poniedziałek, 29 lutego 2016

Moje córki krowy, czyli Oscary za nami, ale my też robimy dobre kino


No i pięknie. Emocje za nami, za Oceanem rozdali swoje nagrody, a Ty widzu teraz sam musisz odsiać ziarno od plew i ocenić co było warte tyle hałasu. Ze względu na Spootlight i Vikander bardzo się cieszę, zresztą generalnie widzę, że w moich typowaniach sprzed dwóch dni było całkiem sporo celnych strzałów. Dziwi mnie sukces Zjawy, ale ok - obiecuję, że o tych, które jeszcze się nie doczekały notki, na pewno napiszę wkrótce. Uznałem, że jednak nie ma co na siłę pisać pod dyktando Oscarów, ale pozostać przy dość subiektywnym wyborze tego co warto zobaczyć - trochę nowości, trochę staroci.
I nie zapominajmy, że Polacy nie gęsi. Naprawdę żałuję, że osoby, które u nas podejmują decyzję o tym co warto pokazać za granicą, mają tak dziwne gusta (Skolimowski, o którym już pisałem). Cieszmy się jednak, że publiczność coraz częściej głosuje nogami. Byłem naprawdę zdumiony w swoim lokalnym kinie, gdy musiałem stać w długiej kolejce do kina na seans "Moje córki krowy", w środku dostawiano krzesła dla chętnych, a tydzień potem organizowano jeszcze seanse dodatkowe na prośbę widzów. To przywraca wiarę w inteligencję i gust polskiego widza. Raczej gorzki (choć nie pozbawiony ciepła) dramat jest filmem tak prawdziwym, tak bliskim życia, że człowiek naprawdę się wzrusza... To nie bajka, nie udawanie, ale coś pełnego emocji, jakie przecież mogą dotykać każdego z nas.

Armada - Ernest Cline, czyli choć na chwilę stać się bohaterem i uratować ziemię

„Akurat siedziałem w klasie, gapiąc się w okno i marząc o jakiejś przygodzie, gdy zobaczyłem latający talerz”.
To pierwsze zdanie książki dość dobrze pozwala zorientować się co może nas czekać w lekturze. Jakie macie skojarzenia? Będzie Sc-Fi, strzelanki, kosmici itp. Bingo! Będzie jakiś nastolatek, który większość swojego życie spędza przy grach komputerowych? Ej! Skąd wiedzieliście?
I przyznam się szczerze, że choć nie jestem chyba idealnym targetem dla tej powieści - w końcu Feeria wydaje głównie młodzieżówki, a ten tytuł wybrała sobie moja nastoletnia córka - to całkiem nieźle się przy tym bawiłem. Przypominało mi to moje emocje przy czytaniu po raz pierwszy "Gry Endera" albo różnych seansach filmów z lat 80. Mówicie, że teraz kino jest bardziej widowiskowe? Cholera, to wyobraźcie sobie jakim szokiem dla nastolatków, które kosmos kojarzyły tylko z lotem Hermaszewskiego, były filmy takie jak "Terminator", czy choćby pierwsze "Star Wars". O grach komputerowych mogliśmy pomarzyć, a komputer w Polsce przypominał szafę i stał co najwyżej w instytutach badawczych. Dopiero potem weszły Commodore na kaseciaki. Ech...
A teraz dzieciaki mają takie możliwości, takie zabawki, że prawdę mówiąc chyba wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wylądowanie statku kosmicznego jakie znają z gier, na własnym boisku, uznaliby za coś w miarę normalnego. Marzenie każdego geeka, pasjonata gier i klimatów Sci-Fi - samemu kiedyś stać się bohaterem jednego z takich scenariuszy, stanąć do obrony ziemi przed inwazją obcych, w "Armadzie" właśnie się spełnia.

sobota, 27 lutego 2016

Ardeny, czyli połącz dramat, chłód norweski i Tarantino

W oczekiwaniu na rozdanie Oscarów pobawmy się w typowanie:
Najlepszy film: chyba Zjawa, choć wolałbym Spotlight
Najlepszy aktor pierwszoplanowy: czyżby jednak DiCaprio?
Najlepszy aktorka pierwszoplanowa: ciekawe, nie widziałem 45 lat i kto wie czy nie będzie to Rampling, ale zaryzykuję: Brie Larson
Najlepszy aktor drugoplanowy: Christian Bale
Najlepszy aktorka drugoplanowa: Alicia Vikander lub Rachel McAdams ze wskazaniem na tę pierwszą
Najlepszy reżyser: George Miller?
Najlepszy scenariusz oryginalny: Spotlight
adoptowany: Pokój
nieanglojęzyczny : Syn Szawła, choć i Mustang ma szanse
Charakteryzacja: Mad Max; Muzyka: Morricone; scenografia: Mad Max; efekty: Przebudzenie mocy; kostiumy i zdjęcia: Carol; animowany: W głowie się nie mieści, choć to wybór oczywisty, chyba lepiej byłoby gdyby wygrał ciekawszy animacyjnie Chłopiec i świat; dokumentalny: Amy.

Oglądać całą noc, czy nie. To zawsze jest dylemat. A na dziś film, który już od kilku tygodni na ekranach kin studyjnych. Ciekawy, surowy, ale jakoś mam wrażenie, że trochę wtórny.

piątek, 26 lutego 2016

Dziewczyna z kabaretu, czyli o wojnie zupełnie inaczej!

Manulę Kalicką pokochałem swego czasu za „Szczęście za progiem”, zabawną historię  biednej dziewczyny z prowincji, która pewnego dnia uciekając przed marazmem z tekturową walizką od babci zjawia się w Warszawie. Musi sobie poradzić, trafia na Pragę, gdzie w jej życiu pojawia się barwny korowód postaci, życie bardzo się zmienia, nie brakuje przygód. Czytałem tę książkę kilkanaście razy, zawsze poprawia mi humor. Po powieść pisarki – „Dziewczynę z kabaretu” sięgałem więc z pewnym kredytem zaufania, ale okazało się, że w ogóle nie był potrzebny – książkę czyta się świetnie!
Dlaczego? Podejmując tematykę wojenną, autorka spojrzała na ten okres z zupełnie innej perspektywy: oto bowiem przeznaczenie w przedziwny sposób w początkach II wojny światowej za pomocą niezwykle cennego obrazu Rembrandta splata ze sobą losy pewnej młodej artystki, przedziwnej hrabiny oraz profesora akademickiego o dość niesfornym usposobieniu. Irenka Górska – kabaretowa artystka ucieka z Warszawy ze swoim sąsiadem. Ten, dyrektor muzeum, wywozi cenny obraz holenderskiego mistrza. Ostrzelane auto wywraca się, przeżyje tylko dziewczyna, która ściska w dłoni nieporęczną tubę z obrazem. Spotkany przypadkiem na drodze żydowski chłopiec staje się towarzyszem tej nowej drogi… W tym samym czasie w Krakowie, dawnej stolicy kraju, profesor Rosenblatt, znajomy właścicielki obrazu, poproszony zostaje o pomoc w ukryciu równie bezcennych książek. Zadanie to niezwykle trudne, ponieważ istnieje zakaz przenoszenia mienia żydowskiego, a Niemcy rekwirują wszystko, co tylko ma jakąkolwiek wartość.

czwartek, 25 lutego 2016

Janis, czyli przepływ energii ze sceny na widownię


Chwilka przerwy w notkach książkowych, choć już kolejne szykowane. No i teatry się szykują. Przestałem chodzić na przedstawienia z Londynu, bo i czasu brakuje, ale Włodek ciągnie na przedstawienia warszawskie :) Przestaje pisać u mnie, założył własnego bloga, więc muszę sam pisać o spektaklach.
photo.titleA dziś notka krótka, pisana w biegu, bo dopiero wróciłem z kabaretu Hrabi i padam na nos. Mam zresztą kłopot z filmami dokumentalnymi o muzykach - o czym tu pisać? Streszczać wszystko bez sensu, muzyka wiadomo, że świetna, bo po to człowiek idzie do kina, żeby posłuchać artysty, którego lubi. Opcje ciekawe-nieciekawe, przegadane-żywe miałyby wyczerpywać całą recenzję? Miałem już ten kłopot przy kapitalnym obrazie Amy, gdzie obiecywałem sobie coś dopisać i jak dotąd tego nie zrobiłem. Może tu kiedyś dopiszę.
Ale wiecie co? Jedno wiem na pewno: cieszę się bardzo, że dokumenty i filmy muzyczne, choć to raczej strawa dla fanów, na pewno nie dla widza masowego, wchodzą do kin coraz częściej. 

środa, 24 lutego 2016

Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista - Dariusz Rosiak, czyli czy łatwo oceniać jest ludzkie postawy


Kurcze, podobnie jak kilka dni temu przy lekturze 13 pięter Springera, tak i tu miałem poczucie, że książka jest napisana jakoś topornie, że nie ma lekkości, że wiele rzeczy jest niepotrzebnych. A z drugiej strony, gdy już dochodzę do końca, mam w głowie tyle refleksji, wątpliwości, pytań, przemyśleń, jak rzadko kiedy, nawet po rzeczach, którymi jestem zachwycony. Czytałem ją w tym tygodniu, gdy właśnie po raz kolejny wybuchła afera teczkowa, a były prezydent z bohatera i symbolu, sprowadzany jest do poziomu zdrajcy, sprzedawczyka i człowieka małego formatu. Politycy i historycy będą się przerzucać jeszcze przez wiele tygodni swoimi opiniami i ocenami ludzkich zachowań, niczym sędziowie, którym prawda została już objawiona.
Jak cholernie trudne są to sprawy pokazuje właśnie pozycja Dariusz Rosiak. Sam nie wydaje opinii. Chodzi, wysłuchuje opinii innych, stara się dotrzeć do faktów i dokumentów, które by je potwierdzały, a potem to wszystko zestawia obok siebie. Przebić się przez ten materiał, oddzielić to co subiektywne od tego co realne, dotrzeć do źródła różnych decyzji i wyborów nie jest łatwo. Zbieramy sobie z tych okruchów jakiś obraz ludzi, o których opowiada autor, wydaje nam się, że mamy już jakąś o nich opinię, ale czy na pewno wiemy wszystko. Czy rozumiemy to wszystko co stało za ich wyborami? Przecież nie żyliśmy w tych samych czasach, nie znamy wszystkich detali...
Jak to łatwo ferować wyroki, gdy siedzimy bezpiecznie na 4 literach, w kraju, który zmienił się między innymi dzięki temu, że kiedyś ktoś miał odwagę się wyłamać z szeregu, powiedzieć: NIE. Ile go to kosztowało? I co z tymi, którzy mówili: TAK? Czy i oni nie mają swoich racji? Czy nie należy im się wysłuchanie? Może też chcieli o coś walczyć, ale w inny sposób?

wtorek, 23 lutego 2016

Ave Cezar, czyli prawda ekranu, prawda kulis


No tak: ten weekend już rozdanie Oscarów, a ja znowu w lesie, bo albo nie pisałem albo nawet co gorsza nie widziałem. I w tym roku chyba bez napinki - pobawię się w typowanie swoich faworytów, resztę opiszę w marcu... I tak jakoś nie mam serca do większości amerykańskich produkcji, nie widzę w nich nic co by mnie skłaniało do bicia im braw. Jest tyle ciekawych produkcji na świecie, czemu więc celebruje się tylko to co po angielsku?
Wielkie nazwiska i duże pieniądze już dawno przestały gwarantować niezapomniane wrażenia.
W dziwnym nastroju chyba jestem ostatnio jeżeli chodzi o wybór filmów i ich późniejszą ocenę. Nawet bracia Cohen jakoś nie poprawili mi humoru. Czyżbym zbyt wiele oczekiwał? Niedługo będzie jak z Allenem, że każdy film zapowiadany jest jako genialny, najlepszy, a potem wychodzi człowiek rozczarowany.
No ale tak szczerze: przecież było pewne, że nie będzie to komedia typu: zrywam boki ze śmiechu. Skąd więc moje marudzenie? Może Was zaskoczę, ale bierze się ono m.in. z tego, że ten film ma świetny klimat i wiele naprawdę dobrych scen. Chłoniesz więc to, czerpiesz frajdę i nagle... Jak to? Już koniec? Jak tak można? Nie pociągnąć tylu scen i wątków, nie wykorzystać do końca tylu świetnych pomysłów. No nie...

poniedziałek, 22 lutego 2016

13 pięter - Filip Springer, czyli wcale nie windą, ale po schodach i to w jedną stronę

Zdjecie 2_600x371

"Miedzianką" Filip Springer podbił moje serce i bardzo ciekaw byłem jego kolejnych książek. Dwa inne tytuły czekają w kolejce, ale na DKK trafiła propozycja "13 pięter", która mnie bardzo ucieszyła. I co?
I powiem tak: literacko nie powala, ale temat, cholera taki, że i tak ten reportaż wali po głowie. Tym razem to lektura dużo mniej przyjemna (choć i tam przecież nie było słodko), ale i jakoś tak po ludzku przegadana - dużo w niej fragmentów wstrząsających, lecz są i takie, które najnormalniej w świecie po prostu nudzą.
13 pięter jako historia pewnego polskiego problemu. Fundament to zapiski na temat dwudziestolecia międzywojennego i tego jak odradzające się państwo radziło sobie z marzeniami swoich obywateli o własnym dachu nad głową. Potem wielki temat przemilczany (a szkoda, bo aż by się chciało przyjrzeć temu jak PRL wiele budował i jakiej to było jakości) i wkraczamy w czasy nam współczesne. Czemu właśnie rok 89 dla Springera był tu początkiem rozważań na serio i opowiadania ludzkich dramatów? Spytajcie autora. Ale nawet jeżeli doszukacie się pewnych sympatii ideologicznych autora i będziecie mieli swoje przypuszczenia co do 100 procentowej obiektywności wszystkich jego spostrzeżeń, nie przekreślają one w żaden sposób tej lektury. Jej wartością jest to, że drażni, wkurza, pokazuje problem i trochę naszą bezradność na dziś, zmusza do myślenia czy rzeczywiście jest z tej trudnej sytuacji jakieś wyjście. Z dnia na dzień wieloletnich zaniedbań nie da się wyplenić ani naprawić, ale czy jest szansa na to, żeby myśleć długofalowo i szukać ulg, rozwiązań prawnych, które zaprocentują za lat 10?

sobota, 20 lutego 2016

Zakładnik - Pierre Lemaitre, czyli a to wszystko podobno dla rodziny

Moje odkrycie chyba sprzed dwóch lat: Pierre Lemaitre jeżeli chodzi o wydane w Polsce kryminały już za mną. Pozostała jeszcze powieść historyczna (której nie mniej jestem ciekaw). I zdania nie zmieniam - chyba nikt ze znanych mi pisarzy współczesnych nie potrafi mnie tak zaskoczyć jak on. Tam gdzie inni historię by zakończyli, uznając, że i tak jest już interesując dla czytelnika, on tak naprawdę się dopiero rozkręca, robi jedną woltę, potem kolejną i zwykle prawie do finału potrafi trzymać nas za gardło. Niby nic nadzwyczajnego - akcja dzieje się u niego wcale nie w jakimś zawrotnym tempie, ale mimo to potrafi jakoś tak zbudować napięcie, że ciary łażą po plecach. A najfajniejsze jest to, że trudno czegokolwiek być pewnym - bohater wydaje nam się kimś z natury dobrym? Bezlitosnym mordercą? Oj, żebyśmy się nie zdziwili...

piątek, 19 lutego 2016

Awantura w Chioggi, czyli soczysta Italia oczami młodych warszawskich aktorów!

        

               
         Teatr Collegium Nobilium jest miejscem szczególnym na kulturalnej mapie Warszawy.  Idąc tutaj ma się pewność, że przed spektaklem da się zauważyć biegających po korytarzach studentów Akademii Teatralnej, później - na scenie - rewelacyjne przedstawienie, zaś po nim – tłumy widzów, do których młodzi artyści garną się po dobrze wykonanej pracy! Niespotykane nigdzie indziej, ale aż miło popatrzeć!

            Zabawne, ale po „Barbarzyńcach” miałem pewność, że na cokolwiek pójdę do Akademii Teatralnej, będę zadowolony. I nie zawiodłem się. Twórcy „Awantury w Chioggi” zadbali, aby dyplom studentów czwartego roku wydziału aktorskiego wypadł doskonale. 
            Komedia Carlo Goldoniego została fantastycznie przełożona przez Jerzego Jędrzejewicza, co - przy dodaniu nutki reżyserskiego konceptu – sprawiło, że nie tylko przeniesiono wydarzenia do lat 60. XX wieku, ale też uczyniono tekst niezwykle aktualnym także dzisiaj! Dyskretne aluzyjki, misternie wplecione konwencje telewizyjne (scena podpatrywania sąsiadów niczym w ekranie telewizora – majstersztyk!), niektóre zachowania, słowa, wszystko to, bez szkody dla literackiego pierwowzoru, nadało komedii współczesnego charakteru, stając się atrakcyjne dla aktorskiej młodzieży i bardzo efektowne dla publiczności!
           

czwartek, 18 lutego 2016

Na granicy, czyli zasypie, zawieje, zamordują...


Równo z premierą o filmie, który reklamowany jest jako trzymający w napięciu thriller. Tyle, że warto chyba uprzedzić (jeżeli ktoś jeszcze o tym nie wie), że nie ma co się spodziewać thrillera w stylu amerykańskim, czy w ogóle na poziomie jaki zwykle kojarzymy z tym gatunkiem. Jeżeli już jesteście uprzedzenie, to możemy spokojnie spróbować rozgryźć "Na granicy".
Po pierwsze reżyser, czyli Wojciech Kasperski, chyba nawet nie miał ambicji nakręcić jedynie kina rozrywkowego, thrillera, który trzymałby w napięciu przez cały seans, ale po kilku dniach by o nim zapomniano wśród setek innych. To raczej dystrybutor próbuje sprzedać tę produkcję, sięgając po definicję, która jego zdaniem lepiej się sprzeda. Czy w dzisiejszych czasach widz ma ochotę chodzić na dramaty psychologiczne, na filmy o pokręconych ludzkich relacjach albo na artystyczne, poetyckie kreacje? Najlepiej więc przyciągnąć go do kina obietnicą krwi, potu i łez, nawet jeśli tego wszystkiego na ekranie będzie tyle co kot napłakał.
Z "Na granicy" jest właśnie trochę problem tego typu. 

środa, 17 lutego 2016

Nie przeproszę, że urodziłam - Karolina Domagalska, czyli in vitro ratunkiem, zbawieniem i zmartwychwstaniem

Wybór reportażu jako lektury DKK nie zawsze się sprawdza potem do rozmów, ale tym razem mam nadzieję, że będzie ciekawie. Lektura bowiem wzbudziła we mnie ogromny rezonans poruszanymi tematami... Dużo pytań i refleksji... A przecież (choć temat ostatnimi laty budził wiele kontrowersji) sięgając po ten tytuł nie spodziewałem się nic odkrywczego - może rozmów z ludźmi, którzy zdecydowali się na tę metodę, rozmowy z lekarzami, którzy jej bronią. Tymczasem tu prawie każdy rozdział i każda historia otwierała oczy na masę różnych spraw, o których chyba nawet wcześniej nie myślałem.
Domagalska przy zbieraniu materiałów sporo podróżowała, nie ogranicza się jedynie do Polski, więc dzięki temu ta powieść jest ciekawsza - pokazuje zjawiska, które być może dziś są dla nas obce, ale za jakiś czas mogą stać się czymś codziennym. 
Czy potrafimy odpowiedzieć sobie na wszystkie pytania i wątpliwości dotyczące sztucznego zapłodnienia? Jakie uczucia towarzyszą kolejnym próbom - zarówno tym udanym jak i nie? Czy w poszukiwaniu wciąż doskonalszych metod manipulacji ludzkimi komórkami ma jakiś kres i dokąd nas zaprowadzi? Co za tym stoi - miłość, czy jednak pewna forma egoizmu?

wtorek, 16 lutego 2016

Gwiazdozbiór - Marta Zaborowska, czyli najgorzej gdy giną dzieci

Pora najwyższa chyba zrobić porządek z zaległościami czytelniczymi na blogu, bo z tymi filmowymi to chyba jeszcze długo nie wyjdę na prostą. Priorytet do końca miesiąca: książki i filmy nominowane do Oscara. Reszta poczeka. 
Na początek kryminał. Już trzecie spotkanie z twórczością Marty Zaborowskiej (o poprzednich w zakładce przeczytane) i jej bohaterką: Julią Krawiec. W przypadku cyklu, zawsze równie ważna jest nie tylko intryga, ale i świat głównego bohatera, jego życie prywatne, bo możemy go poznać przecież dużo lepiej, towarzyszyć mu przez dłuższy czas. I to się w przypadku Zaborowskiej bardzo sprawdza - policjantka przez nią wykreowana jest naprawdę postacią, którą się lubi. Kiedyś wpadła w potężne problemy, groziło jej wydalenie z pracy, zesłano ją na prowincję, a tu marzy o tym by się wybić i wrócić do Komendy Stołecznej. Nawet nadarza jej się szansa. Dodatkowo wciąż boryka się ze sprawą jaką założył jej były mąż, chcąc odebrać córkę, przepracowuje się, nigdy nie ma czasu dla siebie... Ach, czy wspomniałem, że właśnie zaszła w ciążę, której wcale nie chce ujawniać, wciąż mając dylemat czy wiadomość o dziecku aby na pewno ucieszy jej obecnego partnera (lekarza psychiatrę, którego poznaliśmy już w pierwszym tomie cyklu). No po prostu idealna sytuacja, aby prowadzić w spokoju śledztwo.

poniedziałek, 15 lutego 2016

We are not superheros, czyli przewrotnie o bohaterach naszych czasów!

            Tym, którzy chcą w teatrze zaznać czegoś nowego, pełnego energii i młodzieńczej świeżości, polecam, aby wybrali się do Teatru Ochoty. Tutaj grupa Ruchomy Kolektyw, składająca się z absolwentów i studentów ostatnich lat Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu (będącego filią PWST w Krakowie), prezentuje właśnie swoje kolejne przedstawienie pt. „we are not superheroes”. Spektakl jest efektem wygranej grupy Ruchomy Kolektyw w trzeciej edycji konkursu dla młodych twórców teatralnych POLOWANIE NA MOTYLE.
           Tytuł przedstawienia sugeruje, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie do końca czują się bohaterami swoich czasów. Patrząc na to, co piątka młodych, utalentowanych ludzi pokazuje na scenie, natychmiast włącza się w głowie lampka z napisem: Charlotte Perrelli i „Hero”. To przecież o nich. Z wielu zresztą powodów, ale powoli…

niedziela, 14 lutego 2016

Kryminały dla dzieci - seria CLUE, czyli zagadki dna morskiego i hien cmentarnych

Choć tytuł może brzmieć dość tajemniczo i groźnie - no bo jak to, dzieci nie powinny czytać kryminałów, to jednak uwierzcie, że ta seria może spodobać się zarówno dorosłym, jak i ich starszym pociechom. Owszem - znajdziecie tu przestępców, jakieś ich ciemne sprawki, ale to przede wszystkim przygodówka i lekcja logicznego myślenia. Autor, czyli Jørn Lier Horst, w każdej książeczce z cyklu, wplata w treść również jakiegoś znanego filozofa i jego idee, jakąś myśl charakteryzującą jego poglądy. Choć znany jest ze swoich świetnych kryminałów dla dorosłych (o trzech wydanych w Polsce już pisałem, więc zapraszam do zajrzenia do spisu przeczytanych) i nadal jest dość poważny (brak humoru jest chyba jedyną słabszą stroną tych książek), to czuje się, że do młodszych czytelników, pisze zupełnie inaczej - zarówno język, jak i sama akcja jest w dużym stopniu uproszczona, aby bez trudu młodsze nastolatki mogły się przez to przegryźć. To taki współczesny "Pan Samochodzik", tyle, że bez dorosłego bohatera prowadzącego śledztwo (młodzi radzą sobie bardzo dobrze sami) i bez wszystkich opisów, które Nienacki fundował jako lekcję historii, geografii itp. 
A czemu CLUE? Oprócz tego, że po angielsku to słowo oznacza trop prowadzący do rozwiązania zagadki, to również skrót od imion Cecilii, Leo, Une i ich psa Egona. To właśnie ta czwórka rozwiązuje różne zagadki, których o dziwo na wyspie, którą zamieszkują, wcale nie brakuje. Tomiki dziś opisywane to już kolejne z tej serii, wydane w Polsce... I chyba będzie ciąg dalszy! W razie czego wbijajcie po nie na stronę wydawcy - Smak słowa

Planeta singli, czyli ja chcę rycerza na białym koniu


Jeden z "pewniaków" na Walentynki, więc może jeszcze ktoś robi plany kinowe i wykorzysta notkę.
O ile polskie komedie (a szczególnie te nazywane romantycznymi) to w większości duże niewypały, "Planeta singli" o dziwo zbiera nie tylko dobre opinie widzów, ale i pochwały ze strony krytyków. Czary jakieś czy co? Wreszcie się udało?
I owszem - to komedia, która nie jest nudna, głupawa, ma w sobie sporo fajnych pomysłów, odrobinę romantyczności i sporą dawkę humoru.
Choć wszyscy przewidujemy jaki będzie koniec historii, to i tak po drodze będziemy mieli kilka niespodzianek. Bo na szczęście nie ma tu jedynie wykorzystywania szablonów skądinąd, a scenariusz naprawdę dopracowano naprawdę na poziomie.

sobota, 13 lutego 2016

Szczury, czyli artystyczna agonia Mai Kleczewskiej

            Kiedy się idzie na „Szczury” wg Gerharta Hauptmanna w reżyserii Mai Kleczewskiej do Teatru Powszechnego, słowo - klucz do tego przedstawienia to właśnie owo „wg”. Przetransponowany tekst nijak się ma do przesłania autora, zaś reżyserka po raz nie wiadomo który pod pozorem wolności sztuki daje nam te same ograne chwyty, nie poparte żadną koncepcją interpretacyjną. Czułem to choćby w „Orestei” w Teatrze Narodowym, gdzie w finale otrzymujemy dwudziestominutową kakofonię dźwiękowo - plastyczną plus duszącego się pod warstwą plastycznej mazi Sebastiana Pawlaka oraz błyskotliwe teksty Orestesa o Agamemnonie (jeśli dobrze pamiętam, w stylu: „Zdejmij mu spodnie, chcę zobaczyć jego kutasa”). „Szczury” są w zasadzie kalką tego przedstawienia, z mniejszą ilością barw, za to zwiększoną dawką golizny. Jeśli ktoś tłumaczy to koniecznością ponoszenia ryzyka, potrzebą eksperymentu i twórczego podejścia - jestem jak najbardziej za! Tyle, że jeśli w efekcie nie otrzymujemy niczego ponad to, do czego już nas przyzwyczajono, a jedynym artystycznym eksperymentem będzie rozebranie aktorów i stworzenie w finale sztuki czegoś na kształt gotującego się kłębowiska, w którym nic już nie ma sensu, to jako widz nie nazwę tego przekraczaniem granic, a zwyczajną błazenadą. Nagość w kulturze nikogo już nie szokuje, w byle teledysku trzecioligowej zachodniej wokalistki więcej jest rozebranych scen niż faktycznego śpiewu, w teatrach też już widzieliśmy niejedno. To więc jest ten artystyczny radykalizm, którym szczyci się Maja Kleczewska? Radzę zaryzykować bardziej - niechże się reżyserka sama rozbierze w swoim własnym przedstawieniu i popatrzy na pukająca się w czoło widownię, później zaś zrewiduje poglądy, czy to, co proponuje widzom, ma jakąkolwiek wartość…

piątek, 12 lutego 2016

Carol, czyli kiedy kobieta kocha kobietę


Walentynki to jeden z lepszych dni roku dla wszystkich kin, restauracji i miejsc gdzie można wybrać się we dwoje. Tym bardziej w tym roku, gdy wypadają w weekend. I na szczęście w tym roku nie musimy ograniczać się w wyborze między komediami romantycznymi - w wielu miejscach (np. w warszawskim Atlanticu) w ciągu najbliższych dni, możecie zobaczyć świetne obrazy, które dopiero za jakiś czas będą miały premierę. "Carol" jest jednym z nich. Na plakatach znajdziecie hasło: najpiękniejszy film o miłości ostatnich lat. Nie mam zamiaru z tym dyskutować - to kwestia gustu. "Carol" nie jest jednak zwykłym melodramatem, w końcu opowiada o relacji dwóch kobiet, które w dodatku dzieli bardzo wiele - wiek, status społeczny, doświadczenie. Warto o tym pamiętać, by nie było zdziwienia na sali kinowej... Na pewno jednak warto samemu zdecydować się na seans i namawiać do tego innych - to film, który wyłamuje się z ramek kina, które rajcuje głównie środowiska LGBT. Świetny aktorsko, piękny wizualnie, delikatny i w sumie raczej dość zachowawczy. Tu raczej wielkich kontrowersji nie będzie. I szczerze mówiąc, chyba prędzej takie obrazy zmienią nastawienie społeczne do związków homoseksualnych, niż szokowanie widza ("Życie Adeli").

czwartek, 11 lutego 2016

Van Gogh Alive, czyli ostatnia okazja

Odkładam na chwilę listę z tym co mam w głowie do recenzji (patrz wczorajsza notka - nadal możecie ustawiać kolejność), bo czas napisać o wystawie, która jest tylko do niedzieli w Warszawie. Może jeszcze ktoś z okolicy zdecyduje się na wyprawę. Mimo moich pewnych uwag - warto.
Warto, bo to Van Gogh i świetna prezentacja jego twórczości. Warto, bo w takich warunkach jeszcze tych obrazów nie widzieliście. I wybierzcie się czym prędzej, bo ku mojemu zdziwieniu i sporych cen biletów - wciąż jest sporo ludzi chętnych... A trudno komfortowo oglądać coś dłużej, gdy nie ma gdzie usiąść.

środa, 10 lutego 2016

Brooklyn, czyli film w swojej zwyczajności wyjątkowy

 Wczoraj całodniowa wyprawa do Krakowa (dzięki ekipo!), trudno więc zachowywać przytomność umysłu i pisać. Na szczęście poratowali mnie recenzjami: Włodek i Dorota. Ta ostatnia pisze o nadchodzącej premierze, którą obejrzała w ramach cyklu Kino na obcasach (podobno nie dość, że fajne pokazy, to panie z upominkami wychodzą :)). Oboje dziękujemy Multikinu za zaproszenia na seans - wielokrotnie Wasze wydarzenia to źródło przedpremierowych lub lub nawet nigdzie indziej nie dostępnych seansów! Zaglądajcie na ich strony, bo warto.
A od jutra znów władzę na blogu (przynajmniej na kilka dni) przejmuję ja. Możecie nawet (jeżeli chcecie) mieć wpływ na kolejność notek - o czym najpierw pisać? Planeta singli, Dziewczyna z portretu, Moje córki krowy, Janis, coś muzycznego, czy jednak książki? A może wystawa Van Gogha?
Na Brooklyn, nawet bez recenzji Doroty też się wybieram, ale jeszcze bardziej zaostrzyła mój apetyt. Może z żoną albo z rodzicami? Poprawka - już byłem. I zgadzam się z opinią Doroty. Niby banalne, ale i wzruszające. Dla mnie najciekawszy był nawet nie sam dylemat sercowy, ale ta wielka tęsknota za krajem, za rodziną. Jak zacząć nowe życie zupełnie od zera? No i rzeczywiście - w zestawieniu ze Spotlight, ciekawie wypada wątek księdza i roli kościoła, który pomaga jak potrafi i jest niczym dobry wujek, który zna każdego i pomaga jak potrafi...

Wczoraj wieczorem obejrzałam film pt „Brooklyn” (reż. John Crowley, poprzednio reżyserował m.in. serial Detektyw) i właściwie od wczoraj dużo o nim myślę i rozmawiam. Choć to taki zwykły film. Nie ma w nim żadnych fajerwerków, nikt nie stacza walki z niedźwiedziem, nie ma mrożących krew w żyłach pościgów samochodowych, nie ma ociekających sex appealem postaci, nie ma żadnych szokujących czy kontrowersyjnych scen.
Jest to film zwykły w dobrym tego słowa znaczeniu. Zwykły bo o zwykłych ludziach i opowiadający o zwykłych emocjach, które każdy z nas przeżywa – o miłości, tęsknocie, patriotyzmie (w dobrym tego słowa znaczeniu), o trudnych wyborach przed jakimi staje człowiek.

Krym - miłość i nienawiść, czyli Maciej Jastrzębski w nowej książce o dwóch stronach barykady

Wpadła mi w ręce zupełnie przypadkiem książka Macieja Jastrzębskiego „Krym. Miłość i nienawiść”. Przeczytałem w kilka godzin jednym tchem. Nie dlatego, że temat wciąż aktualny, bo w tamtym rejonie źle się dzieje, ale dlatego, że jak na literaturę faktu, autor bardzo zręcznie stworzył kolaż przeróżnych gatunków literackich, co nieczęsto jest zjadliwe. Tym razem - jak najbardziej!

poniedziałek, 8 lutego 2016

Mary Stuart, czyli taniec śmierci w Teatrze Ateneum

            Jeśli ktoś chce wybrać się do teatru, żeby zobaczyć kawał dobrej roboty - zapraszam do Ateneum. „Mary Stuart” spodoba się wszystkim, którzy chcą zobaczyć gwiazdę w nietypowej dla siebie roli, ale też i tym, którzy szukają czegoś innego niż klasyczna forma teatru, zawiedzeni mogą być jedynie ci, którzy naczytali się romansów historycznych i widzieliby najsłynniejszą królową Szkocji jako dostojną władczynię, łamaną przez los w łzawej otoczce przyjaciół i bliskich.

niedziela, 7 lutego 2016

Juliusz Cezar, czyli uniwersalny klucz do mechanizmu dążenia do władzy!

            Oszaleć można, kiedy się czyta motywowane polityką recenzje „Juliusza Cezara”, jednej z najnowszych propozycji Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie. Proszę Państwa, pamiętajmy, że obcujemy ze sztuką. Naturalnie – ilu interpretatorów, tyle poprawnych recenzji, jednak gdy zaczynamy z zaciętością godną naprawdę innej sprawy rzucać na teatr psy tylko dlatego, że dostrzegamy w przedstawieniu aluzje czy metafory, tracimy siłę swoich słów. Trudno poważnie traktować kogoś, kto zamiast mówi o tym, co widzi, kreśli słowa wyznaczające jego światopogląd. Wskazanie słów: gender, chaos i bełkot jako wyznacznika spektaklu, nie tylko nie odciągnie widzów od kas, ale też przede wszystkim daje obraz nas samych, nie zaś oglądanego widowiska. Zatem – zarówno chwaląc spektakl, jak i ganiąc go, dajmy wyraz sztuce, nie zaś swoim politycznym preferencjom.

sobota, 6 lutego 2016

Niebezpieczne związki, czyli w świetle świec

Wczoraj spektakl w teatrze Ateneum (dzięki Włodek!), dziś kolejne spotkanie z Agatą Kuleszą - tym razem na ekranie kinowym. Zapowiada się maraton z tą aktorką na blogu w najbliższych dniach. Teatru będzie na pewno coraz więcej, dlatego też pewnie niedługo wydobędę na wierzch, ukrytą dotąd zakładkę z przedstawieniami. Na razie głównie Warszawa, ale może uda ruszyć się trochę w Polskę. No i oczywiście nadal - dzięki projektowi Na żywo w kinach  cały czas zamierzam biegać na kolejne perełki ze scen brytyjskich. I dziś o jednej z nich.
Dzięki kinu Atlantic (ukłony) byłem na premierze, ale niedługo wiem, że spektakl wejdzie też na ekrany Multikina. Zaglądajcie do Waszych kin (np. w Warszawie) i szukajcie zakładki z wydarzeniami - jeszcze w lutym szykują się dwa nowe przedstawienia: Zimowa opowieść i Jak Wam się podoba.
Aha jeszcze, trochę w temacie teatralno-aktorskim: Dopisałem kilka słów do recenzji autorstwa Włodka książki wydanej przez Wydawnictwo Prószyński: Krafftówna w krainie czarów. I polecam równie gorąco jak i on!

piątek, 5 lutego 2016

Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy


Wciąż obiecuję sobie, że wezmę się za filmy nominowane do tegorocznych Oscarów, żeby mieć własne zdanie zanim ogłoszą wyniki, ale jakoś bardziej kuszą mnie jednak produkcje polskie. Prawdopodobnie na dniach napiszę też o "Moich córkach krowach" i o "Na granicy". Chwilami jestem bliski decyzji by oddzielić blogi i pisać osobno o filmach i o książkach, bo czasu i miejsca brakuje.

"Excentryków" oglądałem naprawdę z dużą przyjemnością - to film, który klimatem przypominał mi "Vabank" - trochę retro, ze szczyptą nie tylko sentymentalizmu, ale i sznytem elegancji... No i optymistyczne, mimo, że akcja dzieje się w smutnych czasach.
O ile Skolimowski mnie swoimi ostatnimi filmami raczej wkurza i uważam, że na stare lata za dużo kombinuje, to Janusz Majewski, choć wielokrotnie już uciekał w przeszłość z tematami swoich filmów, po ukończeniu 80 lat, nadal zachowuje w tym co robi jakąś świeżość. Czy to pożegnanie z widzami? Oby nie.
"Excentrycy" są oldschoolowi, ale właśnie przez to, że tak wyraźnie odróżniają się od innych produkcji kinowych, mogą się spodobać. I nie tylko widzom starszym, którym spodoba się muzyka (cudowne jazzowo swingujące rytmy - brawa dla Wojciecha Karolaka), bo i młodszym może ten obraz zauroczyć.

czwartek, 4 lutego 2016

Walentynki, czyli najlepiej morduje się blondynki. I rozdawajka


Ponieważ zwykle po zakończonej rozdawajce, staram się wrzucić na jej miejsce jakąś notkę tematyczną, to szukam rzeczy, które choć obejrzane, jakoś nie zrobiły specjalnego wrażenia. Powiedzcie bowiem sami, ile można obejrzeć horrorów w stylu Koszmaru minionego lata albo Krzyku? Jakie to schematyczne... Koniecznie muszą być piękne i młode dziewoje, najlepiej blondynki, bo wtedy wszyscy akceptują ich głupie zachowanie, jakiś psychopata w masce i finał, do którego przetrwają nieliczni. Jak to dobrze, że moda na tego typu produkcje już minęła.
O co biega w Walentynkach? Pięć koleżanek, które otrzymują na Walentynki liściki z pogróżkami. Potem zaczynają ginąć. Kto je morduje? Czy to ktoś kogo znają? A może znały w przeszłości?
Trochę napięcia, sporo krwi i kilka pomysłowych scen (zamknąć kogoś w jacuzzi i celować w niego wiertarką???). I tyle...




****************
Minęło już kilka dni lutego, a ja jeszcze nie zamknąłem konkursu ze stycznia. Kraków mnie tak pochłonął :) Dzieci zadowolone, więc początek ferii fajny. Już jednak w domu, w pracy i na bloga wreszcie można znaleźć chwilę. Na początek losowanie zwycięzców, a potem ogłoszenie nowego pakietu z książkami do rozdania (widzicie już dwie z nich obok).
No to start:
W styczniu do wygrania były 3 książki:

1. Świadek mimo woli - Gianrico Carofiglio

Zwycięzcami są: Pani Lecter, Jakvbek, Nadia
Dla wylosowanych gratulacje i zapraszam do dalszej zabawy. Wysyłka pewnie w przyszłym tygodniu, na adresy czekam dwa tygodnie.

Na czym polega rozdawajka? Zasady najprostsze z możliwych - wybieracie co Was zainteresuje (można nawet wszystkie tytuły) i po prostu się zgłaszacie. I nawet jak tym razem nic nie znajdujesz dla siebie - poinformuj o konkursie innych, a Ciebie zapraszam za miesiąc. Zero dodatkowych obowiązków, jeżeli więc masz jeszcze miejsce na półkach, długo się nie wahaj.

Wpiszcie się po prostu pod tym wątkiem z komentarzem, wskazując tytuł/y i już. Ważne - zostawcie e-mail do kontaktu! A na koniec miesiąca po prostu losowanie każdej z książek z osobna. Prawda, że proste? Na zgłoszenia czekam do 29 lutego do północy. Oczywiście miło mi będzie jak napiszecie do siebie coś jeszcze, zajrzycie na inne notki z komentarzami np. podsumowania roku 2015 jakie zamieszczałem w grudniu. Możecie dołączyć do obserwujących, przejrzeć listy rzeczy obejrzanych i przeczytanych, polubić profil na FB, pomóc w reklamie konkursu (baner obok). Będzie mi miło, ale to wszystko nie jest konieczne, by wziąć udział w konkursie. Za wszystko co zrobicie ponad napisanie prostego "Chcę", czy "jestem zainteresowana", z góry dzięki!


 1. Notebook - Tomasz Lipko
Chętni:  danonk Agnieszka, Sylwia Węgielewska Małgorzata Socha marlen Mea Culpa Lusia1987 bookowinka aga hProsta Marzycielka, Sylwka S, lusia10, Paulina StachyraAgnieszka Chrzanowska Nely 

2. Łowcy głów - Jo Nesbo
Chętni:  Tina Black AgnieszkaMichał Stanek, andrzej, izabela81 marlen Mea Culpa Lusia1987, aga hProsta Marzycielka, Sylwka S, Nadia Klaudia M, Paulina StachyraAgnieszka Chrzanowska  Nely

3. Kosmofobia - Lucia Etxebarria





Macie cały miesiąc na zgłaszanie się. Dajcie znać znajomym, nawet jak sami nie weźmiecie udziału w zabawie :) I jeszcze coś muzycznego - dziś załatwiłem bilety na koncert (prezent dla żony na 8 marca).

środa, 3 lutego 2016

Bagaże kultury, czyli Władysław Szpilman oczami bliskich

W  cyklu BAGAŻE KULTURY 31 stycznia 2016 r. w Teatrze Żydowskim odbyło się spotkanie poświęcone  pianiście Władysławowi Szpilmanowi. Gośćmi Remigiusza Grzeli byli tym razem – żona kompozytora Halina Szpilman oraz Krzysztof Jakowicz – znany skrzypek.
Od Haliny Szpilman dowiedzieliśmy się, że książkową historię Szpilmana poznała zanim sam kompozytor wyjawił jej pogłębioną wersję w rozmowach prywatnych. Przyznała, że ludzie zawsze byli zdziwieni, że człowiek tak pełen wigoru, dowcipny, mający dobry kontakt z ludźmi, mógł mieć w sobie tylko emocji, opisanych przecież w książce. Małżonka kompozytora wskazała, że jego największym dramatem życiowym nie tyle była wojna, co utrata rodziny. Przez całe życie borykał się z tym problemem i miewał chwile depresji, pogłębiające się szczególnie, gdy zabrakło już zajęć zawodowych, które skutecznie zaprzątałyby jego uwagę.

wtorek, 2 lutego 2016

Szukając Inki, czyli o życiu i śmierci dziewczyny, której los wzrusza nawet największych twardzieli!

„Mówili o tym miejscu Sala Śmiechu i nawet wtedy, sześćdziesiąt lat temu, nikt nie wiedział, skąd się ta nazwa wzięła.
– To wyglądało jak rzeźnia – powie dawny pracownik więzienia.
W podłodze między słupami śmierci wyżłobiono rowek. Spływała nim krew zaraz po egzekucji i potem, gdy już po niej sprzątano. – Tu, w rogu pomieszczenia, stał worek z trocinami. Rozsypywano je w miejscu, gdzie stał skazany. Miały pochłaniać jego krew i odchody – tłumaczy major Kowalski.
Sala Śmiechu czekała na Danusię.”
Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy pokazałem moim uczniom spektakl Teatru Telewizji pt. „Inka 1946”, wywiązała się dyskusja na temat patriotyzmu i tego, jak zachowaliby się współcześni nastolatkowie w podobnej sytuacji. Okazało się, ze przedstawienie wyjątkowo mocno oddziałuje na młodych ludzi. Nawet uczniowie, którzy mają wszystko w nosie, przyznawali, że ta dziewczyna to jest ktoś! Mało kto potrafił zrozumieć, ze pewne rzeczy można robić z miłości do Ojczyzny. Padały słowa: szacunek, bohaterka, wielka! Której klasie bym tego nie pokazał, reakcja była zawsze taka sama… No i okazywało się, że nas nie stać byłoby na taką ofiarę.
Gdy w 2014 r. IPN poinformował, że na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku odnaleziono nieoznakowany grób, w którym najprawdopodobniej spoczywają zwłoki Inki, było niemal pewne, że ta książka wreszcie powstanie. I że musi, po prostu musi być tak mocna!
Inka, a tak naprawdę Danuta Siedzikówna, nie dożyła nawet do 18 urodzin… Była sanitariuszką 4. szwadronu 5 Wileńskiej Brygady AK, później - w 1946 działała w 1 szwadronie Brygady na Pomorzu. II wojna światowa zabrała jej rodziców, najpierw ojca, który wywieziony do łagru uciekł i przedostał się do armii Andersa i zginął  w Teheranie 1 1943 r., niewiele później matkę, aresztowaną we wrześniu 1943 r. i zamordowaną przez Gestapo. Po tym wydarzeniu wstąpiła do AK, odbyła szkolenie medyczne i została sanitariuszką. W 1945 r. została aresztowana za współpracę z antykomunistycznym podziemiem, jednak została uwolniona z konwoju przez patrol AK.
20 lipca 1946 r., kiedy przebywała w lokalu kontaktowym w Gdańsku, oczekując na transport medyczny, została aresztowana (adres zdradziła dawna koleżanka Regina Żylińska-Mordas). Co działo się dalej? O tym szczegółowo opowiada Luiza Łuniewska w swojej książce. Bita i torturowana, nie wydała nikogo. W grypsie do babci Siedzikówna napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". Tylko tyle po niej pozostało. Później przez długie lata władza próbowała wmówić wszystkim, że ta młoda, odważna dziewczyna, która nie zrobiła nic złego, była wrogiem narodu. 28 sierpnia 1946 r. wraz z Feliksem Selmanowiczem ps. „Zagończyk”, została zastrzelona przez dowódcę plutonu egzekucyjnego ppor. Franciszka Sawickiego. Według relacji świadka egzekucji, ks. Mariana Prusaka, ostatnimi słowami „Inki” było: Niech żyje Polska! Niech żyje „Łupaszko”!
            Opisana w książce prawdziwa historia wspaniałej młodej dziewczyny jest przestrogą, że najbardziej prawego człowieka można unicestwić w imię głupich politycznych nakazów, a także świadectwem odwagi, siły  i wierności ideałom. Płakać się chce, ale trzeba przeczytać!
Sakis



poniedziałek, 1 lutego 2016

Barbarzyńcy, czyli o tym, jak nie zostałem aktorem...


Dawno, dawno temu… w zamierzchłych latach dziewięćdziesiątych miałem marzenie, by zostać aktorem. Przeciwko mnie sprzysięgło się wtedy wszystko, nie było więc najmniejszych szans na realizację licealnego postanowienia. Człowiek z małego miasta, który nigdy nie był w Warszawie (podróż do stolicy była dla nas wówczas niczym lot w kosmos), wada zgryzu, niechęć rodziców… Nie udało się, zrezygnowałem, nawet nie było sensu składać papierów. A myślałem o Warszawie… Minęło niemal dwadzieścia lat, zanim przekroczyłem próg Akademii Teatralnej, z zupełnie innym zresztą zamiarem. Nie wiem, czy byłbym dobrym aktorem, pewnie nie, nie wiem, czy zrobiłbym karierę (to przecież udaje się nielicznym), wiem za to, że wizyta w Teatrze Collegium Nobilium przywołała masę wspomnień.