Jak niedziela to kino poniekąd familijne. Poniekąd, bo jednak chyba dla starszych. Feel good moovie, ale z motywami, które pewnie trzeba by z młodszymi obgadać (samobójstwo). No i to co ważne: to remake filmu, który już parę lat temu krążył po kinach (pisałem o nim tak) - Amerykanie jak zwykle muszą wszystko opowiedzieć po swojemu, co wcale nie znaczy że lepiej.
Na pewno każdy kto lubi Toma Hanksa, będzie miał frajdę, porównując jednak oba filmy dostrzega się to, że pazur trochę został stępiony (niechęć wobec imigrantów), a pozostała dość miałka obyczajowa opowieść. Czasem i takie fajnie jest obejrzeć, nie pozostanie w głowie jednak pewnie na dłużej. Ot sympatyczne kino...
Tym razem mam wrażenie, że Hanksa zresztą przyćmiła Mariana Trevino w roli gadatliwej i wrażliwej Marisol, nowej sąsiadki bohatera. Reszta postaci bardziej w tle, niektóre zresztą dość przerysowane, generalnie jednak zachowano to co było ważne w oryginalnej wersji. Oto niewielkie osiedle, w którym od lat mieszka Otto Anderson. Sam sobie nadał rolę strażnika porządku, wszystkich poucza, wyzywa od idiotów i większość mieszkańców jest na niego obrażona, choć już do niego się przyzwyczaili. Czy był taki od zawsze? Jeszcze parę miesięcy temu jego kanciastą osobowość mocno wygładzała żona, ale odkąd zmarła, zamknął się w sobie, a po przejściu na emeryturę nie widzi już żadnego sensu w dalszym życiu.
Zamierza odejść, ale na własnych warunkach, dobrze się do tego przygotowując. Świat go męczy i drażni, nie rozumie tych zmian, bo uważa je za mało praktyczne, a ludzi którzy za nimi idą uważa za słabych i nic nie wartych. Po co w takim razie żyć, skoro nikt go nie słucha, uważając za zramolałego dziwaka? Zdaje się jednak, że jego żona wciąż nad nim czuwa i chce by uwierzył w to, że jest komuś potrzebny. Choćby nowym sąsiadom, którzy nie wiedząc jak bywa opryskliwy, wciąż przychodzą do niego po pomoc. Krok po kroku będzie wychodził ze swojej skorupy, choć wciąż powtarzając sobie, że to tylko chwilowe, bo jedyne o czym myśli, to by jak najszybciej spotkać się w zaświatach z ukochaną.
Będą dzieci, będzie kto, spora dawka ciepełka, a to przecież zwykle wystarczy by roztopić największą bryłę lodu, prawda? Koniec jest więc przewidywalny, choć czy na pewno? Sprawdźcie sami.
Ckliwe, trochę do wzruszenia, trochę do ciepłego uśmiechu, choć na pewno nie jest to komedia. Niekoniecznie jednak o problemie na poważnie, bo przecież depresji tak łatwo nie da się "zaleczyć", więc mimo jakiejś nadziei którą daje ten obraz, pojawia się trochę wątpliwości czy na pewno robi "dobrą robotę". Warto jednak zwracać uwagę na to, że fakt iż ktoś bywa mało przyjemny dla otoczenia, mało kontaktowy, nie powinno nas zniechęcać do prób interesowania się tym co u niego się dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz