poniedziałek, 25 marca 2024

Sprawa Lorda Rosewortha - Małgorzata Starosta, czyli klasycznie nie musi być nudno

Zdaje się dziś premiera, więc dorzucam i ja kilka zdań od siebie.
Małgorzata Starosta kojarzyła mi się dotąd raczej z komediami kryminalnymi, a teraz możemy poznać jej trochę inne oblicze. Stałą cechą jej książek wydają się dla mnie wątki obyczajowe, relacje międzyludzkie, które trzeba jakoś rozgryźć, bo tam może leżeć rozwiązanie zagadki. I tak jest też i tym razem. Zaskoczeniem jednak może być fakt, że cała historia jest bardzo w stylu retro, niby to lata 50 lub 60 XX wieku, ale klimatem bardziej przypomina jeszcze wcześniej dziejące się powieści np. Agathy Christie. Wiecie: wyższe sfery, służba, spór o majątek i policja, która nie wzywa do siebie na przesłuchanie tylko udaje się do danego majątku, by na miejscu kulturalnie przepytywać przy herbatce i ciasteczku.

Jeżeli lubicie więc właśnie takie, dość klasyczne opowieści, będziecie pewnie przy Sprawie Lorda Rosewortha dobrze się bawić.



Gdy ginie znany arystokrata, w dodatku człowiek majętny, prasa ma używanie, a pół kraju dyskutuje nad tym któż mógłby być sprawcą. Jak się jednak okazuje, główny bohater, czyli detektyw Jonathan Harper, kompletnie ignoruje wszystkie te doniesienia. Ba! Być może nawet nie wie nic o samej śmierci. Pogrążony w żałobie i depresji po śmierci swojej żony, zamknął się w swoim domu i pewnie trudno byłoby go przywrócić szybko do aktywnej sprawy. A jednak. Po pierwsze - prosić o pomoc przyjeżdża córka zmarłego lorda Ruth, w obawie iż policja będzie prowadzić śledztwo w kierunku zamordowania go przez jednego z członków rodziny. Kobieta przyjaźniła się żoną Jonathana, zresztą on też ją dość dobrze zna, w dodatku to kobieta wyjątkowo atrakcyjna, jakże więc odmówić? Po drugie i nie wiem czy dla niego mniej ważne - śledztwo prowadzi jego ojciec, z którym od jakiegoś czasu detektyw jest w dość oschłych relacjach. Jaka to byłaby przyjemność, utrzeć mu nosa...


Gdy Jonathan Harper wkracza do domu, w którym przecież bywał i część rodziny dość dobrze zna, nie było mu wcale łatwo na sercu. Przecież dowody rzeczywiście wskazują na morderstwo, a okoliczności raczej wykluczają udział obcych, spoza domostwa. No chyba że ktoś ze służby, ale jaki miałby motyw?
Tymczasem Ruth, dość bezkompromisowo potraktowała konieczność wyjaśnienia jego obecności, przedstawiając go jako... nowego narzeczonego.
Mamy więc trzy pytania: kto? jak? i dlaczego?
Powoli odkrywając relacje zmarłego z członkami rodziny, różne zdania na jego temat, wreszcie poznając testament zmarłego, Jonathan próbuje zebrać wszystkie nitki i rozwiązać sprawę.


Kłamstwa, tajemnice i kombinowanie jak też udowodnić jakieś swoje podejrzenia, jeżeli nie ma się precyzyjnych dowodów - to dość klasyczne prowadzenie historii ma swoje zalety jak pewnie i wady. Nie będzie tu nagłych zwrotów akcji, choć parę zaskoczeń się pojawi, nie będzie spektakularnego finału, ale satysfakcję z rozwiązania zagadki mogę obiecać. Może i bez rewelacji, ale całkiem sprawnie napisany kryminał retro. Chyba tylko humoru tu mi trochę zabrakło dla równowagi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz