Recz lekka i przyjemna, choćby na wakacje.
I chyba jedną z niewielu rzeczy, do której można by się przyczepić to brak Meryl Streep. To ona ciągnęła pierwszą część i stanowiła o jej sukcesie. Naturalna, uśmiechnięta wtedy gdy trzeba, wnosiła tam świeżość. Tu zdecydowanie trochę tego brakuje. Większość filmu stanowią wspomnienia z przeszłości Donny, czyli to jak doszło do poczęcia jej córki i całej tej hecy z trzema ojcami. I choć zarówno Sophie (Amanda Seyfried), jak i grająca jej matkę w młodości Lily James, mają w sobie młodość i urodę, to brak im tej charyzmy. Na szczęście widz ma sporo zabawy z zestawiania portretów znanych z pierwszej części, z ich młodymi wersjami. I tu trzeba przyznać, że bywa może nie jakoś super aktorsko, to przynajmniej humorystycznie.
Dla mnie i tak najlepsze sceny to te, gdy powracają ojcowie i przyjaciółki Donny w swoich teraźniejszych wersjach. Na tym chyba polega fenomen tego obrazu - nostalgia za młodością, oddanie miejsca nowemu pokoleniu, ale wciąż pragnienie, by nie schodzić zupełnie ze sceny. I tak trzymać! Naprawdę to oni budzą naszą największą sympatię.
Spora dawka muzyki i kolorowa bajka, która ma być dla niej tłem - oto cała prawda o drugiej części Mamma Mia. Do pierwowzoru daleko, ale i tak sympatycznie.
Pierwszą część bardzo dobrze wspominam - świetna propozycja na poprawę humoru, gdy szukamy czegoś optymistycznego. Druga dopiero przede mną, ale poczekam na premierę DVD. Na podstawie tego, co czytałam i słyszałam, przypuszczam, że w moim odczuciu również nie dorówna poprzedniej odsłonie.
OdpowiedzUsuń