Tu panowie ewidentnie się bawią, poszukują, eksperymentują, nie przejmując się oczywistymi oczekiwaniami. I niby czuje się pewne inspiracje, ale po chwili pewnie skojarzenia już będą pędzić w inną stronę, więc trudno mówić o kopiowaniu kogokolwiek.
Sama nazwa Mùlk pochodzi z języka kaszubskiego (zdaje się oznacza to ukochaną osobę), a ten krążek jak sam tytuł wskazuje, jest już ich drugą płytą.
Chwilami może i ten materiał drażni, ale i zaciekawia. To nie jest granie do kotleta, ale zadziorne, zaczepne, żeby słuchacz poświęcił swojej uwagi temu co słyszy. Tekstowo również. Chwilami wręcz agresywnie, emocjonalnie, to jednak właśnie stanowi o sile tego krążka.
Najsłabsze moim zdaniem: chyba Piotrek, najciekawszy jak dla mnie chyba O.K.
***
Zostawiam Was z tą krótką notką muzyczną i znikam na kilka dni. Powrócę pod koniec przyszłego tygodnia. Na szczęście trochę notek jest do przodu, więc macie co czytać, do czego nieodmiennie zachęcam - zasoby z kilkunastu lat czekają na odkrywanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz