sobota, 13 stycznia 2024

Niezwykła wędrówka Harolda Fry, czyli chodzenie wydaje się najprostszą sprawą pod słońcem

No i się wzruszyłem. Co prawda nie tak bardzo jak przy lekturze powieści (kliknij tu jak chcesz przeczytać notkę), ale nadal porusza mnie ta historia i film zachował jej ducha. Niezwykła wędrówka Harolda Fry miała miejsce naprawdę - mężczyźnie, który potem stał się bohaterem książki i ekranizacji, przejście z Devon do Berwick zajęło 87 dni. Nie byłoby może w tym nic aż tak ekscytującego, gdyby nie fakt, że chodzi o emeryta, który nigdy specjalnie nie chodził na żadne wyprawy, a wyruszył pod wpływem impulsu bez żadnego ekwipunku. Wydawało mu się że tak właśnie trzeba. Wyrusza poruszony informacją, iż jego przyjaciółka Queenie umiera i uznał, że list nie wystarczy. Choć nigdy nie był religijny, ma w sobie jakąś dziwną nadzieję, że dopóki on będzie szedł, ona będzie żyć, że poczeka na spotkanie i będzie mógł jej powiedzieć coś ważnego.

Dla kogoś to może wydawać się nudne, ckliwe, bo przecież tak niewiele się dzieje. Pewnie jednak znajdzie się więcej takich osób jak ja, które poruszy ta opowieść. Jest w niej czułość i jakaś nadzieja, że mimo wszystko można zrobić ten kolejny krok... Bo wcześniej się nie potrafiło? Bo nie widziało się sensu? To teraz kurczowo trzymać się tej iskierki, która każe iść dalej. Dla niej. I dla siebie.


Chyba to właśnie porusza mnie najbardziej. Wędrówka, mimo całego trudu i cierpienia staje się okazją do celebrowania życia, spotkania z drugim człowiekiem, radowania się ze spraw prostych. Przywiązani do tego co mamy, przyzwyczajeni do wygody i obawiając się zmian, jesteśmy zamknięci. Wyruszenie w drogę zmusza do porzucenia strefy komfortu. Jesteś sam nie tylko z bólem, zmęczeniem, ale i z własnymi myślami. Harold też doświadczy tego jak droga może zmienić człowieka, zrozumie wiele spraw... Czy cel jest tu najważniejszy?

Bohater nie chce podziwu, poklasku, naśladowania. Dla niego ważna jest sama wędrówka i potem powrót do domu, do żony. Nie ucieka, jak mogłaby odbierać to ona, on szuka... Również samego siebie i ich dwojga sprzed tego momentu gdy zaczęli żyć obok siebie, a nie razem ze sobą.
Urzeka prostolinijność bohatera, może nawet naiwność, ale też jakaś życiowa mądrość - nie pouczać innych, być wdzięcznym za wszystko, szukać własnej, mniej uczęszczanej drogi i żyć jak najprościej.

To niezła lekcja dla nas wszystkich. Niby wiedzących wszystko, a tak często zagubionych, do bólu racjonalnych i pozbawionych radości życia. Lekcja przebaczania innym i sobie, lekcja tego że zawsze można zacząć od początku, można odzyskać spokój. Trzeba tylko postawić ten krok. A po nim kolejny.

Zdecydowanie mam słabość do takich historii. To co, dziś albo jutro kolejna notka z motywem wędrowania?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz