Aktor Bruscon wraz z rodziną przybywa do prowincjonalnego miasteczka, by w miejscowej gospodzie przedstawić swoją sztukę „Koło historii”. Poznajemy go kiedy peroruje przed właścicielem gospody na swój temat i sztuki, którą napisał. Ta długa i nudna mowa pełna jest napuszonych słów na temat własnej wielkości, degrengolady środowiska w jakim się obecnie obraca i rodziny, która go zawodzi na każdym kroku. Zaczynamy się zastanawiać czy to naprawdę wielki aktor czy może pozer i hipokryta. Trudno go polubić. Z kim nie rozmawia temu daje długie pouczenia i odnosi się wrażenie, że on cały czas gra, tworzy wokół siebie teatr. Kimże on jest naprawdę? Wrażliwym człowiekiem czy kabotynem? A może te sprzeczności tworzą jego samego… pogardza wieśniakami, ale jednocześnie marzy, by zapełnili salę; dręczy rodzinę a jednocześnie twierdzi, że ich kocha; pogardza władzą, ale woli z nią nie zadzierać. Bruscon jest tymi sprzecznościami przepełniony, żyje nimi, tylko odnosi się wrażenie, że w nim samym zatarła się granica oddzielająca te sprzeczności od siebie. A może on kłamie? Tylko kiedy? Czy w jego wypowiedziach zawarty jest paradoks kłamcy, że jeśli kłamca kłamie to wtedy mówi prawdę? A może jako wielki aktor chce nam powiedzieć, że wszyscy kłamiemy. I autor gdy pisze i aktor gdy gra. Kłamią także widzowie. Wobec tego teatr to wielkie kłamstwo, a ponieważ życie też jest swoistym teatrem, wobec tego ludzka egzystencja oparta jest na kłamstwie. Nie chcemy czy nie umiemy tego dostrzec? Czy dlatego nie wzbudza naszej sympatii, bo stara nam się uświadomić, że bez kłamstwa nasze życie nie byłoby nic warte? I może dręcząc rodzinę jedynie uczy ją życia? A może to jedynie stary, złamany aktor, który patrzy jak jego świat odchodzi, umiera a jego miejsce zajmuje bylejakość i miałkość i wie, że nic się już nie da zrobić?
Spektakl niemal filozoficzny. Nie najłatwiejszy w odbiorze, stawiający wiele pytań i dający równie wiele odpowiedzi. Taki, który trzeba mocno przemyśleć i „przemielić w środku”. Lubię takie, choć nigdy nie mam pewności, że dobrze to odebrałam. Pozostawia z pytaniem: gdzie przebiega granica naszego aktorstwa i gdzie leży prawda o nas samych? Czy potrzebujemy doczekać ciemności/śmierci by uwolnić nas z odgrywanych ról?
Ten spektakl to niemal monolog wielkiego aktora. Wielkiego aktora Bruscona – bohatera sztuki, i wielkiego aktora, odtwórcy – Jerzego Radziwiłowicza. Niemal monolog, bo pozostałe postaci na scenie mają tak niewiele kwestii do wypowiedzenia, że służą jedynie za tło dla głównego bohatera, choć bez ich obecności oddźwięk sztuki byłby mniejszy. Bo potrzebne były i ciche, ale oporne postawy dzieci (Zuzanna Saporznikow i Hubert Łapacz), skrajne podporządkowanie żony (Aleksandra Justa) czy uniżone, ale w jakiś sposób obojętne właścicieli gospody (Arkadiusz Janiczek i Kinga Ilgner).
Jednak niezaprzeczalnie na scenie króluje Jerzy Radziwiłowicz. W tej roli stworzył wielką kreację, która zapada w pamięć. Jest równie wspaniały jako domowy tyran jak i aktor z manią wielkości. Rozdarty między sprzecznościami raz bardziej dąży śladami dawnej świetności by za chwilę pokazać twarz obłudnika. A na koniec i tak pozostawia nas z pytaniem, że może chodzi o coś innego, o coś więcej… Wspaniały!
Polecam
MaGa
Teatr Narodowy – Komediant
Autor: Thomas Bernhard
Reżyser: Andrzej Domagalik
Scenografia i kostiumy: Jagna Janicka
Muzyka: Mateusz Dębski
Reżyseria Światła: Karolina Gębska
Obsada: Jerzy Radziwiłowicz (Komediant, Bruscon); Aleksandra Justa (żona Bruscona); Hubert Łapacz (Ferruccio Bruscon,syn); Zuzanna Saporznikow (Sara Bruscon, córka); Arkadiusz Janiczek (Właściciel gospody); K inga Ilgner (Zona właściciela gospody).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz