"Najlepsi wrogowie". Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść trochę w stylu feel good movie - dla tych, którym ostatnio spodobał się "Green Book" będzie jak znalazł. Nie chodzi o humor, ale o wymowę filmu, o przemianę jaka zachodzi w niektórych ludziach, gdy mają okazję bliżej się poznać.
Oto Karolina Północna i początek lat 70. Niby segregacja przepisami jest zniesiona, ale tu nadal pełno jest podziałów. Rada miasta to głównie biali, którzy po cichu dogadują się m.in. z Ku Klux Klanem, żeby dawali im wsparcie przy dużych protestach czarnoskórych mieszkańców. Szkoły są oddzielne i od tego zaczyna się ta historia - gdy szkoła, w której uczą się Afroamerykanie spłonie, pojawią się naciski na integrację, co wzbudzi protesty u białych. Gubernator umyje ręce od decyzji, proponując, żeby w mieście odbyło się coś w rodzaju debaty społecznej, poprowadzonej przez specjalizującego się w takich projektach wykładowcy.
Pomysł polega na tym, by jak największa ilość mieszkańców mogła zgłaszać swoje postulaty na temat edukacji, dyskutować, szukać rozwiązań, a potem mniejsza grupa ich wylosowanych przedstawicieli ma podjąć decyzję w głosowaniu. Udział w komisji mają mieć po połowie kolorowi i biali, a przewodniczącymi obrad są dwie postacie, które w środowisku lokalnym są bardzo istotne: przewodniczący KKK oraz czarnoskóra działaczka społeczna. Od początku między nimi iskrzy, ale przez te dwa tygodnie będą mieli okazję bliżej się poznać i pozbyć się trochę wzajemnych uprzedzeń.
Końcówki chyba się domyślacie?
Sięgnęłam po ten film, ponieważ brzmiał na moją tematykę - zawsze chętnie oglądam filmy, które pokazują walkę z segregacją rasową w USA, dlatego i ten mnie zainteresował. I mam wrażenie, że oceniłabym go surowiej, gdyby moje zainteresowanie samym zagadnieniem było mniejsze. Niby jestem zadowolona z seansu, ale jednak w wykonaniu coś mi chwilami zgrzytało - szczególnie w kwestii dialogów.
OdpowiedzUsuńteż miałem wrażenie, że z tej historii można by wyciągnąć więcej
Usuń