I choć mam ochotę pisać sporo o tym co ciekawego padło na spotkaniu, to skupmy się na książce. Gillian Flynn pokazała światu, że nie tylko kryminały mogą trzymać za gardło, a opowieść kobiety skrywającej jakieś tajemnice, może być czasem ciekawsza, niż śledztwo w sprawie morderstwa. Nic więc dziwnego, że i w Polsce po thriller psychologiczny sięga coraz więcej pisarzy, próbując swoich sił w tym gatunku.
Od dawna nurtuje mnie pytanie, czy rzeczywiście umiejętność sprawnego operowania schematami, których można nauczyć się na warsztatach, wystarczy by napisać dobrą (podkreślam - dobrą) powieść. Wczoraj nie do końca otrzymałem satysfakcjonującą mnie odpowiedź, bo jednak mam wrażenie, że pomysł, coś świeżego, jest tu kluczem niezbędnym, że nie da się operować ogranymi motywami. A może się jednak da? Ile razy bowiem już widziałem podobne rozwiązanie - bohaterka, która jest w szoku po jakimś trudnym wydarzeniu i opowiada nam jakąś historię, a my odkrywając wraz z nią różne sekrety z przeszłości, musimy rozstrzygnąć czy jest ofiarą czy sprawczynią.
Małecki gra motywami, które są znane, mimo wszystko jednak potrafi zaciekawić. Co prawda, by wciągnąć się, trzeba poświęcić trochę czasu, trudno też powiedzieć, by się polubiło bohaterkę, ale intryga na pewno wciąga. Może troszkę za dużo tu grzybów w barszczu, bo kobieta sama jest podejrzewana przez policję, odkrywa, że była okłamywana przez męża, sama go też okłamywała, potem dochodzi jeszcze rozbudowana historia z przeszłości, która okazuje się kluczem do różnych spraw - sporo tego i niektóre wątki potem okazuje się, iż zostały potraktowane jako wagonik, który został doczepiony nie wiadomo po co (dróżniczka - dla tych, którzy już czytali). Gdybyśmy byli skupieni jedynie na tym co dzieje się w umyśle Anny, na jej emocjach i nie rozdrabniali się na 4 tajemnice, bo wystarczyłyby trzy lub inne ich połączenie, mam wrażenie, że byłoby ciekawiej.
Mimo tej uwagi oraz pewnego braku logiczności w postępowaniu niektórych postaci, jestem na tak. Wciągnęło mnie, zaciekawiło i nawet finał, który przecież w thrillerach i kryminałach tak często rozczarowuje, tu kupuję w całości. To książka, która może nie tyle zaskakuje kolejnymi odsłonami ujawnianych spraw, ale trzyma nas cały czas w dusznej atmosferze niedopowiedzeń, półprawd i niepokoju. Niepokoju o przyszłość, która mocno powiązana jest z przeszłością. Gdy ujawni się to co było, być może szansa na spokojne życie okaże się niemożliwa. Anna, choć tyle lat udawała, uciekała, teraz boi się, że wreszcie te demony dopadły ją na dobre, nie ma już chęci, by zaczynać od nowa po raz kolejny. Choć nie ma więc siły, musi się z nimi zmierzyć.
Gdybym porównywał, to chyba Wyrwa Chmielarza podobała mi się bardziej, ale Żałobnicę jak najbardziej polecam na jesienne wieczory!
Obiecuję sobie już dłużej nie odkładać Małeckiego - kryminały zacznę jeszcze w tym roku :)
Od dawna nurtuje mnie pytanie, czy rzeczywiście umiejętność sprawnego operowania schematami, których można nauczyć się na warsztatach, wystarczy by napisać dobrą (podkreślam - dobrą) powieść. Wczoraj nie do końca otrzymałem satysfakcjonującą mnie odpowiedź, bo jednak mam wrażenie, że pomysł, coś świeżego, jest tu kluczem niezbędnym, że nie da się operować ogranymi motywami. A może się jednak da? Ile razy bowiem już widziałem podobne rozwiązanie - bohaterka, która jest w szoku po jakimś trudnym wydarzeniu i opowiada nam jakąś historię, a my odkrywając wraz z nią różne sekrety z przeszłości, musimy rozstrzygnąć czy jest ofiarą czy sprawczynią.
Małecki gra motywami, które są znane, mimo wszystko jednak potrafi zaciekawić. Co prawda, by wciągnąć się, trzeba poświęcić trochę czasu, trudno też powiedzieć, by się polubiło bohaterkę, ale intryga na pewno wciąga. Może troszkę za dużo tu grzybów w barszczu, bo kobieta sama jest podejrzewana przez policję, odkrywa, że była okłamywana przez męża, sama go też okłamywała, potem dochodzi jeszcze rozbudowana historia z przeszłości, która okazuje się kluczem do różnych spraw - sporo tego i niektóre wątki potem okazuje się, iż zostały potraktowane jako wagonik, który został doczepiony nie wiadomo po co (dróżniczka - dla tych, którzy już czytali). Gdybyśmy byli skupieni jedynie na tym co dzieje się w umyśle Anny, na jej emocjach i nie rozdrabniali się na 4 tajemnice, bo wystarczyłyby trzy lub inne ich połączenie, mam wrażenie, że byłoby ciekawiej.
Mimo tej uwagi oraz pewnego braku logiczności w postępowaniu niektórych postaci, jestem na tak. Wciągnęło mnie, zaciekawiło i nawet finał, który przecież w thrillerach i kryminałach tak często rozczarowuje, tu kupuję w całości. To książka, która może nie tyle zaskakuje kolejnymi odsłonami ujawnianych spraw, ale trzyma nas cały czas w dusznej atmosferze niedopowiedzeń, półprawd i niepokoju. Niepokoju o przyszłość, która mocno powiązana jest z przeszłością. Gdy ujawni się to co było, być może szansa na spokojne życie okaże się niemożliwa. Anna, choć tyle lat udawała, uciekała, teraz boi się, że wreszcie te demony dopadły ją na dobre, nie ma już chęci, by zaczynać od nowa po raz kolejny. Choć nie ma więc siły, musi się z nimi zmierzyć.
Gdybym porównywał, to chyba Wyrwa Chmielarza podobała mi się bardziej, ale Żałobnicę jak najbardziej polecam na jesienne wieczory!
Obiecuję sobie już dłużej nie odkładać Małeckiego - kryminały zacznę jeszcze w tym roku :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz