Pokazywanie postów oznaczonych etykietą klasyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą klasyka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 sierpnia 2025

Stara kobieta wysiaduje, czyli czy zmierzamy w dobrym kierunku?

Kiedy jako widzowie, zasiadamy przy stolikach w foyer teatru Studio odnosi się wrażenie, że jesteśmy na spotkaniu z kobietą, która opowie nam o sobie i własnych doświadczeniach. Kiedy jednak puszczają nam film sprzed lat, w którym autor – Tadeusz Różewicz oraz aktorka, Irena Jun pracują nad tekstem, wiemy, że ten spektakl będzie czymś więcej niż przypuszczaliśmy na początku. 

Z czasem okaże się, że ta tytułowa stara kobieta jest postacią wielowymiarową i wieloznaczną. To nie tylko kobieta w podeszłym wieku w realnym świecie, to także symbol Matki Ziemi, która potrafiła znieść wiele i przetrzymać różnorakie katastrofy. I z tego też powodu ten dramat trudno jest jednoznacznie zdefiniować. 

Dla jednych będzie to sztuka o przeżyciach starej kobiety, dla innych o upadku cywilizowanego świata. Dla kolejnych sprzeciw na niszczenie naszej wspólnej planety. Każda z tych wersji otrze się o upadek czy potężny kryzys/katastrofę, z którym wygra kobieca wytrwałość i nabywane latami doświadczenie.

wtorek, 22 lipca 2025

Sanatorium pod Klepsydrą, czyli mroczne wizje Braci Quay

Wtorkowy kącik dla wytrawnych kinomaniaków tym razem rzeczywiście chyba tylko dla widzów ceniących sobie sztukę i nie zadowalających się standardowymi produkcjami nastawionymi jedynie na rozrywkę. 

Stephen i Timothy Quay zajmują się bowiem artystyczną animacją, od dekad sięgając m.in. po polskich autorów, kompozytorów jak choćby Stanisław Lem, Cyprian Kamil Norwid, Krzysztof Penderecki, Witold Lutosławski, czy też jak tym razem Bruno Schulz. 

Jego opowiadanie "Sanatorium pod Klepsydrą" idealnie chyba wpisuje się w to czym fascynują się bracia, tworząc animacje pełne mroku, dziwnych wizji, oniryczne, niedopowiedziane, niepokojące. Łącząc animację poklatkową, lalki, dziwne dekoracje z żywym planem, świetnie wprowadzają widza w tą przedziwną atmosferę jakby na granicy jawy i snu (czy też koszmaru). 

czwartek, 17 lipca 2025

Mątwa 2.0, czyli komu brakuje deka do szczęścia?

Witkacy nie jest łatwy w odbiorze, bo jego pojmowanie świata zawsze wykracza poza ramy przeciętnego śmiertelnika. W swoich dziełach malarskich, literackich czy filozoficznych pragnął zajrzeć głębiej niż ogarniał wzrok, sprawdzić co jest za horyzontem jaźni, wejść w głąb siebie i obejrzeć wszystko od środka. Ten artysta w wielu dziedzinach, zawsze szukał czegoś głębiej, dalej, intensywniej niż inni.


Już sam tytuł wydaje się być symboliczny. Mątwa błyskawicznie może zmieniać kolory i wzory, odzwierciedla zmienność rzeczywistości. Potrafi przeobrażać się w zależności od potrzeb. Mątwa symbolizuje kamuflaż, transformację, jakąś tajemnicę, podświadomość czy nieuchwytność. Człowiek tak nie potrafi, jednak pragnie poznawać te przestrzenie, które wykraczają poza ludzkie doświadczenia, które wydają się być poza światem rzeczywistym. Ten dramat Witkacego jest tego kolejnym przykładem.

niedziela, 6 lipca 2025

Walkiria, czyli dylematy bogów i śmiertelników

Kończy się sezon kinowy nazywowkinach.pl 2024/2025 a razem z nim transmisje i retransmisje spektakli operowych i baletowych z Londynu. Ostatnią operą obejrzaną przeze mnie w tym sezonie w Multikinie była „Walkiria” R. Wagnera. To kolejna część Wagnerowskiego opowieści operowej „Pierścień Nibelunga”. Reżyser Barrie Kosky i dyrygent Antonio Pappano spotkali się po raz kolejny, by kontynuować prace nad tą epopeją operową, którą rozpoczęli w 2023 r. wystawiając jej pierwszą część „Złoto Renu”, a którą zdołałam obejrzeć również dzięki temu cyklowi.


Niestety ciężko obejrzeć „Walkirię” na rodzimych scenach, ponieważ Wagner sympatyzował z nazistami co budzi niechęć w Polsce. Z drugiej strony opery Wagnera to ogromne koszty produkcji i bardzo wysokie wymagania odnośnie obsady - nie każda Opera jest w stanie je spełnić. Doceniajmy więc, że możemy dzięki pokazom w Multikinie uczestniczyć w tej muzycznej przygodzie oglądając ją na ekranie kin.

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Matka, czyli dramat rodzinny czy senna mara

„Matka” Stanisława Witkiewicza w Teatrze Polonia z Krystyną Jandą w tytułowej roli to spektakl, który wymyka się schematom. Niby jest o relacjach matki i syna, a właściwie o ich chorej zależności jednego od drugiego, ale jednocześnie jest tak zagrany, że wychodząc z teatru odnosi się nieodparte wrażenie, że chodzi tu może o coś więcej. O to nieuchwytne „coś” co będzie kazało myśleć o nim dłużej. Bowiem tytułowa matka jest osobą tak złożoną i tak mocno umykającą schematom, że odnosi się wrażenie, że to matka z sennego widziadła, którego na jawie nijak nie można opisać. Chciałoby się powiedzieć: metafizyczna. Zarówno magiczna jaki i irracjonalna. Z jednej strony kochająca Leona i dumna z niego, z drugiej – raniąca wypowiadanym słowami, niemal depcząca jego istnienie. Czy na pewno ta sztuka jest o matce czy może na podstawie jej postaci jest to sztuka o człowieku jako takim.


Matka, Janina Węgorzewska, upadła arystokratka, zapewnia byt sobie i synowi robótkami na drutach. Leon jest filozofem, twórcą teorii, które przerastają jego samego. Ona tka robótki z krwistoczerwonej włóczki zupełnie jakby chciała tą krwistą nicią nawlekać własnego syna na druty i uzależnić go od siebie, zatrzymać na zawsze przy sobie, osaczyć i cieszyć się nim przy własnym boku; natomiast on uwznioślony ideami, którymi żyje a których ona nie rozumie, pragnie od niej uciec a jednocześnie być pod jej pieczą. Ona bowiem zabezpiecza jego podstawowe potrzeby, które jemu pozwalają na przeżywanie własnych teorii, tego metafizycznego mrowienia niezrozumiałego przez większość ludzi. Oboje są w tej relacji nieszczęśliwi, a jednak nie chcą/nie mogą się z niej uwolnić. Krystyna Janda w roli matki jest przejmująca. W czarnej sukni, z tą czerwoną przędzą w dłoni, ze smutnymi oczami wydaje się złamaną życiem kobietą, by za chwilę uderzyć pięścią w stół, podnieść głos i smagnąć syna słowem jak biczem – ogląda się to niemal na bezdechu. Jest niezwykła.

niedziela, 11 maja 2025

Ożenek, czyli ja na tak, a ty uciekasz

Jakże przyjemnie ogląda się na scenie sztukę, którą się lubi, w mistrzowskim wykonaniu i w świetnej reżyserii. Muszę przyznać, że w tym wypadku przyciągnęło mnie nazwisko reżysera – nigdy bowiem nie widziałam na scenie sztuki spod ręki Janusza Gajosa. I nie zawiodłam się. Wyszło pięknie.


„Ożenek” to satyra na zwyczaje i obyczajowość XIX-wiecznej Rosji a Gogol jako rasowy demaskator i prześmiewca obnaża tu ludzką głupotę, która sądzi, że poważanie człowieka zależy od pieniędzy, statusu czy stanowiska. Bez litości obnaża wady, wyrachowanie i materializm obu stron, ale czyni to „na wesoło”. Zarówno Agafia jak i pretendenci do jej ręki, związek małżeński widzą przez pryzmat korzyści materialnych. Uczucia, miłość nie są konieczne – tu liczy się interes, a właściwie wygląda na to, że podniesienie statusu społecznego jest mylone z miłością.

sobota, 3 maja 2025

Planeta małp - Pierre Boulle, czyli wy jedynie potraficie naśladować...

Postanowiłem że skoro sobota jest na SF, dorzucić jeszcze jedną rzecz z klasyki, choć chyba trochę zapomnianą - lepiej pamiętany jest film, który powstał na jej podstawie, ale on miał zupełnie inną wymowę.

Planeta małp podsumować można jednym zdaniem - cywilizacje tak szybko jak mogą powstać, tak szybko mogą i upaść. Dziś bardziej boimy się co prawda tego, że to technologia zastąpi ludzkość, rozleniwioną i zbyt pewną siebie. Czy w latach 60 tego się nie obawiano tego nie wiem, ale obraz tego że dzięki przypadkowi, ewolucja mogła wskazać inny gatunek jako ten wiodący, mogła wydawać się zarówno zabawna jak i przerażająca. To odwrócenie ról wywołuje tu największy dysonans i może też trochę nami wstrząsnąć. Może i my zawłaszczamy sobie prawo do tego by decydować, choćby i dla zabawy o losach innych gatunków?

piątek, 25 kwietnia 2025

Mewa, czyli krzesła, kamera, emocje...

Maga: Dziwna ta „Mewa” w reżyserii Katarzyny Minkowskiej jako spektakl dyplomowy studentów Akademii Teatralnej w Warszawie. Niby Czechow, ale taki nie do końca. Przełożenie scen i akcentów nie robi krzywdy oryginałowi, jednak patrzenie na tę sztukę w takiej formie zmienia perspektywę. Już sceny początkowe pomiędzy Niną i Trieplewem (Maria Kresa i Jakub Dyniewicz) wprowadzają nas w trochę inną narrację, a scenografia (krzesła ustawiane w półokrąg) przywołuje na myśl terapię grupową.


Robert: Wychodzimy z kostiumów, scenografii, z kontekstu epoki, miejsca, czasu. Co zostaje? Emocje? Interakcje?


MaGa: Ta sztuka toczy się tu i teraz. Nie ma przeskoku dwóch lat, by zobaczyć jak życie obeszło się z bohaterami. Jest jedna doba, która odkryje wszystkie tajemnice rodzinne, pokaże rozterki i sekrety poszczególnych bohaterów, a mamy tu dziwną pętlę ludzi, którzy kochają, ale nie są kochani. Na tym tle walka buntownika Konstantego usiłującego walczyć o swój głos w teatrze, traktującego wcześniejsze formy jako stare, skostniałe i nie do przyjęcia, tworzącego dzieło jednak tak kiczowate, że aż śmieszne – zakrawa na parodię.

sobota, 12 kwietnia 2025

Sen nocy letniej, czyli jak oni to robią?


Który to już raz oglądam Sen nocy letniej na scenie? Wśród notek znajdziecie m.in. wrażenia z teatrów The Globe, The Bridge Theatre, no a teraz dokładamy do tego z M Teatr Komedia.
 

***
MaGa: Ta komedia Szekspira jest dla mnie odskocznią od życia codziennego. Pozwala dorosłej osobie zanurzyć się na powrót w świat mitów i baśni i beztrosko śmiać się z perypetii bohaterów. Pobyć przez chwilę dzieckiem, choć dylematy na scenie są już natury dojrzałej.


Robert: Niewiele chyba tych dylematów zostało - posłuszeństwo ojcu? kara za upór wobec jego woli? No może nieszczęśliwe zakochanie i to co z nami wyrabia uczucie wciąż są aktualne i mogą wzruszać lub bawić. To przede wszystkim komedia w której działanie sił wyższych trochę uciera nosa bohaterom, a ponieważ bogowie też konkurują ze sobą, sami też są podatni na działanie losu... Sen to czy jawa? Szalone to wszystko i oni pewnie chcieliby jak najszybciej to zakończyć. Ale może sen zostawi w nich jakiś ślad, by dojrzeli?

czwartek, 20 marca 2025

Ferdydurke, czyli kto nie widział ten trąba

Och Teatr po Władcy much, Zemście, czy Stowarzyszeniu umarłych poetów, znowu sięga po literaturę mając nadzieję na przyciągnięcie do siebie nie tylko starszych ale i młodszych widzów. Wszak uczniom szkół średnich przyda się Gombrowicz na lekcje polskiego, a że to nie jest lektura łatwa, może rzeczywiście jakimś rozwiązaniem jest zobaczenie tego na scenie? Może to być dobry pomysł, bo adaptacja przygotowana przez Mariusza Malca mam wrażenie, że jest dość wierna, zawiera wszystko co najważniejsze i robi to w czytelny sposób.  


Wszyscy oczywiście mamy jakieś skojarzenia z Ferdydurke - pamięta się upupianie, gęby, krytykę szkoły (no jak zachwyca skoro nie zachwyca), ale czy tekst sprzed 90 lat można jakoś odnosić do współczesności? Co zostało dla nas tam ważnego?

Musisz dorosnąć, musisz być odpowiedzialny, przestań być dzieckiem - tylko jak tu podejmować samodzielne decyzje, osądy, wybory, skoro wcześniej nikt tego nie uczy i nie wspiera takiej umiejętności? Zarówno szkoła, jak i dom, raczej tępią przejawy samodzielnego myślenia, karzą iść utartymi torami, nawet jeżeli nie bardzo pasują one do szybko zmieniającej się rzeczywistości.

sobota, 1 marca 2025

Ziemia trwa - George R. Stewart, czyli nowy początek, czy po prostu pogodzenie się z upadkiem

Wydawnictwo Rebis zrobiło wznowienie pozycji, którą wydało ciut wcześniej, licząc na to że serial przyciągnie na nowo uwagę i rozpali wyobraźnię. Niby jest spory potencjał - zagadkowa pandemia wybijająca prawie całą ludzkość, przerażająca wizja świata, który nagle zmienia się się na naszych oczach, garstka ocalałych i próby budowania na nowo zasad jakiejś społeczności.

Pisana niedługo po wojnie, gdy ludzie pewnie chcieli nowej nadziei i odpoczynku, na powrót stawiały pytanie o to czy możemy czuć się bezpiecznie w swoim komfortowym życiu, czy jest to coś niezmiennego, co przekażemy dzieciom, wnukom, a one wciąż i wciąż będą to jeszcze unowocześniać, ulepszać, dla wygody kolejnych pokoleń.


Postapokaliptyczne wizje zwykle w literaturze i filmie są spektakularne, a tu wszystko jest takie... zwyczajne.

sobota, 22 lutego 2025

Kotka na gorącym blaszanym dachu, czyli załatwmy to w rodzinie

MaGa: Sztuka Tennesse Williamsa jest jedną z moich ulubionych. Jest mądra i ponadczasowa. Długo zastanawiałam się dlaczego taki ma tytuł. Wiadomo, że kotką jest Maggie, którą przenika potrzeba bycia kochaną, rozumianą i bogatą. Ona w swoim życiu zaznała już biedy i poniżenia i teraz, tej jednej nocy, może zyskać lub stracić wszystko. To ona „tańczy” na linie „być albo nie być”. Tylko czy ona jedna?


Robert: Wiesz, mam wrażenie że nie chodzi głównie o majątek, więcej w tym troski o to, że ukochany jeszcze bardziej pogrąży się w depresję - mając środki będzie miała możliwość wciąż mu pomagać. Choć wydaje mi się na niczym nie zależeć, gdy rzeczywiście zabraknie im funduszy, będzie za późno by szukać rozwiązań, a alkohol coraz bardziej wpędza go w obojętność. Również wobec niej.
Czemu kotka? Może chodzi o jej urodę, jakiś luz, a jednocześnie ten dach wydaje się kuszący ale i mało wygodny, aż niebezpieczny, bo trudno na nim wytrzymać. Przecież odstaje od reszty rodziny i nie chodzi jedynie o brak dzieci, ale i o jej bezpośredniość, nie trzymanie się konwenansów.

wtorek, 18 lutego 2025

Sto lat samotności, gdy wszystkim wydawało się, że nie da się zrobić z tego filmu

Ach, jaka to była przyjemność. Historia pełna barw, pełna życia, ale przecież tak przepełniona jakąś dziwną atmosferą, pomiędzy realnością a snem, że wydawała się kompletnie nie przekładalna na język ekranu. Pozostawała wyobraźnia. A tu proszę.

Dzieło sztuki! Reżysersko, aktorsko, zdjęciowo - pod każdym względem. Wierne, a jednocześnie jednak trochę odrębne. Marquez powinien być dumny. I miejmy nadzieję, że ludzie nie pozostaną jedynie przy filmie, sięgną również po oryginał.

czwartek, 13 lutego 2025

Opowieść Podręcznej, czyli znikają kolory, znika wszystko, zostaje czerwień

 

Widziałem już film (patrz tu), czytałem książkę (patrz tu) i wracam do tej historii po raz kolejny, tym razem w powieści graficznej. I wiecie co? Wciąż robi wrażenie.


Dystopia kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood na pewno odżyła na nowo i rozpaliła wyobraźnię po pojawieniu się serialu, mocno też była wykorzystywana przez środowiska feministyczne jako argument przeciwko zaostrzaniu przepisów o aborcji.


Choć dla bohaterki urodzenie dziecka było czymś ważnym i nigdy nie myślała o przerywaniu ciąży, w tej historii ważne jest prawo wyboru. System w którym nie możesz decydować o sobie sama, jesteś zmuszana do określonych zachowań, podejmowania jakiejś roli, daleki jest od demokracji, choćby się przypisało do tego cudowną ideologię. W dystopii Atwood wszelkie zmiany miały być lekarstwem na katastroficzną sytuację demograficzną - mężczyźni zdecydowali zatem, że trzeba zakazać kobietom pracy, zmusić je do powrotu do roli opiekunki ogniska domowego. A jak to nie zadziałało? To wdrożono kolejne kroki.

sobota, 8 lutego 2025

...i ujrzeli człowieka - Michael Moorcock, czyli szamocąc się duchowo i psychicznie

Co prawda miało być o komiksie, ale jakoś siedzi mi w głowie ta książka, więc skoro to sobota i czas na fantastykę, łapcie drugą notkę książkową. Najwyżej jutro notki nie będzie.

Najnowszy tom z kolekcji Wehikuł czasu, wydawanej przez Rebis, to rzecz która pewnie niektórych oburzy, ale jest naprawdę smakowita, szczególnie jeżeli człowiek sobie uświadomi, że to powieść sprzed 60 lat. I powiem Wam że wciąż może zaskakiwać, wciąż skłania ku refleksji.
Czy jest obrazoburcza, jak pewnie niektórzy by okrzyknęli. Cóż. Jeżeli ktoś podchodzi do Biblii bardzo zasadniczo i nie akceptuje ani żadnych żartów (patrz Żywot Briana) ani też jakiejkolwiek alternatywnej wizji historii Jezusa, lepiej niech po ten tytuł nie sięga. Ja nie czuję się obrażony, bo zdaję sobie sprawę, że celem autora nie było wmawianie nam, że nie było prawdziwego Syna Bożego, tylko opowieść o tym jak pewna obsesja może okazać się czyimś przekleństwem, odbierając całą radość życia. Różne sceny rzeczywiście są dość niesmaczne, pamiętajmy jednak że to wszystko próby skonfrontowania się z tradycją ludzi, którzy pragnęli by to odrzucić. Lata 60 pełne są takich eksperymentów i wiele z nich po prostu warto pominąć milczeniem, a nie wyciągać na wokandy sądowe i jeszcze bardziej nagłaśniać. Coś się neguje, a potem ze zdziwieniem obserwuje, że i tak dla ludzi w chaosie współczesności to na tyle ważne, że próbują do zniszczyć, ośmieszyć, obrzydzić. A im bardziej próbują, tym bardziej sami okazują się godni współczucia i ogarnięci jakimś szaleństwem. Skoro Boga nie ma, to czemu o nim wciąż tyle myślicie i powraca jako punkt odniesienia (negatywnego, ale jednak odniesienia) w tym co głosicie?

To nawet nie jest kwestia zabawy motywami fantastyki naukowej (patrz podróże w czasie i możliwość ingerowania w wydarzenia), ale przede wszystkim analiza czyjejś psychiki, tak mocno skupionej na próbie odpowiedzi na swoje wątpliwości, że poświęca się temu całe życie.

