sobota, 11 sierpnia 2018

Kong: Wyspa czaszki, czyli chciwość czy głupota?

Na wieczór coś nowszego z kin, a póki co telewizyjnie i odmóżdżająco. Trudno inaczej nazwać różne produkcje amerykańskie, gdzie liczy się jedynie efekciarstwo i akcja. Dziwne jedynie, że całkiem nieźli aktorzy dają się wciągnąć do obsady produkcji, gdzie i tak wiadomo, że nie nie będą mieli do zagrania. Tu z góry wiadomo, iż najważniejsze są potwory/niebezpieczeństwo/walka/ucieczka itp. Goodman, czy Hiddleston, ale Samuel L. Jackson? Co za czasy.
Muszę jednak przyznać, że gdy wyłączy się myślenie, oglądanie Wyspy czaszki, to całkiem niezła zabawa. Zdjęcia z udziałem śmigłowców, czy walki wielkiej małpy w obronie ludzi robią wrażenie, a i cała wyspa stanowi barwne tło dla akcji.


photo.titleTym razem Kong staje się "twarzą" przesłania ekologicznego. Chciwość ludzka kontra piękna natura i jej tajemnice, które powinniśmy zostawić w spokoju. Gra bowiem idzie tym razem o wyspę na Oceanie, dotąd niedostępną, bo wciąż zasnutą chmurami. Zasoby naturalne, które są pod nią kuszą na tyle, że przy współpracy z armią amerykańską organizowana jest wyprawa naukowa, by zbadać ten teren i objąć we władanie. Akurat kończy się wojna w Wietnamie, więc rozgoryczeni chłopcy, chętnie podejmą się nowego zadania i tym razem nie chcą pogodzić się z porażką. Ich obecność budzi niestety nie tylko Konga, który jest tam królem, ale inne, uśpione pod powierzchnią ziemi zło. Paradoksalnie goryl, który ich wkurzy (i wzajemnie), i którego będą chcieli zniszczyć, może być ich jedynym ratunkiem. Budzi strach, ale i podziw.
Efekciarskie, dość szybkie i przyjemne. I z fajną ścieżką dźwiękową. Nie ma tu miejsca na rozbudowanie relacji między postaciami, ale i nie jest to specjalnie potrzebne. A że zamiast legendarnego King Konga, mógłby być równie dobrze jakiś inny "dobry" stwór i że nijak się ten remake nie łączy z poprzednimi wersjami? To naprawdę nieistotne. Bawmy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz