Miała być druga notka o wędrowaniu? Oto i ona. I to dość szczególna. Jak pisze sama autorka: ani to powieść, ani przewodnik, ani biografia, ani pamiętnik. Choć może najbliżej temu do tego ostatniego. Ale przecież pamiętnik to zapiski o samym sobie, a Marta Zima równie często pisze o innych. To co jednak ważne, to że są to historie prawdziwe. Samo życie można by rzec. Pamiętnik, bo to zapiski po to by zapamiętać, by uchwycić jakiś ważny moment, jakąś myśl, coś co pomogło nam iść dalej. Może pomoże też komuś innemu?
Martę poznałem na Camino, zresztą trochę o naszej gromadce i o Drodze wspomina w tej książce. To jednak nie tylko ciekawość tego, czy znajdę jakieś wspólne wspomnienia zdecydowała, że kupiłem ją gdy tylko się ona na początku jesieni się pojawiła. Zdecydował fakt, że przy lekturze pierwszego tomu tej opowieści (pisałem o niej tak: Którędy na K2 - Marta Zima, czyli droga równie ważna jak i sam szczyt) czułem, że to takie pisanie, które jest mi dość bliskie. Póki co wystarczał mi Notatnik, czyli pisałem pod pretekstem emocji po lekturze czy filmie. Marta zaś prowadzi zapiski pisząc prawie o różnych rzeczach - spacerze, zmianach pogody, miejscach, a przede wszystkim o ludziach. Szuka tam tego samego co i ja, więc pewnie to mnie jakoś do niej zbliża: zachwytu, słów które pomagają wzrastać, coś przemyśleć, prawdy... A przede wszystkim dobra. Tego, które jest w ludziach, tego jak potrafią się nim dzielić, tego jak potrafią pokonywać różne życiowe trudności. Tak zresztą jak i ona, dźwigając się z choroby, po której wydawało się, że nie będzie w stanie robić wielu rzeczy. Stanęła na nogi i choć czasem jej trudno, udowadnia że nie można się poddawać i tracić nadziei.
Wspomniałem o motywie wędrowania i nim jest przesycona ta książka. No dobra, mawia się, że całe życie jest wędrówką. Chodzi jednak o coś więcej. Autorka bowiem mieszka tuż przy kultowym Głównym Szlaku Beskidzkim, który rokrocznie przechodzi w całości lub fragmencie coraz więcej osób, traktując to jako wyzwanie, przygodę, czasem idąc zbierając kasę na jakiś cel, sprawdzając samych siebie, czy szukając chwili do medytacji. Już ładny kawałek czasu temu widząc wędrujących ludzi, namówiła męża żeby przygotować dla nich miejsce gdzie mogą się przespać (łatwo znaleźć w sieci Chatę Józefa), przyjmowała ich na noclegi do własnego domu i wciąż szuka pomysłów na to, by znaleźli u niej to czego im potrzeba (choćby suszenie butów). Ileż osób przewinęło się przez to miejsce... A wiele z nich powraca nie tylko na szlak, ale i do Zimów. A Marta za każdym razem przyjmuje ich z otwartymi ramionami, a najciekawsze usłyszane historie lub fragmenty tych spotkań opisuje właśnie w Którędy na K2.
Jest w nich wiele przeżywanego trudu, bo przecież szlak o długości ponad 500 km to wyzwanie nie lada, a aura potrafi dać w kość, ale jeszcze więcej satysfakcji i radości, gdy udaje się mimo wszystko osiągnąć cel danego dnia. Wędrują zaprawieni w bojach, długodystansowcy, nawet tacy, którzy potrafią biec codziennie i ponad 50 km, są też jednak i tacy, którzy zmagają się z chorobą, pierwszy raz wyruszają na długą wędrówkę. Idą każdy swoim tempem, bo tu nie chodzi o rekordy. Każdy ma swoją drogę i to ona jest tu ważniejsza niż samo udokumentowanie przejścia. Doświadczenie słabości, ale i mocy, samotności i spotkania z drugim człowiekiem, życzliwości, zainteresowania, wsparcia otrzymanego lub którym sami możemy obdarować - to zmienia człowieka i sprawia, że to właśnie te chwile stają się jednymi z najważniejszych, do których chce się powracać. A Marta staje się częścią tego wszystkiego, choć sama przecież GSB nie wędruje, notując bowiem te wszystkie historie, przechowując je, czyni je jeszcze piękniejszymi. Co prawda usłyszeć je a własne uszy to co innego, ale przeczytać o nich może dzięki niej dużo więcej ludzi.
W świecie gdzie króluje szukanie okazji do pokazania się, pochwalenia, gdzie ma być kolorowo, pięknie, młodo, z uśmiechem i modnie, te historie trochę nie pasują. Być szczęśliwym śpiąc na łóżku zbitym z dech, bez światła i wifi, a nie w luksusowym hotelu, jedząc puszki a nie krewetki i pijąc wodę, a nie najdroższe trunki - przecież to takie nieatrakcyjne. Ludzie którzy dokonują takich wyborów, wcale jednak nie narzekają, a co więcej, za nic by się nie chcieli zamienić. Powiedzcie sami - czy to nie dziwne? Choć ja akurat to dobrze rozumiem.
Wybierać miejsca nie tłumnie odwiedzane, ale las, łąkę, pagórek, czy mały kościółek, by tu w ciszy kontemplować piękno i tajemnice stworzenia. Żyć po swojemu, nie pędząc za tłumem. Szukać tego co daje szczęście...
Takim właśnie duchem przesycona jest ta książka. Dzięki ludziom, których historie są tu opisane, ale też dzięki samej Marcie, która potrafi wyjść naprzeciw komuś z kawą w termosie i przyjąć nawet gdy nie ma miejsca, która z wrażliwością patrzy na otaczający świat i potrafi dostrzec piękno, które być może ktoś w pośpiechu pędząc by nie dostrzegł. Sami możecie to dostrzec, choć zdjęcia są jedynie czarno-białe.
Będzie więc w lekturze o tych co wędrują, o tych co pielgrzymują (w tym o naszym wspólnym Camino) i o tych, których na takich dróżkach się spotyka, którzy stanowią jakby zaplecze takich wędrówek. A w każdym z nich można zobaczyć dobro, uśmiech (humoru tu też trochę jest!), wrażliwość. I wyjść z tego spotkania z przekonaniem, że warto się otwierać na innych, że dobro powraca, że są ludzie którzy myślą i czują podobnie. I za to również Marcie dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz