
Autor prowadzi o kilku lat bloga Farerskie kadry i ta książka przypomina trochę taką mozaikę ze zdjęć. Subiektywny wybór, czyli sprawy bliskie jego zainteresowaniom, to co go akurat zaciekawiło (czyli m.in. piłka nożna, muzyka, problemy z adaptacją imigrantów), bez udawania że to kompendium wiedzy. On sam próbuje zrozumieć fenomen Farerów, tej dziwnej krainy, kultury, języka, mieszanki tradycji i nowoczesności. Pisze z podziwem o pasji z jaką mieszkańcy wysp angażują się w różne dziedziny życia (choćby w drużyny piłkarskie gdzie niewielu zawodowców), nie jest jednak bezkrytyczny, potrafi szczerze wspominać o tym co go dziwi albo i smuci. Idzie różnymi ścieżkami: szuka ciekawych informacji w historii, pokazuje jak rodziła się świadomość narodowa, potrafi przywołać również coś co go zainteresuje bardzo współczesnego i wydawałoby się kameralnego, np. blog prowadzony przez jednego z mieszkańców. Dzięki niemu możemy dostrzec, że ten teren, mimo iż tak niewielki, nawet pod względem kulturowym nie jest jednolity, mentalność, przywiązanie do religii i niechęć do zmian poza głównym miastem jest dużo większa - a zważywszy na to, iż dochody Wysp Owczych pochodzą głównie z rybołówstwa trudno mówić o kompleksach tych, którzy mieszkają nie w stolicy.
Maciej Brencz podrzuca w tej książce sporo ciekawostek, sprawia że mamy ochotę sięgnąć po więcej i więcej (np. kosztować muzyki o jakiej pisze), by podobnie jak on zakosztować, zrozumieć, może zarazić się fascynacją. Szkoda jedynie, że tak mało w tym tekście jego samego. Większość rozdziałów pisanych jest trochę jak bezosobowe narracje na podstawie zbieranych informacji, niewiele tu miejsca na jego własne przygody, spotkania, choć przecież to o czym opowiada właśnie z nich wynikają. Chyba tylko takich bardziej osobistych akcentów mi tu brakowało, bo nawet foty, choć ciut monotonne, oddawały trochę klimat tego o czym opowiadał. To nie jest słoneczna plaża, by zachwycić nas kolorami, a mgły, wiatru i atmosfery tych miejsc pewnie żadne zdjęcie nie odda w 100%. Trzeba więc dopisać sobie wyprawę do listy marzeń żeby tego doświadczyć :) A na pewno poczytać jeszcze trochę na temat Wysp Owczych.
Maciej Brencz podrzuca w tej książce sporo ciekawostek, sprawia że mamy ochotę sięgnąć po więcej i więcej (np. kosztować muzyki o jakiej pisze), by podobnie jak on zakosztować, zrozumieć, może zarazić się fascynacją. Szkoda jedynie, że tak mało w tym tekście jego samego. Większość rozdziałów pisanych jest trochę jak bezosobowe narracje na podstawie zbieranych informacji, niewiele tu miejsca na jego własne przygody, spotkania, choć przecież to o czym opowiada właśnie z nich wynikają. Chyba tylko takich bardziej osobistych akcentów mi tu brakowało, bo nawet foty, choć ciut monotonne, oddawały trochę klimat tego o czym opowiadał. To nie jest słoneczna plaża, by zachwycić nas kolorami, a mgły, wiatru i atmosfery tych miejsc pewnie żadne zdjęcie nie odda w 100%. Trzeba więc dopisać sobie wyprawę do listy marzeń żeby tego doświadczyć :) A na pewno poczytać jeszcze trochę na temat Wysp Owczych.
Niby lubię ciepło, ale dużo bardziej mnie jednak ciągnie właśnie do takich surowych, trochę dzikich miejsc, gdzie jeszcze turystów nie jest zbyt wielu (choć tam też już docierają i dają się we znaki)... No i góry kuszą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz