poniedziałek, 28 października 2024

Gang Zielonej Rękawiczki, czyli niewidzialna ręka emeryta

Październik kończę dwoma notkami, w których wspólne będą trzy elementy: wątek kryminalny, humor oraz seniorzy. Dziś o serialu, a jutro o książce. Domyślcie się jakiej (też cykl).

Gang Zielonej Rękawiczki obejrzałem z przyjemnością, choć to serial nie pozbawiony wad. Humor nie zawsze najwyższych lotów, wątki trochę nieuporządkowane, trochę uproszczeń, wątek kryminalny raczej przewidywalny... Wszystko to jednak jakoś i tak nie jest aż tak bardzo istotne gdy inne rzeczy są za to cudowne. Czym mnie tak ten serial zauroczył? Ano sympatycznymi postaciami, a w szczególności tym, że większość bohaterów to ludzie powiedzmy delikatnie w wieku przedemerytalnym lub nawet go przekroczyli. Czy jesień życia ma być już jedynie wegetacją, czekaniem na jakiś cud (np. niewielką rólkę dla aktora), czy też wizytę dzieci lub wnuków?

Trzy kobiety niezależne (Magdalena Kuta, Małgorzata Potocka i Anna Romantowska) i nie dające w sobie w kaszę dmuchać, pokazują że PESEL to rzecz drugorzędna i ciągną za sobą innych. 

W krainie snów - Roksana Jędrzejewska-Wróbel, czyli kto tu jest tak naprawdę dojrzały

Powieść dla młodzieży, którą poleca Przemek Staroń i wydana przez Wydawnictwo Literackie, to niezła odtrutka na te wszystkie cukierkowe i trochę odrealnione książki YA, które zalały nas od paru lat. Wszyscy chcą wydawać dla młodzieży, ale większość z tego co na rynku to jakieś erotyki, romanse, pełne postaci które bardziej przypominają obrazy wykreowane przez AI albo przepuszczone przez filtry. Gdzie tu prawdziwa młodzież i jej realne problemy?  


"W krainie snów" to właśnie znalazłem. Z pozoru to książka o wymarzonych wakacjach w Kalifornii, w której znajdziemy sporo miejsc, które wielu ludzi chciałoby zobaczyć. Ech, odwiedzić Hollywood :) Albo zamieszkać tam na stałe...
16 letnia Matylda mimo, że z każdym zdjęciem otrzymuje coraz więcej lajków, wcale nie jest naiwna i potrafi zobaczyć więcej, dostrzec to co skrywa się za blichtrem, uśmiechami, piękną iluzją.

Te wakacje dużo ją nauczą i nic już nie będzie takie samo.

niedziela, 27 października 2024

Obudzę się na Shibui - Anna Cima, czyli najładniej wyszła tu mistyfikacja

Na półkach calutkie półki z seriami od Dowodów na Istnienie, a ja wciąż jakoś rzadko sięgam po te pozycje. Teraz okazją stał się wybór jednej z nich na lekturę w ramach DKK.


I choć w głowie na świeżo zupełnie inny tytuł, to o nim może napiszę pod wieczór, a notkę przeczytacie jutro rano, gdy ja będę w drodze na szkolenie ze szkolnej interwencji profilaktycznej :)

Mariusz Szczygieł do serii Stehlík wybiera zarówno klasyki literatury czeskiej, jak i rzeczy nowe. Do takich właśnie można by zaliczyć debiut Anny Cimy. Oryginalny, choć mam wrażenie, że nie wszyscy odnajdą się w tym co zaproponowała autorka.

To co moim zdaniem tu najciekawsze, dla autorki pewnie było jedynie dodatkiem, który miał trochę ubarwić jej powieść. Motyw z tłumaczeniem japońskiej książki zresztą jako żywo przypomina niedawno czytaną powieść Nicka Bradleya (możecie sprawdzić w spisie przeczytanych). Tam również opowieść zanurzona w klimat Japonii była nawet ciekawsza niż współczesne zmagania z tłumaczeniem i życiem prywatnym bohaterki.

sobota, 26 października 2024

Ogród Ramy - Arthur C. Clarke, Gentry Lee, czyli Nowy Eden albo niewykorzystana szansa

To już moje trzecie spotkanie z Ramą i każdy tom jest trochę inny. Początek Ogrodu Ramy może jeszcze przypominać to co działo się w końcówce tomu drugiego - oto trójka kosmonautów została na Ramie, w pewien sposób zdana na samych siebie, porzucona przez pozostałą załogę. Wraz z nimi statek obcych odleciał z Układu Słonecznego, a oni każdego dnia uczyli się tego jak przetrwać, jak nauczyć się żyć w nowych warunkach. 

Od początku jak się okazało mieli być eksperymentem, byli obserwowani, a Obcy w którymś momencie postanowili zdradzić im trochę sekretów swoich technologii, a także przekazać im zadanie jakie chcieliby im zlecić. W tym czasie ze związku Nicole i Richarda narodziły się już dzieci i to właśnie okazało się dla nich najtrudniejsze - rozstanie, bo tylko część z nich miała wrócić na Ziemię, by przekonać ludzi do tego, by stali się częścią większego projektu mającego na celu przeskoczenie na kolejny poziom rozwoju. Rama miała stać się zaczątkiem nowej społeczności, eksperymentem, ale i doprowadzić do bliższych kontaktów z cywilizacją, która może ich wiele nauczyć.

I to chyba ta warstwa, socjologiczna, społeczne, psychologiczna, czyli obserwowanie nie pojedynczych ludzi, którzy rozumieją wagę zetknięcie się z wyżej rozwiniętymi istotami, ale dużych grup, napięć jakie tam się tworzą, dominuje w tej powieści. Jest ciekawie, ale trochę umyka ta tajemniczość jaka towarzyszyła nam dotąd. Wciąż niewiele wiemy o Obcych i to każde spotkanie z nimi jest intrygujące. Gdy zaczynamy się przyglądać ludziom, stajemy jednak przed obrazami, które są jakby bardziej znajome. 

piątek, 25 października 2024

Cześć, tu Amundsen! Max Czornyj, czyli cóż za hart ducha i ciała

Seria Genialni odkrywcy powoli się rozbudowuje. Cześć, tu Amundsen! to już czwarty tomik (ja pisałem u siebie o Koperniku, możecie sprawdzić w spisie przeczytanych) i w drodze zdaje się kolejne. A młodzi czytelnicy mogą mieć z tego powodu dużo frajdy. Kto wie, może wydawca i autor zdecydują się zrobić jakiś plebiscyt o kim jeszcze chcieliby przeczytać?

Na pewno taki sposób poznawania sławnych ludzi, może się podobać. Aleksandra Czornyj dodała barwne ilustracje, ale to tekst ma przyciągać uwagę. Bez przeładowania datami, nazwiskami, w zgrabny sposób wprowadzający w czasy w jakich żył bohater. Przecież dokonania Amundsena trudno oderwać od jego dumy z tego, że oto odrodził się jego kraj, przez długi czas pod panowaniem Szwecji. Młodziutkie państwo jakim była Norwegia nagle było na ustach całego świata, bo jego reprezentant podjął się zadania, które okazało się zbyt trudne dla wypraw lepiej wyposażonych i z dużymi finansami.

czwartek, 24 października 2024

Koniec czerwonego człowieka, czyli nowe czasy, ale ludzie jak dawniej

MaGa: Są takie spektakle, które ciężko opowiedzieć. Nie dlatego, że treść jest niejasna, ale dlatego, że to wszystko co czujemy po jego obejrzeniu wymyka się racjonalnym osądom. Niby wiemy od dawna jaka jest Rosja, znamy naszego sąsiada aż za dobrze, jednak mimo tego, całe nasze jestestwo wzbrania się by przyjąć pewne rzeczy do wiadomości.


Robert: Choć rzeczywiście to adaptacja powieści noblistki Swietłany Aleksijewicz i akcja osadzona jest w Rosji, to mam wrażenie, że to nie jest opowieść jedynie o obywatelach tamtego kraju. Powiedziałbym, że raczej o pewnej mentalności, przyzwyczajeniu się do pewnych warunków, wykorzystywania ich do maksimum dla własnych korzyści, a potem goryczy gdy to się wali. Myślisz że u nas nie było takich, którzy mimo całego "uroku" poprzedniego systemu, mają żal że to rozwalono, bo wtedy byli szczęśliwi? Wszyscy mieli mniej więcej po równo, czyli prawie nic, nie było takich różnic społecznych, nie widziano wielkich szans na zmiany, czasem się ich bano, więc mało kto się wychylał, a potem ten ich "ład" zniknął i zaczęła się jak to oceniają "walka o przetrwanie", prawo silniejszego, wyzysk i niszczenie lub ośmieszanie tego co ich pokolenie zbudowało. Dlatego ja oglądałem ten spektakl nie tylko jako historię o Rosji. W życiu konkretnych ludzi, w tym jak się zmieniają na przestrzeni dekady wraz z krajem, można dostrzec też trochę prawdy i o nas, bo w Polsce nie brakuje tych, którzy podobnie chcieliby żeby czas się cofnął i może wraz z nim cofnęły się również nieszczęścia jakie na nich spadły.

środa, 23 października 2024

Zuza Lewandowska w podwójne dawce, czyli Bohomaz i Zemsta

Gdy nie tak dawno krzywiłem się przy lekturze przygód mecenas Zuzy Lewandowskiej na Kubie (chyba najsłabszy tom jak dotąd), uświadomiłem sobie, że mam jedną zaległość w cyklu. Dziś więc za jednym zamachem ów brakujący tom, którego akcja działa się jeszcze przed wyjazdem i  kolejny, który opowiada o jej losach już po powrocie. Przy tym drugim tytule ostrzegam, że będzie niewielki spoiler, ale bez niego trochę trudno pisać o fabule. 

Najpierw Bohomaz, książka nadal ciągnąca pewien schemat, czyli przeplatane są jakieś sprawy prowadzone przez Zuzę w jej kancelarii, spotkania z postaciami, które znamy już z poprzednich tomów (ale są i nowe, w tym po raz pierwszy jej brat z Kuby!) oraz śledztwo, które prowadzi, uznając że lepiej zrobi to sama niż gdyby miała czekać aż zrobi to milicja.

I ten schemat wciąż działa, wciąż się sprawdza.

wtorek, 22 października 2024

Zła nie ma, czyli czy rozumiesz co naprawdę ma znaczenie?

Premiera oficjalna w Polsce za kilka tygodni, ale ten obraz już zdążył zebrać sporo dobrych recenzji i nagród na festiwalach. Ryûsuke Hamaguchi opowiada historię, która wydaje się jakby znajoma, ale robi to na swoich warunkach i na pewno nie ma ona w sobie wiele z thrillera, choć oś konfliktu tutejsi-obcy jest bardzo wyraźna.

To przede wszystkim obraz społeczności, żyjącej blisko siebie i bardzo blisko natury. Czysta woda, powietrze, lasy, zwierzęta, ptaki... to się docenia i kocha gdy ma się to na co dzień. A jeżeli ktoś chce na tym zarobić, by taką sielankę sprzedawać jako produkt? Wiecie glamping, obcowanie z przyrodą, pełen komfort, ale z dala od miasta. Dzień w dzień, przez cały rok, ludzie, których trzeba pilnować by nie zrobili czegoś głupiego, np. nie wywołali pożaru - czy to możliwe?

Dlatego miejscowi się obawiają, zadają pytania, stawiają warunki. Firma wydaje się na tyle zdeterminowana, że zrobi wszystko, by postawić na swoim. Skoro nie da się pieniędzmi, to może uda się przekonać ich, że mogą wtopić się tu jako nowi mieszkańcy, życzliwi, przyjacielscy.

poniedziałek, 21 października 2024

Mildred i mityczna pantera, czyli a ty czego się boisz?

Odskocznia od różnych mrocznych filmowych obrazów? Proszę bardzo - łapcie kino familijne w niezłym wydanie, nie głupawe, z odrobiną przygody i ze wspaniałymi krajobrazami. Nowa Zelandia zawsze robi wrażenie :)

W dodatku dla tych, którzy pamiętają Elijaha Wooda w roli Froda z Władcy Pierścieni, będzie to okazja zobaczyć go w zupełnie innej roli.

Grany przez niego Strawn Wise to Amerykanin, iluzjonista, kiedyś podobno dość popularny, ale niestety ostatnio raczej cienko przędzie. Czy miał w sobie kiedykolwiek charyzmę, talent i urok gwiazdy? Cóż nawet jeżeli miał, to zdaje się, że to stracił. Podobnie jak uczucia matki jedenastoletniej Mildred. Był jej fascynacją, ale dość przelotną, a że nigdy się specjalnie nie interesował córką, dla nich mógłby nie istnieć. Pojawia się dopiero wtedy gdy jego dawna ukochana trafia do szpitala. Czy będzie potrafił złapać kontakt z dziewczynką i udowodnić, że jednak ma w sobie jakąś cząstkę dobrego ojca?

sobota, 19 października 2024

Cztery żywioły magii, czyli kwartet znowu w akcji

Drugie spotkanie książkowe czterech autorek, z których każda dostarcza dłuższy tekst według pewnego klucza. Cztery pory magii z autografami Anety Jadowskiej, Magdaleny Kubasiewicz, Marty Kisiel i Mileny Wójtowicz poszło u nas w styczniu za ładną wylicytowaną kwotę na WOŚP, mogę więc obiecać, że w przyszłym roku będzie podobnie bo nasz egzemplarz znowu podpisały wszystkie cztery autorki :)

Tym razem kluczem są żywioły, każda z pań bierze na warsztat swój wybrany i funduje tekst, który jest premierowy, żadne tam odgrzewane kotlety. I choć każdy jest trochę inny, fajnie jest zestawić je ze sobą, zobaczyć całość tego konceptu.

Jeżeli mam porównywać z książką sprzed roku - zdecydowanie tamtą stawiam ciut wyżej, co nie znaczy że jest mniej ciekawie. Może po prostu tym razem wyobraźnia podsunęła autorkom pomysły, które mnie tak bardzo nie zaskoczyły i nie wciągnęły?

Kukułcze jaja z Midwich - John Wyndham, czyli oni nas przewyższają, więc należy się ich bać

Trzecia książka Wyndhama czytana w krótkim okresie czasu i choć chyba podobała mi się najmniej ze wszystkich, i tak się zastanawiam czemu ten autor nie jest u nas bardziej popularny, czemu go tak zapomniano.
Zdaje się, że na podstawie Kukułczych jaj nie tak dawno powstał serial, może kiedyś go dorwę i sprawdzę czy z takiej ramotki udało się zrobić coś trzymającego w napięciu. Wyndham na pewno ma dobre pomysły, ale gdyby to było pisane dziś, na pewno ktoś by trochę podkręcił temperaturę wydarzeń, co zrobiło by dobrze tym tekstom. Pisane w latach 50 wciąż mają w sobie trochę tej dziwnej brytyjskiej sztywności, akcja toczy się powoli i choć jest ciekawie, nie brakuje dramatycznych wydarzeń, to wszystko jest podane w taki dziwnie chłodny sposób. Ma to swoisty urok, ale też trzeba przyznać że odbiega od naszych przyzwyczajeń, gdzie to wszystko jest przecież podkręcone.

Wyndhama interesuje wspólnota, to jak reaguje na różne zagrożenia, jego bohaterowie szukają sposobu na rozwiązanie problemów, trzymanie gardy wobec ciosów jakie zadaje im los. Jeżeli pozwolimy sobie na poświęcenie jednostek, nie przejmując się ich losem, wkrótce możemy zostać sami - razem możemy być jednak silniejsi. To szczególnie istotne nie tylko w sytuacji katastrofy naturalnej, ale i ataku z zewnątrz jak w tym przypadku.

piątek, 18 października 2024

Uważaj na siebie - Jakub Bączykowski, czyli no prawie sielanka

O ile ktoś czytał jedną z poprzednich książek Kuby Bączykowskiego, czyli Stanie się coś złego (pisałem o niej tak), może poznać dalsze losy bohaterów tamtej powieści. O ile wtedy mieliśmy do czynienia ze specyficznym kryminałem/thrillerem, to teraz jednak atmosfera się zmienia. Uważaj na siebie to w mojej ocenie zwykły obyczaj, bo oczywiście o ile zwykłym obyczajem może być opowieść o parze gejów :) I to na Podlasiu. 

To właśnie w niewielkiej wsi, w rodzinnych stronach Sebastiana, postanowili osiąść na stałe razem z Pawłem. Przeszli już trochę, więc społeczność jakoś ich zaakceptowała. Ba, Paweł już nie marudzi tak bardzo na ich zaściankowość, choć nadal mam wrażenie że ich nie czuje i trochę zadziera nosa. Przejął lokalny sklep, ale sprowadza do niego frykasy jakie są modne w Warszawie, a potem się dziwi, że ludzie nie chcą do niego przychodzić. Niby ich lubią, akceptują, ale on chyba chciałby żeby przy okazji mieli go za jakiś autorytet w kwestiach mody, czy innych porad.

Paweł jest jaki jest. I to chyba właśnie cały urok opowieści Bączykowskiego.

czwartek, 17 października 2024

Wojna nuklearna - Annie Jacobsen, czyli możliwy i przerażający scenariusz

Dość przerażająca treść, ale forma w jaką to zapakowana w mojej ocenie średnio strawna. Autorka zebrała masę informacji, zarówno historycznych jak i dostępnych wiadomości na temat obowiązujących procedur, mam jednak kilka ale: 

- ani specjalnie nie ma w tym nic odkrywczego (moje pokolenie może i nie żyło w zagrożeniu wojną nuklearną, świadome jest jednak tego zagrożenia);
- powtarzanie na różne sposoby podobnych informacji raczej osłabia ciekawość, a ilość nazwisk, stopni i stanowisk może przyprawić o ból głowy;
- no i wreszcie zabawy w fabularyzowanie wydarzeń (losy prezydenta), czyli mieszanie faktów, które obiecała oraz swoich fantazji, wcale nie buduje napięcia.

I w sumie można by na tym zakończyć recenzję. Niczym mnie ta pozycja nie zaskoczyła, a nowe tu były jedynie jakieś drobiazgi, które nie wiem czy mają aż tak wielkie znaczenie (np. ilość rakiet jakie cały czas są w gotowości w łodziach podwodnych).
A samo odliczanie?

środa, 16 października 2024

Gorszy - Eliza Korpalska, Tomasz Brewczyński, czyli no i do czego mnie doprowadziłaś?

Co roku wydaje się tyle książek, że trudno za tym nadążyć i nawet jak się lubi jakiś gatunek, wiele nazwisk umyka. Ale przecież są Targi książki i choć te jesienne pod Pałacem Kultury były bardzo skromne, to na jednym ze stoisk zostałem namówiony przez autorów na kupno thrillera psychologicznego. I tak oto po raz pierwszy mogłem przeczytać coś tego duetu (zdaje się, że p. Tomasz publikował też samodzielnie) - przy okazji zdobywając autografy i egzemplarz będzie do zdobycia na aukcjach przy finale WOŚP.

Dwoje ludzi. Adam i Ewa. Dwie perspektywy zarówno jeżeli chodzi o bohaterów, jak i czas. Cofamy się, by poznać źródła pewnych napięć, konfliktu, obserwujemy narastające emocje, a z perspektywy "dziś" wiemy, że finał jest dramatyczny. Choć przecież początkowo wszystko może wydawać się bajką - czego im brakuje do szczęścia? Czasem tak jest, że dopiero po ślubie, po pewnym czasie zaczynają wychodzić pewne sprawy, jak choćby chorobliwa zazdrość, skłonność do kontrolowana, przemoc... Ludzie którzy się kochali i świata poza sobą nie widzieli, nagle zaczynają się razem dusić w małżeństwie...

wtorek, 15 października 2024

Veni Vidi Vici, czyli spróbuj mi coś zrobić

We wtorkowym kąciku dla wytrawnych kinomaniaków coś wyjątkowego. O ile wstrząsnął Wami "Dom który zbudował Jack" i przy filmach gdzie przemoc jest nie tylko bezmyślna, ale i bezkarna, tak jakby gloryfikowana zaciskacie pięści ze złości, obawiam się że może dla Was to być trudny seans. Dla mnie był. I to mimo, że tej przemocy nie pokazuje się tu z bliska, najczęściej widzimy jedynie upadające ciała od kuli snajpera. Jednak fakt, że dokonuje się tego jakby dla sportu, dla sprawdzenia siebie i granic jakie można przekroczyć, czyni ten obraz trudnym do zaakceptowania. 

Ja wszystko rozumiem - to bardziej satyra na społeczeństwo, a nie na bogatych, którzy czują że wszystko im wolno, że są lepsi od reszty społeczeństwa. Mimo to jakoś nie mogę zaakceptować takiej formy rozrywki i co gorsza modelu wychowywania dzieci.

poniedziałek, 14 października 2024

Pan Hoho, czyli najpierw się kłaniamy, przytakujemy, a potem...

MaGa: Gdybym miała określić ten spektakl jednym słowem, powiedziałabym: wyśmienity. Jest jak dobrej jakości wino gdzie: kolor, smak i zapach stanowią jedność. I tak jest z tym spektaklem. Jest mądry, zmusza do refleksji, zgromadził świetną obsadę z mistrzowsko zagranym tytułowym bohaterem w kreacji Krzysztofa Dracza.


Robert: Jeżeli porównujemy do wina, to dodałbym że docenia się to dopiero po pewnym czasie, nie od pierwszego łyku :) Zdecydowanie - tu trzeba zobaczyć cały spektakl, by powiedzieć: obejrzałem coś interesującego. Nawet jeżeli wcześniej przychodziły do głowy myśli w stylu "WTF?", to potem wszystko się zaczyna układać. Są tu elementy groteskowe, wszystko ma jednak swoje uzasadnienie...


MaGa: Żyjemy w czasach względnego dobrobytu, gdzie demokracja, wolność jest naszym udziałem. Na wielu płaszczyznach osiągnęliśmy to co pragnęliśmy osiągnąć. Jeszcze mamy pokój, pracę i spokój. Wypadałoby się cieszyć. Jednak ten względny dobrostan doprowadził do tego, że tracimy czujność nad pewnymi aspektami życia wokół nas. A przecież jak dobrze się rozejrzeć co jakiś czas pojawiają się „na afiszach” ludzie, którzy uznając, że są na dole piramidy społecznej, a należy się im więcej robią wszystko, by niecnymi środkami i manipulacją zdobyć władzę, przy okazji burząc ład społeczny. Zupełnie jak Pan Hoho.

niedziela, 13 października 2024

Lady Makbet - Ava Reid, czyli słaba pośród silnych?

Retelling to dość modny nurt, a ostanie lata przynoszą wysyp nowych wersji różnych historii opowiadanych z kobiecego punktu widzenia. Czasem wnosi to coś interesującego w nasze postrzeganie klasycznego utworu, innym razem tworzy się coś zupełnie nowego. Mam wrażenie, że trochę tak jest w tym przypadku - autorka zbyt daleko odbiegła od bohaterów, ich wizerunków, a zostawiła sobie jedynie ramy, które wypełniła zupełnie nowymi detalami. I tak w jej przypadku Lady Makbet to młodziutka dziewczyna, której rękę oddano tanowi Glamis, surowej twierdzy w Szkocji. Ona wychowała się na dworze, gdzie tętniło życie dworskie, a tu rządzą mężczyźni, rolą kobiet jest jedynie bycie żoną i matką przyszłych dzieci. Ani nie kocha swojego męża, może nawet się go lęka, ani też nie chce tu być. Ponieważ jednak musi, rozpoczyna swoją dziwną intrygę. Po co? Początkowo jedynie po to, by odsunąć od siebie to co nieuniknione, czyli nic poślubną. Powołując się na zwyczaj spełnienia trzech życzeń kobiety, zanim się odda mężowi, uruchamia spiralę wydarzeń, która wyrwie się spod kontroli. 

sobota, 12 października 2024

Na dwóch planetach - František Běhounek, czyli ależ niesmak

Zachwycałem się nie tak dawno Wyndhamem, że po tylu latach, to fantastyka, która się dobrze czyta i można znaleźć w niej ciekawe obserwacje. Dla równowagi więc wrzucam kilka zdań o książce która wpadał mi w ręce z naszej części Europy. Oczywiście można zwalać na cenzurę, na obawy autora albo jakąś chęć przypodobania się władzy ludowej, ale nie dość że pomysł na fabułę jest taki sobie, wykonany jest słabiutko, to na dodatek aż zęby bolą od wtrętów, które mają przekonać czytelnika, że szczytem rozwoju ludzkości jest komunizm, Związek Radziecki jest potęgą, której nikt nie podskoczy i której wszyscy się boją, a kapitalizm to tylko piękne sreberko, ukrywające masę problemów społecznych i prędzej czy później musi się zawalić.
Tym bardziej docenia się Lema, który potrafił pisać unikając aż tak nachalnej propagandy. Przecież lata 60 w Czechach aż tak bardzo nie różniły się od tego co działo się u nas. No dobra, Praska Wiosna została stłumiona, znowu zapadła czerwona zasłona nad nadziejami ludzi, ale czy to ma być powód by pisać takie głupoty? Ktoś naprawdę w nie wierzył?

piątek, 11 października 2024

Dobrzy uczniowie nie zabijają - Marcel Moss, czyli fikcyjna szkoła, ale problemy jakby całkiem prawdziwe

W Noc Bibliotek, po powrocie z Escape Roomu, jaki zorganizowała nasza biblioteka, siadam choć późno i spośród wielu tytułów czekających na recenzję wybieram coś młodzieżowego. Dotąd kojarzyłem Marcela Mossa z kryminałami, a tu proszę - cykl Liceum Freuda z jednej strony zawiera jakiś element zbrodni, czy też zagadki, ale jest jeszcze do tego pewna wartość dodana.
Nie chodzi bowiem jedynie o to, by bohaterowie byli młodzi, by żyli jakimś zagrożeniem lub traumą - wejście w ich emocje pomaga trochę inaczej spojrzeć na to co przeżywają, w relacjach z rówieśnikami, z rodzicami, ze światem, który tak szybko się zmienia. Są impulsywni, wyolbrzymiają różne sprawy, ale przecież nie jest rozwiązaniem mówić im, że to co przeżywają minie, że to nie koniec świata. Bo dla nich jest. Tak to czują i sami muszą dojść do tego, że być może warto dalej żyć, że inni nie są ważniejsi ode mnie... Moss opowiada więc o tym jak to jest być hejtowanym i jak to jest robić za gwiazdę. I że jedno i drugie może być trudne, mogą wiązać się z tym jakieś dramaty.
Gdy wszystko przeżywa się po raz pierwszy, wydaje się to sto razy bardziej intensywne, istotne, mające na nas wpływ. Nie marudźcie więc, że niby to sztuczny świat, że takich szkół i takiej młodzieży nie ma. Jest. Pewnie rzadziej w mniejszych miastach, ale w tych większych oni trochę tak żyją - na poły w świecie realnym, a na poły w świecie, który sobie kreują, wyobrażają, wymyślają i popełniają mnóstwo głupich błędów. Bycie influencerem, wpływową twórczynią podcastów, modelką, fotografem, sportowcem, muzykiem - wszystko jest jakby na wyciągnięcie ręki. Tu mało kto jest "zwyczajny", bo przecież to nuda, trzeba więc być blisko tych, którzy błyszczą, bo może i mi się uda...

czwartek, 10 października 2024

Rozwodnicy, czyli dla nas wciąż jesteście małżeństwem

O ile nie przepadam za polskimi komediami, w większości wcale mnie nie śmieszą, to muszę przyznać, że Rozwodnicy na Netflixie sprawili, że parę razy się zaśmiałem. Oczywiście że to przerysowane, ale opowiada nie tylko o absurdach jakie z punktu widzenia laika związane są z procedurą unieważnienia małżeństwa w kościele katolickim, ale i o mentalności ludzi, którzy wiarę traktują bardzo instrumentalnie. Tak jakby pierwszy raz dowiedzieli się dopiero po latach że za słowami "że Cię nie opuszczę aż do śmierci" stoi dokładnie to co wypowiedzieli, a nie głupia formułka, którą trzeba wyklepać. Tak to niestety z nami bywa - jak przygotowania, to "a po co", my wszystko wiemy, a potem nagle zdziwienie, że nie wystarczy datek na tace, by wszystko odwołać. Skoro chciałeś przyrzekać przed Bogiem, nie rób sobie z gęby cholewy. A jeżeli teraz tak bardzo to już dla ciebie bez znaczenia, to czemu w takim razie zależy ci na unieważnieniu poprzedniego małżeństwa?

Czasem tak bywa, że młodzieńcza fascynacja przeminie i w kłopotach, w zwyczajności, nagle partner/partnerka już wcale nie wydaje się na tyle wspaniała, by spędzić u jego/jej boku całe życie. W kościele jednak nie ma "rozwodu", nie ma "rozmyśliłem się". I co wtedy?

środa, 9 października 2024

Ostatnia przysługa - Dennis Lehane, czyli wśród swoich najbezpieczniej?

Ależ to było smakowite. Lehane potrafi budować historię, choć początkowo schemat aż trochę kłuł w oczy. Kto czytał Gdzie jesteś Amando? czy trochę thrillerów kryminalnych ze Stanów, nie będzie zaskoczony punktem wyjścia: młoda dziewczyna nie wraca do domu i rozpoczynają się jej poszukiwania.
Każdemu czytelnikowi, a jeżeli jest rodzicem to dziesięciokrotnie silniej, uruchamiają się natychmiast różne potworne wizje, dramaty. Zwykle jednak dalej mamy do czynienia ze śledztwem, poszukiwaniem zaginionej żywiej lub martwej, poszukiwaniem mordercy/gwałciciela, rozwiązywaniem zagadki co mogło doprowadzić do tej feralnej chwili. Rzadziej mamy do czynienia z działaniami nie tyle policji, a rodzica, z chęcią dokonania zemsty. To wszystko schematy już trochę ograne, nie bardzo tym samym zaskakujące.  

W przypadku najnowszej powieści Dennisa Lehane piszę jednak o zachwycie. Czemu?

wtorek, 8 października 2024

Doppelgänger. Sobowtór, czyli my powiemy ci co masz robić

Jan Holoubek widać świetnie się czuje w klimatach retro, szczególnie w latach 70 i 80. Wierność w odtwarzaniu szczegółów, atmosfery naprawdę godna podziwu. A mimo to Doppelgänger nie do końca widz będzie usatysfakcjonowany. Jak na sensację za mało tu napięcia, jak na dramat, za mało pogłębienia. Sama historia oczywiście interesująca - oto służby specjalne wykorzystując życiorys dziecka porzuconego przez niemiecką matkę zaraz po wojnie, przerzucają na Zachód kogoś kto będzie się pod nie podszywał. Zna język, ma bogatych krewnych, którzy mu pomogą, więc szybko znajdzie sobie tam pracę i kto wie w jaki sposób będzie mógł przydać się służbom.

A tymczasem w Polsce prawdziwy syn owej Niemki, przypadkiem dowiaduje się o swojej przeszłości i próbuje ją odnaleźć - bardziej z ciekawości niż z chęci wyjazdu. Władze oczywiście nie mogą mu na to pozwolić, więc pan inżynier ze stoczni gdańskiej coraz bardziej jest na nich wkurzony. Zawsze stronił od polityki, ale przecież wydarzenia rozlewają się szeroko po Wybrzeżu i chcąc nie chcąc uczestniczy w tej atmosferze wczesnej Solidarności.

poniedziałek, 7 października 2024

My years with UFO - Michael Schenker, czyli po 50 latach wciąż nóżka chodzi

Poniedziałkowa dawka muzyki i coś trochę oldschoolowego. W latach 80 jakoś nie pałałem wielkim entuzjazmem do kapel grających rockowo-metalowe klimaty, choć wtedy mieliśmy prawdziwy ich wysyp, dziś jednak czasem wracam do tych brzmień. Doceniam nie tylko popisy gitarzystów, ale i to w jak melodyjny, przebojowy sposób potrafiono sprzedać cięższe brzmienia. Przecież to rock, który dziś byśmy charakteryzowali raczej jako bliższy głównemu nurtowi, raczej piosenki, wpadające w ucho hity, a nie zaangażowane kawałki pełne buntu i wściekłości jakie później kojarzyły nam się z kapelami robiącymi hałas na scenie.

Oto trafia w moje łapki album z odświeżonymi wersjami klasyków jednej z legend tamtych czasów. UFO swoje najlepsze numery nagrywał z Michaelem Schenkerem i to on właśnie postanowił sięgnąć po ten repertuar i nagrać go na nowo z zaproszonymi gośćmi.

niedziela, 6 października 2024

Powrót do Reims, czyli dyskurs akadamicki, czyli zwyczajna szopka


Teatr Telewizji coraz częściej sięga po sztuki nowe, głośne tytuły, nie ten lekkie, popularne, ale kontrowersyjne, dyskutowane, ważne społecznie. I jak to przy transmisjach na żywo, chyba pojawia się pokusa by pokazać to trochę inaczej, urozmaicić, dodać jakieś fragmenty video. Tak się przynajmniej mogę domyślać, bo przecież nie widziałem oryginalnego spektaklu z Łaźni Nowej w Krakowie (kooperacja z Teatrem Nowym z Warszawy), czy było to jeden do jednego to samo. To co na żywo ma jakieś napięcie, nie zawsze wyjdzie na ekranie, tu zawsze chce się by kamera była w centrum uwagi, by do niej mówić, coś pokazywać, grać... I niby teatr zawsze jest grą, a jednak czasem wyczuwa się jakąś sztuczność. Już nie widz jest w centrum, nie koleżanki i koledzy na scenie, a kamera z którą ciężko prowadzi się dialog, nie widzi się reakcji z drugiej strony. 


Moje emocje prawdę mówiąc falowały od ciekawości, do zażenowania. Katarzyna Kalwat wykorzystała książkę Didiera Eribona by przekazać refleksje autora zawarte w jego powieści w dość dziwny sposób - jesteśmy w studiu telewizyjnym, gdzie Jacek Poniedziałek (świetny!) grający autora, ma odpowiadać na pytania dziennikarzy. Jest gościem, autorytetem, osiągnął sukces...

sobota, 5 października 2024

Antykwariat pod Salamandrą - Adam Przechrzta, czyli witajcie w Mons Viridis Magicus

Sobota na Notatniku to od jakiegoś czasu miejsce na Fantastykę, skoro rano więc było twarde SF, to łapcie też coś fantasy.
Adam Przechrzta pisze od lat, ale jakoś dotąd nie miałem okazji sięgnąć po nic i wreszcie córka namówiła mnie na targach książki więc wchodzę w jego nowe uniwersum.
Oto Zielona Góra pełna magii, antykwariat będący przejściem do innych światów oraz człowiek, który przejmuje ten interes i musi się wszystkiego nauczyć.


W pierwszym tomie cyklu dowiadujemy się trochę o zasadach działania tego świata, gdzie podskórnie wciąż tętni magia, choć jedynie nieliczni zdają sobie z tego sprawę. Oni stanowią klasę wpływającą na losy maluczkich, nawet jeżeli nie ujawniają swojej potęgi. Rody dzielą się władzą, terenami, zawierają porozumienia, obiecują małżeństwa dzieci, a wszystko to od setek lat, niczym dobrze naoliwiony mechanizm. Spory rozstrzygane są na forum, ale tylko w ich zamkniętym gronie i by do niego wejść komuś nowemu wcale nie jest łatwo. Ale jeżeli jest się właścicielem jednego z ważnych punktów mocy oraz jeżeli umie się szybko uczyć, może się okazać, że nuworysz staje się kimś znaczącym w tym środowisku.

Zwycięstwo albo śmierć - Robert J. Szmidt, czyli gdy wróg jest wielokrotnie silniejszy od ciebie

Zakończenie dobrego cyklu Pola dawno zapomnianych bitew! I ma się ochotę na więcej, teraz pewnie będę więc szukał wątków pobocznych, które rozbudował autor.

Finał nieźle przemyślany, bo to nie tylko ostateczna konfrontacja z Obcymi, którzy zaatakowali ludzkość, ale i starcie Święckiego z tymi, którzy jak się domyślał, szafowali życiem ludzi dla własnych interesów. Mamy więc trochę walk w kosmosie, ale i intrygi polityczne.
Henryan Święcki stał się bowiem bohaterem, ale jakby z przypadku, a dla władzy po prostu marionetką, której prędzej czy później będą chcieli się pozbyć. I on to przeczuwa. Ma już sporo informacji, czeka jedynie na okazję by je ujawnić. Rozkazy jednak musi spełniać, choć ma świadomość, że rzuca się go tam, gdzie może łatwo zginąć.

piątek, 4 października 2024

Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt - Cherie Dimaline, czyli miłość w cieniu śmierci

Przedziwna książka. Niby młodzieżówka, z dojrzewaniem i queerowym tłem, ale przecież nie chodzi w niej jedynie o wzdychanie, czy rozdarte serce, jak w większości tego typu historii. Jest tu dużo tęsknoty za zmarłą matką i najpierw to ona jest punktem odniesienia do tego by zadać sobie pytania: kim jestem. Winifred mieszka ze swoim ojcem w domu na terenie cmentarza, gdzie tamta jest pochowana, dziewczyna często więc snuje się na jej grób, przesiaduje tam i rozmyśla. U swoich rówieśników ma raczej przechlapane, gdy kiedyś przyznała się do tego gdzie jest jej dom - dla nich po prostu jest dziwaczką i tyle.

Swoją samotność, pewnie jak większość nastolatków odstających trochę od rówieśników, wypełnia rozmyślaniami, muzyką, czytaniem i pisaniem pamiętnika. Zbudowała sobie jakiś dość wąski świat, tu czuje się bezpiecznie i trochę się nawet boi z niego wyjść. Gdy spróbowała, otwierając się na drugą osobę, niestety okazało się, że wcale nie jest łatwo znaleźć kogoś kto potraktuje cię ze wszystkimi obawami, marzeniami, tak serio jak byś oczekiwała. Woli już żeby zostało tak jak jest. 

czwartek, 3 października 2024

Chińczycy trzymają nas mocno - Sylwia Czubkowska, czyli nowa kolonizacja

Dziennikarskie śledztwo kojarzymy zwykle z jakąś konkretną aferą, konkretnymi osobami. Sylwia Czubkowska zbiera jednak ileś takich tropów, przykładów kontrowersji z przynajmniej kilku krajów Europy Środkowej, po to by dokonać pewnej syntezy, spojrzenia z lotu ptaka.
O ile bowiem jedną aferę można by zwalić na jakieś osoby, firmy, wytłumaczyć chciwością czy zaniedbaniami, to jeżeli mamy wiele dowodów na to, że Chiny są coraz bardziej obecne w Europie, że traktują nas jako drogę do krajów Europy Zachodniej, trudno udawać że nic się nie dzieje.

Dlatego nie jest istotne jak ta książka jest napisana, czy trzyma w napięciu, czy nie zawiera jakichś drobnych błędów (nazwiska, jakieś detale). Jest ważna i warta przeczytania ze względu na sporą pracę autorki, by zebrać te wszystkie kropki i połączyć je w pewien obraz. Może kimś wstrząśnie, może skłoni do refleksji, do bardziej ostrożnego podejścia do urządzeń elektronicznych z tego kraju, a może ktoś jedynie wzruszy ramionami i powie: nie mamy na to wpływu. 
A może jednak? W końcu społeczeństwo nie tylko wybiera polityków, ale i ma różne formy kontroli lub wywierania presji na to jeżeli widzi się, że jakieś państwo próbuje nas od siebie uzależnić, kusi jakimiś korzyściami, a potem okazują się one złudne.

środa, 2 października 2024

Uciekaj z Kijowa! - Artur Pacuła, czyli gdzie jest korona Cara?

Co prawda najchętniej dalej bym siedział nad lekturą najnowszej powieści Dennisa Lehane, ale notkę trzeba napisać. A że dziś środa, to właśnie klimaty kryminalno-sensacyjne rządzą, więc z kilku tytułów, które wciąż czekają na recenzję wybieram powieść Artura Pacuły. Autora znam z powieści awanturniczo-przygodowych dla młodzieży, a tu proszę - wybuchowa mieszanka zagadki historycznej, sensacyjnej fabuły z Ukrainą i Polską w tle. Można by rzec "międzynarodowo" i mocno współcześnie, bo atmosfera tego zbliżenia Ukraińców i Polaków to kwestia ostatnich kilku lat. Bohaterka, która ucieka do naszego kraju, by tu się ukryć choć na jakiś czas, czuje się tu prawie jak u siebie, zewsząd otoczona też swoimi rodakami. A my się temu nie dziwimy.
 
Napisałem i zagadce historycznej - to punkt wyjścia fabuły. Oksana, młoda kobieta, która niedawno skończyła studia historyczne, uznając że wpadła na trop ukrytych carskich insygniów, kradnie z biblioteki pewną książkę, w której jak podejrzewa, znajdują się jakieś wskazówki do ich odnalezienia. Robi jednak duży błąd, bo by dostać się do biblioteki poprosiła o pomoc dawnego znajomego, choć wiedziała, że ten pracuje dla mafii. Naiwnie wierzyła, że jakoś się wykręci przed dalszą współpracą, ucieka więc z książką do Polski. 

wtorek, 1 października 2024

Moje ulubione ciasto, czyli pyszny filmowy kawałek życia

Każda moja notka od 13 lat i 9 miesięcy, w tytule ma jakieś dopowiedzenie ode mnie. Czasem jednak, o to "czyli..." zadba sam dystrybutor (Aurora Films w tym przypadku), więc ja nie muszę nic kombinować. Po prostu w punkt!


Kameralne, intymne, zabawne i wzruszające kino. A w dodatku, choć nie mówi się tu nic o władzy, więzieniach, wyborach itp. twórcy bardzo konkretnie pokazują co myślą o restrykcyjnych, konserwatywnych rządach w Iranie. Nie tylko dlatego, że dla bohaterów, ludzi na emeryturze punktem odniesienia są czasy sprzed rewolucji islamskiej, gdy byli młodzi, gdy żyło się radośniej. To również komentarz do współczesności, gdy tak wielu ludzi musi się obawiać policji obyczajowej, donosów, aresztowań i tłumaczeń. Młodzi wyjeżdżają jeżeli tylko mogą, a starzy zostają bo uważają że tu jest ich miejsce. Starych drzew się podobno nie przesadza.

Jak wygląda życie emeryta? O ile nie musi dorabiać, by jakoś przeżyć, zwykle to szara codzienność - jakieś zakupy, prostu posiłek w domu albo obiad w restauracji honorującej bony od opieki społecznej, od święta spotkanie z przyjaciółmi którzy jeszcze żyją.

poniedziałek, 30 września 2024

Motyle są wolne, czyli dajmy młodym przestrzeń


Najnowsza premiera Teatru Gudejko (gościnnie w IMKA), to spektakl który pewnie bardziej spodoba się młodym widzom. Postawienie na debiutantów, czyli Chrisa Cugowskiego i Zuzannę Mikołajczyk, na muzykę, przybliża ten tekst młodszemu pokoleniu, choć przecież sztuka Leonarda Gershe  ma już swoje lata i zdobyła popularność w latach 70 dzięki ekranizacji.

Dzięki tłumaczeniu Małgorzaty Semil i reżyserii Jerzego Gudejko wszystko nie tylko trochę się urealniło do naszych warunków (ach ten dom w Konstancinie Jeziornej), ale i jakby uwspółcześniło. Oto młody, niewidomy chłopak, który przez całe dzieciństwo i dojrzewanie był pod czujną opieką matki, zdobywa się na odwagę, by zamieszkać samodzielnie na warszawskiej Pradze. Trochę izolowany od rówieśników, nie ma w sobie dużo pewności siebie, ale jeżeli chodzi o zaradność życiową funkcjonuje całkiem sprawnie i nie ma ochoty wracać pod skrzydła mamusi. 

niedziela, 29 września 2024

Czarny młyn - Marcin Szczygielski, czyli to naturalne że się boisz

Kolejna powieść Marcina Szczygielskiego, czyli coś familijnego kończy wrzesień na Notatniku. Ten autor chyba pobije wszelkie rekordy obecności ze swoimi pozycjami w tym roku, a niedługo pewnie będzie walczył o podium obecności na Notatniku ogółem (policzę, ale chyba na razie króluje Marek Krajewski).

Czemu tak bardzo mi podeszła jego twórczość? Ano facet ma dar opowiadania historii i prawie każda jest trochę inna, nie powtarza się, tworząc świetny klimat, kreśląc ciekawy postacie i ich przygody.

Jak choćby Czarny młyn - niesamowita, mroczna opowieść o wiosce, która powoli wymiera. Położona gdzieś z dala od wielkich miast, z boku autostrady, kiedyś żyła dzięki zakładom, ale po ich upadku wszystko tu powoli niszczeje. Zostało kilka rodzin, raptem garstka dzieciaków w tym samym wieku, których rodzice nie bardzo mają perspektywę zaczynać życie na nowo gdzie indziej. Tu nawet zwierzęta powoli znikają, zarówno te dzikie, jak i hodowlane. Tak jakby jakaś mroczna siła powoli wysysała stąd życie.

sobota, 28 września 2024

Dewolucja - Max Brooks, czyli wszystko mamy i jesteśmy bezpieczni

Dość ciekawe podejście do opowiadania historii - przeplatanie jakiejś relacji, wywiadami z ludźmi, którzy komentują tragiczny finał tych zdarzeń. Może miało to jeszcze bardziej urealnić całą historię, zasugerować, że wszystko wydarzyło się naprawdę, ale jest to w thrillerach dość zaskakujące zagranie.
Wiesz, że doszło do czegoś okropnego, a potem jedynie masz śledzić kawałek po kawałki przebieg wydarzeń godzina po godzinie, dzień po dniu. Czy to odbiera przyjemność z lektury? W sumie powiem że nie, choć pewnie przez to trochę znika efekt zaskoczenia i nie ma budowania napięcia.


Fajny jest punkt wyjścia. Greenloop to odizolowana od świata osada high-tech w górach w stanie Waszyngton. Oferta dla ludzi bogatych, wyjątkowych, takich którym bliska jest ekologia, nowoczesny tryb życia. Wiecie - panele, oczyszczanie wody, ogrzewanie dzięki biogazom z kompostu... Ale przecież to ludzie bogaci, ekscentrycy, więc nie będą szli na całość i uprawiać ogródków - jedzenie zamawiają sobie przez internet i przylatuje ono do nich dronami. Wszystko modne, zdrowe, drogie...
Każdy ma swój dom, a dodatkowo jeszcze w centrum osady mają dom wspólny, na spotkania, wspólne posiłki, gdyby tylko ich zapragnęli. Pomysłodawca tego projektu zapewnia że o wszystkich pomyślał i zadbał o to by byli bezpieczni i mogli tu żyć nie przejmując się światem zewnętrznym.

Życie udowodni mu, że nie wszystko przewidział.

piątek, 27 września 2024

Present Laughter, czyli sam już nie wiem kim jestem

MaGa: Muszę przyznać, że Andrew Scott w roli Garry’ego Essendine’a dał prawdziwy popis gry aktorskiej. Widziałam go w sztuce „Vanya” i tam również dokonał – wydawać by się mogło – niemożliwego: jednoosobowo grał wszystkie postacie dramatu. Jednym słowem aktor pisany przez A. W „Present Laughter” gra aktorskiego idola, bożyszcze tłumów, którego teatralna egzystencja zostaje zagrożona przez osoby z zewnątrz.


Robert: Zdecydowanie ta sztuka, pewnie dość kontrowersyjna w momencie gdy powstawała (wystawiono ją po raz pierwszy w latach 40 XX wieku, a w nowej wersji trochę ją "podkręcono" przez dodanie wątku homoseksualnego), daje szansę popisu dla aktora grającego głównego bohatera. Wszystko kręci się wokół niego, a jego humory, nastroje, tak zmienne i czasem tak uciążliwe dla otoczenia, to okazja do pokazania wielu twarzy. Od wściekłości aż po zachwyt. 


MaGa: Garry grany przez Scotta wymyka się wszelkim szufladkom. Raz jawi się nam jak zagubiony chłopiec, który nigdy nie dorósł (Piotruś Pan), a raz jako manipulant, który teatralnymi minami, gestami usiłuje trzymać ludzi na dystans. Czyni to z zawadiacką brawurą, co daje efekty komiczne, ale jednocześnie skłania nas do myślenia, co kryje się pod maską uśmiechniętego celebryty. Raz jawi się jako rasowy drań, aktor-menadżer, by następnie wzbudzać w nas żałość nad jego starzeniem się. Postać – kameleon, a Scott gra ją wyśmienicie.

środa, 25 września 2024

Sarek - Ulf Kvensler, czyli przygoda, która zamienia się w koszmar

Skandynawia, dzika natura, góry i ciekawie zbudowane napięcie. "Sarek" naprawdę może się podobać, choć tu trudno mówić o zagadce kryminalnej, to raczej thriller psychologiczny, w którym od początku możemy domyślać się finału, ale i tak z ciekawością śledzimy jak do niego doszło.

Sarek to chyba jeden z najstarszych w Europie parków narodowych - ponad dwa tysiące kilometrów kwadratowych i raczej odludzia i bardzo prosta infrastruktura, a nie to co znamy choćby z naszych gór (schroniska, hotele itp.). Lodowce, rwące strumienie i czasem brak nawet jakichś oznaczeń szlaków - tu idziesz z mapą, a nie nastawiając się na łatwą wycieczkę. Tu idą ludzie, którzy kochają wędrówki i nie boją się niewygód.

Od początku śledzimy przesłuchanie jednej z bohaterek, która przebywa w szpitalu po jakimś wypadku i odpowiada na pytania dotyczące wyprawy. Szczegóły jednak poznajemy bardzo powoli, a równolegle otrzymujemy bardziej dokładną relację z wydarzeń, od momentu przygotowań, aż po dramatyczny finał.

wtorek, 24 września 2024

Substancja, czyli Twoje ciało to cała Ty?

Skoro film na plakacie używa określenia "Totalnie pojebane" to znaczy, że chyba idealnie pasuje do kącika dla wytrawnych kinomaniaków, prawda?

Wszędzie przeczytacie o długich owacjach widzów na festiwalach filmowych, zachwytach krytyków, ale uprzedzam - chwilami ten film przypomina raczej kino klasy B a nie wielkie arcydzieło.
Niby to zamierzone, ale przesada z jaką mamy do czynienia w finale moim zdaniem jest niepotrzebna i trochę psuje wrażenia z całości. Gdy widza oplujesz, oblejesz krwią, wcale nie sprawisz, że twoje przesłanie będzie lepiej utrwalone. Przyznam jednak że reżyserka Coralie Fargeat osiągnęła efekt - trudno o tym filmie zapomnieć i wszyscy, którzy go widzieli, o nim rozmawiają.

Gdy widzisz w obsadzie Demi Moore trochę się obawiasz, czy nie będzie to dla niej po prostu kolejna okazja, by pokazać że jest wciąż w formie. I początek właśnie trochę w tym nas utwierdza - gra ona gwiazdę, która choć jej sława już trochę przygasa, wciąż prowadzi własny program z ćwiczeniami w telewizji, ma jakieś kontrakty reklamowe i generalnie wcale nie ma zamiaru odchodzić na emeryturę.

poniedziałek, 23 września 2024

Nowsza Aleksandria - Drivealone, czyli tak dużo tak, tak mocno, czyli próba spojrzenia na nowo

Muzycznie ostatnio jestem wciąż w jakichś łagodniejszych klimatach, ale trochę przekornie szukałem na dziś czegoś ostrzejszego. I oto parę zdań o krążku, który ma już trochę latek, a ostatnio gdzieś rzucił mi się w oczy. Chodzi o projekt, który powstał w 30 rocznicę wydania płyty Nowa Aleksandria Siekiery. Kultowe wydawnictwo przez lata jedynie zyskuje na popularności, wtedy nowofalowe brzmienie i teksty mocno zaskakiwały. Muszę chyba kiedyś ściągnąć z półki i napisać również o tamtej płycie (a przecież pisałem o innym projekcie Adamskiego i o płytach Armii, która była jedną z odnóg ich współpracy), ale dziś o tym co zrobili trochę młodsi ludzie po 30 latach.

Najpierw wypadałoby ich przedstawić - za projektem Drivealone kryją się m.in. poznański multiinstrumentalista Piotr Maciejewski (m.in. Muchy) i ludzie których zaprosił do współpracy - Stefan Czerwiński, Daniel Karpiński, Michał Wiraszko, Natalia Fiedorczuk-Cieślak oraz Kuba Wandachowicz. Płyta to zapis koncertu z Jarocina, gdzie wystąpili z tym specjalnym materiałem. A jak wyszło?

sobota, 21 września 2024

Rękopis Hopkinsa - R.C. Sherriff, czyli nie będzie już mleka do herbaty?

Po zachwytach nad powieściami Wyndhama, które mimo blisko 70 lat od premiery, wciąż zachowują siłę i żywotność, tym razem o jednym z mniej udanych tytułów z serii Wehikuł Czasu od Wydawnictwa Rebis. No nie może być zupełnie idealnie, prawda?


Doceniam sam pomysł - oto na terenie Wysp Brytyjskich prowadzone są prace historyków z Azji i Afryki, by odnaleźć jakieś pozostałości po dawnym imperium. Jednym z takich dokumentów jest rękopis, cudem ocalały ze zniszczenia, jakie dotknęło tą ziemię. Po takim wstępie dalej śledzimy już treść samego pamiętnika, czy też zapisków opowiadających o czasach przed katastrofą.

I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Hopkins nie jest nikim ważnym, to gość, który żyje sobie na wsi i hoduje kury, ale ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, cały pamiętnik przeładowany jest więc stwierdzeniami jak to on został niedoceniony, pokrzywdzony, a przecież gdyby go posłuchano, to on przecież mógłby włożyć swój wkład w ratowanie cywilizacji.
Więcej jest w pierwszej połowie książki o kurniku, nagrodach zdobywanych przez jego kury, o tym jak mu się wygodnie żyje - skromnie, ale przecież ze służącą, niż o katastrofie jaka nadciąga.

piątek, 20 września 2024

Drużyna A (A), czyli porozmawiajmy o uczuciach

Dziś premiera, więc choć kilka zdań.

Jeżeli zwiastun obiecuje Wam komedię i z tego powodu chcecie się wybrać do kina, uprzedzam że się rozczarujecie. 

Jeżeli spodziewacie się mądrego opowiadania o tym czym jest uzależnienie. Połowicznie będziecie usatysfakcjonowani. To jest chyba najmocniejsza strona tej produkcji - postacie, z których każde ma jakąś skomplikowaną historię do opowiedzenia.

Jeżeli macie nadzieję, że Daniel Jaroszek, po "Johnym" znowu opowie pełną ciepła i wzruszającą historię, również będziecie usatysfakcjonowani jedynie połowicznie. 

Dlaczego?

środa, 18 września 2024

Paradis city - Jens Lapidus, czyli niby thriller i dystopia, a otoczka jakby bardzo znajoma

Dotąd nie znałem twórczości Jensa Lapidusa, mimo że w Szwecji należy on do bardziej popularnych autorów, a zdaje się u u nas miał kilka wydanych tytułów, które zwróciły uwagę fanów kryminałów. 
Po lekturze Paradis City stwierdzam, że warto śledzić jego twórczość. To niezłe połączenie kryminału, thrillera sensacyjnego z domieszką polityki i spojrzenia na problemy społeczne z jakimi zmaga się Europa. Czy uda się znaleźć dobry pomysł na integrację fali uchodźców, która przybywa nie tylko do Szwecji, gdzie dzieje się akcja, czy też będzie to beczka prochu, która prędzej czy później doprowadzi do wybuchu? Przecież z góry niestety wszystkich przybyszów wpycha się do worka: ciesz się z tego co dostaniesz, bo nigdy nie będziesz zarabiać tyle co my, a jednocześnie oczekuje nauki języka, przyjęcia kultury i zwyczajów, co wywołuje napięcia.


Paradis City to wizja tego co może czekać nas za dekadę, a może nawet wcześniej. Gdy służby nie mogą poradzić sobie z utrzymaniem porządku w niektórych dzielnicach, a ich obecność wywołuje jeszcze większą eskalację przemocy, pod wpływem "spokojnych obywateli", państwo decyduje się na ogrodzenie strefy murem niczym getta i ograniczenie jakichkolwiek możliwości wychodzenia z tej strefy ludzi, którzy tam żyją. Mają poradzić sobie sami.
Obywatele też są tak dzielenie - jeżeli miałeś konflikt z prawem, masz karę, jeżeli to się powtarza, tracisz prawa obywatelskie np. do służby zdrowia, do normalnej pracy. I nikogo nie obchodzi, z jakiego powodu coś ukradłeś albo jakie były okoliczności jakiejś bójki. Niczym na równi pochyłej, spychany jesteś coraz niżej i nie masz wyjścia jak wciąż szukać sposobu na dorobienie, niekoniecznie w legalny sposób.

wtorek, 17 września 2024

Bulion i inne namiętności, czyli zapłakać przy jedzeniu

Dwie i pół godziny zaglądania do garnków, w talerze i obserwowania ludzi jedzących pyszne potrawy :) Ale ileż w tym intymności, ile piękna i wzruszenia! Naprawdę można zapłakać, wyobrażając sobie jak sami próbujemy tych dań, jak eksperymentujemy w kuchni, szukając idealnych połączeń, smaków, które zachwycą.


Czuć w tym niesamowitą chemię jaka jest na ekranie między dwójką aktorów, czyli Juliette Binoche i Benoit Magimelem. No niech mi ktoś powie, że jesień życia nie może być piękna i wypełniona szczęściem. 

I w sumie na tym swoją notkę mógłbym skończyć. Bo to po prostu trzeba zobaczyć samemu, poczuć te zapachy, choć przecież je sobie jedynie wyobrażamy.

poniedziałek, 16 września 2024

Pielgrzym nadziei, czyli wyrusz w drogę jak miliony przed Tobą

Dziś notka króciutka, ale postanowiłem zrobić dla niej miejsce. Mam słabość do Camino i wyszukuję wszystko co się da na ten temat, a jak wracam dzięki filmom czy zdjęciom na tę drogę, to zawsze mnie to raduje. Choć i tęskno trochę i chciałoby się wrócić na szlak, pewnie tym razem na dłużej.

I oto wypatrzyłem na TVP film dokumentalny jaki powstał niedawno, a który można obejrzeć za darmoszkę na ich stronach. Link na koniec.


Przewodnikiem i narratorem jest Jasiek Mela, więc człowiek, który jest rozpoznawalny i dla młodszych i dla starszych, nie obawiajcie się więc - nie będzie nudzenia, wykładów historycznych, relacjonowania każdego kilometra i każdej miejscowości, czy tym podobnych rzeczy. Postawiono na próbę pokazania fenomenu szlaku pielgrzymkowego do Santiago de Compostella w sposób dość przystępny i ciekawy

sobota, 14 września 2024

Dzień Tryfidów - John Wyndham, czyli apokalipsa, której nikt się nie spodziewał

Drugie spotkanie z Johnem Wyndhamem w ramach serii Rebisu Wehikuł czasu i znowu zachwyt. Po siedmiu dekadach, to wciąż wciąga i funduje nam ciekawe przemyślenia na temat ludzkiej niefrasobliwości oraz reakcji wobec zagrożenia. Może delikatnie trąci myszką - główny bohater ma w sobie pewną sztywność i delikatność, tak charakterystyczną dla wyższych sfer, ale na pewno nie w stopniu, który nie pozwalałby na jego zaakceptowanie. Piszę o tym, bo kolejna moja lektura z tego cyklu, właśnie z wyżej wymienionego powodu, okazała się mało strawna, ale o niej może za tydzień, w sobotnim kąciku na Fantastykę.

Dzień Tryfidów nie powiela tego co było częste w powieściach SF z połowy XX wieku, czyli straszenia wojną nuklearną albo atakiem obcych. Tu zagłada przychodzi można by rzec od nas samych. A przynajmniej jej początek. Genetyczne eksperymenty, których konsekwencji nikt nie przewiduje, zachwycając się za to potencjalnymi korzyściami związanymi z obniżeniem kosztów produkcji, czy wydajności, to przecież zagrożenie jak najbardziej aktualne. Nasze zabawy w Pana Boga, naprawdę kiedyś mogą wyrwać się spod kontroli, zresztą pandemia Covid trochę nam to uświadomiła. 

piątek, 13 września 2024

Strychnica - Marek Zychla, czyli chrońcie nas i to miejsce!

Wizualnie - perełka. Moda na malowane brzegi, świetna okładka, sztywna oprawa - ręce same składają się do braw. A treść? No i tu jest trochę dziwnie.

Wyobraźcie sobie mieszankę Kinga, irlandzkich legend, Stranger Things, a do tego dołóżcie trochę zakompleksionego studenciaka z Polski, który jedzie opiekować się niepełnosprawnymi rezydentami ośrodka gdzieś na peryferiach Irlandii. Chwilami jest bardzo klimatycznie, ale im dłużej to wszystko autor ciągnie, tym to się dłuży i komplikuje. Potencjał na pewno jest spory, niepotrzebnie jednak na siłę cała opowieść idzie w stronę krwawej baśni, zamiast pozostać w obszarze sygnalizowania jakiejś tajemnicy, której do końca się nie odsłania. Niedosyt byłby chyba lepszy niż odarcie nas z oczekiwań i zafundowanie może i krwawych, ale postaci, które ewidentnie tu nie pasują, są zbyt bajkowe i przerysowane. Cała groza ulatuje, pozostaje jedynie oczekiwać na to, żeby ich wszystkie plany powyjaśniań i zniszczyć, tu już jednak na to napięcie, na grozę, nawet na ciekawość niestety nie ma już za bardzo miejsca.

czwartek, 12 września 2024

Kossakowie. Wachlarz - Joanna Jurgała-Jureczka, czyli zamiast filmu, raptem kilka zdjęć

Ciekawostka nie tylko dla tych, którzy lubią zanurzyć się w historię, w dzieje znanych rodzin, albo których fascynują Kossakowie. Warto jednak zaznaczyć, że to już kolejna książka Joanny Jurgały-Jureczki, w której kontynuuje pewne wątki i tematy. No i na pewno nie jest to klasyczna powieść biograficzna, raczej pewnego rodzaju wariacja na ten temat, wykorzystująca postacie, zdarzenia, sugerująca ich przebieg, ale skupiona na emocjach. Styl autorki mógłbym porównać do robienia cyklu zdjęć i prezentowania wybranych, by widz stworzył z nich historię, to na pewno nie jest film, nie telenowela, brakuje ciągłości, wszystko jest trochę porwane i nieuporządkowane. 

Nie twierdzę, że nie można śledzić pewnych wydarzeń, domyślać się wszystkiego, ale pewnie sporo osób będzie miało trudność z odnalezieniem się w tych migawkach.

środa, 11 września 2024

Pasożyt - Marek Krajewski, czyli szpieg zawsze planuje kilka kroków do przodu

 Marek Krajewski w tej chwili przynajmniej raz w roku obdarowuje swoich czytelników swoją kolejną powieścią, a ponieważ jak obiecał, do Mocka już nie powróci, funduje nam kolejne sprawy Popielskiego. Nie ukrywam, że wolę tego bohatera w wydaniu kryminalnym, mrocznym i w realiach miejskich, ale w tej chwili autor częściej funduje nam historie poświęcone jego współpracy z polskim wywiadem.

Jest zwykle oczywiście jakaś intryga kryminalna, może jakaś zagadka, ale fabuła raczej kręci się wokół rozgrywek szpiegów, odwróconych agentów, próbach oszukania przeciwnika bądź rozgryzienia jego oszustw. Czyta się to przyjemnie, zwykle to również kawałek ciekawej historii, bo Krajewski korzysta z prawdziwych postaci, ich życiorysów, czasem nawet spraw, których ślady można znaleźć w archiwach. Polska i jej sąsiedzi, ambicje Ukrainy, wielkie plany Niemiec i Sowietów, a my pomiędzy tym wszystkim...
W poprzednich kilku tomach walczył z Abwehrą, teraz będzie musiał stawić czoła Wielkiemu Bratu ze wschodu. A tam już go znają, bo parę razy zalazł im za skórę. 

Pasożyt to już zdaje się 12 część cyklu i znowu z Lwowa Edward "Łyssy" Popielski wyruszy w Polskę. Dostaje zadania, które wydaje się niewykonalne - ma odnaleźć agenta radzieckiego, przekazującego do Moskwy informacje o ludziach pracujących dla naszego wywiadu. Cenni współpracownicy giną jeden po drugim, ale Polacy znają jedynie sposób przekazywania wiadomości, nie potrafią jednak ich odczytać ani wykryć kto jest ich autorem. Zadania cholernie trudne, ale Popielski narobił ostatnio trochę błędów przez samowolkę, nie ma więc wyjścia.

Rodzinne rewolucje, czyli powiedz co ci potrzebne do szczęścia

Spektakli "wędrujących" po Polsce, czyli bez stałej sceny, za to z ciekawą (ale zmienną) obsadą coraz więcej, a wśród nich możecie już za chwilę wypatrywać najnowszej komedii w reżyserii Wojciecha Malajkata.


"Rodzinne rewolucje" to okazja do przyjrzenia się temu co kieruje naszym życiem i co może wpływać na relacje rodzinne. Gdy dzieci dorastają, wyfruwają z domu, masz wreszcie trochę czasu i przestrzeni dla siebie, a może też okazję do zrobienia rzeczy, o których od dawna marzyliście. No tak, ale do tego zwykle potrzeba środków, prawda? A gdybyście je mieli?

poniedziałek, 9 września 2024

2:22. Historia o duchach, czyli nawet jeżeli nie wierzysz...


Maga: Nie ma obecnie na polskich scenach sztuk z grozą w tle (thrillerów, czy horrorów), dlatego duże uznanie dla realizatorów spektaklu, którzy potrafili stworzyć spektakl, który niemal od pierwszej do ostatniej sceny trzyma w napięciu, zagadka jest trudna do rozwiązania i – jeśli o mnie chodzi – puenta zaskoczyła mnie całkowicie.

Robert: Udaje się stworzyć fajną atmosferę, pełną napięcia, tajemnicy. Tu wszystko jest dobrze przemyślane: światło, muzyka, odgłosy, które w odpowiednich momentach mogą sprawić, że poderwiesz się z fotela, nawet kłótnie między postaciami. Wszystko jest po coś... I to się sprawdza.
Do końca nie wiesz czego się spodziewać, dokąd to zmierza.


MaGa: Przybliżmy trochę fabułę: Jenny i Sam kupili stary dom i przystosowują go do swoich potrzeb, bo właśnie urodziła się im córeczka. On, z racji pracy, często wyjeżdża, ona jest zmęczona obowiązkami macierzyńskimi. Dopiero teraz mają czas zrobić parapetówkę dla przyjaciółki Lauren i jej nowego chłopaka, Bena. Obie pary różnią się od siebie światopoglądowo, a obaj panowie usiłują zostać samcami alfa.

niedziela, 8 września 2024

Światłość w sierpniu - William Faulkner, czyli czy wciąż może zachwycać?

Na jakiś czas chyba będzie przerwa w notkach na blogu, ale wrócę niebawem, na pewno z dwoma spektaklami, z porcją fantastyki, ale może i jakiś reportaż się znajdzie...

A dziś klasyka. Ale w nowym wydaniu. Co prawda nie czytałem tłumaczenia Słomczyńskiego, więc trudno mi porównywać, rozumiem jednak powody szukania sposobu innego spojrzenia na jakiś tytuł. Czasem to chęć uwspółcześnienia, przybliżenia czytelnikowi czegoś co się trochę zestarzało, a czasem - i mam wrażenie, że to ten przypadek - jest to próba pokazania tekstu w jego oryginalnym brzmieniu. Bo Faulkner nie jest przecież pisarzem akcji czy dialogu, jego zdania i opisy są bardzo rozbudowane, tymczasem w poprzednich tłumaczeniach starano się to wygładzić, by tekst lepiej się czytał.
Tarczyński decyduje się na wierność oryginałowi i trzeba przyznać, że wiele fragmentów robi wrażenie, tak bardzo są plastyczne i tak bardzo czasem pobudzają wyobraźnię. Chwilami jednak można odnieść wrażenie, że szukanie jak najbardziej robiących wrażenie, kunsztownych porównań i zdań staje się ważniejsze niż sam sens tekstu. Tak jakby popisywanie się erudycją i swoją pomysłowością było tu w centrum.
A przecież tłumacz jednak powinien trochę chować się za autora, nie wychodzić przed niego... A może to jedynie moje wrażenie?