Poniedziałkowa dawka muzyki i płytka, która może i fajnie się słucha, raczej jednak nie chciałbym jej mieć na swojej półce. Albumy the best of jakoś mnie nigdy nie kusiły i nie rajcowały. A już tym bardziej gdy chodzi o zbiór bardzo różnych wykonawców.
Niby znane kawałki, niby całkiem ciekawe wersje live - bo w tym roku wybrzmiały one mocno w trakcie trasy Męskiego grania, coś jednak totalnie mi nie pasi w takiej składance. Zamiast wejść w jakiś klimat bardziej, spotkać się z wykonawcą na dłuższą chwilę - masz jeden utwór i tyle. To już poprzednie płyty Męskiego były ciekawsze, bo każdy dostawał choć 3-4 kawałki.
Może więc ktoś doceni chociaż nowe aranżacje (Organek za tym zdaje się stoi)? Bo z tego live to zostały okrzyki "Kraków łapki w górę" i zwykle jakaś końcówka z oklaskami.
Zaskakująca może być dla niektórych forma jaką nadano tej historii - listów, wspomnień, myśli, które choć adresowane do tej jednej osoby którą nosi się w sercu, tak naprawdę poza jednym krótkim spotkaniem, gdy się poznali, potem nigdy się nie widzieli i samych listów też nie mogli sobie przesyłać. Jest to więc nawet bardziej pisanie do samego siebie, do jakiejś wyobrażonej, idealnej postaci, przy której mógłbym być szczęśliwa/wy...
Niestety los sprawił, że tuż po ich pierwszym spotkaniu, gdy mieli lat naście i byli sobą zafascynowani, wybuch wojny wszystko zmienił. Wioski są palone, ludzie muszą uciekać z miejsca na miejsce, każdego dnia wokół nich umierają ich bliscy, doświadczenie głodu, chłodu, niebezpieczeństwa jest tak znajome jak kiedyś słońce czy chmury.

















































