sobota, 6 stycznia 2024

Amore assoluto per Ennio - Mitch & Mitch con il loro Gruppo Etereofonico, czyli czyli seans, kawka, risotto i miłość

Pierwszy tydzień stycznia, pięć notek książkowych, jedna fimowa, to i na muzykę też pora, prawda? Łapcie więc krążek, który u mnie już pobrzmiewał w grudniu i z zachwytem wciąż do niego powracam. Mitch & Mitch pokochałem od albumu z Wodeckim, w ich twórczości czuje się lekkość, ale i miłość do tych kompozycji, zabawę, ale i czułość z jaką obchodzą się z oryginałem. Robią to po swojemu, ale wciąż zachowany jest duch muzyki, którą chcą przypomnieć. 
W przypadku tego albumu chodzi o Ennio Morricone, mistrza muzyki filmowej, ale przecież komponującego różne rzeczy. Tym razem sięgnięto po nagrania z przełomu lat 60 i 70, gdy artysta inspirował się trochę bossa novą i brazylijską sambą.
Gdy tego słucham i zamykam oczy natychmiast widzę Lazurowe Wybrzeże albo malutkie włoskie miasteczka, ludzi przesiadujących w kawiarniach, plaże, słońce, wąskie uliczki, jej włosy rozwiane na wietrze gdy jedziesz z dziewczyną na swojej vespie... Nie dziwcie się więc moim skojarzeniom, które wpisałem w podtytuł... I choć może muzyka powinna przenosić nas do Ameryki Południowej, to dzięki mistrzowi Morricone stała się ona bardziej uniwersalna, wprowadzona tu jego charakterystyczna melancholia, nadaje temu bardziej europejskiego, znanego nam klimatu.

Zaznaczam że można to traktować jako muzykę instrumentalną, bo głos często po prostu jest tu trochę traktowany jako dodatkowy instrument - nie chodzi o słowa, a raczej o nucenie pewnej melodii. To dźwięku cudownie ilustrujące jakieś obrazy, nic więc dziwnego, że oznaczam też film.
Miłość. Wyczuwalna w tej muzyce, trochę okraszona tęsknotą, może wspominana, ale z miłymi w sercu piknięciami. Miłość także muzyków do tej muzyki, do mistrza Ennio - zapisali to nawet w samym tytule płyty, ale to się po prostu czuje.

To nie są najbardziej znane numery z filmów Morricone, ale może dobrze. Za to jak cudownie zostały dobrane, jak się łączą i uzupełniają. Wpadamy w dziwne flow, stan rozmarzenia, ale nie sennego, tylko bardzo pozytywnego, nakręcającego nas do działania. Na przykład do gotowania i tańczenia w kuchni. U mnie więc dziś risott na życzenie małżonki. Z burakami :) A potem przyjdzie i czas na kawę.
Cudowne jazzowe frazy, długie powtarzające się motywy cudownie rozwijane przez kolejne instrumenty i linię wokalną. Ach ileż się tu dzieje!

Kocham ten krążek i po cichu liczę, że i Wy go pokochacie. Mnie zaprowadził przez Brazylię do Italii, na południowe wybrzeże Francji, tak przecież odmienne od reszty kraju. A gdzie zaprowadzi Was? 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz