje to jako najwspanialsza powieść antydepresyjną... I co? Ano troszkę rozczarowanie. Może po prostu ta ksiązka musi się "wstrzelić" w odpowiedni nastrój czytelnika, może kiedyś do nie wrócę i się w niej na nowo rozsmakuję. Bo coś w sobie ma - pewien specyficzny klimat wspomnień o swoim dzieciństwie, młodości, o marzeniach, sukcesach, porażkach i tragediach, pewną nutkę nostalgii, gorzkiej ironii i odrobinę (chyba jednak dla mnie zbyt mało) humoru. Tego ostatniego troszkę mi brakowało - niby niektóre postacie czy scenki mogą wydawać się zabawne, ale jest to napisane w ten sposób, że zaraz i tak przez uśmiech przebije się jakaś nostalgia, tęsknota, żal... A przecież Czesi słyną z tego, że nawet o najtrudniejszych sprawach potrafią opowiadać ze sporym dystansem i często z humorem, który pozwala im sobie radzić i z tragedią i z własnymi rozterkami i poczuciem własnej wartości.

wtorek, 8 listopada 2011

Dzień, który odmienił twoje życie czyli największe szczęście to dzieci

Film, do którego podszedłem trochę jak do jeża - ni to komedia, ni to banalna obyczajówka opowiadajaca o losach rodziny. Ale coraz bardziej mnie ta historia wciągała, może przez ciekawy pomysł, może przez pewną wrażliwość opowiadania o niełatwych sprawach, przez pewną mądrość, która nawet w banalnych scenkach można było odnaleźć. 
Oglądamy 5 wybranych dni z kilkunastu lat życia pewnej rodziny - małżeństwa Marie-Jeanne i Roberta, ktorzy mają troje dzieci: Alberta, Raphaëla i Fleur. 5 dni, wydawało by się podobnych do innych, ale dla każdego z nich wydarzyło się w tym dniu coś takiego, co była pewnym przełomem, jeżeli chodzi o ich wybory, relacje z pozostałymi członkami rodziny.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Miłość Adeli H. czyli wielkie uczucie i wielkie szaleństwo

Jak niedawno wspominałem pewien szał na oglądanie minimum jednego filmu dziennie ostatnio mi minął. Zaległości książkowe sprawiają, że z luboscią zanurzyłem się w stosy, ciekaw jestem tylko kiedy dekoder się zapcha nagranymi rzeczami i wtedy będe miał zaległości i tu i tu :) No bo żal przegapić coś ciekawego, nawet jeżeli te moje wybory są czasem przypadkowe. Jedną z ostatnich takich ciekawostek, o której niewiele wiedziałem, a która mnie jakoś zainteresowała był kostiumowy film z Isabelle Adjani o szaleńczej miłości córki Victora Hugo.   

niedziela, 6 listopada 2011

Nieugięty czyli czego Jaś się nie nauczy

Jakiś czas temu pisałem o tym jak cudownie oglądało mi się pierwszą część indyjskiej trylogii z lat 50-tych czyli Pather Panachli (debiut Satyajita Raya). I zaraz udało mi się "upolować" część drugą - może nie tak udaną, ale i tak ciekawą. Pozostaje mi szukać trzeciej części opowieści o Apu.
Ostrzegam, że w tekście mogą pojawić się spoilery, choć nie jest to film, w którym wiedza, że coś nastąpi, zminiłaby nasz stosunek do tego dzieła. W pierwszej cześci głównym tematem była bieda i tragedia rodzinna, film kończył się wyjazdem do miasta w poszukiwaniu lepszego życia. I tak zaczyna się część druga - rodzina Apu mieszka w mieście, calkiem dobrze im się wiedzie. Dużo więcej mamy tu możliwości podglądania obyczajów, dania codziennego, zwyczajów Indii, natomiast brakuje tak poruszających i pieknych zdjęć przyrody z części pierwszej.

sobota, 5 listopada 2011

Boska czyli teatr na żywo i na małym ekranie

Jakiś czas temu gdy pisał tu mój przyjaciel Leszek o teatrze telewizji i o nadziei na zmiany pewnie żaden z nas się nie spodziewał takiego posunięcia władz telewizji i osób odpowiedzialnych za tą działkę. Oto postanowiono, że raz oprócz normalnych nagranych i przygotowanych spektakli będzie sięgać się też do repertuaru aktualnego i robić teatr na żywo (po ponad 50 latach). Czy to nie jest decyzja dziwna? Wszak wtedy robiono to tylko dlatego, że innych możliwości technicznych specjalnie nie było, lub były bardzo drogie. A może jednak to powrót do odkrywania tego co w teatrze najpiękniejsze czyli odrobiny magii (którą odczuwa się na żywo), gdy aktorzy mogą się pomylić, reagują na różne nieprzewidziane sytuacje, a jednocześnie dalej wspaniale grają swoją rolę? Tu nie ma powtórek, prób - żeby mina jakaś wyszła, albo scena była bardziej widowiskowa. Liczy się aktor! No i widz. Dużo bardziej niż w trakcie filmu czujemy, że jesteśmy tego spektaklu częścią. Ci którzy w teatrze dawno nie byli, ba nawet widzowie za granicą - dzięki internetowi - mogą zakosztować uczty. Czyż to nie piękne?

piątek, 4 listopada 2011

Bez tajemnic, czyli na kozetce

W ostatnich dwóch tygodniach jakoś mniej oglądam filmów, brak czasu i sił by poświęcić dwie godziny wieczorem na taką rozpustę. Ale na szczęście są jeszcze seriale - jedne lepsze, inne gorsze, ale zaletą jest to, że można sobie je nagrywać i oglądać porcjami, a pojedyncza porcja nie przekracza 40 minut. Z góry więc mogę uprzedzić Was, że pewnie w krótkim czasie wrzucę kilka postów o serialach. A dziś o produkcji dość odważnej choć przecież nie oryginalnej - to kopia amerykańskiego (nie widziałem) serialu In Treatment, który też chyba był kopią produkcji izraelskiej. Ale HBO widać, że włożyło w ten projekt sporo pracy - dobór aktorów, prace nad dialogami i konsultacje ze specjalistami... I na naszym rynku jest to pewne nowum - przyzwyczajeni do seriali gdzie obserwujemy jakiś rozwój wypadków, śledzimy losy jakichś ludzi, z pewnym trudem przychodzi nam patrzeć przez prawie pół godziny na dwoje gadających ludzi. A tak w większości wygląda każdy odcinek tego serialu... to nie tyle serial co nagrane mini-sesje terapeutyczne.

czwartek, 3 listopada 2011

Ślepa wierzba i śpiąca kobieta - Karuki Murakami czyli wciąż nieprzekonany

Drugie spotkanie z tym pisarzem. I z jednej strony nadal mam ochotę szukać jego kolejnych książek, z drugiej jakoś nie powala na kolana. Pocieszam się tym, że podobno nie czytałem jeszcze tego co najlepsze. Tym razem w ręce wpadł mi w ręce zbiór opowiadań gromadzący twórczość z różnych okresów i lat. Trudno doszukać się jakiejś jednej myśli przewodniej czy podobieństw - może to, że większość bohaterów to osoby w podobnym wieku (najczęściej mężczyźni) 30-40 lat, może to, że są przeciętni, a może to, że bardzo czesto przebija się w tych opowiadaniach samotność... A klimat? Forma? Rodzaj literacki? To właśnie jest najbardziej zabawne, bo we wszystkich pomysł jest dość podobny - nie ma zwykle linearnie rozwijającej się akcji, jakiegoś początku, rozwinięcia, końca, to nie proste opowiadanka gdzie znajdziemy na końcu morał czy rozwiązanie zagadki.

środa, 2 listopada 2011

Marcin Mińkowski - Tam, gdzie nie ma Coca Coli czyli tu na brzegu będzie nasz dom


Rozpoczynam konkurs - mam dwa egzemplarze książki do rozdania. Książka to kolejny tom cyklu "Mój prywatny świat" wydawanego przez PASCALa (jeszcze się nie zawiodłem na tej serii i bardzo wydawnictwu dziękuję!!!) i tym razem Afryka.
Podobnie jak wcześniej czytane Orlińskiego i Jackowskiej i ta czyta sie świetnie. Ale co ciekawe każda jest trochę inna, nie tylko ze zwględu na regiona świata opisywany przez autora, ale bardziej ze względu na styl, na podejście do relacjonowanych zdarzeń, do opisywania etapów podróży i do pewnej szczerości także na swój temat (opisując spotkania z innymi ludźmi często jednak przyjmujemy pewien punkt widzenia, który narzucamy czytelnikowi, a pisząc o różnych wydarzeniach staramy się przedstawiać siebie w jak najlepszym świetle). I tu Mińkowski może nas troche zaskoczyć. Właśnie tą szczerością.  

wtorek, 1 listopada 2011

Skóra, w której żyję czyli gdy człowiek chce tworzyć jak Bóg

Połowa familii (w tym ja) dziś choruje, za to zupa dyniowa wyszła nieźle, więc było czym się rozgrzać po powrocie z cmentarzy. Poza tym troche więcej czasu na lekturę i nadrabianie różnych zaległości. A propos zaległości to film "Skóra, w której żyję" widziałem już parę tygodni temu, ale jakoś nie bardzo szło mi pisanie na jego temat. W końcu jednak nie warto tego odkładać w nieskończoność. Od razu chyba muszę zastrzec, że nie mam stosunku bałwochwalczego do Almodovara - owszem, niektóre jego filmu lubię, ale też nie oczekuję każdego kolejnego jako dzieła wybitnego. Zachwyty tylko dlatego, że mamy do czynienia z "mistrzem" mnie nie ruszają. Mając jednak wybór pomiędzy głupotami na poziomie gimnazjalisty zawsze jednak wybiorę w kinie cś takiego (choć na sali było nas tylko kilka osób o takich gustach - chyba więcej poszło na komedię czy kino akcji). Skóra, w której żyję jest chyba jednym z chłodniejszych i depresyjnych jego filmów - dotąd nawet jeżeli było tragicznie czy mrocznie to jednak zawsze tkwiła w tym jakaś nutka albo humoru, absurdu, miłości, pożądania jako uczuć jednak pozytywnych. Ten film, gdybyśmy go sprowadzili do jednego słowa to chyba byłaby nim zemsta.