czwartek, 31 marca 2016

Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość - Katarzyna Surmiak-Domańska, czyli kto się broni, a kto jest atakowany

Notka numer 1916. Ostatnia notka marcowa i chyba jedna z najlepszych rzeczy przeczytanych w ostatnich miesiącach, a na pewno najlepszy reportaż. Mimo wyczuwalnych poglądów autorki, wcale nie dała się ona ponieść najprostszym, emocjonalnym zagraniom. Dzięki temu jej książka" jest nie tylko źródłem wiedzy na temat historii Ku Klux Klanu, ale i ciekawym spojrzeniem na motywacje ludzi, którzy zapisują się do tej organizacji dziś.
Temat cholernie interesujący, a grzebanie w uprzedzeniach, ich źródłach, w tym jak uzasadniają swoje poglądy i czyny, jest fascynującą przygodą. Wbrew pozorom, nie jest to książka jedynie o Amerykanach.

środa, 30 marca 2016

Ofiara losu - Camilla Lackberg, czyli czy Wam też przypomina to klimatem Ojca Mateusza?

Ten miesiąc jakoś wyjątkowo dał mi się we znaki - czytałem sporo, ale wciąż miałem poczucie, że się z różnymi rzeczami nie wyrabiam, a to niestety znacząco odbiera przyjemność czytania. Może muszę sobie na jakiś czas dać spokój z klubami, recenzjami na zlecenie i po prostu czytać sobie własnym tempem to co bym chciał?
Oby kwiecień dał mi trochę wytchnienia. Może i na kolejną Lackberg bym znalazł czas? O ile przy pierwszej jej powieści strasznie marudziłem, to paradoksalnie przy tej (chyba czwarta z kolei), nagle zaczynam dostrzegać w jej twórczości coś fajnego. Mimo, że przecież jako kryminał, to jest naprawdę dość średnie i od połowy można spokojnie odgadnąć sprawcę (o zgrozo!).
Co więc takiego mi się spodobało?

wtorek, 29 marca 2016

Xięgi Nefasa. Trygław Władca Losu - Małgorzata Saramanowicz, czyli nie igraj z przeznaczeniem

W ostatnich tygodniach coraz częściej wrzucam zaledwie szkice notek, a nie pełnowymiarowe recenzje, wciąż obiecując sobie: uzupełnię, dopiszę, wrócę do tego. Tym razem robię miejsce na książkę Małgorzaty Saramanowicz, otwierającą nowy cykl, którego akcja osadzona jest w czasach rządów Bolesława Krzywoustego. Mamy więc i historię, intrygi, walkę o władzę, ale również sporo magii i pradawnych mrocznych rytuałów. Nie na darmo autorka zajmowała się dotąd pisaniem horrorów.
Zdecydowanie wciąga i widzę kilka naprawdę mocnych stron tej książki. Mam nadzieję, że w ciągu kilku dni uda mi się napisać coś więcej. A jeżeli jesteście nią zainteresowani - wbijajcie na konkurs, w którym ta pozycja jest do zdobycia. Nawet specjalnie nie trzeba się wysilać.

szczegóły tu


Czy wczesne średniowiecze w Polsce to dobry materiał na powieść fantasy? Małgorzata Saramonowicz udowadnia, że tak, tworząc niezwykły świat, w którym pradawny Potrójny Bóg wciąż rządzi puszczańską ziemią, a jego trzy mroczne oblicza to Przeznaczenie, Srogość i Pomsta. W tle zaś walka o władzę, starożytne pogańskie rytuały, dworskie intrygi i spiski. Czego chcieć więcej? To się po prostu czyta!
Maja Lidia Kossakowska

poniedziałek, 28 marca 2016

Dzień świstaka, czyli naucz się żyć młotku


Smutna wiadomość o śmierci ks. Kaczkowskiego nabiera tak naprawdę w święta Wielkiej Nocy zupełnie innego znaczenia, prawda?
"Nie jest tak, że na drugą stronę łatwiej jest przejść wierzącym, niż niewierzącym. Łatwiej jest przejść tym, którzy potrafili kochać".

Zastanawiałem się czy szukać czegoś religijnego na dzisiejszą notkę, ale postanowiłem trochę przewrotnie zaproponować film o przemianie, o odkrywaniu swojej lepszej strony. Bo przecież "Dzień świstaka" gdyby nie dobry scenariusz i gdyby nie Bill Murray, byłby jeszcze jedną komedyjką romantyczną, którą można łatwo zapomnieć. Oglądanie wciąż tych samych sytuacji i jakże zupełnie innych reakcji bohatera - oto genialny w swej prostocie pomysł, który czyni ten film naprawdę wyjątkowym.  

niedziela, 27 marca 2016

Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim, czyli sacrum i profanum

Bardzo byłem ciekaw tego przedstawienia - tekst, który ma blisko 500 lat, historia, która wszystkim jest znana, ale dziś misteria Męki Pańskiej raczej nie kojarzą się z teatrem. Jak więc można opowiedzieć tę opowieść inaczej? Czy twórcy pójdą w stronę szukania powiązań ze współczesnością? Czy będzie symbolicznie, czy raczej widowiskowo?
Możecie przekonać się sami. Na stronach TVP można spektakl obejrzeć legalnie. Został pokazany tydzień temu w Teatrze Studio, na zakończenie festiwalu Gorzkie Żale/Nowe Epifanie i choć można się czepiać przygotowanej transmisji, że pozostawiała sporo do życzenia (chwilami kompletnie nie było nic widać, słabe oświetlenie, zbliżenia dość przypadkowe), to i tak brawa za pomysł, by właśnie tuż przed Świętami można było go wyemitować.

Teatr Wierszalin z Supraśla przekazuje nam tekst oryginalny, ale to co widzimy na scenie może chwilami zaskakiwać - postacie jak najbardziej współczesne (albo doprecyzujmy XX-wieczne), znajome jak np. strażak, urzędnik, zarazem są, jak i nie są bohaterami tej historii. Opowiadają przecież o wydarzeniach sprzed tyle setek lat, nam wydają się jak najbardziej bliscy, przenosimy się więc wraz z nimi do Jerozolimy, ale zarazem jesteśmy wciąż tu, w naszym świecie, w jakiejś małej mieścinie w Polsce, może i na Podlasiu. I tak jak w Ewangelii można znaleźć przykłady niedowiarstwa, tchórzostwa, knucia spisków, przeżycia spotkania ze Zmartwychwstałym, tak i wciąż ta historia wydaje się powtarzać. Od przeżywania rozpaczy i smutku z powodu śmierci, aż po odkrywanie jaki był sens w zapowiedziach proroków. 

sobota, 26 marca 2016

Michael W. Smith - Freedom, czyli odrobina pięknej muzyki

I po świętach. To co najważniejsze już się dokonało, a teraz pozostaje tylko radowanie się wolnymi dniami i czasem, który spędzamy z bliskimi. Oby nie tylko przy stole. I oby nie przy telewizji :)
Postanowiłem dzisiejszą notkę zrobić trochę wyjątkową - bo i płyta wcale nie nowa i artysta u nas chyba mało znany. No i nie będzie standardowego Alleluja (bo wtedy pewnie bym dał TGD), Stwierdziłem po prostu kilka dni temu, że warto czasem sięgnąć po coś instrumentalnego, by nie tylko się wyciszyć, ale i zachwycić się czymś co tworzy zupełnie inną przestrzeń.
Ten album własnie taki jest. I z ogromną przyjemnością uruchamiam go wciąż od nowa.

czwartek, 24 marca 2016

Niebo istnieje naprawdę, czyli słaby film, ale za to dla Was dobre życzenia

Dziś Wielki Czwartek, znikam więc na kilka dni z sieci i zostawiam Was z życzeniami:
światła w Waszym życiu, szukania dobra, tego co najważniejsze;
tego żebyście mieli czas dla siebie i dla bliskich;
radości,
bo życie jest tego warte.


Niebo istnieje naprawdę i czasem można nawet dotknąć go tu na ziemi, ujrzeć jego kawałeczek.
Film, który ma to samo stwierdzenie w tytule dotyczy jednak możliwości zajrzenia "za kulisy", czyli próby opisania tego co tam zastaniemy ludzkimi słowami. I to chyba mnie tak w nim drażni, bo słowa zawsze będą zbyt małe.

środa, 23 marca 2016

Spootlight, czyli to w końcu o czym jest ten film?

Ciekawe jak to jest: gdy piszę o 50 twarzy Greya ledwie zajawkę na kilka zdań, mam masę komentarzy. A pod innymi notkami? Czy to znaczy, że nie chce się Wam czytać? Piszę za długie notki?
To dziś postaram się w miarę krótko, choć film wart jest długiej.
Wszyscy zaczęli żartować z Orłosia, któremu w Teleexpresie nie przeszło przez gardło, że to film o aferze pedofilskiej w Kościele, z drugiej strony w komentarzach znowu pojawiały się głosy, że to film antyreligijny. To jak to wreszcie jest? Czy wszystko co może zahaczać o temat wiary musi być gładkie i bez skazy, czy o problemach nie można mówić?

W starych dekoracjach, czyli liczy się wnętrze

Ha! Tytuł bardzo adekwatny do tego w czym uczestniczyliśmy z Włodkiem, który ostatnimi czasy często wyciąga mnie do teatrów. Teren tzw. Soho Factory to prawdziwy labirynt, w którym nowe przeplata się ze starym, sam budynek teatru niełatwo odnaleźć, a i wnętrze przypomina raczej jakąś ruderę z lat 70, gdzie tynk spada na głowę. Ale już sama scena i widownia to zupełnie inna bajka. Kto wie - może po kolejnych inwestycjach (błagam - w jakieś oznaczenia na zewnątrz) to będzie naprawdę fajne miejsce.
Jakby co odsyłam na strony teatru, by zerkać na ich repertuar.

A sama sztuka? Cóż po recenzji Włodka, nie mam za bardzo co dodawać. Różewicza kojarzyłem dotąd jedynie z Kartoteki i słabo znam inne teksty, te prozatorskie, a to właśnie zostały tu wykorzystane. To z jednej strony spojrzenie starszego już pisarza na przeszłość, pełne nostalgii przyglądanie się temu co minęło, co utracił lub co mu dało szczęście, ale też wciąż poszukiwanie radości życia, choć wygląda to już zupełnie inaczej niż w młodości. Człowiek chciałby miłości, ale nie ma już takiego powodzenia, chciałby wiele, ale dużo szybciej się męczy, czuje rozdrażnienie, szuka spokoju, ma swoje przyzwyczajenia, których nie chce zmieniać...

wtorek, 22 marca 2016

Noteboook - Tomasz Lipko, czyli Dan Brown to to nie jest. I dobrze

Wczorajsza notka na temat 50 twarzy Greya, a raczej jej szkic wzbudziła zaciekawienie, więc może częściej powinienem robić jedynie zajawki, wypełniając je dopiero potem treścią? Czyżby trzy zdania czytało się lepiej niż 30? W każdym razie - tekst o filmie 50 twarzy Greya już jest. A ja chyba dla jaj wybiorę się nawet na jego parodię. Może będzie ciekawiej?
A na dziś kolejna książka. Debiut dziennikarza Tomasz Lipko to nie tylko niezły thriller sensacyjny, ale ciekawy pomysł wydawniczy. Pamiętacie książkę Dukaja, wydaną przez Allegro jako e-book i reklamowaną jako pierwsza książka 2.0? To teraz macie do czynienia z próbą wkroczenia w świat nowych technologii poprzez książkę papierową. Zwykłe wydawało by się zdjęcia, gdy nakierujemy na nie smartfon, okazuje się, iż zawierają filmy, które jak to możemy przeczytać, ogląda również główny bohater. Nie musi już nam wszystkiego opowiadać, skoro możemy zobaczyć coś sami. O ile pomysł, by w tekście umieścić adresy stron internetowych i linki do jakichś treści w sieci, nie wydaje się do końca trafiony (musiałbyś to przepisać), to wykorzystanie aplikacji Viuu robi wrażenie. Czy to jest przyszłość książek? Kto wie? Tomasz Lipko i tak przecież postąpił dość zachowawczo, bo nie umieścił tam nic, czego nie ma w tekście - to uzupełnienie, a nie zupełnie nowa treść. Urządzenia mobilne, dostęp do sieci, są coraz powszechniejsze, kto wie czy kiedyś nie będziemy mogli przerywać lektury, by sami zbierać jakieś materiały i prowadzić własne "dochodzenie". Za pomysł: brawa!

poniedziałek, 21 marca 2016

Pięćdziesiąt twarzy Greya, czyli pan i poddana

Obejrzałem.
I prawdę mówiąc nadal czytać nie mam ochoty. Ale napisać jednak coś warto. Choćby ze względu na socjologiczny fenomen, zarówno książki, jak i filmu.
Film, który był hitem kinowym nawet w małych prowincjonalnych miasteczkach, książka, która zapoczątkowała całą modę na tzw. erotyczne (?) romanse. Co takiego w tym jest? Zwłaszcza, że zachwyt i koniunkturę nakręcają głównie przedstawicielki płci pięknej, które raczej ze względu na treść powinny być tą treścią oburzone. O co w tym chodzi? O jakieś podświadome pragnienie bycia pożądaną w sposób dziki, namiętny, na granicy przemocy. Marzenie o facecie, który zerwie bieliznę, rzuci na łóżko, przyciśnie itd. wrrrr... Dzikus w garniturze. Bo oczywiście nie zapominajmy, że poza tym ma być cholernie przystojny, elegancki i bajecznie bogaty.

niedziela, 20 marca 2016

Każdy dostanie to w co wierzy, czyli recenzja na dwa głosy


16 marca, po raz kolejny Chochlik kulturalny (Włodek)  i Robert z Notatnika kulturalnego wybrali się do teatru. Tym razem wybór padł na: „Każdy dostanie to, w co wierzy” w reż. Wiktora Rubina na motywach „Mistrza i Małgorzaty” – spektakl grany w Teatrze Powszechnym, zgodnie z opisem, wyłącznie dla widzów dorosłych. Oczekiwania były duże, bo i książkę znamy i wiemy, że teatr „lubi się wtrącać”… Jak wyszło? Porozmawiajmy:

sobota, 19 marca 2016

Polska odwraca oczy - Justyna Kopińska, czyli interwencyjnie i po to by wstrząsnąć

Na początek jeszcze efekt małych porządków - dopisuję choć po parę zdań do rzeczy przeczytanych, a które recenzował u mnie ktoś inny Kalicka - Dziewczyna z kabaretu
A dziś reportaż.

Za kilka dni będzie okazja spotkać się z autorką, więc być może coś potem dopiszę, ale ponieważ to rzecz w miarę świeża, to zerknijcie na ile Was zainteresuje.
Podczas lektury cały czas uruchamiało mi się myślenie: czemu mnie to tak uwiera. Może tak miało być. W końcu jak ktoś się bierze za tematy interwencyjne, kontrowersyjne, traktuje to jako pewną formę walki z niesprawiedliwością, to musi uwierać - zmuszać do większej uwagi, czy coś takiego nie dzieje się wokół nas. 

Ale wiecie co? Czy oglądaliście kiedyś jakikolwiek program z cyklu Uwaga, Sprawa dla reportera i inne w tym stylu? Takie gdy jest bulwersująca sprawa i dziennikarz lata z mikrofonem, by od ofiar, sprawców, czy odpowiedzialnych zebrać jakieś komentarze? Nie uderzyło Was nigdy w jaki sposób zadaje pytania, jak często przerywa, prawie kłóci się z rozmówcami. On walczy, przyszedł z tezą i będzie jej bronić, bo chce by oglądający zajęli jednoznaczne stanowisko. Niby słucha, ale swoje wie, nie próbuje zrozumieć. I potem i tak zmontuje żeby wyszło na jego.
A potem przypomnijcie sobie jakiś reportaż, który Was wzruszył, choć tak naprawdę polegał na tym, że ktoś opowiadał o swoim życiu, bez żadnego komentowania, zadawania pytań, bez cięć, długie minuty patrzenia w kamerę, która towarzyszy bohaterowi w jego dniu. Łapiecie różnicę? Bo ona będzie istotna w dzisiejszej notce.

piątek, 18 marca 2016

Hańba! Czyli Niemcy się zbroją

Pisałem na blogu o projekcie RUTA, to i Hańby nie może zabraknąć. Podobny pomysł, podobna energia, choć muzycznie jest mniej bogato, nie zawsze idealnie. Ale za to tekstowo - okazuje się ten projekt zadziwiająco aktualny (patrz wizyta ONR w najstarszej szkole w Polsce).
Gdy szuka się informacji o tym zespole, można znaleźć tekst, że jest to krakowska kapela podwórkowa. Banjo, bęben, tuba i akordeon i ruszamy, aby zaśpiewać ludziom pod ich okna. Nawet sobie nie wyobrażam jakie mogły by być reakcje przy tych tekstach. Nie znajdziecie tu typowych ballad o miłości, obojętnie szczęśliwej czy nie. Znajome melodie pojawiają się w tych kawałkach, czasem nadają im jakby lżejszy charakter, ale wokal i przesłanie to już czysta anarchia.

czwartek, 17 marca 2016

Powrót do Itaki, czyli co się z nami stało

Pamiętacie piosenkę Kaczmarskiego "Co się stało z naszą klasą"? Uczestniczyliście w spotkaniach klasowych po 10 czy 20 latach od matury? Ogarnia Was czasami jakaś nostalgia, gdy spotykacie się ze znajomymi sprzed lat, gdy mamy możliwość konfrontacji naszych marzeń i rzeczywistości?
Te pytania nie są od czapy, bo łączą się z obrazem, o którym chcę napisać dzisiaj. Francuski reżyser Laurent Cantent pozwala nam uczestniczyć w takim spotkaniu znajomych sprzed lat. Część z nich została na Kubie i próbuje jakoś żyć w zgodzie z systemem, jeden z nich wrócił na chwilę z emigracji. I toczą się nocne Polaków rozmowy, tfu, Kubańczyków. Ktoś mógłby powiedzieć: i co nas obchodzą ich problemy, ich przeszłość, ich sprawy. Ale wiecie co?

środa, 16 marca 2016

Bang Gang, czyli będzie, będzie zabawa...

Oczekując dziś na spektakl teatralny, wykorzystałem dwie godzinki na nadrabianie zaległości kinowych. W multipleksach nic ciekawego, ale moje coraz bardziej ulubione Kino Atlantic (ukłony) nie zawiodło. I pewnie nawet nie będą się gniewać, jeżeli moja recenzja nie przyciągnie tłumów na seans. Tytuł notki prowokujący? I tak miało być.

Ale kłamać nie ma zamiaru. Jeżeli naczytaliście się gdzieś, że w tym filmie nastolatki uprawiają seks i oczekujecie niesamowicie odważnych scen, to będziecie zawiedzeni i z takim nastawieniem po prostu nie idźcie.
Robienie hałasu wokół tego typu produkcji, że niby są strasznie kontrowersyjne, wstrząsające itp., trochę nie ma sensu, bo albo (niestety) przyciągnie do kin młodzież i nie daj Boże jeszcze przyjdzie im do głowy samemu się tak zabawić albo przyjdą rodzice i nauczyciele i (o zgrozo!) uwierzą, że wszyscy ich uczniowie też tak samo...
Dla kogo w takim razie jest ten film i czego się spodziewać?

wtorek, 15 marca 2016

Prawo krwi - Tess Gerritsen, czyli nie ufaj modom

Tyle jest głośnych nazwisk, autorów, którzy produkują książki dziesiątkami, a na każdej można znaleźć reklamę typu: bestseller (no może gdzie tam...), najpopularniejszy (nie ważne w jakiej grupie), nagradzany (???). Również łażąc po różnych forach można napotkać pełne zachwytów recenzje: uwielbiam, zbieram wszystko, kapitalne itp. No i raz na jakiś czas człowiek, zamiast ufać swojemu nosowi da się na coś skusić. Nic mnie nauczyło, że jakoś niekoniecznie podeszła mi Lackberg, ani Marklund, które niby umiejętnie łączą obyczaj z kryminałem... Jakoś wolę twórczość panów. No ale trzeba przecież raz na jakiś czas coś sprawdzić? No to biorę się Gerritsen. Kolejne nazwisko o którym się mówi - obok Kavy w tej chwili mocno u nas promowana w seriach wydawniczych w kioskach.
I chyba miałem pecha.

poniedziałek, 14 marca 2016

Dobra powieść nie oznacza sukcesu na ekranie, czyli Władca much i Dawca pamięci


Żeby to było takie proste - bierzesz świetną, wielowarstwową powieść i raz dwa przerabiasz to na scenariusz, a potem masz wielki sukces filmowy. Najczęściej wychodzi niestety słabiutko. Może dlatego, że wcale nie jest łatwo przełożyć na język obrazu, to co w książce zachwycało. Zbytnie uproszczenia, szukanie dosłowności gdy warto operować niedomówieniem, stawianie na widowiskowość. Ile takich grzechów można by wymienić.
O "Władcy much" Goldinga chyba jeszcze u siebie nie pisałem, być może po kilkunastu latach od lektury, czas by do niej wrócić. Będę pewnie też polował na pierwszą ekranizację, jeszcze z lat 60, bo jak przez mgłę pamiętam, że tamta był dużo ciekawsza. Ta z roku 1990 nie ma w sobie nic z tego dreszczyku, z tego przerażenia, z jakim obserwujemy zmieniające się postawy dzieciaków.
Wszyscy pamiętają o co chodzi? Grupa dzieciaków, uczniów akademii wojskowej, po rozbiciu samolotu, ląduje na wyspie. Radość z uratowania trwa dość krótko - bez dorosłych, sami będą musieli nauczyć się wszystkiego co pozwoli im na przeżycie. To czego nauczyli się w domach i w trakcie swojej edukacji, okaże się dość kruche, a górę wezmą pierwotne instynkty.

niedziela, 13 marca 2016

Żniwa zła - Robert Galbraith, czyli jakie tajemnice skrywa przeszłość

ImageTrzecie spotkanie z J.K. Rowling, a raczej z jej kryminalnym alter ego, czyli Robertem Galbraithem. Jeżeli jesteście ciekawi jak mi podpasowały pierwsze dwie książki z tymi postaciami - zapraszam:
Wołanie kukułki
Jedwabnik
O ile w każdej poprzedniej było jakieś konkretne środowisko, które zostało opisane (zwykle dość zgryźliwie - z podobnego pomysłu korzysta u nas Jacek Getner w Panu Przypadku), to "Żniwa zła" trochę zaskakują - tym razem śledztwo tak naprawdę kręci się wokół samego Cormorana Strike'a, a praca jego i jego partnerki tak naprawdę ograniczona jest prawie do minimum. Zamiast zajmować się śledztwem i zarabiać kasę, tym razem to oni są śledzeni, a zagrożenie wcale nie jest do bagatelizowania. Detektyw i jego przyjaciółka będą mieli niezłą zagwozdkę, by wybrnąć z tego ślepego zaułka, w który zostali zagnani.

sobota, 12 marca 2016

Rzeźnia, czyli w Ateneum smakujemy Mrożka

Dziś planowałem sobie recenzję książkową, ale może zostawmy to na jutro - zbyt wiele dziś miałem pisania różnych tekstów o książkach i szukam trochę odpoczynku. Może o teatrze (bo w końcu jako laikowi jak najbardziej mi wypada) napiszę krócej i będę jeszcze miał sporo czasu na jakąś lekturę (Dymny czeka na stosie). I przy teatrach, ponieważ chyba mniej ludzi się nimi interesuje, a przynajmniej mniej o nich pisuje, jakoś uda mi się nikogo nie urazić :) Jak pokazał dzisiejszy przykład z zaprzyjaźnionego bloga ChochlikTeatralny, pisząc o książkach, trzeba być dużo ostrożniejszym, szczególnie gdy wchodzi się z kimś w polemikę, trzeba się przygotować na fale nieprzychylnych komentarzy. W sumie, sporo osób robi te specjalnie, żeby narobić wokół siebie szumu, ale jakoś mnie to kompletnie nie kręci.
Wracajmy do teatru. "Rzeźnia" jest chyba jednym z rzadziej wystawianych tekstów Mrożka - czy rzeczywiście chodzi jedynie o trudność w przełożeniu tego na język sceny, czy też (jak odnoszę trochę wrażenie), po prostu dziś się on już nie robi takiego wrażenia? Różne happeningi i pomysły domorosłych artystów, które tak mogły szokować w XX wieku (ranienie zwierząt albo siebie na scenie), prowokując Mrożka do napisania tej sztuki, dziś już nikogo raczej nie szokują. Dawno przebiła je telewizja, internet, a nawet sam teatr, który pod pretekstem wybijania ludzi z komfortu, nie raz przekracza granice dobrego smaku i szokuje na wiele sposobów. To co jest głównym motywem, najsilniejszym przekazem tej sztuki - dysonans między sztuką "wysoką", a "niską" rozrywką i spełnianiem pragnień mas - choćby Piotr Fronczewski nie wiem jak się nie wysilał, brzmi dla mnie jakoś słabiutko i mało kogo przekonuje. Wirtuoz czy rzeźnik - dziś każdy może przykuć uwagę tłumów i zdobyć wielkie brawa. Niestety...

piątek, 11 marca 2016

Ze zwierzakiem na pierwszym planie, czyli Dziewczyna z kotem i Biały Bóg

Dwa filmy, które łączy zwierzak, będący istotną częścią fabuły. W pierwszym przypadku kot, w drugim pies. Obrazy dość specyficzne, raczej chyba dla koneserów, ale jest w nich coś, co może zainteresować, więc jeżeli ktoś po przeczytaniu notki, będzie miał ochotę, to po prostu smacznego.

Najpierw francusko-włoski "Dziewczyna z kotem" - 

choć niby opowiadający poważną historię, to nie pozbawiony nutki absurdu, czarnego humoru. To historia dziewięcioletniej dziewczynki, która bardzo pragnie miłości i akceptacji, ale niestety nie dostaje ich za grosz. 
Ojciec - słynny aktor, raczej swoje uczucia kieruje na starszą siostrę Arii, można nawet podejrzewać, że ta ich relacja jest czymś więcej niż prostym układem tata-córka. W dodatku cały czas kłóci się z matką dziewczynek, zblazowaną i przebierającą w kochankach. Rzadko kiedy w domu panuje spokój, dochodzi wreszcie do rozstania, ale główna bohaterka tak naprawdę nie znajdzie sobie miejsca ani przy jednym, ani przy drugim. Dopóki jest dobrze, to chętnie by ją przytulali i całowali, ale gdy tylko zaczynają się kłopoty - przychodzi czas, by niestety wynieść się do alternatywnego domu. Gdy Aria zapragnie kota, w obu miejscach już nie będzie mile widziana. Zostanie jej ulica. 

czwartek, 10 marca 2016

Aktorzy żydowscy, czyli aktor, zespół, widz. Na pograniczu życia i sztuki


Widzę, że powoli robią mi się zaległości nie tylko w filmach, książkach, ale i w recenzjach teatralnych :) Nic dziwnego jednak, jeżeli częstotliwość odwiedzania różnych scen, zwiększyła mi się wielokrotnie, a Włodek jak to mówią poszedł (za moją namową) "na swoje". Zajrzyjcie na jego blog i wesprzyjcie dobrym słowem.
http://chochlikkulturalny.blogspot.com/

Między innymi dzięki niemu w ostatnich dniach miałem okazję obejrzeć "Aktorów żydowskich" w Teatrze jak się domyślacie Żydowskim. Spektakl dość wyjątkowy, wymagający od widza wyjścia poza pewne schematy myślenia. Wcale nie zdziwiłbym się głosom niektórych widzów zdezorientowanych tym, w czym uczestniczyli. Co to było? Próba do spektaklu? Grupa terapeutyczna? Happening? Trudno bowiem oddzielić tu rolę od aktora, kwestie napisane przez kogoś w scenariuszu, od tego co on sam mógłby powiedzieć - szczerze i prosto z mostu. Grają samych siebie i opowiadają o miejscu gdzie pracują, o dylematach jakie może mieć każdy z nich. Co jest więc manifestem, spowiedzią, praniem brudów, a co jedynie grą? To sztuka bliższa życiu niż się to mogłoby wydawać.

Kielonek - Alain Mabanckou, czyli proza dzika i intensywna

Jak to miło być czasem "zmuszonym" (lepiej byłoby powiedzieć "zaproszonym") do odwiedzenia zakątka świata mniej znanego, do zapoznania się z jego kulturą. Częściej (choćby dzięki Wiośnie Filmów, która już niedługo) mam taką okazję poprzez filmy, ale widzę, że pojawia się coraz więcej możliwości również w literaturze. Co z tego, że to trudniej dostępne w bibliotekach, warto tego szukać, próbować, odkrywać, dać się uwieść czemuś zupełnie innemu.
Oto Republika Konga i historie bywalców jednego z barów, w jednym z miast. Nieważne jakim, bo to przecież nie dokument, a raczej dziwna opowieść spisana przez jednego z klientów tego przybytku. Proza deliryczna, dzika, nieokiełznana i chaotyczna, jakby była relacją mówioną, a nie prozą. Nie ma tu miejsca na kropki, wielkie litery, cały tekst jest przecież notatnikiem pisanym przez człowieka, który rzadko kiedy trzeźwiał, a który w dwóch zeszytach, na prośbę właściciela baru, spisywał różne historie i swoje przemyślenia. Polityka i ludzie w garniturach, obok ludzi z marginesu, bo każdy ma prawo do tego, by opowiedzieć o sobie - byle ciekawie, byle postawił kolejkę, byle nie drażnił zapisującego powtarzaniem tego samego po raz kolejny.

wtorek, 8 marca 2016

Niewinne, czyli trudno przelać na papier to co kłębi się w mojej głowie.

Po raz kolejny Kino Atlantic wyprzedziło wszystkich i jeszcze przed premierą była okazja, żeby zobaczyć "Niewinne". Tyle, że nie mogłem czasowo :( buuu. Na szczęście Dorota nie zawiodła.
A więc na Dzień Kobiet (wirtualne tulipany i masa ciepłych myśli) film zrobiony głównie prze kobiety.
Wybieram się pewnie w przyszłym tygodniu.
Dziś odpoczywam po podróży...

Czasami siedzisz w w kinie i spoglądasz na zegarek, myśląc, że najchętniej już byś udała się do domu, innym razem siedzisz na sali kinowej jak zahipnotyzowana i nie wiesz kiedy umknęły ci te dwie godzin. Jednakże niezmiernie rzadko zdarzają się też sytuacje kiedy boisz się, że film się za chwilę skończy, a ty jeszcze tego nie chcesz, jeszcze nie jesteś gotowa aby rozstać się z tymi emocjami, z tymi nutami, które w tobie obraz pobudził. I właśnie taka sytuacja była moim udziałem podczas seansu przedpremierowego „Niewinnych”.
Poszłam na film pt. „Niewinne” pełna oczekiwań, ciekawości i jednocześnie niepewności czy moje nadzieje związane z tym seansem nie zostaną zawiedzione.
Jak czyta się recenzje filmu zapowiadające go jako „niezwykły”, „wciągający”, „hipnotyzujący” to „apetyt rośnie” i łatwo potem o odczucie, ze film nie sprostał tym oczekiwaniom.
Jednakże dziś ubogacona o doświadczenie tego seansu mogę z przekonaniem dołączyć do grona osób urzeczonych tym filmem.
Ten film ma w sobie siłę i magię, magię, która zasysa nas, wrzuca w wir tamtych wydarzeń i nie pozwala pozostać obojętnym. Stałam się uczestnikiem tych wydarzeń zaciskałam pięści, przygryzałam wargi, ocierałam łzy. Film poruszył mnie do głębi.
Nie lubię określenia kino kobiece, ale chce tutaj użyć tego określenia choć nie w tym stereotypowym znaczeniu filmu lekkiego, miłego, ciepłego,
Jest to film ze wszech miar kobiecy- reżyseruje kobieta, za zdjęcia i montaż odpowiedzialne są kobiety, a trzema z czterech współautorów scenariusza też są kobiety. No i oczywiście grają prawie same kobiety i to jak grają. Ja oglądając miałam poczucie, że stoję wśród tych kobiet, wśród tych zakonnic - nie aktorek grających zakonnice tylko zakonnic. Czułam zimno bijące od tych przemarzniętych murów, słyszałam te chorały odbijające się od pustych, ubogich klasztornych ścian.
Jest to kino kobiece, feministyczne bo dotykające kobiecych emocji – lęku przerażenia, wstydu, bezradności, poczucia zhańbienia – traumy ofiar gwałtów.

Film opowiada historię zakonnic zgwałconych często wielokrotnie przez żołnierzy radzieckich. Historię zapomnianą, a może nawet nigdy nieujawnioną . Wiele kobiet (szacuje się , że ponad milion) w tym zakonnic zostało podczas drugiej wojny światowej i tuż po niej zgwałconych przez członków armii wyzwoleńczej.
Człowiekowi jest tym trudniej uporać się z traumą jeśli nie może o niej powiedzieć, nie może jej wykrzyczeć, jeśli musi milczeć, zachować ją dla siebie, jeśli jest przekonany, że zło którego padł ofiarą może zhańbić jego, a nie tego , który go dokonał.
W takiej sytuacji są te kobiety, cierpią nie tylko jako kobiety, ale także jako zakonnice, które zdecydowały się żyć bez kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, a do którego zostały okrutnie zmuszone, które poza dłońmi i twarzami nie pokazują swojego ciała., a teraz zostały brutalnie odarte ze swojego wstydu przez gwałcicieli.
Dodatkowo ból potęguje konieczność zachowania milczenia i brak wyboru co do macierzyństwa.
Film dobrze w osobie matki przełożonej pokazuje uniwersalną prawdę , że gdy będąc wierni jakieś idei, wartościom – posłuszeństwo, obrona dobrego imienia, honoru, tracimy z pola widzenia drugiego człowieka i jego dobro możemy łatwo się pogubić i w efekcie być źródłem krzywdy innej osoby.
Co by się stało gdyby zakonnica Maria nie złamała zasady posłuszeństwa i nie sprowadziła pomocy dla swojej cierpiącej siostry? Złamała regułę, podjęła decyzję z nią sprzeczną, poniosła jej konsekwencje, a w efekcie przyczyniła się do wielkiego dobra.
Film nie ocenia, kapitalnie pokazuje ludzkie dylematy.
Warto zauważyć, że mimo, iż cały film dotyczy gwałtów, czujemy bół, cierpienie ich ofiar, to jednak nie jesteśmy epatowani ich obrazami. Wcale to nie pomniejsza wymowy filmu, a wręcz odwrotnie uświadamia, że nawet jakbym zobaczyła to i tak nie jestem w stanie bardziej tego cierpienia pojąć, zrozumieć. Obrazy dosadne chyba potrafią po pewnym czasie zobojętnić na przekaz. To co jest niedopowiedziane, w twarzy, w oczach, w gestach zostaje w nas na dłużej.

Chcę jeszcze złożyć wyrazy najwyższego uznania wszystkim aktorkom grającym zakonnice. Jestem przyzwyczajona dla klasy Agaty Kuleszy i każdy film z jej udziałem kocham ( moim top 1 jest „Róża”), jednakże w tym filmie moim top 1 jest Agata Buzek.

Dziękuję za ten film.
Dorota

Sam film oglądałem sporo później i rzeczywiście warto go zobaczyć. Po pierwsze: to ciekawa historia, mało znana, a jednak warta poznania i przemyślenia. Co tak naprawdę jest ważniejsze: zgorszenie, jakiś skandal wokół zgromadzenia, czy też życie ludzkie, obojętnie czy poczęte z miłości, czy też nie. Wstrząsający jest dramat tych kobiet, które w podwójny sposób zostały skrzywdzone, czuły się okradzione nie tylko ze swojego człowieczeństwa, ale i z powołania. 
Po drugie: napisała o tym trochę Dorota - ten film to również kilka wyśmienitych kreacji aktorskich, nieoczywistych, niełatwych ról, z którymi aktorki świetnie sobie poradziły. 
R

poniedziałek, 7 marca 2016

Zagubiony autobus - Steinbeck, czyli odarci z masek

Dziś notka trochę "z drogi". Niby jestem od kilku godzin już w Wadowicach, a dokładniej w sympatycznym DelArte, nawet zdążyliśmy już być na Rynku, w Bazylice i na kremówkach, ale dla mnie każdy wyjazd to trochę takie "bycie w drodze". Trochę dlatego, że kiepsko śpię poza domem, a trochę dlatego, że człowiek zupełnie inaczej chłonie wszystko dookoła, jakoś ma mniej w sobie pośpiechu, a więcej uważności. Nie tylko na miejsca, na krajobrazy, na to co nieznane, ale i na ludzi. Zwykle w mniejszych miasteczkach jakoś mam to szczęście napotykać ludzi sympatycznych, ciekawych, życzliwych. A może to moje nastawienie powoduje, że i oni są bardziej chętni do rozmowy?

Wszystko to sprawia, że powieść Steinbecka będzie idealna na dziś. Choć powstała przecież w pierwszej połowie dwudziestego wieku, podobnie jak inne powieści tego autora, wciąż czyta się ją z nie mniejszym zainteresowaniem. Może dlatego, że choć zmienia się świat dookoła, ludzie tak naprawdę mają podobne problemy. Marzą o miłości, akceptacji, o karierze, może o spotkaniu z gwiazdorem, inni znowu o podróżach, o byciu wolnym... Tylu ludzi i tyle ciekawych historii. Trzeba tylko umieć słuchać. Banalne wydawałoby się twarze, ubrania, sylwetki, a w środku całe mnóstwo pragnień, obaw, skrupułów. Rzadko kiedy otwieramy się w 100 procentach, opowiadając szczerze o wszystkim, zakładając maski, udając, trzymając się kurczowo jakichś rzeczy, które nawet nie do końca lubimy.
Czy może się zdarzyć coś, co sprawi, że ludzie będą potrafili pokazać swoje prawdziwe emocje, swoją twarz - jakaś sytuacja ekstremalna, coś co wybiło by ich z rytmu? Właśnie takie zdarzenie jest tu w centrum opowieści. Zwykły rejs kursowy autobusu, podwożącego pasażerów do kolejnego miejsca, skąd mogą złapać dalsze połączenia, na bardziej uczęszczanych liniach, okaże się okazją do tego, by jego uczestnicy, spojrzeli na siebie inaczej.

niedziela, 6 marca 2016

Krótka książka o miłości - Karolina Korwin-Piotrowska, czyli nie tylko dla miłośników kina

Wśród książek, które ostatnio wpadły mi w ręce i trafiły na moje półki, dwie są dość wyjątkowe - z góry bowiem wiem, że nie są to pozycje, które dałyby się przeczytać na raz - ich sens i urok polega właśnie na tym, by sobie je umiejętnie dawkować, by się nimi rozsmakować po kawałeczku. Na razie nie będę zdradzał jaka jest ta druga, ale pierwszą już widzicie obok. 
Po pierwsze, wbrew tytułowi, nie jest wcale ona taka krótka. Blisko 700 stron, to przecież spora cegła. Spytacie dlaczego nie da się jej przeczytać (a już na pewno lepiej tego nie robić?) za jednym razem? Bo nie jest to powieść, a raczej zbiór felietonów o ulubionych filmach. Nie o najlepszych, bo nie jest to ranking, nie o lekcja historii, bo obok starszych tytułów, są tu też takie, które mają raptem kilka lat. Po prostu opowieść o miłości do kina, czyli felietony o tym co wzbudza emocje. Od czystej rozrywki, aż po rzeczy ambitne, bardzo poważne. Blisko 100 tytułów (i będzie ciąg dalszy, bo nie ma tu np. produkcji polskich) i cudowna podróż przez obrazy, które oglądali moje rodzice, które oglądałem ja (będąc dużo młodszym) i te, które wybierałem już w pełni świadomie, sam polując na to co wartościowe. Jak wiecie na blogu mam już obejrzanych i opisanych ponad 1000 filmów, coraz częściej sięgając po rzeczy z klasyki kina, szukając nazwisk reżyserów, aktorów. Wyobraźcie sobie jaką wiec frajdę mi sprawiło przekopywanie się przez tę pozycję, szukając rzeczy jeszcze mi nie znanych, troszkę przeze mnie zapomnianych albo porównywanie opinii (nie zawsze się zgadzając co do wrażenie jakie robi film, ale to przecież jest subiektywne). 
Na półkach u mnie stoi już kilka tomów rozmów Zygmunta Kałużyńskiego i Tomasza Raczka, gdzie wybierali swój kanon, pisząc albo krótkie felietony, albo też dialogując sobie na temat niektórych filmów. Ale przyznam się szczerze, że wiele z tam wspominanych produkcji wydawało mi się dziwnym wyborem - może po prostu było tego zbyt dużo, a mimo uporządkowania gatunkowego, czy alfabetycznego, rzadko sięgam do tamtych książek, by coś wyszukać. Za dużo tam też moim zdaniem narzucania własnego zdania (krytyk ocenia, a Ty widzu przyjąć to na kolanach). Tymczasem Karolina Korwin Piotrowska pisze głównie o swoich emocjach, które towarzyszyły jej przy oglądaniu, tak za pierwszym razem, jak i niedawno przy kolejnych próbach podejścia. I to właśnie jest mi bliskie, bo sam też staram się tego właśnie w filmach szukać, o tym pisać. Wiadomo, że jest to subiektywne, ale wolę to niż górnolotne definicje, analizy i odwołania do historii kina, po to by ogłosić światu, że jakiś film jest wielki. Mnie przynajmniej to nie przekonuje, a nawet śmieszy. Podobnie jak podniecanie się przez bardzo młodych widzów, którzy jeszcze niewiele widzieli, każdą nową produkcją i nazywanie jej genialną. 

sobota, 5 marca 2016

Dżuma w Breslau - Marek Krajewski, czyli czy istnieje morderstwo doskonałe?

Dziś teatr, jutro teatr, to i kiedy tu notki pisać? Sięgam więc do rzeczy przeczytanych już jakiś czas temu i czekających na notkę. Na blogu jest już kilka recenzji książek Krajewskiego, ale raczej tych nowszych, co do których nieraz miałem uczucia mieszane. Wracając do Mocka i do Wrocławia, wciąż odkrywam na nowo dlaczego pokochałem tego autora. Przecież to już kilkanaście lat temu, gdy jeszcze mało kto próbował łączyć kryminał z historią, bawić się w odtwarzanie realiów sprzed lat, Krajewski zauroczył wszystkich: i klimatem, i bohaterem (nie zawsze przecież świętym) i pomysłem. W "Dżuma w Breslau" to wszystko nadal jest, choć przecież to tom, który został napisany już po 4 innych, gdy wydawało się, że historia Eberharda Mocka już dobiegła końca. Krajewski wtedy wrócił do wcześniejszych wydarzeń i zaproponował coś, co chyba można traktować jako drugą chronologicznie powieść z tym bohaterem.

piątek, 4 marca 2016

Mężczyzna idealny, czyli panie i panowie nie dajcie się nabrać

Dokładnie jak napisałem w tytule notki. Panie, Panowie, nie dajcie się nabrać. I nie chodzi o to, że idealnych mężczyzn nie ma i nie będzie (tzn, może i są, ale i tak nie spełniają kryterium bycia idealnym, opracowanym przez kobiety). Chodzi o to, żebyście za żadne skarby nie wydawali 70 złotych na tę "komedię terapeutyczną". Cholera, za te pieniądze do wielu teatrów możecie wejść na wejściówki nawet dwukrotnie. A mi naprawdę drżała ręka przy zaznaczaniu etykiety "teatr", przy tej notce. Naprawdę trudno tu mówić o jakiejś reżyserii (choć Stefan Friedmann robił kiedyś rzeczy naprawdę zabawne), scenariuszu, a nawet o aktorstwie. To raczej na kolanie pisany zbiór scenek, raczej mniej niż bardziej zabawnych, a całość ciągną fragmenty zupełnie nie pasujące do scenariusza, będące po prostu solowymi występami każdego z czwórki aktorów. Taki chyba był pomysł: napisać coś (byle co) na czterech aktorów, zebrać grupę ludzi (oprócz tych na plakacie ma być chyba jeszcze Koterski, czy Ross) i ruszyć z chałturą w Polskę... Każdy przecież jest w stanie opowiedzieć dobry dowcip, coś zaśpiewać, a ludzie kochają oglądać twarze znane z telewizji i będą na pewno ryczeć ze śmiechu.

Dziewczyna z portretu, czyli nic innego nie jest ważne

Wczoraj byłem na Brooklyn i zgadzam się z każdym słowem Doroty. Łezka się kręci w oku. Niby banalne, ale i wzruszające. Dla mnie najciekawszy był nawet nie sam dylemat sercowy, ale ta wielka tęsknota za krajem, za rodziną. Jak zacząć nowe życie zupełnie od zera? No i rzeczywiście - w zestawieniu ze Spotlight, ciekawie wypada wątek księdza i roli kościoła, który pomaga jak potrafi i jest niczym dobry wujek, który zna każdego i pomaga jak potrafi...
A na dziś kolejny film, który był zauważony przy nominacjach do Oscarów i choć mało kto na niego stawiał, ku mojej radości (zasłużenie) zgarnął nagrodę za główną rolę żeńską. Alicia Vikander moim zdaniem miała tu po prostu ciekawszą rolę, mniej oczywistą i dała sobie z nią świetnie radę. Radmayne - choć robi wrażenie, ale gra trochę na jednej minie, na jednym tonie emocji. Obojętnie czy w przebraniu kobiety, czy mężczyzny, była w nim od początku jakaś nieśmiałość, delikatność, która miała sugerować wewnętrzne pragnienie. Gdy zobaczycie zwiastun, to tak naprawdę znacie cały film. Czy mimo wszystko warto go zobaczyć?

środa, 2 marca 2016

Świadek mimo woli - Gianrico Carofoglio, czyli o uprzedzeniach słów kilka

Od czasu do czasu mam ochotę wrócić do jakichś tytułów po raz kolejny - czasem, by sobie odświeżyć cykl i bohatera przed przeczytaniem kontynuacji, czasem po prostu dlatego, że książka wpadła mi w ręce. W przypadku kryminałów nie zawsze się to sprawdza - o tym czy powtórna lektura będzie równie dużą przyjemnością (nie ma elementu podstawowego zaskoczenia), stanowi dobry pomysł, ciekawy bohater, jakieś tło, czyli jednym słowem mówiąc: coś więcej.
Pierwsza powieść z cyklu o mecenasie Guerinim sprawdza się tu całkiem nieźle. 

To thriller prawniczy, trochę w stylu Grishama, ale też ciekawa powieść obyczajowa - z jednej strony o rasizmie, uprzedzeniach wobec imigrantów, z drugiej, również o tym jak trudno wyjść z depresji.

wtorek, 1 marca 2016

Star Trek. Nemesis, czyli dziesiąta odsłona dobranocki


Wśród fanów S-F już dawno porobiły się podziały na fanów rożnych sag - jedni wolą Star Wars, inni Gwiezdne wrota, a jeszcze inni Star Trek. Fascynacje zrodziły się często w bardzo wczesnej młodości, tyle, że niektórzy z nich nie wyrastają i potem mamy freaków, którzy na różne konwenty przebierają się za swoich ulubionych bohaterów, nie zważając na to, że mają już 50 na karku i prawie tyleż samo nadwagi. Kiedyś pisałem o dokumencie z jednego z takich spotkań - Fani kontratakują.
Dla mnie to jakoś kompletnie niezrozumiałe, ale cóż, każdy ma prawo do własnego hobby. Chociaż w przypadku Star Trek mam wrażenie, że jest to chyba najbardziej dziecinna z fascynacji. Film jest tak schematyczny, uproszczony, że kompletnie nie mam przyjemności z jego oglądania. Zero zaskoczenia, jakiejś głębi... Postacie, które coś tam sobie dialogują między sobą (pewnie dla fanów to dowcipne i ciekawe), dramatyczne przygody całej załogi statku Enterprise może i mogłyby być wciągające, gdyby nie to, że w tym serialu wszystko po prostu musi się dobrze skończyć, ten serial jest więc dla mnie niczym dobranocka.