No to jeszcze jedna powieść, która poruszyła wiele serc (choć moje nieszczególnie). Dyskusja na temat tożsamości autora pewnie zrobiła książce sporą reklamę, trochę jednak na drugi plan zeszła rozmowa o jej wartości literackiej. Czy Remigiusz Mróz, znany dotąd z literatury rozrywkowej mógł pokusić się o napisanie czegoś innego? A czemu by nie? Przecież rzemieślniczo nie różni się to tak bardzo od pisania kryminałów, a historię mógł nosić od dawna w swoim sercu.
Zaskakująca może być dla niektórych forma jaką nadano tej historii - listów, wspomnień, myśli, które choć adresowane do tej jednej osoby którą nosi się w sercu, tak naprawdę poza jednym krótkim spotkaniem, gdy się poznali, potem nigdy się nie widzieli i samych listów też nie mogli sobie przesyłać. Jest to więc nawet bardziej pisanie do samego siebie, do jakiejś wyobrażonej, idealnej postaci, przy której mógłbym być szczęśliwa/wy...
Niestety los sprawił, że tuż po ich pierwszym spotkaniu, gdy mieli lat naście i byli sobą zafascynowani, wybuch wojny wszystko zmienił. Wioski są palone, ludzie muszą uciekać z miejsca na miejsce, każdego dnia wokół nich umierają ich bliscy, doświadczenie głodu, chłodu, niebezpieczeństwa jest tak znajome jak kiedyś słońce czy chmury.
Dzieci może i mają łatwiej, bo prędzej ktoś przygarnie, zlituje się, ale i przez ich naiwność, bezbronność dużo łatwiej je wykorzystać i skrzywdzić. I takich trudnych zdarzeń jest w ich losach cała masa. Szukają się, ale nie mogą znaleźć, mijając się czasem o włos nawet o tym nie wiedząc. To co im pomaga przetrwać różne bolesne rzeczy to jakaś nieprzemijająca nadzieja, że się znajdą, że będą mogli być razem. I choć mijają dziesiątki lat, wojna już dawno za nimi, oni wciąż pamiętają o tamtej jednej chwili, o tamtym dniu. A wyobrażenie tej drugiej połowy pozwalało im znosić to co ich spotyka, nawet jeżeli w tym było tyle niesprawiedliwości, zawiści, czy po prostu ludzkiej obojętności.
Ładne, mądre i poruszające, jednak nie mogłem trochę oprzeć się wrażeniu, że jest w tym coś sztucznego, jakby autor z rozmysłem sobie układał punkty ciężkości, jakieś filozoficzne sentencje, manipulował nami by uzyskać lepszy efekt. Jakby nie o samo opowiedzenie historii chodziło, ale właśnie o efekciarstwo - zobaczcie jak ładnie potrafię opowiadać historię i wzruszać.
Cholera, przecież u Małeckiego trochę podobny styl, czasem podobne tematy, a nie ma się tego wrażenia. A może to już skutek mojej wiedzy kto stoi za tym pseudonimem i stąd podchodzenie do tej książki jak do jeża.
Właśnie ukazała się druga powieść sygnowana jako Jakub Jarno. Sprawdźcie więc sami jakie Wy będziecie mieli odczucia.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz