środa, 29 kwietnia 2020

Mały zgon, czyli Fargo to nie jest


Gdy ogląda się "Mały Zgon" trudno nie oprzeć się refleksji, że kopiowanie nigdy nie wychodzi na dobre. Lepiej zaryzykować i zrobić coś oryginalnego, niż liczyć na to, że skoro gdzieś za oceanem był jakiś hicior, to zrobimy coś w tym stylu, tyle że biedniej i liczymy, że to widza polskiego zadowoli.
Niestety. To nie jest klasa "Fargo" choć podobieństw byłoby sporo. Tyle, że tam nawet to co przerysowane, robi wrażenie rozmachem, a u nas strzelaniny nawet nie bawią, są jedynie żałosne. Można oczywiście usprawiedliwiać, że reżyserów było kilku, że Machulski przyłożył palce nie tyle do samego scenariusza, co do dialogów, ale wyszło jak wyszło. "Mały Zgon" ani specjalnie nie bawi, a warstwie kryminalnej to nawet rozłazi się w szwach. Młodym twórcom: Maciejowi Kawalskiemu, Filipowi Syczyńskiemu oraz Piotrowi Domalewskiemu nawet doświadczenie starszego kolegi nie pomogło. Ale jedno jest na poziomie.
Aktorstwo. Piotr Grabowski ma podwójną rolę główną i raz jest twardzielem bez sumienia, który ogarnia narkotykowy biznes, ale akurat mu się powinęła noga i ubiega się o status koronnego świadka, żeby nie zostać odstrzelonym przez byłego szefa, a innym razem typem potulnym jak baranek, naczelnikiem więzienia, co to muchy by nie skrzywdził, żyje z mamusią, a jedynym jego grzechem jest hazard. Puśćmy machinę w ruch i sprawmy, że dwaj ludzie, którzy wyglądają identycznie choć o sobie nic nie wiedzą, zostaną pomyleni i na jakiś czas zamienią się miejscami. No potencjał komediowy jest, ale niestety niewiele w tym serialu komedii i nawet dialogi zawodzą. Gdyby nie umiejętności i dobre obsadzenie niektórych aktorów, to widz szybko by chyba machnął ręką, stwierdzając że nie dość, że historia się kupy nie trzyma, to i frajdy z niej niewiele.

Oto niewielkie miasteczko, w którym wszystkim trzęsie lokalny mafioso (Jan Monczka), kandydujący zresztą na burmistrza. Prawdziwe zadupie, więc policja właśnie tu, nad jeziorem ukryła rodzinę faceta, którego chroni licząc w zamian na jego zeznania. Rodzina wściekła, facet kręci, a w efekcie zamiany bohaterów w spokojne życie miasteczka wkrada się chaos, czyli m.in. prawdziwy kiler nasłany ze zleceniem, dziadek z wnuczką prowadzący własne śledztwo w sprawie zabitego psa oraz walka o władzę: nad więzieniem, zaginionym transportem narkotyków, nad miastem... Skoro panowie prezentują nagle inne charaktery, też powodują trochę zamieszania. Sporo tu sytuacji i kreacji totalnie przerysowanych i głównie dla nich się to ogląda (Seniuk, Herman, Haniszewski, świetna Julia Wyszyńska). Im bliżej finału zamiast sprawiać frajdę, całość raczej rozczarowywała - naćkać wszystkiego bez liku i nie potrafić wybrnąć to coś czego się po Machulskim nie spodziewałem. Nie wystarczy porzucać mięsem w scenariuszu i sprawić, że na planie pojawi się trochę broni i strzelaniny, by dorównać Tarantino. A wracanie do klimatu Kilera po tylu latach też nie ma sensu.
Szkoda...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz