
Odpalam sobie kolejny audiobook na telefonie w drodze do pracy i tym razem mam ochotę ponownie na coś kryminalnego. Nie powiem, głos Janusza Zadury pasował mi bardzo do powieści o Mordimerze Madderdinie, inkwizytorze pańskim, ale już parę razy pisałem o powieściach Jacka Piekary i zdania nie zmieniam: ciągnie ten cykl trochę na siłę, powtarza swoje własne pomysły i mam już chyba przesyt na jakiś czas. Najlepsze były pierwsze i basta. A tak, robi się z tego tasiemiec.
I o ile w krótkich formach, gdzie jest szybkie zawiązanie akcji, jakiś pomysł, trochę humoru (jak kiedyś przy Wiedźminie), wszystko grało dobrze, to rozbudowywanie jakiejś sprawy do rozmiarów powieści, niestety sprawia, że czytelnik zaczyna się nużyć. Ba, chyba nawet sam autor się jest znużony, skoro powtarza te same formułki po kilka razy, co przestaje być zabawne.
W dwóch tomach tym razem jedna duża powieść (Kościany galeon), jedno mniejsze opowiadanie (Wiewióreczka) i powiedzmy, że mini powieść (Głód i pragnienie). Wszystkie chronologicznie umieszczone są jeszcze przed pierwszym tomem przygód Mordimera (Sługa Boży), czyli stanowią prequele, które autor funduje jeden za drugim, jakby nie miał pomysłów na dobre pociągnięcie dalej tej historii. Tu ma pole do popisu: inkwizytor wciąż jest nieopierzony, popełnia błędy, ale i zdobywa doświadczenie (na różnych polach), nie jest uwiązany tak bardzo rozkazami przełożonych, więc można go wysłać w przygody nawet w dalekie krainy. Tyle, że niewiele te tomy wnoszą w opis świata, w którym przyszło słudze Świętego Officjum działać. A to przecież było najciekawsze, nie żadne, choćby nawet barwne zagadki i wyprawy.