wtorek, 19 czerwca 2018

100 milionów dolarów - Lee Child, czyli ale to już było

Sto milionów dolarów - oprawa twardaSfrustrowany meczem (już nawet nie tylko wynikiem), najchętniej bym nic nie pisał, ale żeby nie wypaść z rytmu, notka musi się pojawić. Na warsztat po raz pierwszy biorę Lee Childe'a - autora, który ma swoich wiernych fanów, ale ja jakoś nigdy do nich nie należałem. I wiecie co? Po tej książce też do nich nie dołączę. Na przełomie lat 80 i 90 zaczytywałem się w MacLeanie, Forsyth'cie, Ludlumie i innych tego typu autorach, zimna wojna była tematem numer jeden, a nawet gdy się skończyła, natychmiast na miejsce Rosjan wskoczył nowy wróg - islamscy terroryści. Zawsze jedno pozostawało bez zmian: Amerykanie byli tymi, którzy musieli wygrywać.
Czytając "Sto milionów dolarów" nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to książka sprzed kilku dekad. Straszenie katastrofą milenijną na komputerach, prognozowanie, że za kilka lat Internetu używać będzie przynajmniej połowa Amerykanów? Serio? Takie odgrzewane kotlety, jak na książkę pisaną dwa lata temu. Ale Child chyba po prostu tak pisze - prosty pomysł, trochę zwrotów akcji i w centrum bohater, którego wszyscy uwielbiają za jego profesjonalizm, niepokorność, intuicję, skuteczność i co tam jeszcze tylko chcecie. Nawet gdy się myli i tak jest tuż za przeciwnikiem, nawet gdy ten mu ucieknie, Jack Reacher dogoni go i odstrzeli gdy będzie miał takie "widzi mi się". Po co łapać, jeszcze nie daj Boże prawnicy by wyciągnęli go na wolność. Może dlatego przełożeni nienawidzą i kochają go jednocześnie. Niby łamie procedury, nie słucha poleceń, ale za to jest skuteczny jak cholera i dzięki niemu pozbywają się kłopotu.

 
Chyba już 20 tom z Reacherem, a on wciąż ten sam i bynajmniej fizycznie nie przypomina Toma Cruise'a z wersji filmowej. Żandarm wojskowy nie może mieć przecież 160 cm wzrostu. To spory drab, trochę mrukliwy, ufający swojej intuicji i gdy tylko może unikający gryzipiórków z administracji rządowej. Tym razem jednak będzie musiał jakoś z nimi współpracować. Do tej sprawy zaangażowane są wszystkie siły, bo wszyscy przeczuwają wielkie kłopoty. Transakcja jaka ma odbyć się w Hamburgu na kwotę stu milionów dolarów, oznacza dla Stanów potężne kłopoty, gdy kupujący związani są z islamskimi radykałami, nienawidzącymi Ameryki i świata zachodniego. Cel: zapobiec transakcji. Ale do tego trzeba odnaleźć sprzedającego, kuriera i przede wszystkim dowiedzieć się co będzie sprzedawane. Tego ostatniego chyba nawet półgłówek by się domyślił, ale nic to, oni na to nie wpadli.
Akcja dość szybka, wątki ciekawie przeplatane (oprócz ściganego i Amerykanów, do gry za wszelką cenę chcą też dołączyć organizacje narodowe z Niemiec), czyta się przyjemnie. Tylko obiecywano mi coś super extra, a dostaję przeciętniaka, w którym nie ma nic takiego co by było oryginalne, wciągające, sprawiające, że mam ochotę na więcej. Reacher jest raczej antypatyczny, a próby pokazania jakimi ścieżkami wędruje jego umysł dość miałkie. To taki typ, który do pracy intelektualnej potrzebuje trochę wsparcia, za to zwykle w fizycznych starciach potrafi poradzić sobie sam. Nawet jak na taki charakter, to powiedziałbym akcja jest dość statyczna, choć bohater potrafi ściągać na siebie uwagę i kłopoty.
Humoru niewiele, tło bez rewelacji, intryga średnia. Czym tu się zachwycać? I do tego dialogi... Nie wiem czy tak miało być, czy to kwestia tłumaczenia, ale miałem poczucie jakby były one chwilami jakoś obok akcji, niedopowiedziane, mało konkretne, pełne pustych stwierdzeń.
Przeczytane, ale zdecydowanie bez rewelacji. Kolejny Child leży na stosie, ale długo chyba poczeka na swoją kolej.

2 komentarze:

  1. To ja sobie odpuszczam tę książkę. Też byłem w niezbyt dobrym nastroju po meczu...

    OdpowiedzUsuń