Powracam do Krakowa i do profesorowej Szczupaczyńskiej. Zdaje się, że nawet jeden tom przegapiłem, ale długo pewnie nie będę z nim zwlekał. Każda z tych książek jest trochę inna, ale łączy je nie tylko Kraków, ale i bardzo ciekawe spojrzenie na świat - trochę konserwatywne, mieszczańskie, jednak wcale nie zamknięte na zmieniający się świat. Żona profesora Ignacego Telesfora Szczupaczyńskiego herbu Wadwicz z “tych” Szczupaczyńskich, na pewno jest czuła na punkcie tego jak postrzegają ją i jej męża inni, chciałaby szacunku, uznania. Po kilku rozwiązanych sprawach ma też w sobie coraz mocniejsze zacięcie na punkcie zagadek kryminalnych i choć może to i nie przystoi, akurat w tym względzie ma to w nosie. Będzie parła do przodu choćby i po trupach. Ale zaraz. To nie tak, że ona kogoś zabije. Nie, nie. Ale mimo całego należnego rodzinie zmarłego współczucia, trudno ukryć że z takiego przypadku ona akurat się cieszy. Przecież jeżeli były jakieś tajemnicze okoliczności, to ona ma przedmiot do kolejnego śledztwa.
I tak też było w tym przypadku.Trupy miała aż dwa, obaj to topielcy, tyle że jeden z rzeki, a drugi... z wanny.
Trudno nie polubić bohaterki i jej determinacji, a jak się dowiemy w tym tomie, upodobanie do prowadzenia prywatnego dochodzenia przeszło również na jej służącą Franciszkę. Kobiety widać po prostu nie chcą być sprowadzone jedynie do roli gospodyń i kwiatków do kożucha i było to aktualne nawet ponad 100 lat temu.
Dość wyjątkowa jest sceneria w jakiej prowadzone jest najnowsze śledztwo Szczupaczyńskiej. Kraków wkroczył w wiek XX, ale nie dla wszystkich mieszkańców różne zmiany i nowoczesność okazały się równie dobroczynne. Gdy przyszła powódź, wiele dzielnic dotknęła okropna tragedia - ludzie tracili majątki, a nawet życie, gdy w tym samym czasie w śródmieściu toczyło się zwyczajne życie. Tam walka o przetrwanie, a tu blichtr, ploteczki, dyskusja na temat zdrowia Ojca Świętego i dobroczynność dla powodzian, pod warunkiem że ktoś ze znajomych widzi moją hojność. Odkąd profesorostwo przeprowadziło się do większego mieszkania, niestety i oni są bliżej Wisły i również dla nich powódź oznaczała problemy, choć raczej jedynie natury komunikacyjnej. Kraków przemienił się na kilka tygodni w Wenecję, a wszelkimi kanałami i uliczkami pływały wodne taksówki, budowane naprędce z byle czego przez pomysłowych mieszkańców.
Po raz kolejny Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, bo to oni kryją się pod pseudonimem Maryli Szymiczkowej, zafundowali nam klimatyczną wyprawę w przeszłość, cudownie mieszając humor, intrygę kryminalną i opisy życia, czy mentalność ludzi na początku XX wieku. Chyba tła i spraw pobocznych tym razem nawet jest więcej niż samego śledztwa, ale wcale nie mam o to żalu. Kwiatki takie jak rozprawy naukowe i uranicznym poczuciu płciowym, są tak smakowite, a zmieszanie Szczupaczyńskiej by o tym rozprawiać, tak autentyczne, że lektura tego jest świetną zabawą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz