Zdaje się, że do końca miesiąca nie wyrobię się nawet z notkami teatralnymi, ale i tak postanowiłem trochę je przeplatać z innymi tekstami. Nazbierało się tego trochę :) W przyszłym tygodniu wróci kącik dla wytrawnych kinomaniaków i kryminalna środa. A od Wielkiego Czwartku pewnie znowu cisza na czas Triduum, to raczej już tradycja, by święta były czasem bez Internetu. Wracam więc pewnie w niedzielę wielkanocną, bo niby czas z bliskimi, ale to już nie są święta, więc i czas na pisanie prędzej znajdę. Dziś Światowy Dzień Zespołu Downa, dzień kolorowych skarpetek, więc notka ciut na luzie. A przynajmniej chyba takie było założenie twórców tego filmu. Sami swoi, trylogia Sylwestra Chęcińskiego to dla wielu Polaków rzecz kultowa, więc jak tu mierzyć się z legendą? O dziwno jednak Żebrowskiego całkiem się to udało. Nakręcił historię mocno z tamtymi filmami powiązaną, dla widzów tamtych części, mocno sentymentalną i budzącą ciepłe uczucia. Gorzej z nowymi widzami, bo tu mam wrażenie, że może to być mało pociągające. O ile zna się dalsze losy tych postaci, ich charaktery, przebieg konfliktu między głowami rodów Pawlaków i Karguli, to wciąż dostaje się jakieś miłe dla oka i serca nawiązania. Jeżeli tego się nie zna, obawiam się że frajdy będzie dużo mniej. Nawet samo podłoże konfliktu nie jest jakoś mocno wyjaśnione - to raczej ciąg scen, które już i tak bywały wspominane w kultowych produkcjach z lat 70.
Andrzej Mularczyk w swoim scenariuszu przywołał świat, którego już nie ma, dzięki temu może lepiej się rozumie to przywiązanie do krainy dzieciństwa, ziemi przodków, do roli, do tego co się wypracowało własnymi rękoma. Musieli to wszystko zostawić, choć przetrwali tam i zabory i dwie wojny światowe. Jest słodko-gorzko. Jest bieda i ciężka praca, ale i jest zabawa, czas na miłość. I konflikty z sąsiadami, chyba nieuchronne. Od razu jednak zaznaczmy, że gdy przychodzi chwila ciężkiej próby, to mimo wcześniejszych modłów o to, by zesłać na chałupę obok wszelkie plagi egipskie, pomaga się wszystkimi siłami i zapomina o zadrach. O tym by to wypominać przypomni się potem, gdy już będzie lżej.
Taki to właśnie ten nasz polski charakterek. I może aż szkoda, że nie zrobiono szerszej panoramy wsi, nie ma więcej postaci. Adam Bobik jako Kazimierz Pawlak jest kapitalny, wiernie odtwarza pewne nawyki, powiedzonka, a jego przywiązanie do koni (nawet silniejsze niż do żony), budzi zarówno śmiech, jak i jakieś rozczulenie. Ale już rodzina Karguli jest trochę na drugim planie i niewiele jest scen dłuższych gdy oba małżeństwa mają dla siebie tyle samo przestrzeni. Może widzów zaskoczyć poprowadzenie wątków miłosnych (jakoby Pawlak wzdychał do innej, zresztą z pochodzenie Ukrainki, którą potem poślubia Kargul). Natomiast ode mnie brawa za pokazanie tej mieszanki kulturowej i narodowej - przez wiele lat przepaści wielkiej nie było (chyba że na tle religijnym), ona pojawia się dopiero potem.
Jeżeli opowiadasz o okresie ponad 40 lat w tak dużym skrócie, nie da się niestety uniknąć pewnych uproszczeń i to ciut rozczarowuje. Zostaje sentyment, trochę mający źródło w poprzednich częściach. Niby pojawiają się sceny dramatyczne, poważne, ale jednak ton, który Żebrowski nadaje całości jest gdzieś cały czas ciągnięty w stronę komedii, przerysowania postaci Pawlaka, jego zaradności i niby to prostej, wiejskiej logiki. Szkoda jedynie, że to żarty głównie oparte na powiedzonkach i zachowaniach, które już znamy, niewiele twórcy dokładają tu czegoś świeżego.
Choć nie śmiejemy się do rozpuku, to jednak na pewno seans, który z przyjemnością obejrzą pokolenia dzisiejszych dziadków, rodziców, a może i młodzi powrócą do trylogii i odkryją jej urok. Pewnie nie stanie się ona tak kultowa jak dla nas, ale może pozwoli na złapanie jakiegoś kontaktu i opowieści o tym jak to wyglądało dzieciństwo np. dziadków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz