piątek, 15 marca 2024

Księżniczka Bari - Hwang Sok-Yong, czyli nieść pokój, nieść ukojenie...

I kolejna książka z tak lubianej przeze mnie Serii z żurawiem od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mocna niczym reportaż, ale co ciekawe autorka poprzez na poły baśniową atmosferę, sprawia, że nie boimy się o bohaterkę mimo tego wszystkiego co ona przechodzi. Powieść wykorzystuje mit z koreańskiej tradycji o postaci, która wędruje między światami żywych i umarłych, w poszukiwaniu życiodajnej wody. Bohaterka dostała imię Bari (Bari-degi, czyli odrzutek) i chyba tylko dzięki wsparciu babki przetrwała pierwsze lata. Ona jedna przeczuwała, iż dziewczynka będzie wyjątkowa. Opowiadała jej różne historie, dbając o rozwój płomienia, który w niej się rozpalał, wiedząc że dzięki niemu, może będzie jej łatwiej przeżyć nawet to co bolesne.
Jako siódma córka w patriarchalnej rodzinie nie była przyjęta zbyt radośnie, szczególnie że w Korei Północnej każda gęba do wyżywienia do nie lada kłopot.

Miała niecałe 10 lat gdy po kolei Bari zaczyna traci swoich bliskich i w wieku lat kilkunastu zostaje na świecie zupełnie sama. Nie ma domu, nie ma co jeść, nie ma nikogo. Może więc iść przed siebie, otwarta na to co da jej los. 


Czasem ludzie okażą jej życzliwość i pomoc, ale i niejednokrotnie zadadzą ból i cierpienie. Dziewczyna, podobnie jak wielu jej rodaków, ucieknie ze swojego kraju przez nielegalną granicę, a potem zapłaci przemytnikom, za ty ukryli ją na statku i przewieźli do Anglii. Zapłaci m.in. własnym ciałem i pracą latami na ich rzecz, bo Hwang Sok-Yong bez ogródek pisze o tym, jak wykorzystywani są imigranci nie znający często języka, jak mało interesują się nimi władze. One traktowane są zresztą nie jako ewentualna pomoc, obrona przed przemocą, ale jako źródło problemów, bo każdy nalot służb może zakończyć się aresztowaniem i deportacją.
Niby nie ma tu drastycznych opisów, ale i tak historia trzyma za gardło, a los Bari staje się bardziej uniwersalną opowieścią o innych, którzy przebyli podobną drogę. Wielokulturowy Londyn z filmów, tu raczej zobaczymy trochę z innego punktu widzenia.  


Realność przeplata się z elementami baśniowymi, bo dziewczyna by przetrwać często odpływa w jakieś wizje, rozmawia ze swoimi przodkami, tam właśnie szuka wskazówek dla siebie co ma dalej robić w życiu. Każde cierpienie i trudność są elementami wędrówki, jej misji, którą ma zrealizować, by dać wyzwolenie podobnym do siebie. Głodnym, bezdomnym, tym co utracili nadzieję. Ona jak potrafi próbuje ją nieść, choćby była to jedynie chwilowa ulga poprzez masaż stóp, życzliwość. Ma też dar, którym stara się dzielić - widzi dolegliwości, problemy i lęki tych, których dotyka, czasem więc jest w stanie przekazać im coś w rodzaju przesłania z tego "innego świata", by tu żyło im się lepiej.

Ten dar czasem przynosi jej jakieś profity, ale jest też pewnym ciężarem, bo często bierze na siebie zbyt wiele, bagatelizując swoje problemy, a żyjąc trochę dla innych. 

Lektura być może nie łatwa, na pewno jednak warta przeczytania, tak inna od książek osadzonych mocno w naszej kulturze. Będziesz zaciskać zęby ze złości czytając o efektach polityki rządu Korei, który skazywał na śmierć głodową swoich obywateli, wzruszał się losem Bari, ale przy okazji może zostanie w Tobie też refleksja nad tym, że taki los jak jej, nie jest jakiś bardzo wyjątkowy. A to pozwoli rozejrzeć się dookoła i dostrzec tych, na których zwykle pozostajemy dość obojętni, których traktuje się trochę jak ludzi drugiej kategorii, bo przecież nie są "stąd", tylko przybyli nie wiadomo skąd i wykonują różne prace za pieniądze, które dla wszystkich nas byłyby raczej nie do przyjęcia. 

Czym jest ta życiodajna woda, której szuka bohaterka, jak nie uleczeniem z egoizmu i nienawiści, otwarciem się na innych, by nikt nie był sam, nieszczęśliwy i bez środków do życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz