środa, 10 stycznia 2024

Żyć jak Wielki Szu. Biografia Jana Nowickiego - Beata Biały, czyli aktorstwo to nie zawód, to los

Mam trochę kłopot z tą książką. Nie dlatego żebym nie lubił Jana Nowickiego. Uważam że to świetny aktor i bardzo charyzmatyczny, ciekawy człowiek. Po raz drugi mam chyba problem raczej z autorką, która sugeruje bardzo dużą bliskość z opisywaną przez siebie postacią, a jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to pisane na szybko, szyte z materiałów wcześniej dostępnych, nie pozbawione błędów.
Trochę zapisków samego autora, wspomnień jego lub bliskich, masa zdjęć, mogą sprawiać wrażenie biografii kompletnej. Z drugiej strony aż bije w oczy życiorys pomijający wiele dokonań (po co więc on?), jakieś powtórzenie tych samych zdań w różnych rozdziałach. Albo kwiatki takie jak ten gdy autorka opisuje jak to jego ojciec po stracie wcześniejszej dwójki dzieci zaczął pić na umór, jak w domu nie ma co jeść, jak to Jan pamięta że chowają się z siostrą w ciepło torfniaka i głodni opowiadają sobie bajki... Po czym Beata Biały pisze że uspokoiło się gdy się oni oboje urodzili... Takie dziwne przeskoki w czasie, budowa rozdziałów wokół tematów jakie autorka uznała za ważne, przy pomijaniu chronologii, była przez nią wykorzystana również w biografii Kory Jackowskiej i tam również zastanawiałem się nad tym co jej to daje, bo w lekturze na pewno nie pomaga. 
Cieszę się więc z tej biografii, ale i krzywię że nie jest ona tak dobra jak by na to zasługiwał sam bohater. Na pewno poznałem go dzięki lekturze ciut bliżej, bo jednak obiegowe opinie o tym jaki z niego kobieciarz, mieszający szarmanckość z wulgarnością, to nie jest cała prawda. Zaciekawił mnie wciąż powtarzany niczym mantra głos bohatera, że zawód aktora nie jest wiele wart, że to żaden powód do dumy. Na ile było to związane z tym, że nie chciał być sprowadzony jedynie do roli (nawet świetnie zagranej?). Pisanie książek widać że sprawiało mu dużo większą przyjemność, ale przecież nie przyniosło mu podobnej popularności. Miał rację na pewno w jednym - to że cię ludzie znają, lubią, kojarzą, nie powinno cię wpędzać w poczucie wyjątkowości, bo to jeszcze nie świadczy o tym, że coś wyjątkowego robisz, że coś potrafisz.

Podoba mi się jego umiłowanie małej ojczyzny, angażowanie się w lokalną społeczność i jej sprawy, upodobanie przyjemności prostych (jedzenie, picie), nie zwracanie uwagi na luksus, na bogactwo. Rozdawał hojnie, a pewnie w chwilach kryzysu sam nie mógł mówić o wielkim majątku. Taki to już los artysty, raz masz, a raz czekasz długo i żyjesz z poprzednich ról.
Kapelusz, papieros, nie oglądanie się na opinie innych, na to co wypada. Ona sam chciał o tym decydować. I dlatego tak szybko czasem bratał się z niektórymi, a innych trzymał na dystans, wyczuwając sztuczność. Widząc że to głównie zostało mi w głowie po lekturze wiedzę, że to podobny problem jak i z biografią Kory - więcej tu próby opisania go jako człowieka, jego charakteru, niż jako artysty, brakuje więc czegoś co jest tak ważne, co stanowi o tym, że go zapamiętamy. Co takiego wkładał w swoje role, że tak wiele z nich fascynowało przez lata? No i to co częste w biografiach - sprawy trudne lub bolesne, najlepiej omijać lub opowiadać na tyle delikatnie, żeby nikogo nie urazić. A więc robimy laurkę, żeby ją łatwo sprzedać, nie narazić się nikomu. A że trudno to nazwać pełnym, prawdziwym portretem? Cóż. Taki problem z większością biografii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz