Ten glamrockowy musical jest tak przepełniony kiczem, zabawą i przy okazji również transseksualizmem, że albo się go kocha od razu albo ogląda ze zgrzytaniem zębów. Ja kupuję tę konwencję, choć do końca jej nie czuje, nie bawi mnie ona aż tak bardzo. Trudno jednak nie uśmiechnąć się na te wszystkie wygłupy z dr Frank-N-Furterem, przeprowadzającym w swym zamku jakieś szalone eksperymenty. Para młodych, ułożonych i konserwatywnych Amerykanów gdy trafia w jego łapy musi być nie tylko zszokowana, ale i zdegustowana jego wyglądem, zachowaniem, upodobaniami, z którymi wcale się nie kryje.
Na pewno bardzo podobał mi się pomysł ze sceną w starym kinie, w którym publiczność ogląda musical, przeżywa go (i to żywiołowo), a potem również w nim uczestniczy. Gdybyśmy jedynie opowiadali samą historię Janet i Brada, błądzących w deszczu i w nocy trafiających do zamku, nie mielibyśmy z tego tyle frajdy.
W tym musicalu nie chodzi bowiem tyle o fabułę, która jest dość chaotyczna i pełna zwariowanych przejść, ale raczej o klimat tej historii, a w to fajnie wpisuje się publika, siedząca w kinie i reagująca na różne sytuacje oglądane na ekranie.
Tu liczy się zabawa, muzyka i wszystkie przebieranki, trochę obsceniczne klimaty (w tej wersji dość łagodne), nie warto szukać logiki. Im dziwniej, tym lepiej. Dziś, gdy w musicalach widzieliśmy już bardzo różne rzeczy, specjalnie to nie rusza, ale ten obraz sprzed lat (i musical oryginalny) na pewno mógł zyskać miano kultowego. To połączenie wyuzdania, humoru i kiczu jest tu kluczem do całości. Powiedziałbym więc, że dziś to wszystko wydaje się dość grzeczne, nie szokuje. Pozostaje muzyka, bo choreografia też jakoś specjalnie nie powala.
Chyba najważniejsza różnica - główną postać wydaje mi się, że zawsze grali mężczyźni (transwestyci), a tu podjęto decyzję, że rolę otrzyma transpłciowa aktorka Laverne Cox.
Można obejrzeć, ale nadal dużo bardziej kusi mnie ta stara wersja. Kiedyś wreszcie ją upoluję.
Stara wersja najlepsza! I Meat Loaf wjeżdżający na motorze przez ścianę!
OdpowiedzUsuń