
Gdy ogląda się "Mały Zgon" trudno nie oprzeć się refleksji, że kopiowanie nigdy nie wychodzi na dobre. Lepiej zaryzykować i zrobić coś oryginalnego, niż liczyć na to, że skoro gdzieś za oceanem był jakiś hicior, to zrobimy coś w tym stylu, tyle że biedniej i liczymy, że to widza polskiego zadowoli.
Niestety. To nie jest klasa "Fargo" choć podobieństw byłoby sporo. Tyle, że tam nawet to co przerysowane, robi wrażenie rozmachem, a u nas strzelaniny nawet nie bawią, są jedynie żałosne. Można oczywiście usprawiedliwiać, że reżyserów było kilku, że Machulski przyłożył palce nie tyle do samego scenariusza, co do dialogów, ale wyszło jak wyszło. "Mały Zgon" ani specjalnie nie bawi, a warstwie kryminalnej to nawet rozłazi się w szwach. Młodym twórcom: Maciejowi Kawalskiemu, Filipowi Syczyńskiemu oraz Piotrowi Domalewskiemu nawet doświadczenie starszego kolegi nie pomogło. Ale jedno jest na poziomie.