niedziela, 24 marca 2024

Jemiolec - Kajetan Szokalski, czyli cały czas cię obserwujemy

Mocno ostatnio wsiąkłem na nowo w klimaty fantastyczne i to nie jakieś fantasy, ale coś bardziej naukowego lub postapokaliptycznego. Spodziewajcie się więc w najbliższych tygodniach notki nie tylko o "Problemie trzech ciał", pochłanianym równolegle z serialem, ale i o kolejnej odsłonie w ramach Uniwersum Metro 2033, a nawet czymś przypominającym bajkę.

A dziś coś od PulpBooks. Wydają na razie jeszcze niewiele, trzymam jednak mocno za nich kciuki, bo otwierają drogi debiutantom, szukają tekstów, a nie jedynie bazują na nazwiskach, które już się sprzedają, po to by czytelnik kupił bez patrzenia na jakość. I to mam wrażenie że się sprawdza. Obok Metamorfa, kolejna ich premiera, czyli Jemiolec, to jedne z ciekawszych rzeczy jakie ukazują się na rynku w ramach fantastyki. Nawet jeżeli doszukać się można w nich jakichś inspiracji, to ważne że jednak opowiadają oryginalne historie, a jakieś poszukiwanie ewentualnych nawiązań może stanowić jedynie dodatkową frajdę. 


Kajetan Szokalski nie kombinuje za bardzo z realiami, można nawet odnieść wrażenie, że to bliska nam rzeczywistość. Upadające zakłady produkcyjne, bezrobocie, bieda, brak kasy na leczenie, niepewność, obietnice rządu i mamienie ludzi propagandą jak to głosując na nich zyskasz lepszą przyszłość.



Głównym bohaterem powieści jest Julian Wajgel, malarz samochodowy pracujący dotąd w stabilnej państwowej firmie, kawaler mieszkający z matką, o którą coraz bardziej się ostatnio martwi. Zapadła ona na dziwną przypadłość, zaatakował ją rodzaj pasożyta roślinnego, który zajmuje kolejne partie ciała. Żeby cokolwiek z tym zrobić, trzeba kupę pieniędzy, a skąd je brać, skoro zakład Juliana właśnie jest zamykany. Tyle ludzi idzie na bruk. Oto jednak rząd na czele z premierem Tomaszem Futurą ogłasza program ratunkowy - dla ludzi z likwidowanych zakładów proponuje się uczestnictwo w płatnym programie badawczym. Mają wyjechać na rok na jakieś odludzie, by w komfortowych warunkach tworzyć społeczność, której mechanizmy mają podlegać obserwacji. 

Takiej szansy nie wolno przegapić. Julian więc jedzie, mimo że od początku ich wolność podlega mocnym ograniczeniom: zabrano telefony, z ludźmi z zewnątrz można kontaktować się jedynie w określonych godzinach, istnieje coś takiego jak zakaz poruszania się pomiędzy dzielnicami, jakieś godziny policyjne. Większość z jego znajomych z zakładu to wszystko nie przeszkadza, ważne że im płacą i zapewnili warunki lepsze niż mieli w przeszłości - kogo bowiem było stać na własny domek? Tu o nic nie musisz się martwić, niczego ci nie brakuje, więc drobne niedogodności jak wszechobecne komunikaty wyborcze premiera i jego partii (nawet przed otworzeniem lodówki), jakoś z czasem się akceptuje. Blask Futury to pozornie idealne miasteczko, choć przecież każdy z nich nie może go opuścić i podlega ograniczeniom.


Gdy zaczynają się wokół bohatera dziać dziwne rzeczy, powoli przechodzi on przemianę i odrzuca fasadową sielankę. Narazi się przez to nie tylko na reperkusje ze strony zarządzających tym miejscem, ale i niechęć sąsiadów, którzy wybierają święty spokój. Jest to więc nie tylko opowieść o manipulacji społeczeństwem, niebezpiecznych eksperymentach, ale i o tym jakie są granice człowieczeństwa, do czego ludzie zdolni są się posunąć, byle tylko mieć wygodne życie. Ta warstwa psychologiczno-socjologiczna w połączeniu z zagadkowymi wydarzeniami, atmosferą niepokoju, tworzy fajną mieszankę.
Zdecydowanie intrygujące i pewnie mogłoby stanowić fajny materiał na film lub serial.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz