czwartek, 9 kwietnia 2020
Lala - Jacek Dehnel, czyli odkryć to co nam umyka (i życzenia)
Wielki Czwartek. Zwykle starałem się dobrać jakąś lekturę, która by zahaczała o sferę duchowości, ale w tym roku wszystko jest inne. Zostawiam Was z czymś co mocno poruszyło w ostatnim czasie. Znikam na kilka dni jak co roku. I życzę i sobie Wam zdrowia, spokoju i nadziei. O radość w tym roku trudno. Ale może to też pozwala nam wszystkim odkrywać to co czasem nam umyka, do czego się przyzwyczajamy i przez to chyba nie doceniamy jak należy. I trochę o tym też jest ta powieść.
Ładnych parę lat temu trafiłem na fragmenty audio tej powieści puszczane chyba w "trójce" i pokochałem postać babci, jej rwane opowieści, wspomnienia, które zaczynały się i urywały czasem w najbardziej dziwnych momentach. Była w tym nie tylko nostalgia, ale i dowcip, na naszych oczach ożywali kolejni przodkowie, a wraz z nimi przeróżne ich perypetie, różne czasem zwariowane, a innym razem dramatyczne decyzje. Nie o same anegdotki i wspominanie znanych postaci przecież tu jednak chodzi.
To nie jest jedynie sentymentalna podróż w przeszłość, do czasów gdy rodzina autora miała majątek, jakieś aspiracje, na pewno większe możliwości niż przeciętny mieszkaniec tego kraju. Owszem, jest w tym westchnienie żalu, ale raczej za młodością, której narratorka już nie ma, za tym wszystkim co przynosiło jej radość, budziło ciekawość, rozpalało namiętność, napędzało do życia. Dziś nic już jej tak bardzo nie cieszy, jak właśnie możliwość powrotu w tamte czasy, do tamtych twarzy, historii, emocji. Jej opowieści rwane, z czasem coraz bardziej chaotyczne, może nawet podkoloryzowane, barwne i żywe, pewnie z czasem trochę męczą już bliskich, bo ile można słuchać tego samego.
Pan Jacek dokonuje jednak rzeczy pięknej - świadom tego, że babcia z każdym rokiem, miesiącem, tygodniem coraz bardziej będzie zapadać się w ten świat, próbuje go porządkować, towarzyszyć jej w tych wspomnieniach, chwytać je, by one nie zginęły... By to "a pamiętasz" pozostało nawet gdy nie będzie komu tego opowiadać i gdy już nikt nie będzie pamiętał.
I to właśnie w tej książce zachwyciło mnie teraz, gdy zagłębiłem się w nią po raz drugi. Wzruszające pożegnanie kogoś, kto z czasem już nawet nie jest w stanie tak pięknie snuć tych opowieści, kto w oczach słabnie i traci kontakt z rzeczywistością. Dalej jednak jego babcia będzie żyła, Helena Karpińska zwana "Lalą" każdemu gotowemu na to będzie opowiadać losy swoich przodków i swoje życie. Wystarczy otworzyć te strony.
Boimy się starości, nie lubimy o niej myśleć, rzadko kiedy kojarzy się ona z dobrymi wspomnieniami. A potem już jest za późno na cokolwiek, na to by jeszcze coś powiedzieć, by jeszcze raz coś usłyszeć, by razem pobyć bez pośpiechu. Banał? Może i tak. Ale wzruszyła mnie ta powieść. Nadaje ona a może raczej przypomina, że w przemijaniu jest wartość, sens i piękno.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Z Jackiem Dehnelem było mi trochę nie po drodze, ale... skusiłeś mnie, Piotrze, panią Szczupaczyńską. Nabyłam 5 tomów i lecę po kolei, bardzo smakowite. Myślę, że Lala też niedługo u mnie zagości. Dziękuję za tę recenzję. Barbara
OdpowiedzUsuń