Co porusza martwych - T. Kingfisher, czyli i wszystko pochłoną grzyby

W sumie nie wiedziałem za bardzo czego się spodziewać, ale przyznajcie że tytuł i okładka dość kuszące i oryginalne. Niestety z zawartością trochę już słabiej. Rozumiem modę na retelling i wcale nie uważam, że korzystanie z klasycznych historii oznacza brak własnych pomysłów. Nie zawsze jednak wystarczy inwencji by rzeczywiście uznać coś za na tyle atrakcyjne, ciekawe, by zasługiwało na szeroką dyskusję, pozostajemy raczej na poziomie zabawy pewnymi motywami. Tym razem na warsztat wpadło klasyczne opowiadanie Edgara Allana Poe "0Zagłada domu Usherów". Kto pamięta niedawny serial być może będzie spodziewał się przeniesienia akcji w czasy nam współczesne, ale autorka uznała, że wystarczy trochę udziwnić bohaterów, dodać mocny charakter feministyczny czy też transpłciowy i to wystarczy by historia nabrała bardziej współczesnego charakteru.

O ile klimat więc udało się stworzyć całkiem ciekawy, jakiś element grozy, tajemnicy na pewno jest tu obecny, to niektóre pomysły w takim kształcie dla mnie są mało zrozumiałe i mało potrzebne. O ile postać kobiety mykologa, pasjonatki nauki jest napisana fajnie, to stworzenie emerytowanej żołnierki która w dodatku używa dukaizmów i określa się jako onu/jemu, pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Wymagałoby na pewno rozwinięcia, jakiejś podbudowy (jak choćby w uroczej dualogii Becky Chambers), a tak stanowi jakiś detal, mający niewiele znaczenia a utrudniający trochę lekturę i tym samym denerwujący.

sobota, 26 października 2024

Ogród Ramy - Arthur C. Clarke, Gentry Lee, czyli Nowy Eden albo niewykorzystana szansa

To już moje trzecie spotkanie z Ramą i każdy tom jest trochę inny. Początek Ogrodu Ramy może jeszcze przypominać to co działo się w końcówce tomu drugiego - oto trójka kosmonautów została na Ramie, w pewien sposób zdana na samych siebie, porzucona przez pozostałą załogę. Wraz z nimi statek obcych odleciał z Układu Słonecznego, a oni każdego dnia uczyli się tego jak przetrwać, jak nauczyć się żyć w nowych warunkach. 

Od początku jak się okazało mieli być eksperymentem, byli obserwowani, a Obcy w którymś momencie postanowili zdradzić im trochę sekretów swoich technologii, a także przekazać im zadanie jakie chcieliby im zlecić. W tym czasie ze związku Nicole i Richarda narodziły się już dzieci i to właśnie okazało się dla nich najtrudniejsze - rozstanie, bo tylko część z nich miała wrócić na Ziemię, by przekonać ludzi do tego, by stali się częścią większego projektu mającego na celu przeskoczenie na kolejny poziom rozwoju. Rama miała stać się zaczątkiem nowej społeczności, eksperymentem, ale i doprowadzić do bliższych kontaktów z cywilizacją, która może ich wiele nauczyć.

I to chyba ta warstwa, socjologiczna, społeczne, psychologiczna, czyli obserwowanie nie pojedynczych ludzi, którzy rozumieją wagę zetknięcie się z wyżej rozwiniętymi istotami, ale dużych grup, napięć jakie tam się tworzą, dominuje w tej powieści. Jest ciekawie, ale trochę umyka ta tajemniczość jaka towarzyszyła nam dotąd. Wciąż niewiele wiemy o Obcych i to każde spotkanie z nimi jest intrygujące. Gdy zaczynamy się przyglądać ludziom, stajemy jednak przed obrazami, które są jakby bardziej znajome. 

sobota, 19 października 2024

Kukułcze jaja z Midwich - John Wyndham, czyli oni nas przewyższają, więc należy się ich bać

Trzecia książka Wyndhama czytana w krótkim okresie czasu i choć chyba podobała mi się najmniej ze wszystkich, i tak się zastanawiam czemu ten autor nie jest u nas bardziej popularny, czemu go tak zapomniano.
Zdaje się, że na podstawie Kukułczych jaj nie tak dawno powstał serial, może kiedyś go dorwę i sprawdzę czy z takiej ramotki udało się zrobić coś trzymającego w napięciu. Wyndham na pewno ma dobre pomysły, ale gdyby to było pisane dziś, na pewno ktoś by trochę podkręcił temperaturę wydarzeń, co zrobiło by dobrze tym tekstom. Pisane w latach 50 wciąż mają w sobie trochę tej dziwnej brytyjskiej sztywności, akcja toczy się powoli i choć jest ciekawie, nie brakuje dramatycznych wydarzeń, to wszystko jest podane w taki dziwnie chłodny sposób. Ma to swoisty urok, ale też trzeba przyznać że odbiega od naszych przyzwyczajeń, gdzie to wszystko jest przecież podkręcone.

Wyndhama interesuje wspólnota, to jak reaguje na różne zagrożenia, jego bohaterowie szukają sposobu na rozwiązanie problemów, trzymanie gardy wobec ciosów jakie zadaje im los. Jeżeli pozwolimy sobie na poświęcenie jednostek, nie przejmując się ich losem, wkrótce możemy zostać sami - razem możemy być jednak silniejsi. To szczególnie istotne nie tylko w sytuacji katastrofy naturalnej, ale i ataku z zewnątrz jak w tym przypadku.

niedziela, 13 października 2024

Lady Makbet - Ava Reid, czyli słaba pośród silnych?

Retelling to dość modny nurt, a ostanie lata przynoszą wysyp nowych wersji różnych historii opowiadanych z kobiecego punktu widzenia. Czasem wnosi to coś interesującego w nasze postrzeganie klasycznego utworu, innym razem tworzy się coś zupełnie nowego. Mam wrażenie, że trochę tak jest w tym przypadku - autorka zbyt daleko odbiegła od bohaterów, ich wizerunków, a zostawiła sobie jedynie ramy, które wypełniła zupełnie nowymi detalami. I tak w jej przypadku Lady Makbet to młodziutka dziewczyna, której rękę oddano tanowi Glamis, surowej twierdzy w Szkocji. Ona wychowała się na dworze, gdzie tętniło życie dworskie, a tu rządzą mężczyźni, rolą kobiet jest jedynie bycie żoną i matką przyszłych dzieci. Ani nie kocha swojego męża, może nawet się go lęka, ani też nie chce tu być. Ponieważ jednak musi, rozpoczyna swoją dziwną intrygę. Po co? Początkowo jedynie po to, by odsunąć od siebie to co nieuniknione, czyli nic poślubną. Powołując się na zwyczaj spełnienia trzech życzeń kobiety, zanim się odda mężowi, uruchamia spiralę wydarzeń, która wyrwie się spod kontroli. 

sobota, 21 września 2024

Rękopis Hopkinsa - R.C. Sherriff, czyli nie będzie już mleka do herbaty?

Po zachwytach nad powieściami Wyndhama, które mimo blisko 70 lat od premiery, wciąż zachowują siłę i żywotność, tym razem o jednym z mniej udanych tytułów z serii Wehikuł Czasu od Wydawnictwa Rebis. No nie może być zupełnie idealnie, prawda?


Doceniam sam pomysł - oto na terenie Wysp Brytyjskich prowadzone są prace historyków z Azji i Afryki, by odnaleźć jakieś pozostałości po dawnym imperium. Jednym z takich dokumentów jest rękopis, cudem ocalały ze zniszczenia, jakie dotknęło tą ziemię. Po takim wstępie dalej śledzimy już treść samego pamiętnika, czy też zapisków opowiadających o czasach przed katastrofą.

I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Hopkins nie jest nikim ważnym, to gość, który żyje sobie na wsi i hoduje kury, ale ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, cały pamiętnik przeładowany jest więc stwierdzeniami jak to on został niedoceniony, pokrzywdzony, a przecież gdyby go posłuchano, to on przecież mógłby włożyć swój wkład w ratowanie cywilizacji.
Więcej jest w pierwszej połowie książki o kurniku, nagrodach zdobywanych przez jego kury, o tym jak mu się wygodnie żyje - skromnie, ale przecież ze służącą, niż o katastrofie jaka nadciąga.