czwartek, 28 marca 2024

Notka na Wielkanoc, czyli życzenia i o filmie Godland

Co roku w okolicach Triduum Paschalnego znikam z sieci. Dziś Wielki Czwartek, więc znowu zostawiam Was z życzeniami i czymś do refleksji. W tym roku naprodukowałem tyle notek, że mogę zrobić to z czystym sumieniem nie tylko do Wielkiej Nocy, ale pewnie wrócę dopiero po świętach, czyli w 1 kwietnia. I nie będzie to Prima Aprilis, bo jeszcze dorzucę Wam coś fajnego, ku pokrzepieniu serducha. 


Tego zwykle szukam najbardziej. I trochę film, o którym dziś chcę napisać i to co mi siedzi w głowie, gdzieś idzie w tym kierunku. Gdzie szukać tego pokrzepienia, gdy wokół tyle narzekania, kłótni, goryczy, frustracji, zmęczenia, smutku...
 

Wielkanoc dla wierzących to najważniejsze dni stanowiące fundament wiary - obietnica nowego życia. Przeżywamy je zawsze wiosną, gdy wszystko budzi się, rozkwita, cieszy oczy. Tego więc Wam życzę 

byście wciąż widzieli przed sobą nie ciemność, tylko światło,
nie koniec, ale początek,
nie smutek, ale obietnicę i nadzieję radości.
 

Nie ważne skąd będziecie czerpać siłę, miejcie po prostu pewność, że ją znajdziecie. I pamiętajcie by potem ją dawać też innym, bo dzięki temu to doświadczenie jest jeszcze pełniejsze i daje więcej szczęścia. Niech Wasze serca wypełniają pokój i dobro.
Na koniec podrzucę Wam jeszcze wiersz - w końcu może i ja przekonam się do poezji :)
A na razie o filmie.
 

wtorek, 26 marca 2024

Jesteśmy szczęśliwi, czyli na pozór wszystko gra


Gościnny Teatr Druga Strefa udostępnił scenę studentom Szkoły Głównej Handlowej, którzy tworzą teatr studencki Scena Główna Handlowa i dzięki temu mogliśmy zobaczyć spektakl „Jesteśmy szczęśliwi” wg Billa Morgana. Spektakl zrealizowany na całkiem przyzwoitym poziomie, ujmujący temperamentem iście włoskim, zagrany z werwą i młodzieńczą spontanicznością oglądało się z zainteresowaniem i ciekawością, bo temat cały czas aktualny.


W zaprzyjaźnionej włoskiej restauracji Helen Archibald obchodzi swoje 53-cie urodziny. Z tej okazji wraz z mężem Thomasem organizują uroczysty obiad dla najbliższej rodziny: dwóch synów, synowej i narzeczonej jednego z nich. Na pozór wszystko jest w najlepszym porządku; życzenia, uściski, prezenty. Jednak wystarczy się odwrócić…

poniedziałek, 25 marca 2024

Sprawa Lorda Rosewortha - Małgorzata Starosta, czyli klasycznie nie musi być nudno

Zdaje się dziś premiera, więc dorzucam i ja kilka zdań od siebie.
Małgorzata Starosta kojarzyła mi się dotąd raczej z komediami kryminalnymi, a teraz możemy poznać jej trochę inne oblicze. Stałą cechą jej książek wydają się dla mnie wątki obyczajowe, relacje międzyludzkie, które trzeba jakoś rozgryźć, bo tam może leżeć rozwiązanie zagadki. I tak jest też i tym razem. Zaskoczeniem jednak może być fakt, że cała historia jest bardzo w stylu retro, niby to lata 50 lub 60 XX wieku, ale klimatem bardziej przypomina jeszcze wcześniej dziejące się powieści np. Agathy Christie. Wiecie: wyższe sfery, służba, spór o majątek i policja, która nie wzywa do siebie na przesłuchanie tylko udaje się do danego majątku, by na miejscu kulturalnie przepytywać przy herbatce i ciasteczku.

Jeżeli lubicie więc właśnie takie, dość klasyczne opowieści, będziecie pewnie przy Sprawie Lorda Rosewortha dobrze się bawić.

niedziela, 24 marca 2024

Vanya, czyli solowa wersja „Wujaszka Wani”

„Vanya” to ciekawa – bo jednoosobowa - adaptacja „Wujaszka Wani” Antona Czechowa. Obraz nie tyle - jak u Czechowa - rozkładu XIX-wiecznej Rosji, upadku ziemiaństwa i destrukcji inteligencji, a na tym tle historia nieodwzajemnionej miłości, co raczej ponadczasowy przekaz o kondycji naszego człowieczeństwa – naszych marzeń, żalów i nadziei. Na pozór wszystko jest w porządku. Wszelkie emocje kłębią się, buzują żywym ogniem pod skórą, niewidoczne dla oczu pozostałych, a jednocześnie czuje się to unoszące się nad sceną pragnienie miłości i odmiany swojego losu.

Tytułowy Vanya na wszystko w życiu musiał zapracować. Zbyt pochłonięty zaspakajaniem potrzeb innych nie myślał o sobie, a teraz, mając 47 lat zdaje sobie sprawę, że nie ma nic. Nie zdobył wykształcenia, nie założył rodziny, nie zaznał żadnego szczęścia, nie odłożył nawet pieniędzy na swoją starość. Kiedy chce się zbuntować, bo ma poczucie krzywdy, nawet własna matka odwraca się od niego. To człowiek, który zawsze żył dla innych i to ze świadomością, że tak żyć należy, a na koniec został jedynie z wiedzą, że inne wybory może byłyby dla niego lepsze, bardziej korzystne, dałyby mu odrobinę szczęścia.

Jemiolec - Kajetan Szokalski, czyli cały czas cię obserwujemy

Mocno ostatnio wsiąkłem na nowo w klimaty fantastyczne i to nie jakieś fantasy, ale coś bardziej naukowego lub postapokaliptycznego. Spodziewajcie się więc w najbliższych tygodniach notki nie tylko o "Problemie trzech ciał", pochłanianym równolegle z serialem, ale i o kolejnej odsłonie w ramach Uniwersum Metro 2033, a nawet czymś przypominającym bajkę.

A dziś coś od PulpBooks. Wydają na razie jeszcze niewiele, trzymam jednak mocno za nich kciuki, bo otwierają drogi debiutantom, szukają tekstów, a nie jedynie bazują na nazwiskach, które już się sprzedają, po to by czytelnik kupił bez patrzenia na jakość. I to mam wrażenie że się sprawdza. Obok Metamorfa, kolejna ich premiera, czyli Jemiolec, to jedne z ciekawszych rzeczy jakie ukazują się na rynku w ramach fantastyki. Nawet jeżeli doszukać się można w nich jakichś inspiracji, to ważne że jednak opowiadają oryginalne historie, a jakieś poszukiwanie ewentualnych nawiązań może stanowić jedynie dodatkową frajdę. 


Kajetan Szokalski nie kombinuje za bardzo z realiami, można nawet odnieść wrażenie, że to bliska nam rzeczywistość. Upadające zakłady produkcyjne, bezrobocie, bieda, brak kasy na leczenie, niepewność, obietnice rządu i mamienie ludzi propagandą jak to głosując na nich zyskasz lepszą przyszłość.

sobota, 23 marca 2024

Jak Zabłocki na mydle, czyli jesteś wypalony? To się zamień!

Dla ludzi, którzy pamiętają sprzed dwóch dekad serial "Rodzina zastępcza", twarze Joanny Trzepiecińskiej i Tomasza Dedka wciąż wywołują uśmiech na twarzach. I oto para ta powraca na deskach teatralnych w najnowszej produkcji Teatru Gudejko. Komedia napisana przez Jack’a Popplewella okazuje się wcale nie trącić tak bardzo myszką jak mogłoby się wydawać, a sprawy jakie porusza, są jak najbardziej aktualne. 
Przecież model małżeństwa gdzie to facet pracuje, a kobieta zajmować ma się jedynie domem, nawet jeżeli dzieci są duże, nie jest jedynym rozwiązaniem, a najważniejsze to by przypisane role i wykonywane obowiązki nikogo nie uwierały. "Jak Zabłocki na mydle" w reżyserii Jerzego Hutka w prześmiewczy sposób pokazuje jak mężczyzna i kobieta mogliby się czuć po zamianie ról. Ona przejmie zarządzanie upadającymi zakładami produkującymi mydło, a on będzie sprzątał, gotował i czekał na żonę by mogła odpocząć. Czy obojgu pójdzie to tak łatwo jak można by się tego spodziewać?

Mszczuj - Katarzyna Berenika Miszczuk, czyli co tam że zimno, skoro trzeba wieś ratować

Wciąż nie znam całości cyklu słowiańskiego Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale kolejne tomy, na które trafiam, czytam ze sporą przyjemnością. Połączenie charakternej bohaterki, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, wierzeń słowiańskich, dawnych zwyczajów, ze światem który nie odbiega specjalnie od naszego (auta, unowocześnienia), tworzy całkiem fajną mieszankę, czasem zabawną, czasem trochę niepokojącą. W miastach być może inaczej się to odczuwa, ale na wsiach, wciąż jest nieraz ten niepokój po zmroku, że człowiek czuje jakby obecność czegoś niezwykłego. U Miszczuk wspólnota dba o to, by kapłan (starosłowiański oczywiście) i szeptucha, mieli się dobrze, by ich chronili przed złymi mocami i pomagali w razie potrzeby. I choć para jaką tworzą Jaga i Mszczuj raczej nie jest dowodem na to, że można zbić na tym majątek, to takie powołanie wybrali i swoich nie zostawią.


W najnowszej powieści w ich związku trochę zaczyna zgrzytać. Każde przecież ma jakieś swoje przyzwyczajenia i choć budują wspólny dom, na razie mieszkają w osobnych, a wszystkie próby narzucenia swojej wizji patrzenia na świat temu drugiemu, kończą się zgrzytaniem zębów. Nie od dziś wiadomo, że Mszczuj najchętniej trzymałby się jedynie obrzędów i rytuałów, niekoniecznie interesując się głębiej światem bogów, mocami dobra i zła, uważając że modlitwy wystarczą. Jaga odwrotnie - wszystko chce poznać, dotknąć, nie ma oporów by stanąć twarzą w twarz z tym co innych przeraża lub onieśmiela. Ba, jako kapłanka Swarożyca, nie raz odda się zapomnieniu w jego ramionach, czym doprowadza do szału zazdrości swojego męża. Czy ma wyrzuty sumienia? No może troszkę. Ale dzięki tym dziwnym relacjom, czuje też, że ma u boga ognia jakieś szczególne względy i może prosić go o pomoc w kłopotach. Skoro on oczekuje, że będzie realizować dla niego jakieś misje, to niech ją chroni, gdy sama właduje się w kłopoty.

czwartek, 21 marca 2024

Dear England, czyli piłka nożna „od kuchni”

Nie jestem fanką ani nawet miłośniczką piłki nożnej, a jednak wyszłam z tego spektaklu mocno usatysfakcjonowana. Niewiele jest spektakli o sporcie, a piłka nożna to przede wszystkim transmisje z meczów lub mecze oglądane z trybun. Na stadionie herosi boiska, a na trybunach/przed telewizorem ich wierni fani. W zależności od wyników media albo pieją z euforii albo „wieszają psy” na zawodnikach, trenerach. Nigdy nie zastanawiałam się, jak to to wszystko odbierane jest przez samych zainteresowanych, co mają w głowie schodząc z murawy. „Dear England” odsłania niejako rąbek tajemnicy, a robi to w oparciu o historię Gereth’a Southgate’a. 

Rok 1996, Anglia dociera do półfinału UEFA Euro. Grają na własnym terenie, przy własnej publiczności. Nadzieje w fanach ogromne, przecież to w Anglii narodził się futbol, na tej ziemi piłka nożna jest królową sportu, a jednak od 1966, kiedy drużyna brytyjska zdobyła mistrzostwo minęło już 30 lat, które nie przynosiły Anglii chluby. Teraz, w walce o szansę na mistrzostwo Anglia ma się zmierzyć z Niemcami. O tym kto przejdzie dalej zdecydowały rzuty karne. Jest tak blisko… niestety rzut karny Gareth’a został obroniony i Anglia odpadła z dalszej rywalizacji. Southgate zamiera, a kiedy schodzi z boiska razem z kapitanem drużyny Adams’em widać, że jest zdruzgotany. Po raz kolejny skończył się sen o „wielkiej Anglii”. Co działo się w mediach i na ulicach angielskich miast do tej pory jest w pamięci nie tylko fanów sportu.

Sami swoi. Początek, czyli sentymentalna podróż do Krużewnik

Zdaje się, że do końca miesiąca nie wyrobię się nawet z notkami teatralnymi, ale i tak postanowiłem trochę je przeplatać z innymi tekstami. Nazbierało się tego trochę :) W przyszłym tygodniu wróci kącik dla wytrawnych kinomaniaków i kryminalna środa. A od Wielkiego Czwartku pewnie znowu cisza na czas Triduum, to raczej już tradycja, by święta były czasem bez Internetu. Wracam więc pewnie w niedzielę wielkanocną, bo niby czas z bliskimi, ale to już nie są święta, więc i czas na pisanie prędzej znajdę. Dziś Światowy Dzień Zespołu Downa, dzień kolorowych skarpetek, więc notka ciut na luzie. A przynajmniej chyba takie było założenie twórców tego filmu. Sami swoi, trylogia Sylwestra Chęcińskiego to dla wielu Polaków rzecz kultowa, więc jak tu mierzyć się z legendą? O dziwno jednak Żebrowskiego całkiem się to udało. Nakręcił historię mocno z tamtymi filmami powiązaną, dla widzów tamtych części, mocno sentymentalną i budzącą ciepłe uczucia. Gorzej z nowymi widzami, bo tu mam wrażenie, że może to być mało pociągające. O ile zna się dalsze losy tych postaci, ich charaktery, przebieg konfliktu między głowami rodów Pawlaków i Karguli, to wciąż dostaje się jakieś miłe dla oka i serca nawiązania. Jeżeli tego się nie zna, obawiam się że frajdy będzie dużo mniej. Nawet samo podłoże konfliktu nie jest jakoś mocno wyjaśnione - to raczej ciąg scen, które już i tak bywały wspominane w kultowych produkcjach z lat 70.

środa, 20 marca 2024

Maria Stuart, czyli polityka i uczucia

MaGa: Tak się jakoś złożyło, że do tej pory nie widziałam Danuty Stenki na deskach teatru. A bardzo chciałam. I powiem, że jestem pod wrażeniem. Podobno Helena Modrzejewska mówiąc polski alfabet wzbudzała zachwyt; Danuta Stenka siedząc bez ruchu lub jedynie stojąc – potrafi uczynić z widzami to samo – zachwyca. A właśnie w ten sposób ona otwiera i zamyka ten spektakl.

Robert: Aktorstwo na pewno broni ten spektakl, jak dla mnie trochę zbyt przekombinowany w warstwie wizualnej. Znamy argumenty obrońców takich rozwiązań: przecież współczesne stroje mają dać nam sygnał o aktualności danej historii. Tylko jeżeli one budzą niesmak, są nieestetyczne, a scena wydaje się pusta, to nie ma w tym żadnej nowości ani wartości dodanej. Nie oszukujmy się - stroje mogą dodać splendoru, można się za nimi schować, wiele mówią o postaciach. Jeżeli aktor sam nie wie czemu nosi na sobie uprząż jak dla psa, to dla mnie tu nic ciekawego w tym pomyśle nie ma.

MaGa: Walka o tron, walka dwóch religii i dwie kobiety, które zdają sobie sprawę, że nie jest możliwe panowanie nad całą Brytanią kiedy jedna jest królową Szkocji a druga królową Anglii i żadna nie ustąpi. Jedna z nich będzie zawsze zagrożeniem dla drugiej. Dwie silne indywidualności: Maria Stuart (Wiktoria Gorodeckaja) i Elżbieta I (Danuta Stenka) wprzęgnięte w intrygi, machinacje i polityczne pojedynki dają na scenie koncert gry aktorskiej. 

sobota, 16 marca 2024

Dwa - Mùlk, czyli zwalnia i przyspiesza, drażni i zaciekawia

Czego tu nie ma: rockowy pazur, elektronika, jazzowe solówki na saksofonie, hip-hop, chórki i wrzask. Zdaje się, że legenda gdańskiej sceny alternatywnej ciągle gdzieś tkwi ziarenkiem w ludziach. Jest industrialnie i garażowo jednocześnie. Jak pamięta się choćby Aptekę, zdziwienia nie będzie, ale dziś już mało kto pozwala sobie na takie szaleństwo muzyczne, świadomie wybierając ścieżkę radiowych kawałków lub buntowniczych numerów, głównie na salki koncertowe. 

Tu panowie ewidentnie się bawią, poszukują, eksperymentują, nie przejmując się oczywistymi oczekiwaniami. I niby czuje się pewne inspiracje, ale po chwili pewnie skojarzenia już będą pędzić w inną stronę, więc trudno mówić o kopiowaniu kogokolwiek. 
Sama nazwa Mùlk pochodzi z języka kaszubskiego (zdaje się oznacza to ukochaną osobę), a ten krążek jak sam tytuł wskazuje, jest już ich drugą płytą.

piątek, 15 marca 2024

Księżniczka Bari - Hwang Sok-Yong, czyli nieść pokój, nieść ukojenie...

I kolejna książka z tak lubianej przeze mnie Serii z żurawiem od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mocna niczym reportaż, ale co ciekawe autorka poprzez na poły baśniową atmosferę, sprawia, że nie boimy się o bohaterkę mimo tego wszystkiego co ona przechodzi. Powieść wykorzystuje mit z koreańskiej tradycji o postaci, która wędruje między światami żywych i umarłych, w poszukiwaniu życiodajnej wody. Bohaterka dostała imię Bari (Bari-degi, czyli odrzutek) i chyba tylko dzięki wsparciu babki przetrwała pierwsze lata. Ona jedna przeczuwała, iż dziewczynka będzie wyjątkowa. Opowiadała jej różne historie, dbając o rozwój płomienia, który w niej się rozpalał, wiedząc że dzięki niemu, może będzie jej łatwiej przeżyć nawet to co bolesne.
Jako siódma córka w patriarchalnej rodzinie nie była przyjęta zbyt radośnie, szczególnie że w Korei Północnej każda gęba do wyżywienia do nie lada kłopot.

Miała niecałe 10 lat gdy po kolei Bari zaczyna traci swoich bliskich i w wieku lat kilkunastu zostaje na świecie zupełnie sama. Nie ma domu, nie ma co jeść, nie ma nikogo. Może więc iść przed siebie, otwarta na to co da jej los. 

czwartek, 14 marca 2024

Geniusz, czyli to z czym do nas przychodzicie

Tadeusz Słobodzianek jako autor, reżyseria Jerzy Stuhr i on też we własnej osobie na scenie. To musi być coś wyjątkowego. I tak też jest. Pan Jerzy już zapowiedział, że tą rolą żegna się z aktorstwem teatralnym, może jeszcze pojawi się na planie filmowym, nic więc dziwnego, że widzowie walą drzwiami i oknami, a bilety wyprzedane na trzy miesiące do przodu. Dobry tekst plus świetne aktorstwo - zapewniają udany wieczór. Marudzić mogą chyba jedynie ci, którzy spodziewają się jakiejś farsy, nie lubią sztuk, gdzie dialogi stoją w centrum i trzeba trochę wiedzy, żeby je śledzić. Choć główne postacie, czyli Józefa Stalina i ojca nowoczesnego teatru Konstantina Stanisławskiego, każdy kojarzy, to obaj panowie rozmawiają też o innych postaciach, wydarzeniach, osoby które trochę znają historię imperium sowieckiego lat 20 i 30, będą miały na pewno więcej frajdy z przedstawienia.

Jedno spotkanie, choć pewnie nigdy ono nie miało miejsca. Ale może mogło. O czym panowie by rozmawiali? Tyran i człowiek nie znoszący sprzeciwu, czy krytyki, prywatnie miłośnik teatru, koneser oraz reżyser, twórca "Metody", czyli kanonicznego sposobu uczenia gry aktorskiej, starzejący się, schorowany człowiek, który w nowych realiach wciąż napotyka na granice i przeszkody. Co za czasy, gdy z samych szczytów, możesz spaść na samo dno, gdy władza kiwnie palcem i jakiś recenzent oskarży się o reakcjonizm, o nie rozumienie nowych czasów i oczekiwań widzów komunistycznej ojczyzny.

Pójdę sama - Chisako Wakatake, czyli coś się skończyło, ale to nie musi być koniec

Cieniutka książka, która jednak sprawia spory kłopot w lekturze i wiele osób być może uzna ją za mało strawną. Bohaterka powieści - 74 letnia kobieta, wspomina i analizuje swoje życie, spogląda wstecz, jednocześnie prowadząc samotne i dość biedne życie. W Japonii ta powieść okazała się przebojem literackim i pewnego rodzaju fenomenem, trudno jednak odpowiedzieć na ile wpływ miała sama treść książki, a na ile rozbudowana wokół niej otoczka. Autorka debiutowała bowiem już na emeryturze, co raczej nie jest zbyt częste, nic więc dziwnego, że tematyka którą porusza w "Pójdę sama" była odczytywana bardziej uniwersalnie jako głos pokolenia, które przepracowało ciężko życie, a teraz odczuwa trochę pustkę.

U nas pewnie też znalazło by się sporo takich historii - dzieciństwo w biedzie, na wsi, potem praca, może małżeństwo, dzieci i całe życie przepracowane, by coś osiągnąć, by zapewnić im jak najlepszy start, edukację. Nie zawsze jednak potem one to doceniają, czasem brak czasu dla pociech, czy też szorstkość wobec nich, odbija się na późniejszych relacjach. I tak jest trochę w przypadku głównej bohaterki. Mąż zmarł, z synem kontakt żaden, z córką jest słaby, żyje więc samotnie, nie mając zbyt wiele środków na utrzymanie. Przecież w większości krajów kobiety pracują mniej, zarabiają słabiej, emerytura bywa więc bardzo trudna. Dużo jej niby nie potrzeba, czujemy jednak, że to dość odległe od naszych wyobrażeń o jednym z najbogatszych krajów świata. 

środa, 13 marca 2024

Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję, czyli czy można pokazać cierpienie

MaGa: Jeśli o mnie chodzi to jest to spektakl, który rozłożył mnie na czynniki pierwsze. Z pełnym przekonaniem mówię, że to najlepszy spektakl jaki widziałam, choć temat ogromnie ciężki, przejmujący i z tych, który oddalamy od siebie tak długo jak się da.

Robert: Masz rację. Rozumiem wszystkie nagrody dla twórców i jestem wdzięczny organizatorom Festiwalu Nowe Epifanie za ściągnięcie spektaklu na ten jeden wieczór do stolicy. To chyba jedno z najbardziej poruszających przedstawień jakie widziałem w ostatnich latach. I to bym podkreślił. Gdybym miał oceniać to co widziałem w kryteriach artystycznych, pomysłów reżysera, gry aktorskiej, pewnie bym marudził. Odebrałem go przede wszystkim na poziomie emocjonalnym i z tej perspektywy chciałbym o nim opowiadać jako o spektaklu cholernie ważnym, poruszającym, zostawiającym ślad.

 

MaGa: Spotykam się z coraz częstszymi opiniami psychologów, że to uciekanie przed tematem śmierci wcale nie wychodzi nam na dobre. Śmierć jest wpisana w ludzkie życie i udawanie, że nas nie dotknie prowadzi jedynie do traum i takich działań względem umierających bliskich, których sami nie chcielibyśmy doświadczyć.

Robert: Nie chcemy żeby była blisko, próbujemy nie dostrzegać cierpienia, oddawać je w ręce specjalistów, żyjemy jednak w kraju, gdzie niejednokrotnie ta opieka specjalistyczna niedomaga, a po drugie towarzyszenie bliskich w chorobie i odchodzeniu, jest bardzo ważnych dla osoby która przez to przechodzi. Być blisko. W sprawach codziennych. Nie dawać odczuć samotności. Sprawiać, żeby ten ból był mniejszy nie tylko samymi lekami. Ale czy to łatwe? Czy jesteśmy do tego przygotowani? To właśnie pytania, które m.in. stawia przed nami Mateusz Pakuła w "Jak nie zabiłem...", zarówno w książce, jak i w przedstawieniu, które zrobił na jej podstawie. 

Spirala zła - Bernard Minier, czyli to jak wejście w kolejny krąg piekła

W środowym kąciku kryminalnym dziś tylko jeden tytuł, ale za tydzień może kolejne dwa, bo wciąż coś w czytaniu. Może nawet jakaś humoreska się trafi?

A dziś Bernard Minier. O ile z jego powieściami poza cyklem o Marinie Servezie miałem wrażenie różne, o tyle ta seria zawsze moim zdaniem dostarcza wiele satysfakcji dla każdego miłośnika kryminałów. Jest zagadka, jest napięcie, świetna atmosfera, zwroty akcji, czyli wszystko to co tygrysy lubią najbardziej. I tak jest też z ósmym tomem cyklu.
Dodatkowo tym razem jest jeszcze ciekawy smaczek, nazwijmy go paranormalnym, czyli to zło, z którym mierzy się nasz bohater ma naprawdę przerażające i zaskakujące oblicze. Diabeł to, czy może ktoś kto uwierzył, że jest jego narzędziem? Ale skąd te moce, które wydają się tak przedziwne, skąd ta nieuchwytność...

wtorek, 12 marca 2024

Nieporadni w kąciku filmowym dla kinomaniaków, czyli Czerwone niebo i Falcon Lake

Wtorek więc wpis dla wytrawnych kinomaniaków i dziś coś o facetach/chłopakach, którzy mają trochę problem w relacjach męsko damskich, czyli o dojrzewaniu, o tym jak trudno czasem zacząć i jak łatwo spieprzyć. Takie słodko-gorzkie historie, w których niby niewiele się dzieje, ale psychologicznie bywa całkiem interesująco. W pierwszym przypadku jest bardziej obyczajowo, w drugim może nawet odrobinkę atmosfery thrillera się można doszukać.

Czerwone niebo to film mistrza melodramatów, Christiana Petzolda. Opowiada on historię o młodym mężczyźnie, który szuka dobrego miejsca, by w skupieniu popracować nad swoją drugą książką. Niestety zamiast cieszyć się pobytem w miłym miejscu nad morzem, dokąd zaprosił go przyjaciel, chodzi cały czas nabzdyczony, wszystko go wkurza i ma ewidentnie jakąś blokadę twórczą. Wokół pożary lasów, ale ludzie wciąż chodzą na plażę, wypoczywają, kąpią się, toczy się wydawałoby beztroskie życie. I on mógłby trochę wyluzować, szczególnie że wpadła mu w oko, znajoma rodziców jego przyjaciela, która również mieszka w tym samym domu. Czy coś z tego będzie?

poniedziałek, 11 marca 2024

Klub Niepokornych, czyli zamiast recenzji kilka zaskoczeń

Zaskoczenie 1.


To moja trzecia odsłona „Klubu…” jaką obejrzałam. Pierwsza to film z 1985r., którego twórcą był John Hughes zatytułowany „Klub winowajców”, druga to spektakl o tym samym tytule zaprezentowany w ramach Sceny Debiutów w Teatrze WARSawy w reżyserii Agnieszki Czekierdy z roku 2019 i trzecia, obecnie obejrzany w Garnizonie Sztuki „Klub niepokornych” w reżyserii Piotra Ratajczaka. Wszystkie wersje poruszają problemy z jakimi borykają się nastolatkowie i choć od premiery filmu do najnowszej wersji jaką obejrzałam minęło niemal 40 lat, to ten problem dalej gorzko wybrzmiewa. Zmieniają się czasy, następuje rozwój cywilizacji, a im więcej wiemy i mamy, tym bardziej czujemy się samotni i wyizolowani. Każda wersja położyła akcenty na coś innego i każda wersja przyprawia o dreszcz niedowierzania: jak to możliwe, że tego nie widzimy…

niedziela, 10 marca 2024

Biedne istoty, czyli ten twórca jest szalony

Nie zdążyłem z filmami oscarowymi jak planowałem, będzie więc pewnie za jakiś czas uzupełnienie, może zbiorcze, bo notek gromadzi się całkiem sporo. O jednym filmie jednak chcę napisać już dziś, bo jak czuję będzie to nagroda dla Emmy Stone za główną rolę kobiecą.
Zagrała perfekcyjnie, wykorzystując ten scenariusz do maksimum. Wokół postaci przez nią graną utworzyło się już całkiem sporo interpretacji, a pewnie to ile włożyła w nią życia i emocji, trochę pomogło w tym, by nie była ona jednoznaczna. Obiekt eksperymentu, żywa lalka, zabawka, obiekt pożądania, z czasem zmienia się w istotę niezależną, podejmującą własne decyzje. Wciąż trochę naiwną, w nosie mającą jakiekolwiek normy i zasady, zdolną jednak do emocji i działania już nie zawsze zgodnie z życzeniem innych. Czy to film feministyczny, jak by chcieli niektórzy, o tym że nie da się z kobiety uczynić jedynie bezwolnego obiektu uwielbienia, że prędzej czy później nawet mózg dziecka nauczy się niezależności i wybierze wolność, odrzucając wdzięczność dla swojego opiekuna... Moim zdaniem niekoniecznie i wciąż jest we mnie jakiś niepokój. Niby Yorgos Lanthimos fundował mi go często, tym razem jednak to nie jest kwestia jedynie wyborów etycznych, tak jakby opowiadając o chorych postawach wykorzystujących kobiety mężczyzn sam spełniał jakieś swoje fantazje.

sobota, 9 marca 2024

Napis, czyli bo my tu żyjemy jak w rodzinie

MaGa: Zasiedziałych w apartamentowcu mieszkańców podobno nie interesuje napis w windzie, przyrównujący nowego lokatora, pana Lebrun, do – grzecznie rzecz ujmując - fallusa. Nikt się do napisu nie przyznaje, każdy twierdzi, że jest mało istotny, że nikt go nie widzi. Trochę inaczej uważa sam zainteresowany. On pragnie dowiedzieć się, który z sąsiadów, nie znając go, bez podstaw usiłuje go szkalować.

Robert: Gérald Sibleyras niby opowiada o Francji, ale w sumie fajnie, że podjęto decyzję, by przenieść to po raz kolejny na deski teatru w Polsce, bo to również opowieść i o naszym społeczeństwie. O tym jak potrafimy zamykać się w naszych komfortowych bańkach i mało otwarci jesteśmy na innych, na nowych w swoim sąsiedztwie, oczekując że to oni się dostosują. O tym jak czasem trudno oddzielić twoje przekonania i postawy od tego czego od ciebie oczekują inni żebyś myślał i mówił. Nawet jak nie masz ochoty - rób to, bo tak trzeba, bo inni robią. Nawet jak myślisz inaczej, nie wolno ci mówić tego na głos, bo nie wypada. I największa zbrodnia: nie pytaj innych dlaczego, bo okażesz się ignorantem i będziesz skreślony w towarzystwie. Pewnie trochę dlatego, że nie bardzo wiedząc jak odpowiedzieć na to pytanie, ludzie się go zwyczajnie boją.

Czego dusza pragnie, czyli trochę humoru, trochę pytań o to co ważne

Mały przerywnik na blogu. Uzbierało się już ponad 20 tematów i wcale nie jest łatwo ustalać kolejność pisania o spektaklach, książkach czy filmach. Tylko żeby nic z głowy nie uciekło. Nie mam takiego komfortu, by pisać na bieżąco o wszystkim, zwykle po prostu jak mam kwadrans, to siadam i piszę akurat o czymś co albo jest świeże albo długo czeka w kolejce. Nie pytajcie jak się to udaje dzień w dzień. Jakoś się udaje :)

Na pewno z obiecywanych rzeczy do końca miesiąca pojawią się Biedne istoty, dwie książki z Azji, jedna z Ukrainy, coś z fantastyki, kolejny kącik dla smakoszy kinowych, kryminalna środa, pewnie serial, coś muzycznego i uff chyba 5 spektakli teatralnych.

A dziś zbiorek opowiadań. Dość wyjątkowy, bo SQN od kilku lat wypuszcza go na przełomie grudnia i stycznia, przeznaczając cały dochód na WOŚP, a potem kończy jego dystrybucję. Ach, co ważne jest tylko e-book. Co roku zapraszani są różni autorzy, którzy piszą albo specjalny tekst albo dają coś z szuflady. Niestety nie ma jakiegoś motywu przewodniego (a szkoda), czyli teksty są dość przypadkowe i jak to bywa ze zbiorami opowiadań, nie zawsze równe.
Ponieważ jednak mam zasadę, by pisać o wszystkim (a przynajmniej się staram), to oto notka tomu z ubiegłego roku, który czekał w komórce na przeczytanie.

piątek, 8 marca 2024

Lęk, czyli ja już dłużej tak nie mogę

Dwa dni z festiwalem Epifanie (klikajcie tu https://noweepifanie.pl/), a ja mam w głowie tyle refleksji i emocji w sercu, jak nie miałem od dawna. Ktoś powie po zerknięciu - ale przecież program jest budowany z rzeczy, które są zwykle już znane. Po pierwsze jednak nie wszyscy czasem zdążą coś zobaczyć, przegapią, nie wszystkie były wcześniej w Warszawie pokazywane. Po drugie jest też wartość dodana, bo spektaklom czy pokazom towarzyszą ciekawe spotkania i rozmowy. 


"Lęk" miałem w planach do nadrobienia, nie tylko ze względu na zbierane nagrody, czułem że to będzie coś ciekawego. I odczucia się potwierdziły. Film jest dość surowy, skromny, ale porusza jakże ciekawy i ważny temat. 
Oto dwie siostry jadą autem. Nie znamy ich celu, choć wiemy że jest dość daleko i muszą nocować po drodze. Obserwujemy napięcie jakie między nimi jest i powoli domyślamy się wszystkiego, bo tu prawie nic nie jest powiedziane wprost. Choroba starszej nie da się ukryć, widać że to stadium, w którym naprawdę ból może pojawić się w każdej chwili i trudno funkcjonować normalnie, nawet mimo leków. A mimo to nie jest to temat ich rozmów, chyba że coś wymknie się młodszej w złości. Ona wciąż szuka jakiejś nadziei, choćby małej szansy, próbując do tego samego przekonać siostrę, która wszystko zbywa milczeniem. Jest zmęczona, wciąż jednak szuka w sobie energii do działania, stara się nią zarazić siostrę.

środa, 6 marca 2024

Ależ rollercoaster, czyli Reina Roja i Cherub

W głowie sporo niełatwych emocji po seansie filmu, poczekajcie jednak do czwartku lub piątku, żebym sobie to poukładał w głowie. Chyba szykują się dwie ciekawe notki plus trzecie zaległa, która trochę wiąże się tematycznie. O czym to będzie? A nie powiem na razie.

Środę wyznaczyłem wstępnie na kącik kryminalny więc dziś jego kolejna odsłona. I dwa mocne tytuły. Ach jak ja lubię takie książki, w których świetnie zbudowane jest napięcie, ze zwrotami akcji, niespodziankami i ciekawymi bohaterami. 

Zacznijmy od Juana Gómeza-Jurado, który ni stąd ni zowąd w ciągu roku stał się jednym z bardziej rozchwytywanych autorów thrillerów kryminalnych. Po Ciszy Białego Miasta czy cyklu Redondo, polscy czytelnicy wiedzą, że Hiszpanie potrafią grać w tą grę. A potem wystarczy już dobra strategia reklamy i tzw. marketing szeptany, który odgrywa na naszym rynku chyba coraz większą rolę. Sam też zostałem namówiony przez czytelniczkę tego cyklu, więc wiem o czym piszę :)

Czerwona królowa Reina Roja. Pierwsze wrażenie? Świetna zabawa. Ale warto trochę wyłączyć myślenie, bo czuje się, że autor to raczej szkoła Dana Browna, czyli stawia na atmosferę, a nie na szczegóły. Gdyby się człowiek trochę zastanawiał nad logiką podsuwanych rozwiązań (choćby punkt wyjścia, czyli ponad narodowa policja, która w każdym kraju ma raptem po kilka osób, proces naboru) i niektórych scen, to trochę by się uśmiał, ale jak już wejdzie w ten klimat, nie będzie chciał odkładać lektury.

wtorek, 5 marca 2024

Her story, czyli filmowy wtorek z Coco Chanel i z Nyad

Za tydzień może znów dwupak mniej komercyjny, ale tym razem z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet, dwa filmy do obejrzenia bez marudzenia drugiej połowy obok, że nudne, że za dziwne i zbyt przekombinowane.

Coco Chanel. Wszyscy chyba znają ją jako ikonę mody, która zrewolucjonizowała podejście kobiet do ubrań, można by więc spodziewać się, że jej filmowa biografia będzie historią dochodzenia do sławy i budowy sukcesu. Tymczasem więcej jest tu jej jako utrzymanki, kochanki, kobiety która za wszelką cenę próbuje zwrócić na siebie uwagę. Rzeczywiście wychodzi z nędzy, próbuje więc powtórzyć drogę swojej siostry, która znalazła bogatego mężczyznę. W końcu śpiewanie w kabaretach nie daje szansy na zdobycie czegoś więcej niż grosze na przetrwanie do jutra.
Trudno tą ekranizacją do końca wyjaśnić fenomen jej pomysłów, filozofii życia, która wzywa do zrzucenia ograniczeń (i gorsetów), połączenia ambicji i talentu.

poniedziałek, 4 marca 2024

Przy drzwiach zamkniętych, czyli życie to nie niebo

MaGa: Przyznam szczerze, że to spektakl wymagający, ocierający się o filozofię egzystencjalizmu a może i będący jakąś odmianą moralitetu. Gdzieś tam pod skórą czujemy, że poruszane przez autora zagadnienia sensu i wartości życia ludzkiego prowadzą nas bardziej w stronę jego beznadziejności.


Robert: Scenografia sugerowałaby raczej raj, relaks na plaży w cudownym hotelu, ale co to za raj, jeżeli jesteś sam ze swoimi myślami. Wystarczy, że nie ma wyjścia, możliwości zmiany i nawet luksus może zmienić się w więzienie.
Nie trzeba kotłów ze smołą i diabłów popychających cię widłami, skoro sami sobie fundujemy oskarżenia, cierpienie i frustrację. Czy da się przeżyć życie, by niczego nie żałować, o nic się nie obwiniać? A jeżeli tam, w zaświatach nie będzie nikogo kto był nam bliski, kto był ważny i znowu będziemy sami lub w otoczeniu ludzi, którzy nas drażnią, nie rozumieją?

niedziela, 3 marca 2024

Porwani - Marcel Moss, czyli wydostać się z klatki, to dopiero początek drogi

Rano gościnnie Marta o Bednarku, to ja trochę w nawiązaniu do jej wpisu o nowym dla siebie, ale przecież bardzo popularnym innym autorze kryminałów.
Może i są pewne różnice, bo jednemu bliżej do thrillerów, drugi ma więcej elementów sensacyjnych (ach te sceny akcji), łączy ich jednak na pewno to, że nie unikają brutalności i pisania o przemocy (choć pierwszy z wymienionych w mojej ocenie jest dużo bliższy granicy, której czytelnik już nie jest w stanie znieść).

Bednarek często pisze z punktu widzenia sprawcy, Moss przygląda się, choćby w Porwanych, psychice tych, którzy stali się ofiarami. Ile trzeba mieć w sobie silnej psychiki by przetrwać, by się nie poddać jeżeli każdego dnia jesteś poniżany, traktowany jak więzień, jeżeli nie daje ci się nadziei na to, że wyjdziesz na wolność?

Pamiętnik diabła - Adrian Bednarek, czyli jak bardzo zły może być człowiek

Są autorzy, których książki budzą we mnie zdecydowanie sprzeczne uczucia – z jednej strony chcę po nie sięgnąć, a z drugiej boję się, co znajdę w środku. Takim autorem jest dla mnie Adrian Bednarek. I nie zrozumcie mnie źle – kreacje bohaterów, język, sposób opowiadania historii – to wszystko jest na bardzo wysokim poziomie i sprawia, że już od pierwszych stron chcemy więcej. Jednak bohaterowie stworzeni przez Bednarka są tak źli, zagmatwani i robią tak złe rzeczy, że po przeczytaniu każdej kolejnej jego książki czuję się wręcz brudna, czuję jak to zło wylewa się z kart książki i mnie oplata. Każdą historię stworzoną w wyobraźni Adriana Bednarka przypłacam kilkutygodniowym przymusowym odwykiem od jego twórczości. Nie inaczej było po lekturze „Pamiętnika Diabła”, czyli pierwszego tomu serii o Kubie Sobańskim.

sobota, 2 marca 2024

Rama II - Arthur C. Clarke, Gentry Lee, czyli gdy lęk przysłania możliwość poznania

Chyba od razu trzeba zastrzec, że jak sugeruje tytuł, jest to kontynuacja wcześniej rozpoczętej opowieści (jeżeli interesuje Was początek kliknijcie tu: Spotkanie z Ramą)

Koncept spotkania z obcą cywilizacją właśnie w taki sposób: nadlatuje tajemniczy obiekt, a my próbujemy go poznać, czegoś się nauczyć, oczywiście jest kuszący (a może był kilka dekad temu, gdy wydawał się jeszcze w miarę świeży), stąd może próba kontynuowania tej historii. Nie są istotni tu bohaterowie poprzedniej książki. Ważny jest obiekt. Od poprzedniej wizyty minęło zresztą sporo czasu i na ziemi doszło do dość gwałtownych przemian. Ludzkość jeszcze raz jednak postanowiła wysłać ekspedycję na spotkanie z Ramą. Wydaje im się, że są lepiej przygotowani, już nie tak bardzo zaskoczeni. Czy to znaczy jednak, że wyciągną więcej wniosków?

Manon, czyli ucieczka od nędzy

W scenografii przepychu, gdzie w bogatych szatach przechadzają się możni tego świata, karoce wożą arystokratów, a bokami przemykają żebracy ubrani na szaro, toczy się akcja baletu o młodej dziewczynie, Manon, która za wszelką cenę pragnie uciec od biedy. Jeszcze jest młoda i nieśmiała, roztacza wokół siebie świeżość i niewinność, jednak jej uroda zwraca uwagę tych co mogą sowicie zapłacić żeby tylko zechciała być ich „podopieczną”. Wprawdzie ona zamierzała wstąpić do klasztoru jednak jej brat Lescaut widzi dla niej zgoła inną ścieżkę „kariery” w Paryżu i jak rasowy rajfur usiłuje wepchnąć ją w ręce zamożnego mężczyzny, nie zwracając uwagi na to, że ona właśnie zakochuje się w młodym studencie Des Grieux i to z nim ucieka. Jednak jej bratu składa propozycję bogaty Monsieur G.M. a jemu trudno odmówić. Lescaut odnajduje Manon i pod nieobecność jej ukochanego wkracza tam z Monsiur’em G.M. Mamiona luksusami jakie jej oferują, kobieta ulega namowie brata. Widmo bogactwa jest bardziej kuszące niż widmo biedy.

piątek, 1 marca 2024

Barbie, czyli różowo, plastikowo i w sumie nic nowego

W głośnikach Mùlk więc trochę psychodelicznie, ale zaciekawił mnie ten krążek, więc pewnie będzie pisane. A ja siadam do obiecanej notki o Barbie. Notki odkładanej i w sumie najchętniej to bym napisał jak najkrócej. Nie bardzo rozumiem zamieszanie wokół tego filmu, dla mnie jego kiczowatość mogłaby być nawet i zabawna, gdyby jeszcze stała za tym jakaś historia, jakaś treść. Tu moim zdaniem nie ma nic ciekawego.
Oto Barbie, która w swoim plastikowym raju, zaczyna mieć jakieś rozterki, jej ciało przestaje być doskonałe i kończy się czas beztroski i zabawy, tylko dlatego, że jakieś dziecko w świecie realnym ją odrzuciło. Próbując to wyjaśnić musi przedostać się do naszego świata i ze zdziwieniem stwierdza, że choć ona ma symbolizować (podobno) możliwość realizacji marzeń wszystkich dziewcząt i przyszłych kobiet, to jakoś nie przekłada się to na rzeczywistość. Tu marzenia kobiet często są rozbijane o mury ustawione przez lata przez mężczyzn, którzy nadal najchętniej widzieliby je w roli pięknych ozdób swoich domów, ale niekoniecznie przywódczyń czy szefowych. Może gdyby rozwinąć wątki tego co symbolizuje Barbie, jak jest postrzegana, ile kompleksów przez nią przeżywają młode dziewczyny - byłoby ciekawiej. Zamiast tego dostajemy jakieś idiotyczne scenki z firmy, w której siedzą sami mężczyźni i zachowują się bardziej idiotycznie niż gdyby to była kolejna odsłona Głupi i głupszy.

American Dream, czyli co jest warte takie życie

 Amerykański sen. Czy jeszcze ktoś wierzy, że na amerykańskiej ziemi trawa jest bardziej zielona niż u nas? Czy ktoś wierzy, że wystarczy stanąć na ziemi w Kalifornii, by zaraz podjechała limuzyna i przeniosła nas w świat Carringtonów z serialu „Dynastia”? Wydawać by się mogło, że w tym wszystkowiedzącym i chaotycznym świecie w ten sen niewielu już wierzy, a jednak XX wiek podtrzymywał ten mit wolności i możliwości jakie niesie ze sobą Ameryka. Zimna wojna, a potem stan wojenny dla wielu ludzi stawało się przyczynkiem do opuszczenia Polski. Z różnych powodów. Byli wśród nich uciekinierzy polityczni i ekonomiczni, byli naukowcy i artyści. O tych ostatnich będzie mowa w spektaklu.