Islandia
przeżywa zwiększone zainteresowanie turystów, pewnie mocno się zmienia
pod ich wpływem i to dość naturalny proces. A jak to wygląda w jeszcze
mniejszej społeczności, jeszcze bardziej izolowanej przez długie lata,
na dużo mniejszym terenie? Maciej Brencz, zafascynowany Wyspami Owczymi
stara się nam przybliżyć zarówno przeszłość, jak i teraźniejszość tego
fascynującego miejsca na Atlantyku. Niby położonego tak blisko Europy i
oficjalnie będącego częścią Danii, a tak odmiennego. Krainy ludzi bardzo
otwartych i życzliwych, ale jednocześnie twardych i przyzwyczajonych do
otaczającej ich rzeczywistości, nie przepadających za zmianami. Oto
około 50 tysięcy mieszkańców rozrzuconych na mniejszych i większych
wyspach wulkanicznych, ludzi zdanych na surowe warunki pogodowe,
zależność od kontynentu, a jednocześnie całkiem poważnie myślących o
niezależności. To potomkowie rybaków, hodowców owiec, przyzwyczajeni do
fizycznej pracy, angażujący się w przeróżne aktywności, pełni pasji,
wrażliwości, ale i nie bez wad. Brencz opowiada równie ciekawie o wyspach, jak i ich mieszkańcach, bo warunki życia wpływają na to, że są oni bardzo specyficzni. Jeszcze kilka dekad temu pogoda mogła pokrzyżować im nawet kontakt z rodziną czy znajomymi - mimo niewielkiej odległości między wyspami, byli zdani na promy. Dziś budują kolejne tunele, które łączą poszczególne miejsca, ale i tak nie każdy by się odnalazł w tych warunkach - niby do miasta z kinem i galerią handlową można dojechać w niecałą godzinę, jednak ta codzienna rzeczywistość jaka cię otacza to raczej pustkowia, niewielkie skupiska domków, cisza, w której słychać wyraźnie jedynie wiatr, beczenie owiec i krzyk ptaków.
Autor prowadzi o kilku lat bloga Farerskie kadry i ta książka przypomina trochę taką mozaikę ze zdjęć. Subiektywny wybór, czyli sprawy bliskie jego zainteresowaniom, to co go akurat zaciekawiło (czyli m.in. piłka nożna, muzyka, problemy z adaptacją imigrantów), bez udawania że to kompendium wiedzy. On sam próbuje zrozumieć fenomen Farerów, tej dziwnej krainy, kultury, języka, mieszanki tradycji i nowoczesności. Pisze z podziwem o pasji z jaką mieszkańcy wysp angażują się w różne dziedziny życia (choćby w drużyny piłkarskie gdzie niewielu zawodowców), nie jest jednak bezkrytyczny, potrafi szczerze wspominać o tym co go dziwi albo i smuci. Idzie różnymi ścieżkami: szuka ciekawych informacji w historii, pokazuje jak rodziła się świadomość narodowa, potrafi przywołać również coś co go zainteresuje bardzo współczesnego i wydawałoby się kameralnego, np. blog prowadzony przez jednego z mieszkańców. Dzięki niemu możemy dostrzec, że ten teren, mimo iż tak niewielki, nawet pod względem kulturowym nie jest jednolity, mentalność, przywiązanie do religii i niechęć do zmian poza głównym miastem jest dużo większa - a zważywszy na to, iż dochody Wysp Owczych pochodzą głównie z rybołówstwa trudno mówić o kompleksach tych, którzy mieszkają nie w stolicy.
Maciej Brencz podrzuca w tej książce sporo ciekawostek, sprawia że mamy ochotę sięgnąć po więcej i więcej (np. kosztować muzyki o jakiej pisze), by podobnie jak on zakosztować, zrozumieć, może zarazić się fascynacją. Szkoda jedynie, że tak mało w tym tekście jego samego. Większość rozdziałów pisanych jest trochę jak bezosobowe narracje na podstawie zbieranych informacji, niewiele tu miejsca na jego własne przygody, spotkania, choć przecież to o czym opowiada właśnie z nich wynikają. Chyba tylko takich bardziej osobistych akcentów mi tu brakowało, bo nawet foty, choć ciut monotonne, oddawały trochę klimat tego o czym opowiadał. To nie jest słoneczna plaża, by zachwycić nas kolorami, a mgły, wiatru i atmosfery tych miejsc pewnie żadne zdjęcie nie odda w 100%. Trzeba więc dopisać sobie wyprawę do listy marzeń żeby tego doświadczyć :) A na pewno poczytać jeszcze trochę na temat Wysp Owczych.
Maciej Brencz podrzuca w tej książce sporo ciekawostek, sprawia że mamy ochotę sięgnąć po więcej i więcej (np. kosztować muzyki o jakiej pisze), by podobnie jak on zakosztować, zrozumieć, może zarazić się fascynacją. Szkoda jedynie, że tak mało w tym tekście jego samego. Większość rozdziałów pisanych jest trochę jak bezosobowe narracje na podstawie zbieranych informacji, niewiele tu miejsca na jego własne przygody, spotkania, choć przecież to o czym opowiada właśnie z nich wynikają. Chyba tylko takich bardziej osobistych akcentów mi tu brakowało, bo nawet foty, choć ciut monotonne, oddawały trochę klimat tego o czym opowiadał. To nie jest słoneczna plaża, by zachwycić nas kolorami, a mgły, wiatru i atmosfery tych miejsc pewnie żadne zdjęcie nie odda w 100%. Trzeba więc dopisać sobie wyprawę do listy marzeń żeby tego doświadczyć :) A na pewno poczytać jeszcze trochę na temat Wysp Owczych.
Niby lubię ciepło, ale dużo bardziej mnie jednak ciągnie właśnie do takich surowych, trochę dzikich miejsc, gdzie jeszcze turystów nie jest zbyt wielu (choć tam też już docierają i dają się we znaki)... No i góry kuszą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz