Po publikacji "Złotych żniw" Grossa, Kącki jedzie do Oświęcimia, by zrobić reportaż o tym mieście. W moim odczuciu jednak trochę przeszarżował, bo próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: jak się żyje w mieście naznaczonym przez historię, miesza kompletnie różne problemy, nie tylko jeżeli chodzi o ich ciężar gatunkowy, ale i pewną specyfikę związaną z tym konkretnym miejscem.
Antysemityzm wymieszany z obojętnością na sprawy społeczności lokalnej, niechęć wobec muzeum, które nie integruje się z miastem, wymieszana z problemami małych przedsiębiorców, zamieszki na tle rasowym wymieszane ze zbieraczami pamiątek po historii... Gdyby oddzielić współczesność od historii, byłoby chyba to bardziej spójne, ciekawsze. Bo kwestie tego, że zakłady smrodzą, a ludziom smród przeszkadza albo kombinatorstwo władz miasta, nadają się na artykuł, ale czy na książkę?
Pewnym problemem jest też oczywiście przyjmowana przez autora metoda - nie ma specjalnie miejsca na potwierdzanie informacji, sprawdzanie źródeł, jest spotkanie, rozmowa i spisujemy ją na gorąco, próbując uchwycić nie tylko samą istotę słów, ale i emocje jakie za nimi stoją. To ciekawe, choć chwilami drażni i sprawia, że pojawiają się pytania o etyczną stronę takich rozmów - jeżeli rozmówca prosi, żeby tego nie publikować, a ja to publikuję razem z tą prośbą, to jest to dość dziwne.
Są tu fragmenty bardzo interesujące i powiedziałbym nawet, że to nie tyle same wątki historyczne (czy też niechęć do zajmowania się historią), ale to co jest na styku historii. Pytania o to jak budować markę turystyczną miasta, które obciążone jest takim symbolem pamięci jak muzeum, o to jak się żyje mając za płotem miejsca gdzie ginęli ludzie i wycieczki, które zaglądają w okna, brzmią odważnie i fajnie, że padły, że ktoś pokazuje temat, nad którym być może nikt się nie zastanawiał, nie był go świadomy.
Są tu fragmenty mocne jak choćby o tzw. kopaczach (Gross się kłania), rozdział o pogromie Romów, jaki dokonał się kilkadziesiąt lat temu, a którego mechanizmy jako żywo przypominały to co np. zadziało się w Kielcach (plotka, a potem już wybuch agresji i podziały my-oni). To historia, o której warto rozmawiać. Bo to rzeczy, które gdzieś w nas tkwią i jeżeli nie potrafimy im się szczerze przyglądać, to wcale nie znaczy, że nie stanowią bomby z krótkim zapalnikiem. Uderza na pewno powaga niektórych tematów, z tonem scen, które można znaleźć na kolejnych stronach (jacuzzi na dachu i słowa o tym, iż ktoś się czuje jak esesman na urlopie). To humor, który mi tu trochę zgrzyta.
Czy do wszystkiego można się przyzwyczaić, do życia w cieniu hitlerowskiego obozu w Auschwitz też? Czy śmierć tylu ludzi można zepchnąć gdzieś na bok świadomości, bo trzeba żyć dalej? Miasto z długą historią, teraz postrzegane jest jedynie przez zbrodnię jakiej dokonali Niemcy. Jak tu się żyje? Te pytania gdzieś po lekturze mocno zostają i prawdę mówiąc niepokoją. Bo ja bym chyba nie potrafił. Ale może gdybym nie miał wyjścia, gdyby to była moja codzienność. I stałbym się kolejną osobą złapaną przez Kąckiego na słowach rzuconych, może w pośpiechu, bez przemyślenia, ale już zanotowanych i nad którymi teraz gorszyć i oburzać się będą czytelnicy.
Książka ciekawa, choć mam wrażenie, że nierówna i chyba pisana zbyt pobieżnie. Mimo wszystko warto sięgnać!